
Mija 13 lat od dnia, kiedy pani córka Iwona zniknęła bez śladu. Czy czas jest pani sprzymierzeńcem?
Każdego dnia brakuje mi Iwony. Czas nic nie leczy. Nie da się uodpornić na cierpienie. Od roku 2010 przechodziłam w swoim życiu wiele etapów. Bardzo, bardzo trudnych. Musiałam tę swoją traumę przepracować z osobami, które wiedzą, jak to robić.
Ma pani na myśli terapię?
Tak. W takiej ciężkiej sytuacji człowiek, jeśli nie wyciągnie ręki o pomoc do innych, także do specjalistów, sam nie jest w stanie sobie pomóc. Choćby nie wiem jak był silny i mądry.
Przyznam jednak pani, że nie wiem, jak bym funkcjonowała, gdybym na początku wiedziała, że poszukiwania Iwony będą trwały tak długo. Nie wiem, czy miałabym w sobie tyle siły i determinacji co dziś. Straciłam przecież dziecko, które było w moim brzuchu, które nosiłam pod sercem i które urodziło się ze mnie.
Wiele osób w podobnej sytuacji pewnie już dawno by się poddało, a pani nie zamierza zrezygnować.
Ojciec Iwony nie żyje, a mnie, jako matki, nikt w tych poszukiwaniach nie zastąpi. Nie odpuszczę, nie spocznę, dopóki nie poznam prawdy. Powiedziałam sobie tak: Iwona, ty nie żyjesz dla siebie. Ty żyjesz po to, żeby zrobić wszystko, aby odnaleźć swoją córkę. Musisz wziąć się w garść i mieć siły, żeby wyjaśnić, co się stało.
Moja córka zaginęła 13 lat temu i w tej chwili nie wiem, jak długo będę czekać, by poznać prawdę. Czy to będzie lat 5, czy jeszcze 30? Z mojego serca i z mojej duszy nigdy nie pozbędę się uczucia braku. Zawsze będzie mi ono towarzyszyło.
Może pani liczyć na wsparcie bliskich?
Mam wsparcie całej rodziny: męża, siostry, a także starszej córki. Dostaję też sporo empatii i wsparcia od obcych ludzi. Wciąż spotykam na swojej drodze wiele osób, które są mi bardzo przychylne. Czują mój ból i rozumieją moją stratę. Nie wykorzystują mojej ciężkiej sytuacji, tylko mi pomagają.
A czy w dalszym ciągu są tacy, którzy wykorzystują pani tragedię? Wysyłają dziwne wiadomości?
Gdy zbliża się rocznica zaginięcia Iwony, znów przychodzą do mnie różne maile i odbieram dziwne telefony, choć nie jest ich już tyle co kiedyś. Niedawno zadzwonił mężczyzna, który powiedział tak: „Mam Iwonę, wiem, gdzie jest, przyjedź i ją zabierz". To było dokładnie w Wielki Czwartek.
Straszne…
Każdy, kto czegoś podobnego nie przeżył, mówi tak jak pani. Że to straszne. Ale tego nie zrozumie, bo w ludzkiej głowie nie mieści się to, co ja wtedy czuję.
Co pani zrobiła w tym przypadku?
Musiałam zareagować. Przekazałam tę wiadomość odpowiednim służbom, a one ją od razu i dokładnie sprawdziły. Żadnego sygnału w sprawie Iwonki nie lekceważę, chociaż są takie, które od początku brzmią jak bzdura czy chora wizja. Tymi zwykle nie zawracam policji głowy.
Potrafię już selekcjonować te sygnały. Mam intuicję i doświadczenia, które przez lata wiele mnie nauczyły.
Kiedy rozmawiałyśmy pięć lat temu, bardzo dużo pani pracowała. Podczas naszego ostatniego spotkania było tak samo. Czy dziś pracuje pani równie dużo jak przed laty?
Taka już moja natura. Jestem pracoholiczką i to się nie zmienia, a nawet pogarsza. Wie pani, kiedyś pracowałam po 7–8 godzin dziennie, w tej chwili po 12–13, a bywa i tak, że nawet w niedzielę. Sama widzę, że uciekam w pracę. Inna sprawa, że ją lubię, a poza tym mam ogromne wsparcie od moich klientów. Są tacy, którzy przychodzą do mojego salonu fryzjerskiego od lat 90. Razem się starzejemy, znamy całe swoje rodziny, życiowe porażki i radości. Towarzyszę im przy narodzinach dzieci, komuniach, ślubach. Trochę żyję ich życiem, a oni uczestniczą w moim. To wyjątkowe osoby. Staram się oddzielać złych ludzi od dobrych i doceniać tych, którzy chcą mi pomóc.
A nieznajomi ludzie? Powiedziała pani, że często wyrażają swoje współczucie.
23 maja ja i Iwonka mamy imieniny. W tym roku dostałam pocztą kwiatową 11 białych róż od kogoś, kogo nie znam. Do kwiatów był dołączony list ze wsparciem. Wie pani, jakie to jest miłe? Kilka lat temu z kolei przyszedł do mnie z okazji Dnia Matki kolega Iwony z jedną różą. Powiedział: „Zaniosłem kwiat mojej mamie i pomyślałam także o pani".
Celebruje pani jakieś rocznice związane z Iwoną? Urodziny albo Dzień Dziecka?
Kiedyś tak było, ale teraz powoli staram się od tego odchodzić. Nie robię już spotkań rodzinnych w dniu urodzin Iwony, bo wcześniej, gdy się zbieraliśmy z tej okazji, i tak rozmawialiśmy tylko o niej. Trudno nam się było od tego uwolnić. Obie jesteśmy Iwony, ale zawsze skupialiśmy się na niej. Dlatego zrezygnowałam z takich celebracji dla swojego psychicznego zdrowia.
Myślałam o pani w ostatnie święta Bożego Narodzenia. Policjanci z Archiwum X zbierali wtedy ślady w Zatoce Sztuki w Sopocie i niemal codziennie pojawiały się nowe informacje o Iwonie.
Powiem pani szczerze, że od zaginięcia Iwony nie mam już prawdziwych świąt, takich jak obchodziliśmy kiedyś, całą rodziną. Oczywiście spotykamy się i jest cudownie, ale to już nie jest to samo co wtedy, gdy była z nami Iwona. Myślę sobie, że gdybym wreszcie dowiedziała się, co się z nią stało, gdyby miała grób, na który mogłabym chodzić, to poukładałabym sobie to w głowie inaczej. Moja rodzina też. Mogłabym wejść w kolejny etap. Ten, w którym jestem, jest ciężki, momentami nie do zniesienia.
Udaje się też pani czasem zrobić coś dla siebie, na przykład w rzadkich chwilach wolnych od pracy?
Jak pani zapytała, to zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle mam wolne chwile. Poza pracą rzeczywiście mam ich bardzo mało, a jeśli już się zdarzają, to zawsze staram się zrobić coś w domu albo dla bliskich. Dają mi poczucie bezpieczeństwa i tyle wsparcia, że chcę im się zrewanżować, kiedy tylko mogę.
Wyrastałam w domu, w którym mówiono, że rola kobiety w rodzinie jest szczególna. Uczono mnie skromności i samodzielności i tak też starałam się wychowywać moje córki. Iwonie zawsze powtarzałam, żeby potrafiła sobie sama poradzić w każdej sytuacji.
Jestem najstarsza z piątki rodzeństwa, więc zawsze odgrywałam w domu szczególną rolę, trochę opiekunki dla młodszych. Nawet niektórzy mówią, że moja najmłodsza siostra, z którą jestem bardzo związana, to tak naprawdę moja córka.
Ile ma lat?
