Reportaż
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

To trwały trend, nie da się go zatrzymać – liczba zakonnic dramatycznie spada. Starsze siostry umierają, a w ich miejsce nie przybywa młodych. W USA w rekordowym 1965 roku było ich około 180 tysięcy. Dwadzieścia lat później 155 tysięcy. Potem było jeszcze gorzej, o wiele gorzej. Rok 2014 – zaledwie 50 tysięcy zakonnic. Cztery lata później – 45 100.*

Jak wynika z opracowań Centralnego Urzędu Statystycznego Kościoła (tak, istnieje taka instytucja), pomimo wzrostu liczby osób deklarujących przynależność do kościoła rzymskokatolickiego topnieje liczba osób konsekrowanych. 

W 2018 roku w kościele powszechnym posługiwało niespełna 642 tysiące zakonnic, w ciągu pięciu zaledwie lat ich szeregi stopniały o 50 tysięcy. Największe spadki wystąpiły w Europie – o 15 procent, w Oceanii – o 14,8 i w Ameryce – o 12 procent. 

Jak zauważa profesor Kathleen Cummings, historyczka z Uniwersytetu Notre Dame, jeszcze w latach sześćdziesiątych zakony dawały młodym kobietom możliwość robienia karier, które "w cywilu" były wciąż poza ich zasięgiem albo na granicy ich zasięgu (choćby nauczanie w szkołach średnich). Od końca lat sześćdziesiątych jest odwrotnie. Na świecie postępuje proces emancypacji i równouprawnienia, a tymczasem kościół pomniejsza rolę kobiet. Nie daje szans, by w jego strukturach wyrastały silne liderki. Młode katoliczki wolą więc wybrać karierę uniwersytecką, względnie działalność dobroczynną. Kilka lat temu już tylko około 1 proc. dzisiejszych zakonnic w USA to kobiety poniżej czterdziestego roku życia. 

Tymczasem siostra Maureen Fiedler, feministka działająca na rzecz zrównania statusu kobiet i mężczyzn w kościele, przypomina, że Jezus był i jest "pracodawcą równych szans". Dlatego jeśli kościół nie da kobietom większych praw, spadek powołań zakonnych będzie się pogłębiał. 

W 2018 roku w kościele powszechnym posługiwało niespełna 642 tysiące zakonnic, w ciągu pięciu zaledwie lat ich szeregi stopniały o 50 tysięcy (fot. Shutterstock)

Znamienne jest, że papież Franciszek, który został okrzyknięty ikoną postępu, ani myśli podjąć choćby rozmowę na temat kapłaństwa kobiet. 

Mimo to co roku zastępy młodych kobiet podejmują wyzwania życia zakonnego: porzucają rodzinę, w zasadzie wyrzekając się pełnego wymiaru bliskości z wybranym człowiekiem, godzą się na utratę macierzyństwa i – w jakimś sensie – kobiecości. Kim są? 

* * * 

– Do zakonu często trafiają osoby zaburzone – twierdzi jedna z byłych sióstr, mająca spore pojęcie o psychologii. – Widzę w tym chyba pewną zależność: im większe problemy, tym bardziej konserwatywny wybierają zakon. 

Jak to? – dopytujemy. – Nie ma tu żadnych regulacji, procedur? 

– Często osoby, które sobie nie radzą, szukają takiego uporządkowanego miejsca, w którym wszystko jest jasne i proste. Mam na myśli sferę obowiązków, nakazów, zakazów. W moim zgromadzeniu [rozmawiamy z siostrą, której zgromadzenie nie wymaga przywdziewania na co dzień stroju zakonnego, często więc ubierała się w dżinsy i chodziła po mieście z papierosem w ustach] takie osoby kompletnie nie mogły się odnaleźć. Wiecie, dlaczego? Bo nie potrafiły same podejmować decyzji, słuchać siebie, brać odpowiedzialności za własne życie.  

Posłuszeństwo, pokora – oto rzekome cnoty, za którymi idą, znosząc na chwałę bożą deficyty tego nienormalnego życia. 

