
Był wieczór, miałam 17 lat i właśnie wróciłam z udanej randki. Zamykam za sobą drzwi i zdejmuję kurtkę. Chcę iść prosto do swojego pokoju, który miesiąc wcześniej wyremontowali dla mnie dziadkowie. Zdejmuję buty, a wtedy mama mówi: "Pakuj się, rano ma nas tu nie być!". Stanęłam jak wryta. A później, w pośpiechu zbierając swoje rzeczy, zastanawiałam się, jak wytłumaczę chłopakowi i koleżankom, że nic nie wiedziałam wcześniej.
Do lokalu zastępczego wchodzę przez prowizoryczną kuchnię. Dalej jest pokój przejściowy z piecem, a za nim drugi, zawilgocony, w którym zostawiam swoje kartony. Łazienka na korytarzu, wspólna z sąsiadami. Budynek żyje całą dobę. Ktoś puszcza głośno muzykę, ktoś rozbija butelkę, ktoś krzyczy "zaraz cię zajebię". To mój nowy dom. Wprowadzamy się do niego całą rodziną: mama, tata, ja i dwóch młodszych braci.
Paulina wygląda jak Claudia Schiffer w biznesowym wydaniu. Blond włosy zaczesane na gładko, śnieżnobiały uśmiech, modna koszula zapięta pod szyję. Kiedy wyprostowana siedzi za służbowym biurkiem, emanuje od niej siła i zdecydowanie. Tylko szarozielone oczy są wyjątkowo czujne.
Póki tata pracował w kopalni, żyliśmy jak wiele innych rodzin. Co drugi dzień wracał pijany do domu, ale w tamtych czasach nikogo to nie dziwiło. Potem miał wypadek, rozwalił kręgosłup. Podejrzewam, że był nawalony w pracy i dlatego nie dostał odszkodowania. Do kopalni już nie wrócił, przyznano mu najniższą rentę. Łapał później jakieś dorywcze zajęcia.
Mama najpierw pracowała w sklepie na kasie, a potem jako sprzedawczyni na targowiskach. Nie wiem, dlaczego tak wybrała. Zawsze myślałam, że ze względu na godziny pracy, bo o 14.00 kończył się handel. Chciałam wierzyć, że choć trochę o nas myśli. W każdą sobotę dostawała tygodniówkę, za to kupowała jedzenie. Nic więcej. To nie były pieniądze, którymi dałoby się zapłacić rachunki.
Czasem gotowała ona, czasem ja, jeśli wcześniej wróciłam ze szkoły. Tam też zdarzało mi się zastępować mamę. Pamiętam jak dziś. Otwierają się drzwi do klasy i nauczycielka wywołuje mnie po nazwisku. Wszyscy się gapią, a ja zbieram opieprz za to, że mój młodszy brat nie ma zadania domowego. Mam się tym zająć, powiedzieć coś rodzicom. Ja, dwunastolatka.
Odkąd pamięta, w domu się nie przelewało. Ale ciepły obiad zwykle był. Wypadek ojca sprawia, że sytuacja finansowa się pogarsza. Jednak rodzice Pauliny zdawali się tego nie zauważać.
Żyli od pierwszego do pierwszego. Jak był dzień wypłaty, to było hulaj dusza, piekła nie ma. Mama codziennie piła winko albo swojego drineczka przy gotowaniu obiadu. A pod koniec miesiąca pożyczała u sąsiadów na chleb. Zdarzało się, że zanosili coś z ojcem do lombardu. Telewizor, sprzęt grający, zegarek. Potem albo wykupywali te rzeczy, albo wszystko przepadało za jakieś grosze. Odłączanie prądu i telefonu to był standard.
