
Co pewien czas pojawiają się nowe doniesienia w sprawie zaginięcia pani córki, Iwony. Wtedy zawsze myślę o pani.
- Ja i Iwona jesteśmy skazane na dodatkowy komentarz do każdej takiej informacji. Ludzie czytają, piszą swoje opinie. Nikt się nie zastanawia, co złego mogło się stać Iwonie, co ona musiała przejść. Ludzie koncentrują się na taniej sensacji. Nie myślą też o mnie, co ja czuję w takiej sytuacji.
O to chciałam panią zapytać.
- Mnie serce boli.
Z każdą nową informacją budzi się w pani nadzieja?
- Za każdym razem. Myślę sobie: "Kurczę, może się pojawił nowy trop? Może to ona?". Ludzie gadają, że to ona, pytają, czy widziałam zdjęcia. No to siadam do komputera, który w domu jest włączony non stop, i patrzę. Miotam się. Albo ryczę. Albo zaczynam sobie wmawiać rzeczy, które ludzie mówią. Że na zdjęciach widać głowę Iwony. Na pierwszy rzut oka tej głowy nie dostrzegam, ale moja wyobraźnia zaczyna wariować i w końcu zaczynam ją widzieć.
Opowiem pani, co to znaczy cierpienie. W sensie psychicznym i fizycznym, bo teraz zdrowie zaczyna mi szwankować. Znam cierpienie z każdej strony. Przeżywałam je, jak Iwona była mniejsza, bo przecież z wychowaniem i wykształceniem dziecka zawsze są jakieś problemy. I przeżywam je dziś, gdy Iwony nie ma.
Czy to cierpienie z roku na rok staje się mniejsze?
- Ono narasta. Choć muszę przyznać, że przez prawie osiem lat w pewnym sensie się przyzwyczaiłam, że tej mojej Iwony nie ma. Tylko czasem rozmyślam, czy może ona jest gdzieś w świecie, a może i na tamtym świecie? Mąż wtedy patrzy na mnie i pyta: "A co ty zrobisz, jak Iwona nagle wróci?".
Wciąż się też zastanawiam, jak to jest, że dziewczyna tak po prostu znika, kiedy idzie promenadą, którą świetnie zna, bo całe życie tu mieszka. Ona często chodziła te osiem kilometrów z Sopotu na Zaspę i z powrotem. Z psem, do mnie do pracy. Zaginęła na swoim terenie.
Gdy skończyła 9 lat, wysłałam ją na pierwsze kolonie. Do Danii. Chciałam, żeby była samodzielna. Cieszyła się. Później każdego roku gdzieś jeździła. Naprawdę potrafiła się odnaleźć w obcym mieście. Na tych wyjazdach nigdy się jej nic nie stało. Stało się za to pod domem.
Ostatni raz przez zaginięciem była w Czarnogórze. Wróciła zachwycona.
Pamięta pani dzień, w którym zaginęła?
- 17 lipca było ciepło. Była wściekła. I zdecydowała, że spacer dobrze jej zrobi. Buty w rękę i poszła bohaterka sobie do domu. Gdyby padał deszcz, może by zadzwoniła, żebym po nią przyjechała. Albo wzięłaby taksówkę. Nieraz tak było. Dzwoniła, że wróci taksówką i chciała, żebym jej zrzuciła pieniądze. Brałam wtedy woreczek po kanapkach, wkładałam do niego dwadzieścia złotych i ziemniaka, żeby było obciążenie. Woreczek rzucałam przez okno jej pokoju.
Jak wygląda pani życie, odkąd jej nie ma?
- Rok temu się przeprowadziłam. Nie mogłam już mieszkać tam, gdzie mieszkałyśmy razem z córką. Gdzie nie spojrzałam, wszędzie była Iwona. Jej pokój pozostał bez zmian. Czasem tam zajrzę, ale wychodzę z cierpieniem. Wiem, że mija osiem lat, więc trzeba jej rzeczy zapakować w kartony, posprzątać. Coś z nimi zrobić.