Stanisław Obirek i Artur Nowak (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)

* * 

Zasady surowego życia zakonnego w 1298 roku sformułował papież Bonifacy VIII. W dekrecie Periculoso nakazał całkowite odseparowanie zakonnic od świata zewnętrznego. Stworzył system przepisów klasztornych, które wymagały, aby drzwi oddzielające siostry od świata były zamykane i monitorowane. Aby przełożeni kontrolowali wszelką pocztę. Aby siostry były oddzielone od gości żelazną kratą. Żeby bez pozwolenia biskupa nie wolno było wchodzić i wychodzić z klasztoru osobom z zewnątrz. Siostry, które z ważnych powodów opuszczały klasztor, zawsze miały towarzyszkę. Podobnie jak każda siostra wchodząca w interakcję z "obcymi". 

Bonifacy nakazał, by zasady te dotyczyły wszystkich zakonnic. Takie było DNA życia zakonnego – obowiązywało do lat sześćdziesiątych XX wieku. 

Zmiany, które nadeszły wraz z Soborem Watykańskim II, miały rewolucyjny charakter. Ten soborowy przewrót kopernikański, wpisany w dokument Lumen gentium, polegał na uznaniu godności i praw każdego człowieka. Podkreślono w nim, że prawa osoby konsekrowanej są równe – niezależnie od płci. Chodzi o prawo do wykształcenia, rozwijania talentów osobistych i poszanowanie godności (niezależnie od pełnionej funkcji instytucjonalnej). 

Wybór Jana Pawła II na Stolicę Piotrową w 1978 roku zapoczątkował nowy etap w życiu zakonnym. Nie polegał on jednak wcale na konsekwentnym wprowadzaniu w życie postanowień soboru. Przeciwnie, kryzys powołań, interwencje papiestwa w życie zakonne (chociażby powołanie delegata papieskiego dla jezuitów), lęki polskiego papieża w związku z prężnym rozwojem teologii wyzwolenia doprowadziły do jeszcze większej centralizacji. 

Po dziś dzień, co wynika z wielu rozmów, które przeprowadziliśmy z zakonnicami, wiele zakonów tkwi w paradygmacie pokory i posłuszeństwa. A jak to z tym posłuszeństwem i pokorą właściwie jest? 

* * * 

Z całą pewnością potępianie pokory w czambuł nie jest zbyt mądre. Jak trafnie zauważa filozof i nauczyciel etyki Łukasz Nysler, pokora jest przede wszystkim rozpoznaniem i akceptacją własnej słabości i ograniczeń. A także – co równie ważne – polega na rozpoznaniu i akceptacji ograniczeń i słabości innych ludzi. Pokora w tym rozumieniu nie przeciwstawia się poczuciu własnej wartości czy szacunku do samego siebie. Raczej przesadnej dumie oraz nadmiernym wymaganiom stawianym sobie i innym. To nic innego jak postawa samoakceptacji i warunek zdrowego rozwoju osobistego. A także zdrowych stosunków międzyludzkich. 

Ale w kościele pokora została zinstrumentalizowana. Według Andrzeja Dominiczaka, filozofa i wolnomyśliciela, tłumacza książek Christophera Hitchensa, pokora bardziej niż inne fałszywe wartości przyczynia się do podtrzymywania i umacniania wizji świata, w której to, "co boskie, należy się Bogu, a co cesarskie, cesarzowi". A więc wizji świata niewolników, których podstawowym moralnym obowiązkiem jest okazywanie uległości wobec władzy politycznej i "duchowej". Jest przy tym pokora jednym z niewielu przykładów potęgi chrześcijańskiej propagandy, tej samej, która bez powodzenia starała się nas wszystkich przekonać o moralnej przewadze wstrzemięźliwości seksualnej lub zakazywała nam wzywać imienia Boga "nadaremno". To, co się nie udało w tych i wielu innych przypadkach, świetnie udało się w przypadku pokory. O jej wartości przekonanych jest tylu wierzących, co niewierzących, w tym krytycznych, ateistycznych filozofów. 

Po dziś dzień, co wynika z wielu rozmów, które przeprowadziliśmy z zakonnicami, wiele zakonów tkwi w paradygmacie pokory i posłuszeństwa (fot. Shutterstock)

A jak się ma sprawa posłuszeństwa? Tak naprawdę posłuszeństwo to nic innego jak sposób sprawowania kontroli nad jednostką. Kościół na przestrzeni wieków obudował posłuszeństwo ideologią, która w dość przebiegły sposób miała je ubezwłasnowolnić. Przebiegłość tej metody polega na tym, że jednostka przyjmuje posłuszeństwo jako wartość samą w sobie. Rezygnuje przy tym z racjonalnej refleksji nad życiem (również zakonnym), którą zastąpić ma niedające się uchwycić w ramy racjonalności tak zwane rozeznanie. Rozeznanie, które wszystko pozwala wyjaśnić: doświadczane przez zakonnice upokorzenia, samotność, lęk przez światem na zewnątrz, bo przecież w kościele wszystko jest nadprzyrodzone i zapisane w świętych księgach. Nie miejmy złudzeń – posłuszeństwo nie ma żadnego religijnego uzasadnienia. Podobnie jak teza, że wolność, która zawsze była motorem postępu, również w kościele, nie jest wartością, ale zagrożeniem. 

Nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, że ideologia, którą kościół obudował życie zakonne, to nic innego jak zwykłe nadużycie duchowe praktykowane przez męskie autorytety tak, aby kobietami manipulować. 

Tak właśnie jest w zakonach: posłuszeństwo to dobro, wolność – zło. 

– Zawsze mnie to raziło – wspomina była siostra, która skonfrontowała prozę życia zakonnego z psychologią. Zrozumiała wtedy, że niektóre reguły zakonne były po prostu niespójne z zasadami chrześcijańskiego życia. – Przykład? Szłam kiedyś w pielgrzymce i miałam problem z namiotem, więc na kolejnym etapie pielgrzymki miałam spać z inną siostrą u gospodarza. No i to był problem: siostra powiedziała, że ona ze mną w jednym pokoju spać nie może. Że przy mnie nie zdejmie welonu. A przecież ja sama byłam zakonnicą. Ale jej przeszkadzał fakt, że w naszym zgromadzeniu nie ma obowiązku noszenia habitów. Strasznie to było absurdalne i głupie. Ale w tych konserwatywnych zakonach wciąż tak myślano. 

– O jakie tu myślenie chodzi? 

– To proste. Siostry nie powinny się odróżniać, mają być takie same. Tak samo myśleć, tak samo wyglądać, zrezygnować z siebie. 

– Dlaczego? 

– Jak w społeczeństwach totalitarnych zagrożeniem jest jakakolwiek różnorodność. Socjalizacja katolicka zbudowana jest na lęku przed wszystkim, co inne, zwłaszcza tym, co jest nowe. 

Siostry nie powinny się odróżniać, mają być takie same. Tak samo myśleć, tak samo wyglądać, zrezygnować z siebie (fot. Shutterstock)

* * * 

Sposób traktowania zakonnic przez kościół, projektowania tego, jak mają żyć, ma szerszy kontekst. Pokazuje, jak tak naprawdę kościół traktuje kobiety. 

Bo posłuszeństwo to strategia mająca trzymać za twarz nie tylko osoby konsekrowane. Kościół swoje mądrości na temat roli kobiety w Kościele i w rodzinie głosi od lat. W encyklice Arcanum divinae sapientiae z 1880 roku Leon XIII orzekł, że "mąż jest panem rodziny i głową niewiasty, która, ponieważ jest ciałem z ciała jego i kością z kości jego, ma być posłuszną mężowi, nie na sposób jednak służebnicy, lecz towarzyszki". 

Z kolei Pius XI w encyklice Casti conubii z 1930 roku pisał o porządku miłości, który "obejmuje tak pierwszeństwo męża przed żoną i dziećmi, jak i podporządkowanie się skorych, chętnych i posłusznych żon". 

Wszystkie te mądrości dość jasno pokazują też, jakie jest miejsce zakonnic w Kościele. To mężczyźni sprawują sakramenty, siadają na specjalnym tronie i mają pierwsze miejsce przy ołtarzu, głoszą kazania i sprawują opiekę duchową. Kobiety są przeznaczone do znacznie mniej istotnych zadań. 

Siostra Joan Chittister, była przełożona klasztoru Mount Saint Benedict w Erie w Pensylwanii, tak opisała tę sytuację: "W obliczu wyboru między męskością a sakramentami Kościół wybrał męskość. W obliczu wyboru między seksualnością a sakramentami Kościół wybrał celibat. Nowy złoty cielec na kościelnej pustyni jest zatem nieżonatym mężczyzną". 

* * * 

Dla Doris Reisinger, byłej zakonnicy, sprawa jest prosta. W kościele niezbędna jest daleko idąca mentalna zmiana. Twierdzi, że głęboko zakorzenioną i bardzo szkodliwą zasadą życia zakonnego jest wymazywanie indywidualizmu i podmiotowości. Zamiast niej siostry są "programowane" do poświęcenia i umartwień. Kościół to korporacja, w której emancypacja i rodzenie się akceptowanej indywidualności podlega kontroli. 

Historia Doris pokazuje, w jaki sposób system kościelny ten indywidualizm zabija. Zapłaciła dużą cenę za wdrukowane jej w zakonie posłuszeństwo. Została zgwałcona. Przez księdza. 

– Przyszedł do mojego pokoju, ale nie powiedział ani słowa. Od razu zaczął mnie rozbierać. W kilka sekund wiedziałam, co się stanie. I natychmiast wiedziałam, że będę musiała milczeć. Bo i tak nikt mi nie uwierzy. I jeszcze miałam takie głupie przekonanie, że muszę milczeć, by chronić tę wspólnotę, kościół. Najgorsze w tym, co zrobił, nie było dla mnie wtedy to, że mnie skrzywdził, że robił mi coś, czego nie chciałam. Do tego byłam przyzwyczajona, nauczyłam się akceptować krzywdę i pokornie znosić to, że robię rzeczy, na które nie mam ochoty. Najgorsze było to, że odebrał mi dziewictwo. A ono było esencją mojego życia. 

Doris poszła się wyspowiadać do wiejskiego proboszcza. "Jesteś narzędziem diabła" – usłyszała od niego. 

– Potwierdzał moje obawy – to była moja wina – opowiada Doris. – Powiedział, że opętał mnie szatan i że skrzywdziłam całą wspólnotę, uwodząc tego księdza. Moje życie, moja krzywda się dla niego nie liczyły. I dla mnie też już się to nie liczyło. 

Przyszedł do mojego pokoju, ale nie powiedział ani słowa. Od razu zaczął mnie rozbierać. W kilka sekund wiedziałam, co się stanie (fot. Shutterstock)

Tymczasem sprawca był bezkarny. Wracał do celi Doris i gwałcił ją wiele razy. 

Po wyjściu z zakonu i upublicznieniu swojej historii Doris Reisinger zaangażowała się w działalność na rzecz innych ofiar kościelnej patologii. Jej tezy na temat działania systemu kościelnego są precyzyjne. 

O posłuszeństwie: 

Gdy jedna osoba, jedna instytucja dyktuje, jak wszystko ma działać i wszystko kontroluje, mówimy o dyktaturze. Każdy, kto przeszedł transformację z systemu totalitarnego do demokratycznego, rozumie, jakie to trudne, ale tych demokratycznych zasad potrzebujemy w Kościele, inaczej nadużycia władzy będą trwały. 

O cierpieniu: 

Moim celem jest służyć. Dopóki to robię, wszystko jest OK. "Ta służba przyniesie ci radość" – mówi się siostrom.