Jak już się pod dupą paliło, mama prosiła o pomoc dziadków. Ale to musiało już być bardzo źle, bo nie lubiła słuchać kazań. Babcia i mama wojowały ze sobą od zawsze. Podobno będąc nastolatką, urodziła mnie po to, żeby zrobić babci na złość. Nie wiem, komu na złość była eksmisja, ale to nie jest proces, który toczy się tydzień. Jak wyrzucają z mieszkania za niezapłacony czynsz, musi być wiele lat zaległości. Gdyby powiedzieli o problemach wcześniej, dziadkowie pewnie by pomogli. Nigdy nie byli zamożni, ale zawsze dobrze zorganizowani. Mama nie pisnęła ani słowa. Aż do dnia wyprowadzki stwarzali z ojcem pozory normalności.
Nowe życie
W mieszkaniu socjalnym przestali je stwarzać. Mniej kryli się z piciem.
Zimą na ścianach pokoju Pauliny pojawia się szron. Kiedy dogrzewa farelką, krople wody spływają po warstwach oblazłej farby. Słabo jej za każdym razem, gdy ma iść do łazienki. Próbuje uczyć się do matury, ale w bloku wciąż trwają libacje. Co noc przewraca się z boku na bok. Do pracy idzie, kiedy lodówka kolejny raz jest pusta.
W dzień stałam na promocjach w marketach, wieczorem byłam hostessą w klubach. Zaczynałam w piątek koło południa, kończyłam w niedzielę wieczorem. Często zrywałam się z matmy, żeby zdążyć do pracy.
Raz, stojąc w sklepie, spotkałam sąsiadkę z poprzedniego osiedla. Bywałam u niej często, choć jej córki były dużo młodsze ode mnie. Czasem się nimi zajmowałam. W jej domu było miło, lubiłam tam siedzieć. Sąsiadka mija mnie ze swoją mamą, więc się ukłoniłam, przecież się rozpoznałyśmy. Skinęła głową, odeszła dwa kroki i słyszę: "No niemożliwe!". Była oburzona, że mnie tu wpuszczają i pozwalają pracować. Przecież mieszkam w slumsach i mogę coś ukraść.
Starałam się o tym nie myśleć. W końcu miałam jakiś grosz, nie musieliśmy czekać całymi dniami, aż mama skołuje coś do jedzenia. Po pół roku takiej pracy nauczycielka zagroziła, że mnie nie dopuści do matury. Za nieobecności, bo oceny miałam dobre. Musiałam zrezygnować z kilku godzin. Żal było tych pieniędzy, ale egzamin zdałam na piątki.
Pożyczki
Po maturze Paulina zaczepia się w salonie samochodowym, żeby zarobić na studia. Zaczyna od przepisywania danych, za 650 zł miesięcznie. W wolne weekendy wciąż stoi na promocjach w markecie.
Pierwsze pieniądze mama "pożyczyła" ode mnie na jedzenie, ale widziałam, że kupiła też flaszkę. Szybko pojawiły się kolejne, coraz to większe wydatki. Nagle okazywało się, że odłączyli nam prąd i trzeba zapłacić tysiąc złotych, bo inaczej będziemy siedzieć po ciemku. Albo zepsuł się bojler i wiadomo było, że mama nigdy na to nie uzbiera. Musiałam wyłożyć, bo chciałam się myć w ciepłej wodzie.
Kiedy oszczędności Pauliny się kończą, mama ma gotowe rozwiązanie.
"Jak nie masz, żeby mi pożyczyć, weź kredyt" – powiedziała, gdy znowu trzeba było zapłacić za prąd. Tłumaczyła, że od dawna jest na czarnej liście Biura Informacji Kredytowej. A ja jestem już pełnoletnia i mam dochody. Obiecywała, że będzie mi oddawać na raty. Ale zawsze kończyło się tak, że sama musiałam spłacać.
Nie prosiła. Wiedziała, że jestem odpowiedzialna i rozumiem, że nie możemy funkcjonować bez prądu. A na nią nie ma co liczyć. Wszystko lądowało na moich barkach. Byłam rodzinnym ogarniaczem. Wiedziała, że prędzej czy później wszystko załatwię. Dziecko chce, żeby mama je kochała. Moja mnie kochała, jak jej dawałam pieniądze.