Teraz mam salon fryzjerski w Gdańsku. Wcześniej w salonie w Sopocie zawsze wybierałam stanowisko przy oknie, żeby lepiej widzieć ulicę. W witrynie długo wisiał plakat ze zdjęciem Iwony. Był wrzesień, przechodziła kobieta z wnuczką. Akurat strzygłam, drzwi były otwarte. Wnuczka mówi: "O, zobacz babciu, to ta dziewczynka, co zaginęła". A babcia na to: "Co za głupia matka, co puściła tę dziewczynkę samą". Jak ja z tego salonu wyleciałam! "Nie życzę sobie, żeby pani obrażała moje dziecko" - krzyczałam. Ludziom się wydaje, że mogą bezkarnie oceniać innych. Czułam się w tym salonie jak małpa w zoo. Musiałam się przenieść.
Pani sprawia wrażenie bardzo energicznej i pewnej siebie osoby.
- No właśnie jestem za energiczna. Chciałabym zwolnić, ale gadam tylko, że będę mniej pracować. Ale jak się ma własny salon fryzjerski, to łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Dziewczyny, tak mówię na moje pracownice, zapisują do mnie klientki na przykład na 21 i komentują: "Pani Iwona i tak nie śpi w nocy".
To prawda?
- Teraz już śpię. Ale przez pierwsze osiem miesięcy po zaginięciu Iwony w ogóle nie spałam.
Praca pomaga pani zapomnieć o tym, co się stało?
- Pewnie, że tak jest. Po co mam wcześniej wracać do domu? Albo iść sama na zakupy? Nie chcę. Każdy sklep w Trójmieście przypomina mi Iwonę, wszędzie z nią chodziłam. W pobliżu jest kawiarnia, gdzie jadałyśmy lody. Teraz w ogóle nie chodzę po sklepach. Nie sprawia mi to przyjemności.
Odzywa się do pani dużo osób, które zapewniają, że mają jakieś informacje o Iwonie?
- Co jakiś czas pojawia się SMS z pytaniem, czy chcę wiedzieć, czy Iwona żyje. Albo z informacją, że jest w pewnym miejscu, ale by się do niego dostać, muszę zapłacić. Takie głupoty. Najprostsze to wymyślić, że Iwona jest w burdelu. Ale czy nie chodzą tam ludzie, którzy mogliby ją poznać? Albo czy Iwona nie potrafiłaby poprosić kogoś o pomoc? Tym bardziej że ona zna angielski.
Niektórzy piszą, że mam wnuka. Fakt, kiedyś powiedziałam, że chciałabym wnuka, ale nie wiem, czy się doczekam, więc teraz dostaję takie sygnały.
Ci ludzie w ogóle nie myślą, jakie to powoduje u pani emocje.
- No tak. Ale co by pani zrobiła na moim miejscu?
Chyba bym się odcięła od świata.
- I wtedy zostałaby pani sama ze swoimi problemami. Kobieta zawsze zostaje ze swoimi problemami sama. Gdybym się odcięła, pogrążyłabym się jeszcze bardziej. To wcale nie jest dobre.
To dlatego ma pani ciągle włączony komputer?
- Początkowo bez przerwy sprawdzałam maila, bo myślałam, że Iwona do mnie napisze. Teraz robię to co parę dni, ale nadzieja, że się dowiem, co się stało z Iwoną, jest we mnie cały czas. Czy znajdą ją żywą, czy martwą, dobrze żyjącą czy egzystującą na pograniczu wyczerpania psychicznego - na dobrą sprawę jest mi to już obojętne. Chodzi mi o to, żeby wiedzieć. Ta wiedza jest mi potrzebna do dalszego życia.
Również mojej rodzinie. Za Iwoną tęsknią dziadkowie, moja siostra, siostrzeńcy. Moi rodzice co rusz pytają: "Czy my dożyjemy chwili, w której okaże się, co się stało z naszą wnuczką?". Brody im się trzęsą, ślinę ledwo przełykają. Ja ryczę, oni ryczą.
Korzysta pani z pomocy terapeuty?
- Tydzień po zaginięciu Iwony spotkał się ze mną policyjny psycholog. Ale był bardziej przerażony ode mnie. Nie mówię, że nie chciał pomóc, ale był niewiele starszy od Iwony. Co on miał ze mną zrobić? Jak miał mi wytłumaczyć, że nikt nie wie, gdzie jest Iwona? Starał się, ale to ja najpierw powinnam sobie pomóc sama. Rok czy dwa lata po zaginięciu poszłam na terapię. Poukładali mi w głowie, nabrałam dystansu. Byłam jak oblana woskiem.
