
*Weekend na wakacjach - przypominamy nasze najpopularniejsze teksty*
Dlaczego zostałeś prywatnym detektywem?
- (nie odrywając wzroku od ciężarówki za pobliskim parkanem, przy której uwija się kilku mężczyzn) Ciekawe, czy zwłoki pakują...
Zawsze tak masz?
- Mam. To wypadkowa wiedzy i doświadczenia zawodowego. Zresztą w tej pracy trzeba mieć intuicję.
Co ci ona podpowiada w sprawie ciężarówki?
- Że to jednak skrzynki z piwem, nie ciało.
Gdy widzisz robotników niosących skrzynie, to zawsze podejrzewasz, że skrywają rozczłonkowane ciało?
- Nie popadam w aż taką paranoję, ale zastanawiam się, co wynoszą. I często to sprawdzam. Ostatnio byłem na zleceniu w Pradze i zobaczyłem, jak dwaj mężczyźni wybijają szybę w aucie. Rzuciłem się w ich stronę i upuścili torbę, którą z tego auta ukradli.
Opowiem ci coś lepszego. Pojechałem do Poznania, gdzie doszło do serii napadów na banki. Zaparkowałem pod jednym z nich, zostawiłem w środku torbę oraz laptop i poszedłem coś zjeść. Gdy po 20 minutach wróciłem, laptopa nie było. Ale już drugiego dnia miałem go z powrotem.
?
- Włączył mi się szósty zmysł. Wyszedłem na ulicę pełną ludzi i wypatrzyłem chłopaka, który łokciem demonstrował kolegom ruch wybijania szyby w samochodzie. I coś opowiadał. Podbiegłem do niego. Wyśpiewał mi, że widział takie zdarzenie. Powiedziałem, że chcę odkupić tego laptopa. Udało mi się umówić ze złodziejem. Wcześniej powiadomiłem też policję i złodziej został zatrzymany, a ja odzyskałem sprzęt. - Panie, pan się nadaje do tej roboty - stwierdzili policjanci.
Zanim zostałeś detektywem, byłeś policjantem.
- W policji sporo się nauczyłem, ale nie oszukujmy się, nie każdy dobry policjant musi być dobrym detektywem. Wiesz, moim mistrzem jest fikcyjny porucznik Colombo. Taki niby gapcio, niby przygłup. A w rzeczywistości gość, który świetnie kojarzył fakty i doskonale analizował.
Dlaczego właściwie odszedłeś z policji?
- Byłem komisarzem w wydziale kryminalnym i kochałem to. Wykrywałem zabójstwa, ścigałem przestępców zajmujących się narkotykami. Ale musiałem odejść. Bo nie może być tak, że zatrzymywany przestępca proponuje mi 100 tysięcy złotych, ja tych pieniędzy nie biorę, a od ojczyzny dostaję 1440 złotych miesięcznie. Czułem się upokorzony. W dodatku, ponieważ byłem dobry, w ramach "nagrody" zacząłem dostawać od przełożonych coraz więcej spraw. I praktycznie przestałem pojawiać się w domu. Miałem tego dość. Odszedłem i założyłem biuro detektywistyczne.
Pamiętasz pierwszą wykrytą sprawę?
- Oczywiście! To był oszust bankowy, który mieszkał w pięknej willi w Warszawie. Wziąłem za zlecenie pięć tysięcy, ale jeszcze dwa razy tyle dorzuciłem ze swoich do rozwiązania tej sprawy. I zgromadziłem na niego takie dowody, że go zatrzymano.
Osiągnąłeś sukces, a przy okazji nauczyłeś się lepiej wyceniać zlecenia?
- Nie od razu. Początkowo za małe pieniądze brałem trudne sprawy i poświęcałem na ich rozwikłanie sporo czasu, ale wiedziałem, że to zaprocentuje. Pod warunkiem że się sprawdzę. A jak nie wykryłem sprawy, nikt nie mógł mi zarzucić, że wziąłem pieniądze i nic nie zrobiłem.
Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że pracujesz za darmo?
- Teraz, przyjmując zlecenie, zawsze biorę pieniądze przy podpisaniu umowy. W przypadku firm, poniżej pięciu tysięcy za sprawę nie schodzę. Zlecenia prywatne negocjuję indywidualnie. I nigdy nie obiecuję niczego na wyrost. Przychodzi do mnie wdowa, pyta, czy na pewno złapię zabójcę jej męża i co ja mam jej powiedzieć?
No właśnie, co jej mówisz?
- Że nie mogę jej niczego obiecać, bo zdarzają mi się nierozwikłane sprawy. Ale że jeśli ja nie wykryję zabójcy, to po mnie nikomu się to nie uda.
Skromny jesteś.
- Nie. Po tylu latach pracy znam wszystkie ograniczenia i wszystkie możliwości tej roboty. Biorąc sprawę zwykle już wiem, jaka jest skala trudności.
Zwracasz pieniądze, jak nie rozwiążesz sprawy?
- Dlaczego miałbym zwracać? Nie zwracam z prostego powodu - wykonuję pracę i biorę za nią wynagrodzenie. Czy artysta po koncercie, który się nie spodobał, oddaje za bilety? Na każdą sprawę poświęcam dużo czasu, poza tym ta praca jest bardzo kosztowna.
Co wchodzi w te koszty?
- Wynagrodzenia dla pracowników. W tej branży nie płaci się 5 złotych za godzinę. Poza tym zatrudniam doświadczonych, emerytowanych funkcjonariuszy CBA, służb specjalnych oraz psychologów i informatyków. Korzystam też z pomocy konsultantów, na przykład przy przestępstwach gospodarczych. Do tego dochodzą hotele, wynajem samochodów, przeloty. Podkreślam jednak, że moi klienci dostają sprawozdania z mojej pracy.
Najmniej to pięć tysięcy, a najwięcej?
- Kilkadziesiąt tysięcy. Ale w niektórych przypadkach pracuję za darmo, charytatywnie, lub rozkładam wynagrodzenie na raty. Nigdy nie zaczynam rozmowy od pieniędzy. No i zaraz, zaraz, zapomniałem powiedzieć, że spore koszty generuje także sprzęt, którego używamy. Kamery, GPS, podsłuchy, podglądy...
Gadżety jak u Bonda?
- Ja pracuję szkiełkiem i okiem, ale moi pracownicy używają kamer w długopisie albo w okularach. Są niezbędne przy zdradach.
W sprawach tego typu miewamy zresztą różne "rekwizyty". Na przykład przychodzi do mnie kiedyś facet i wyciąga z kieszeni damskie stringi. - Proszę pana, czy pan wie, co to jest? - pyta. - Domyślam się - mówię. On na to pokazując białą plamę: - Nie, nie, co to jest? - naciska. I po chwili dodaje: - To jest, proszę pana, sperma innego faceta. Żona mnie zdradza, a to jest dowód! Zaczęliśmy tę żonę obserwować. No i okazało się, że rzeczywiście zdradzała, a majtki były fetyszem romansu.
Pikantne.
- Prowadziłem mnóstwo pikantnych spraw. Pamiętam historię prezesa znanego klubu sportowego, którego żona miała kochankę. Panie miały pełen asortyment erotycznych gadżetów. Założyliśmy w domu prezesa monitoring.
To legalne?
- Legalne, bo to był jego dom. Każdy może sobie w swoim domu zakładać, co tylko chce. Wracając do historii prezesa - panie łączyło gorące uczucie i namiętny seks. Gdy prezes się o tym dowiedział, wpadł w szał. Był o kochankę żony potwornie zazdrosny.