Nie wszystkie. 1200 zł zaoszczędzone w sekrecie Paulina przekazuje swojemu chłopakowi. Tyle wtedy kosztuje wykupienie kawalerki jego schorowanej ciotki. Mieszkanie, zakładowe, należące do kopalni, staje się ich własnością. Kiedy ciotka chłopaka umiera, Paulina chce zacząć nowe życie.
Mama nie była zadowolona. Przekonywała, że utrzymanie mieszkania kosztuje i nie jest takie proste. A ja czułam, że teraz albo nigdy. Muszę sobie jakoś poradzić, najwyżej nie będę jadła.
Wyprowadziłam się, ale to nie sprawiło, że mama się ogarnęła. Regularnie zwracała się do mnie o "pożyczkę". Ale nie byłam już traktowana jak swoja, tylko z dystansem, jak babcia. Przychodziła, jak był nóż na gardle. Pomagałam, bo zostało z nią dwóch moich młodszych braci, jeden o 3 lata, drugi 10 lat młodszy.
Któregoś dnia przyjeżdża brat i mówi:
– Mamę zgarnęła policja. Jak nie zapłacimy dwóch tysięcy kary sądowej, to ją zamkną.
– Od kiedy ona o tej karze wie? – pytam. – Przecież to nie jest tak, że dziś dostajesz karę, a jutro przyjeżdża policja i cię zamyka!
– Nie wiem, ale musimy coś zrobić!
Wzięłam dowód osobisty i poszłam do banku po kredyt, a potem na policję.
Nadzieja
W kryzysie Paulina próbowała odnaleźć szansę.
Po historii z więzieniem powiedziałam mamie, że nie musi mi oddawać pieniędzy. Dam im na jedzenie co miesiąc, pod warunkiem że ona pójdzie się leczyć. Ja będę ją wozić autem i na nią czekać.
Raz było mi zimno w samochodzie. Nie chciałam odpalać silnika, więc weszłam do środka. Pomyślałam, że przy okazji sprawdzę, czy są grupy dla DDA, może sama się wybiorę. Pan był zdziwiony, że czekam na mamę. Nie pokazała się od dawna.
Była na trzech mityngach. Potem jeździła na te spotkania z flaszką w torebce. Wchodziła do budynku, chowała się na schodach i piła. A w drodze powrotnej opowiadała mi, jak bardzo pomaga jej ta terapia. Nie czułam od niej alkoholu. Jak ktoś pije tyle czasu, to pół litra nawet po nim nie widać.
Chłód między matką i córką powrócił. Paulina nie chciała sponsorować picia, ale robiła dla rodziny zakupy spożywcze.
Jak ja kupowałam jedzenie, ona miała więcej na alkohol. Logiczne, ale nie umiałam przestać, żal mi było braci.
Aż coś pękło w dniu jej 26. urodzin.
Tydzień wcześniej mama dzwoniła po pieniądze. W urodziny nie odezwała się nawet słowem. Mój chłopak się oświadczył, chcieliśmy wziąć kredyt na budowę domu. Zarabiałam coraz lepiej, ale wiedziałam, że nie dam rady utrzymać z tego dwóch rodzin. Stanęłam przed wyborem: albo oni, albo ja. Mogę w tym tkwić i dać się pociągnąć na dno albo przyjąć do wiadomości, że zdarzają się rodzice, którzy nie kochają swoich dzieci.
Nie miałam odwagi, żeby powiedzieć: koniec z pożyczaniem. Kiedy zadzwoniła znowu, powiedziałam: nie mam, bo zapłaciłam za czynsz i szkołę. Uwierzyła. Po trzecim razie przestała się do mnie odzywać. Widywałyśmy się już tylko u babci na wigilii.
Prezent
Wesele było między tynkiem a wylewką. Zaplanowane tak, żeby odbębnić i móc skończyć budowę domu. Mama Pauliny tego dnia zachwyciła wszystkich.
Dalsza rodzina męża mówi: "Dlaczego ją przed nami tyle ukrywałaś, ona jest taka cudowna! Prawdziwa dusza towarzystwa". A ja myślałam tylko o tym, ile ona może jeszcze wypić, żeby ta cudowność się nie skończyła wielką katastrofą. I kiedy ją wysłać do domu, żeby nikt nie zauważył.
Najbardziej mnie zaskoczyło, że dostałam od rodziców kopertę. Nie mogłam uwierzyć. Pomyślałam: wow, mam 27 lat i pierwszy raz dali mi jakiś prezent! Może w końcu się poukłada i nie będę ich więcej musiała ratować? Koperta była pusta. Na szczęście mąż nie zauważył, bo chyba bym się zapadła ze wstydu pod ziemię. Ona rozpowiedziała wszystkim, że włożyła dwa i pół tysiąca. Babcia długo mi później powtarzała: "No widzisz, nie taka zła ta twoja mama".
Rok po ślubie był rozwód.
Byliśmy razem 10 lat, od tamtej pamiętnej randki przed eksmisją. Powtarzałam sobie, że nie powtórzę w związku błędów matki. Powtórzyłam wszystkie. Sytuacja w mojej rodzinie nie pomagała.
Dowiedziałam się, że mój brat bierze. Jak dzwoniłam do ośrodka dla narkomanów, powiedzieli, że nie ma miejsca, ale się uparłam. Namówiłam go, żebyśmy pojechali mimo wszystko. Pomyślałam, że jak nas zobaczą, to może się zlitują i znajdzie się jakiś kąt dla niego. Terapeuta wyszedł, spojrzał na nas i to mnie zawołał na rozmowę. Zamknął drzwi i mówi: "Dziewczyno, poszukaj dla siebie terapii, bo tego nie wytrzymasz". Strasznie się wtedy wściekłam.
Udało mi się znaleźć inny ośrodek, w którym przyjęli brata. Miał tam być rok. Po dziewięciu miesiącach go wyrzucili, bo przyćpał. Zamieszkał u nas, w świeżo zbudowanym domu. Warunek był jeden: że będzie czysty. Myślę, że te kilka miesięcy to był gwóźdź do trumny mojego małżeństwa. Brat znowu ćpał, więc kazałam mu się wynosić. Wrócił do mamy. Kilka miesięcy później sama się wyniosłam.
Regularne wydatki
A potem zmarł tata i w Paulinie odżyła nadzieja.
Zapił się, kiedy mama nie miała jeszcze skończonej pięćdziesiątki. Nie należała się jej jeszcze wtedy emerytura po ojcu, roku brakowało. Już nie pracowała, nie miała żadnego źródła dochodu. Naprawdę nie miała pieniędzy. To był najlepszy rok w naszych relacjach. Nie piła, bo nie miała za co. Było widać po ciele i po twarzy, że organizm się regeneruje. Raz w tygodniu przyjeżdżała do babci po kasę. Ja też pomagałam. Doładowywałam licznik na prąd, robiłam zakupy. Zaczęła się odbudowa naszych relacji, rozmawiałyśmy normalnie. Ale mamie stuknęła pięćdziesiątka, dostała emeryturę i wszystko się skończyło.
A potem zmarł brat.
Nażarł się dopalaczy. Urządzałam pogrzeb, mama nie była w stanie wziąć odpowiedzialności.
A potem mama zaczęła chorować.
Doprowadziła się do takiego stanu, że już nie umiała chodzić. Jak przywiozłam ją do babci na wigilię, wejście na drugie piętro zajęło jej pół godziny. Nie dała rady wstać, kiedy łamaliśmy się opłatkiem. To, że ledwo powłóczyła nogami, nie przeszkadzało w piciu. W bloku socjalnym było wielu chętnych, żeby iść dla niej po wódkę do sklepu. Mniej jadła, bo jedzenie już ją bolało. Przestała się myć, nie ogrzewała mieszkania. Doszły problemy z głową, gadała totalnie od rzeczy.
Miałam świadomość, że w Polsce nikogo nie obchodzi, jaką była matką. Zgodnie z prawem dziecko ma obowiązek zająć się rodzicem, a moja sytuacja finansowa była na tyle dobra, że gdybym nie zrobiła tego z własnej woli, to pewnie by mnie zmusili. Alimenty to pół biedy. Bałam się raczej, że przyjdzie ktoś z opieki społecznej i stwierdzi, że ona nie jest w stanie sama funkcjonować. Każą mi płacić cztery tysiące miesięcznie, bo tyle chyba kosztuje państwowy DPS. Może coś by jej wzięli z tej emerytury po ojcu, a reszta byłaby na moich barkach.
Nie umiałam też powiedzieć: była, jaka była, więc teraz niech sobie radzi. Jednocześnie nie chciałam brać jej do siebie. W moim mieszkaniu cała przestrzeń poza sypialnią jest otwarta. Musiałabym ją położyć we własnym łóżku.
Najmłodszy brat Pauliny nie miał wtedy gdzie mieszkać.
Umówiliśmy się, że wróci do matki. Będzie pilnował, żeby jadła, i ogrzewał mieszkanie, a w zamian ja będę ich utrzymywać. Jego i partnerkę. Nie wypaliło. Oni balowali, a matka leżała w pokoju obok. Tyle dobrego, że nie zostawała sama na noc.
Zorganizowałyśmy się z babcią. Ja jechałam do mamy przed pracą i po pracy. Babcia w południe. Dbałyśmy, żeby było ciepło i żeby cokolwiek zjadła. No i trzeba było jej zmieniać pampersy, bo już nie wstawała. Czasem ciocia, siostra mamy, pomagała mi ją wykąpać.
To zwykle wyglądało tak: przyjeżdżam rano, robię jej śniadanie. Ona leży na łóżku porządnie przykryta, w pokoju jest ciepło. Wracam wieczorem, a ona na podłodze. Koszulka podciągnięta, plecy gołe przy 17 stopniach. Leży i kurzy fajkę, patrzy w sufit.
Pytam:
– Mamo, czemu leżysz na podłodze?
– Bo spadłam.
– Czemu nie wstałaś?
– Bo UFO lata pod sufitem, to sobie patrzę.
Podobno od marskości wątroby robią się takie rzeczy.
Kiedy matka przestaje jeść, Paulina dzwoni po pogotowie.
Na izbie przyjęć chcieli ją odesłać do domu. Kazali udowodnić, że nie przyjmuje płynów. Poszłam do automatu, kupiłam sok. Zwróciła. Musieli to sprzątać, widzieli, co się dzieje, ale i tak nie chcieli jej zatrzymać. W końcu mówię lekarce:
– Rozumiem, że ona sobie to zrobiła na własne życzenie, ale chciałabym, żeby pani w tych dokumentach napisała, że pacjentka od dwóch dni rzyga, ma biegunkę, przestała przyjmować płyny i wy mi ją w takim stanie odsyłacie do domu. Nie chcę mieć sprawy karnej, że ją zagłodziłam.
Lekarka nic nie odpowiedziała, przyjęła ją na oddział. Dwa dni później mama zmarła.
Jak poszłam po wypis, na podstawie którego można załatwić akt zgonu, byłam świadkiem kłótni lekarzy o to, kto ma go wydrukować. Biorę w końcu ten papier do ręki i czytam: pacjentka wypisana ze szpitala w stanie dobrym. A ona przecież nie żyła.
Byłam córką alkoholiczki, więc nikt nie przeprosił.
Pogrzeb to był ostatni koszt finansowy związany z matką.
Drugi brat też ćpał i przez to miał obniżoną odporność. To jest mój wyrzut sumienia. Jako najmłodszy miał najgorzej, bo ja już nie miałam siły, żeby ratować kolejną osobę. Jak złapał zapalenie płuc, załatwiłam tylko ubezpieczenie, żeby go wzięli do szpitala. Spędził tam pół roku, przynosiłam paczki. Doszedł do siebie i wtedy w szpitalu zraził się COVID-em. Nie przeżył.