Teraz 38. Od zawsze była bardzo związana z Iwonką, która ma dziś 32 lata. Iwona nigdy nie mówiła do niej "ciociu", tylko zwracała się po imieniu. Mówiłam do niej: "Iwonko, to jest twoja ciocia". Ona patrzyła na mnie i mówiła: "Mamo, przestań".
Śledzi pani wszystkie nowe doniesienia w sprawie pani córki czy ich unika?
Czytam wszystko i wszystko bardzo przeżywam, to się nie zmienia. Mimo upływu lat. Oburza mnie, że niektórzy piszą o Iwonie nieprawdziwe, obrażające ją rzeczy. Bardzo po nich cierpię. Osoby, które to robią, nie zdają sobie sprawy, że zabijają mnie.
Nie można bezcześcić imienia dziewczyny, której przydarzyła się tragedia. Jak można oceniać osobę, której się w życiu nie widziało? Jak można zabierać godność pokrzywdzonej osobie? Dlaczego osoba, która prawdopodobnie została skrzywdzona, musi się bronić. Bardzo mnie to boli. Iwona to moja córka. Ja walczę o moją córkę.
Myśli pani, że kiedyś pozna pani prawdę?
Mówią, że nie ma zniknięcia doskonałego, więc prędzej czy później ten przypadek też zostanie wyjaśniony. Choć coraz bardziej jestem pozbawiona nadziei, że Iwona odnajdzie się żywa. Jestem święcie przekonana, że gdyby żyła, na pewno by się do mnie odezwała. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby nie próbowała nawiązać ze mną kontaktu.
Myślę, że są osoby, które wiedzą, co stało się z Iwoną, ale skrzętnie to ukrywają. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogą z tym żyć. Czy nie mają sumienia? Co to za życie z takim ciężarem, z ukrywaniem się? Powiem pani, że ja tego nie rozumiem.
Od pewnego czasu unikam też smutnych wiadomości w radiu czy w telewizji. Jak tylko mówią o jakiejś tragedii, od razu wyłączam. Bardzo się wczuwam w cierpienie innych ludzi, moja dusza cierpi razem z nimi. Wiem, jak może wyglądać tęsknota za kimś tak bliskim jak dziecko.
Czy często śni się pani jeszcze Iwona?
Ostatnio dużo rzadziej niż krótko po zaginięciu. Wtedy często widziałam ją w snach, jako małą dziewczynkę. Ale jest jeden taki sen, który będę pamiętać już chyba zawsze. Iwona podeszła do mnie i mówi: "Mamo, ja już do ciebie nie wrócę, nie płacz". Ten sen był tak realny, że gdy się obudziłam, zaczęłam bardzo płakać, nie mogłam się otrząsnąć. Nie mogłam się pozbyć poczucia, że Iwony już nie ma.
Zdarza się, że przez część nocy w ogóle nie mogę zasnąć, jednak zazwyczaj jestem taka zmęczona po całym dniu pracy, że kładę się i od razu zasypiam. Powiem pani, że przez te 13 lat nie zmieniła się jedna rzecz. Codziennie budzę się o 4.12, obojętne, o której poszłabym spać. To godzina, kiedy po raz ostatni kamera zarejestrowała Iwonę żywą, przy wyjściu z plaży numer 63.
Ten stres tkwi w pani bardzo głęboko?
To bardzo wyczerpujące, bo od zaginięcia Iwony nie śpię głębokim snem. Pracuję nad nim, ale nie mogę sobie poradzić. Zakodowałam sobie tę godzinę i wciąż tkwi ona w mojej głowie. Otwieram oko, jest czwarta z minutami i pierwsza moja myśl brzmi: Iwonka, punkt 63. Nie potrafię tego zmienić, mam z tą porą tylko i wyłącznie jedno skojarzenie. Muszę wtedy wstać, napić się wody i po pewnym czasie kładę się z powrotem spać. Zasypiam, a o 6.20 już dzwoni budzik.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.