Innym razem na zlecenie pewnego podejrzliwego męża założyliśmy kamery w jego mieszkaniu. Okazało się, że gdy mężczyzna wychodził do pracy, do żony przychodził sąsiad.
Wróćmy jeszcze do legalności tej metody.
- Ustawodawca mówi wyraźnie, że detektywom nie wolno używać środków techniki operacyjnej zastrzeżonej dla organów państwa. Konia z rzędem temu, kto te środki zdefiniuje. Praktycznie wszędzie można kupić kamerki. Poza tym, jak już mówiłem, w swoim domu możesz sobie zainstalować, co ci się żywnie podoba. Nawet 15 kamer. To nie jest nielegalne. Niedawno napisała do mnie pewna prawniczka z pytaniem, dlaczego tak często montujemy kamery w mieszkaniach, skoro zdrady zazwyczaj odbywają się poza domem. Najchętniej bym jej odpowiedział: - Co też pani mówi?!
Ludzie nagminnie zdradzają się w domu, w małżeńskich łóżkach. Niektórych to kręci! Choć oczywiście nie zawsze. Pewnego razu zgłosiła się do mnie kobieta, która podejrzewała o zdradę męża. Mówił, że idzie do kościoła, tymczasem szedł na "mieszkaniówkę".
Czyli?
- Do prostytutki, która przyjmowała w mieszkaniu. Płacił jej za godzinę, wychodził rozanielony i grzecznie wracał do domu. Innym razem zgłosiła się do mnie kobieta, która uważała, że zdradza ją mąż. O godz. 2.00 - 3.00 w nocy przychodził spocony do domu. Okazało się, że biega na pobliskim stadionie. Filmowaliśmy go przez parę dni nocnym zoomem.
No to żona musiała być zadowolona.
- Bardzo. Ale premii nie zapłaciła. Premiują najczęściej ci, którzy potrzebują dowodów na zdradę do sprawy rozwodowej. Jak pewna kobieta w ciąży, która przed wyjazdem w delegację poprosiła o zamontowanie w domu kamer. Mąż zdradzał ją z... własnym szefem.
Wszystko pokazujecie bliskim?
- Materiały muszę przekazać zleceniodawcy, ale zawsze dokonuję najpierw jego oceny psychologicznej. Swoją drogą, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, że ktoś nie chce nagrania obejrzeć. Bywa, że osobę w niezbyt dobrej sytuacji psychicznej staram się zniechęcić, ale nic z tego. Zdradzany mąż czy żona do końca nie wierzą, że są oszukiwani. Choć zdarza się, że klient ma do mnie pretensje, gdy nie dostarczę dowodów na niewierność partnera.
I co wtedy?
- Czasem przeprowadzam prowokację. Kiedyś przyszła do mnie żona bogatego lekarza, który w gabinecie dodatkowo robił piercing. Była niemal pewna, że jest niewierny, ale dwie agencje przed moją nie zdobyły na to ani pół dowodu. Przysłaliśmy mu młodą dziewczynę z obfitym biustem. I dodam, że nie była to prostytutka, bo im nie wychodzi udawanie dam, mają tendencję do skracania dystansu. A to był łebski gość, od razu by się zorientował.
Interesujące...
- Dziewczyna miała zakaz kokietowania lekarza. Powiedziała, że ma chłopaka i że chce sobie zrobić kolczyk na łechtaczce. Mówiła, że to jej pierwszy raz i była naturalnie zawstydzona. Facet tak popłynął, że nie masz pojęcia. Szybko zaczął jej robić niemoralne propozycje, pytał np., czy lubi seks analny, skarżąc się jednocześnie na żonę. Wyszedł z niego prawdziwy playboy. Dziewczyna prawie stamtąd uciekła, ale dowody zdobyliśmy.
Nagrywacie sam moment zdrady?
- Wystarczy nam dowód, że zaczyna do czegoś dochodzić. Mówię o kamerach w terenie. Tych w mieszkaniu nie możemy zatrzymać, więc sceny seksu też się nagrywają. Możemy ich tylko nie oglądać, rejestracja jest zawsze.
Nie masz z tym problemu?
- A ktoś, kto zdradza partnera nie ma z tym problemu? Powtarzam - ja tych ludzi nie oceniam. Ja po prostu przyjmuję zlecenia i staram się je realizować najlepiej, jak potrafię, zawsze zgodnie z prawem. Gdybym je łamał, prawnicy już dawno by mnie rozszarpali.
Wiesz co? Co najmniej raz w tygodniu dzwoni ktoś z groźbą, że mnie zabije. Dostaję też pocztą wycinanki. Moja sekretarka już się przyzwyczaiła, spokojnie odkłada je na półkę. Mówię to trochę z przymrużeniem oka, ale zdaję sobie sprawę, że dla niektórych jestem wrogiem do końca życia. Swoją drogą, do detektywa przychodzi się na końcu. Po mnie jest tylko grabarz.
Mało przyjemny wniosek.
- Ten fach niesie za sobą maksymalny stres i adrenalinę, ale ja jestem od tego uzależniony. Poza tym mam dużo wyjazdów. Zbieram dowody, które trzeba dokładnie analizować. Potrzeba do tego wiele cierpliwości i wnikliwości.
Jak w Holandii, gdy szukałeś zaginionej Polki i nagle jej mąż przyznał się, że ją zakopał?
- Chociażby. Od początku podejrzewałem, że ma coś wspólnego z jej zaginięciem, ale zanim dotarłem do Holandii, miejscowi policjanci już go zatrzymali. Nam się jednak udało znaleźć torbę z jego ubraniem, które wcześniej uprał i ukrył.
Z czym najczęściej ludzie przychodzą do detektywa?
- Połowa to sprawy cywilne, np. zdrady, a połowa to ciężkie sprawy kryminalne, takie jak oszustwa, zabójstwa, zaginięcia czy wywożenie dziewczyn do agencji towarzyskich.
Pamiętam, jak przyszły do mnie dwie rodziny zaginionych nastolatek ze Śląska. Znalazłem je w Wiedniu. Wyjechały tam do pracy w knajpie, a na miejscu się okazało, że mają pracować w agencji. Zabrano im dokumenty i nie mogły wrócić.
To naprawdę wciąż tak wygląda?
- Kobiet nie wywozi się już przymusem, tylko podstępem, a na miejscu robi im się zdjęcia in flagranti z klientami. Później się je tymi intymnymi zdjęciami szantażuje. Dwie wspomniane dziewczyny przywiozłem do domu po siedmiu dniach od zgłoszenia.
Szybko.
- Szybko znalazłem też pewnego bogatego piekarza, który przepadł bez śladu. Rano jak zwykle wsiadł w swoje luksusowe BMW i pojechał do pracy. Ale do niej nie dotarł - przed piekarnią znaleziono puste auto z drzwiami otwartymi na oścież. Namierzyłem piekarza w Austrii. Powiedział mi: - Panie, ja jej zostawiłem dom, zostawiłem jej wszystko. Odszedłem, jak stałem . Kazałem mu się zgłosić na policję, żeby odwołano poszukiwania.
Co konkretnie robisz od momentu zgłoszenia zaginięcia do znalezienia szukanej osoby?
- Najpierw zgłaszam policji, że przyjąłem zlecenie od rodziny. A potem nie ma żadnego show, tylko żmudna praca przypominająca śledztwo. Muszę chociażby zbadać, czy ta osoba ma z czego żyć.
Dużo jest teraz takich pozorowanych zaginięć?