Dziś Paulina ma 38 i jest dyrektorką sprzedaży w salonie samochodowym. Tym samym, w którym zatrudniła się 20 lat wcześniej. Ma partnera, rocznego syna, przytulne mieszkanie i samochód klasy premium. Lubi jeździć na nartach.
Pieniądze nie pozwalają pozbyć się wstydu. Łatwiej nimi ten wstyd maskować. Mogę sobie kupić drogi płaszcz, a nie ten z targu za 50 zł, ale to tylko ładny płaszcz. Wszystko jest pod spodem.
Pamiętam, jak wypłakiwałam się przyjaciółce. Ona była pierwszym człowiekiem, który znał prawdę o mojej rodzinie. Całą, bez lukru, przemilczeń i kłamstw.
– Powiedz, kiedy ja będę mogła żyć swoim życiem? – zapytałam ją kiedyś.
– Chyba jak wszyscy umrą – odrzekła.
I tak właśnie było. Po ostatnim pogrzebie poczułam, jakby spadł ze mnie wielki ciężar.
Ale niedawno się dowiedziałam, że mam jeszcze siostrę.
***
Natalia Gajecka, adwokatka, specjalistka od prawa rodzinnego:
Artykuł 128 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego mówi, że "obowiązek dostarczania środków utrzymania, a w miarę potrzeby także środków wychowania (obowiązek alimentacyjny) obciąża krewnych w linii prostej oraz rodzeństwo". Na podstawie tego przepisu dorosłe dziecko może być obciążone kosztami alimentów na rodzica. Warunek jest taki, że rodzic musi znajdować się w niedostatku. A dziecko musi mieć możliwości finansowe, żeby taki obowiązek alimentacyjny spełnić.
Zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego "w niedostatku znajduje się ten, kto nie może własnymi siłami zaspokoić swoich usprawiedliwionych potrzeb w całości lub w części. A usprawiedliwione potrzeby to takie, których zaspokojenie zapewni uprawnionemu normalne warunki bytowania, odpowiednie do jego stanu zdrowia i wieku". W praktyce oznacza to, że sąd bada sytuację życiową konkretnego rodzica i sprawdza, czy ma jak opłacić mieszkanie, jedzenie, leki. Analizuje, w jakim stopniu rodzic doprowadził do niedostatku. W przypadku, gdy stan zdrowia rodzica pozwala na podjęcie pracy i zapewnienie sobie środków do życia, nie może on domagać się alimentów od dzieci.
Co ważne, dziecko może uchylić się od obowiązku alimentacyjnego względem rodzica, jeżeli żądanie alimentów jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego. Co to może oznaczać? Jeśli rodzic wyzbył się własnego majątku, żyjąc ponad stan, grając w kasynie albo przekazując go osobie trzeciej, alimenty mu się nie należą. Podobnie gdy rodzic niewłaściwie wykonywał władzę rodzicielską, znęcał się psychicznie lub fizycznie, sam nie łożył na dziecko lub je porzucił i wiele lat nie utrzymywał kontaktu.
Najczęściej spotykam się ze sprawami, gdy to ośrodek pomocy społecznej występuje do dorosłych dzieci o alimenty na pokrycie kosztów pobytu rodzica w ośrodku pomocowym. Jeśli uważamy, że ich zapłata z jakiegoś względu byłaby niesprawiedliwa, można powołać się na koszty utrzymania własnej rodziny, a także niegospodarność rodzica. Uznaje się, że rodzic, który jest uzależniony od alkoholu lub narkotyków i odmawia leczenia, przez co jest faktycznie niezdolny do pracy, sam odpowiada za swój stan. Jednak obowiązujące przepisy bywają absurdalne i sąd może uznać, że pozbawienie pomocy ze strony dziecka byłoby niezgodne z zasadami współżycia społecznego.
Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.