Zresztą wmawia się to wszystkim kobietom na świecie. Że ich życie jest po to, by służyć innym, i że tego tak naprawdę chcą – by inni byli szczęśliwi. 

W dodatku w tej społeczności, co charakterystyczne dla katolicyzmu, uświęcona jest idea cierpienia. Ponieważ Jezus cierpiał za nas, my musimy iść jego drogą. To oznacza, że cierpienie jest zawsze czymś dobrym. Trzeba się z nim pogodzić, zawsze się uśmiechać, nie narzekać, nie pozwolić, by ktoś zauważył, że cierpisz. 

W moim zgromadzeniu nie było problemu z tym, żeby odwiedzić bliskich – opowiada nam cytowana już była zakonnica. – Ale pamiętam, że kiedy przyjeżdżałam do rodzinnej miejscowości, spotykałam matkę jednej z dziewczyn, która była od dwóch lat dosłownie zamknięta w nowicjacie. Ona nie mogła nawet odwiedzić rodzinnego domu. 

– Jaki to ma sens? – pytamy. 

– Może taki, że nowicjat był nazywany okresem narzeczeństwa. Bo przed ślubem trzeba się jakoś poznać, pobyć bliżej ze sobą. Oczywiście w zakonach oblubieńcem – metaforycznym, rzecz jasna – jest Jezus. Więc chyba chodziło o to, żeby zobaczyć, jak to jest być tylko z nim. Tylko że to nie ma sensu. Przecież to normalne, że tęsknimy za bliskimi, że brak nam czasem po prostu towarzystwa. Znam przypadki, kiedy zamykanie młodych dziewczyn przed światem prowadziło do klasycznych chorób somatycznych. Bo to tak jest, kiedy jesteś odcięty. Pojawiają się bóle głowy, depresja. Izolacja robi krzywdę również najbliższym. No i twierdzenie, że "oblubieniec" ma z tego radochę, to jednak grube nieporozumienie. Całe szczęście w naszym zgromadzeniu myślano inaczej: chowanie się przed światem ma krótkie nogi, trzeba się ze światem konfrontować. 

* * * 

W lutym 2019 roku papież Franciszek wracał ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich do Rzymu. Podczas konferencji prasowej na pokładzie samolotu zapytano go o nadużycia wobec zakonnic. Powodem był tekst opublikowany w lutym 2019 roku przez kobiecy dodatek do watykańskiego dziennika "L’Osservatore Romano" "Women Church World". Artykuł ujawnił historie zakonnic zmuszanych do aborcji albo potajemnie wychowujących swoje dzieci w klasztorach. 

Papież odrzekł z rozbrajającą szczerością: "To prawda, to jest problem. Maltretowanie kobiet jest problemem. (…) Ośmieliłbym się powiedzieć, że ludzkość jeszcze nie dojrzała; kobieta jest uważana za osobę drugiej kategorii". Przyznał też: "Byli księża, a także biskupi, którzy to zrobili. I myślę, że dalej to się dzieje. Nie jest tak, że w momencie, gdy ktoś to sobie uświadomi, to się kończy. To trwa". 

Tak, tak. Trwa to od wielu lat. Pomyśleć, że słowa te wypowiada człowiek, który w zasadzie nie zrobił nic, by tę chorą sytuację ukrócić. Dokładnie tak jak jego poprzednicy uaktywnia się, kiedy o kolejnym elemencie patologii w instytucji, której przewodzi, opowiadają media. Czy naprawdę nie widzi, że już czas zerwać z tą dyskryminacją kobiet, dla których w kościele nie ma miejsca przy stole Pańskim? Że faceci zawiedli? Że czas męskiej władzy nad korpo, którą zarządza, się skończył? Że czas wyrównać prawa kobiet i mężczyzn? 

 *Fragmenty książki "Babilon. Kryminalna historia Kościoła". Książka do kupienia w Kulturalnym Sklepie i w Publio