- Tak, a motywy są zwykle banalne. Kobieta boi się powiedzieć mężowi, że odchodzi, albo facet, tak jak wspomniany piekarz, nie wie, jak porzucić rodzinę. Kiedyś zdarzył mi się uciekający pan młody. Rolnik z Małopolski wyszedł z domu tuż przed własnym ślubem. Miał w kieszeni trzy tysiące euro, pojechał do kantoru, wymienił je i zniknął. Panna młoda zrozpaczona, zaczynam go szukać. Przed ślubem się nie wyrobiłem, ale znalazłem go cztery dni później w hotelu kilkaset kilometrów od domu. Był pijany. - Ja tego ślubu nie biorę - wybełkotał.
Miałem też sprawę, w której syn uciekł od matki. Powodem był fakt, że jest homoseksualistą, a bał się do tego przyznać. Nie znalazłem tego chłopaka, wyjechał gdzieś za granicę.
Jeśli znaleziona osoba nie chce wracać - co wtedy?
- Staram się zawsze doprowadzić do kontaktu z rodziną. Piekarzowi na przykład podałem telefon i poprosiłem, żeby powiedział żonie prawdę.
A sprawy kryminalne?
- Zadzwoniła do mnie żona byłego wiceministra, który pewnego dnia tapetował pokój i zniknął. Kiedy przyjechałem na miejsce, pokój był sterylny jak prosektorium. Zauważyłem też, że brakuje paru rolek tapety. Żona twierdziła, że ktoś męża porwał, a powodem miały być przetargi, które organizował przed laty. Wieczorem zadzwoniłem i powiedziałem, że za zaginięciem stoi ich syn. Kobieta zrezygnowała z moich usług.
Jak się okazało, syn zabił ojca nożem, a potem pociął ciało na kawałki piłą mechaniczną i wyrzucił do zalewu rybnickiego. Motywem były nieporozumienia między nimi.
Przerażające.
- Tak. Z kolei dwa lata temu badałem zabójstwo drogowe. Dwaj mężczyźni szli w kamizelkach odblaskowych poboczem do stacji, bo zabrakło im paliwa. Szli prawidłowo. Potrącił ich tir, kierowca uciekł. Jeden mężczyzna zginął i właśnie wdowa po nim zleciła mi sprawę. Na miejscu wypadku został tylko zderzak, ale po miesiącu znalazłem kierowcę tira. Był w szoku, kiedy przyszedłem do jego domu i osobiście zabrałem go na komendę. Przedstawiłem dowody, dostał pięć lat.
Bywa zabawnie?
- Czasem tak. Chociażby, gdy przychodzi pani i mówi, że partner ją zdradza. - Gdzie mieszka? - pytam. - No, ze swoją żoną - odpowiada. Okazuje się, że jest jeszcze trzecia kobieta. Zdarzyło mi się też kiedyś szukać zaginionego psa. Właścicielka, bogata Szwajcarka, zapłaciła mi 10 tysięcy złotych.
Taki był drogi?
- Nie, to był pies znajda. Znalazła go na ulicy w Częstochowie potrąconego przez samochód. Wydała sporo pieniędzy na jego leczenie. Kiedy jednak sama się rozchorowała i poszła do szpitala, pies trafił do schroniska, a schronisko wydało go innym ludziom. Przyjąłem sprawę, ale nie powiedziała mi, że wcześniej poprosiła o pomoc dwie inne agencje detektywistyczne, które nie dały rady. Zdenerwowałem się.
Dlaczego?
- Bo poprawianie po kimś jest zawsze trudniejsze. Poprzedni zawsze zostawia ślady, daje innym sygnał, że łazi i sprawdza.
Ale psa oczywiście odzyskałem.
Arkadiusz Andała. Absolwent Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Przez kilkanaście lat pracował w policji - tropił zabójców, przestępczość narkotykową i gospodarczą. Od 2004 roku działa w branży detektywistycznej, prowadzi koncesjonowane biuro detektywistyczne Andała Patrol. Realizuje sprawy w Polsce i za granicą. Prywatnie ojciec dwójki dzieci.
Angelika Swoboda. Ekspert showbiznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.