Śni się pani czasem Iwona?
- Tak, i to są zawsze bardzo dobre sny. Iwona nigdy nie śni mi się jako nastolatka czy dorastająca kobieta. W moich snach zawsze jest małym dzieckiem. Płacze, nie może sobie z czymś poradzić albo chce jajko niespodziankę.
Kiedy zaczynam otwierać te wszystkie szufladki ze wspomnieniami, rozklejam się. Staram się też pilnować naszej intymności. Dziennikarze bardzo zabiegali o pozwolenie na zrobienie zdjęć pokoju Iwony. Nie pozwoliłam. Powiedziałam, że jak Iwona wyrazi zgodę, to proszę bardzo. To jej pokój, jej komputer, jej miśki, szafki. Wszystko jest jej. Co będzie, jak Iwona się odnajdzie i zapyta "Mamo, dlaczego pokazałaś mój pokój?". Znam ją, wiem, jaka jest. Ma charakter. Pokazanie w mediach zdjęć jej pokoju w niczym nie pomoże. Ani jej, ani mnie.
Co mogłoby pomóc?
- Chciałabym, żeby osoba, która przyczyniła się do zaginięcia Iwony, przestała milczeć. Żeby powiedziała prawdę. Tak jak mówiłam - to jak po tylu latach znajdę tę moją Iwonę, jest mi obojętne. Tylko chciałabym wiedzieć. Oczywiście radość będzie przeogromna, gdy się okaże, że ona żyje. Ale gdy się znajdzie martwa, to z ciężkim sercem powiem te straszne słowa: "No to trudno". Ale przynajmniej będę wiedziała, że koszmar się dla mnie skończył.
Zacznie pani przeżywać żałobę?
- Mówią, że czas goi rany. Owszem, goi, ale wtedy, gdy nosimy w sercu żałobę. Potrzebuję pożegnać godnie Iwonę, zrobić jej grób. Mój organizm też ma określoną wytrzymałość i właśnie nadszedł czas, kiedy w telewizji czy w internecie nie mogę już oglądać wiadomości o zaginionych. Nawet filmów kryminalnych czy o maltretowanych zwierzętach. Całe ciało mnie wtedy boli i szczypie. Płakać mi się chce i wymiotować na przemian. Mam dość.
Obcy ludzie panią wspierają?
- Czasem ktoś mi powie, że współczuje, chce mnie podnieść na duchu. To jest miłe. Nie mówię tego tym ludziom, ale jestem przerażona, że zostały tylko dwa lata do przedawnienia sprawy. Kiedy minie 10 lat, sprawa trafi do archiwum. Wrócą do niej tylko, jeśli pojawią się nowe dowody.
Dzwoni pani na policję codziennie?
- Kiedyś dzwoniłam, ale przestałam. Co mają mi powiedzieć? Że ciągle szukają? Umówiłam się z nimi, że jeżeli coś się wydarzy, dadzą mi znać. Żebym się o tym nie dowiedziała z telewizji. I robią tak.
Pani ciągle analizuje prawdopodobne scenariusze?
- Sęk w tym, że każdy jest prawdopodobny. Jakiś czas temu pojawiły się spekulacje, że Iwonę porwali handlarze organów. Chodziłam po ulicy i zastanawiałam się, kto która z mijanych osób nosi nerkę czy wątrobę Iwony. Wariactwo!
Myśli pani, że Iwona mogłaby się do pani świadomie nie odezwać?
- To raczej niemożliwe. Iwona jest cudowną, wspaniałą dziewczyną. Owszem, ma i swoje wady, ale nigdy by o mnie, o rodzinie nie zapomniała.
Wywiad powstał w lutym 2018 roku i wtedy też opublikowaliśmy go po raz pierwszy.
Iwona Kinda-Wieczorek. Mama zaginionej 17 lipca 2010 roku Iwony Wieczorek. Prowadzi salon kosmetyczny w Gdańsku. Mieszka w Trójmieście.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi rozmawia także w Radiu Pogoda, kawy i sportowych samochodów.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU