Rozmowa
Kora podczas koncertu zespołu Maanam w klubie Dekadent. 1996 Warszawa (Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl)
Kora podczas koncertu zespołu Maanam w klubie Dekadent. 1996 Warszawa (Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl)

Po co nam kolejna biografia Kory?

To jest jej pierwsza biografia.

Rok temu Beata Biały napisała książkę "Słońca bez końca. Biografia Kory". Swoje napisał też Kamil Sipowicz.

"Podwójna linia życia", parokrotnie wznawiana książka o Korze i Maanamie, była wspólnym dziełem Kamila i Kory, a więc kontrolowaną autobiografią, choć oczywiście inspirującą. Jeśli zaś chodzi o "Słońca bez końca" Beaty Biały, wydawca dodał do tytułu słowo "biografia", ale jest to przecież zbiór rozmów o Korze ze znanymi osobami. W dodatku odpowiadającymi na pytania z tezą, a teza jest taka, że Kora była wyłącznie fenomenalna. A Kora była różna.

Kora jest jedną z tych osób, które przyciągają wydawców. Wyobrażam sobie, że nie tylko ty wpadłaś na pomysł napisania jej biografii. Czułaś, że bierzesz udział w wyścigu?

Zaczęłabym od tego, że mamy w końcu w Polsce duże zapotrzebowanie na książki biograficzne, które z natury rzeczy mieszczą w sobie wiele form: reportaż, rozmowę, książkę historyczną. Wydawcy chcą biografie wydawać zapewne dlatego, że czytelnicy chętnie po nie sięgają.

Kora Jackowska. 1989 (Piotr Wójcik / Agencja Wyborcza.pl) , Artystka podczas Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. 2005 (Rafał Mielnik / Agencja Wyborcza.pl)

Doceniają je coraz częściej także jurorzy rozmaitych nagród, "Jaremianka" Agnieszki Daukszy znalazła się w ścisłym finale Nagrody Literackiej "Nike". Mamy też od kilku lat Górnośląską Nagrodę Literacką "Juliusz", przyznawaną za najlepszą biografię. Można więc powiedzieć, że w tej materii sporo się dzieje, co mnie ogromnie cieszy i jednocześnie ciekawi, dlaczego ludzie chcą te biografie czytać?

Dlatego, że lubią zajrzeć w okno i zobaczyć, co się dzieje za firankami. Szczególnie w przypadku osób, które są znane i zwykle świadomie kształtują swój image.

Rzeczywiście jest coś na rzeczy, sama, chodząc ulicami mojego rodzinnego Krakowa, lubię zaglądać ludziom w okna, co jest ostatnio coraz łatwiejsze, bo często nie ma w nich firanek. A jeśli chodzi o wyścig, o który pytałeś, jestem oczywiście ambitna i lubię być pierwsza, ale zależy mi jeszcze bardziej na pisaniu dobrych książek, a dobra książka wymaga czasu, dużo czasu.

Porządna biografia nie powstanie w rok, to jest niemożliwe, bo zbyt wiele rzeczy trzeba sprawdzić, zweryfikować, z wieloma osobami trzeba porozmawiać i do wielu miejsc pojechać. Nie mówiąc już o tym, że mnóstwo spraw się w głowie długo układa, że proces myślowy, twórczy również potrzebuje czasu. Do niektórych wniosków w przypadku Kory doszłam po roku czy dwóch latach.

Wolę się więc ścigać w kategoriach jakości, a nie tylko tego, kto pierwszy coś napisze. I pewnie cię teraz zaskoczę, bo sama byłam zaskoczona, ale kiedy zadzwoniłam w 2019 do Kamila Sipowicza, zakładałam, że usłyszę: słuchaj, książka już się dawno pisze. Tymczasem tak nie było. Ta książka, tak to sobie interpretuję, czekała na mnie.

Mural z wizerunkiem Kory na warszawskich Bielanach. 2021 (Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Kluczowy w przypadku chyba każdej biografii jest dostęp do najbliższych. Tobie się znów udało i pisząc o Korze, ten dostęp otrzymałaś – od męża, siostry, synów. To było duże wyzwanie?

Każdą książkę biograficzną zaczynam od obłaskawiania rodziny. Nie wyobrażam sobie, żebym pisała o Korze, Vetulanim, Szaflarskiej czy Pilchu bez zaufania najbliższych, bo ono oznacza otwarcie prywatnych archiwów, które dla osób z zewnątrz są pod kluczem. To oznacza także spotkania w miejscach związanych z bohaterami i intymne opowieści, emocje. Tak było w przypadku Kory.

Jako biografistka chcę oczywiście wiedzieć wszystko i jestem osobą absolutnie interesowną – każda, nawet najmniejsza drobinka związana z Korą była dla mnie na wagę złota, bo pozwalała jak najbardziej przybliżyć się do opisywanej przeze mnie bohaterki. Często jednak ludzie zaznaczają, że mi coś powiedzą, kiedy wyłączę dyktafon. 

I wtedy przy pisaniu, przy autoryzacji zaczyna się między nami gra. W przypadku Kory 99 proc. to jest to, co chciałam w książce zawrzeć, a tylko 1 proc. to jest haracz, który musiałam zapłacić, więc chyba nieźle.

Poturbowani przez wojnę rodzice, ostro pijący bracia, oddanie do prowadzonego przez zakonnice domu dziecka, gdzie była przemoc, potem do wujostwa, gdzie było molestowanie seksualne – wszystko to złożyło mi się na obraz naprawdę nieszczęśliwego dzieciństwa. Słusznie?

Trudno na to odpowiedzieć, bo po pierwsze, co to znaczy szczęśliwe? Pewnie dla każdego coś innego. A po drugie, dzieciństwo Kory nie było tylko pasmem złych wydarzeń. Była w nim też radość, miłość, bliskość. Kora, jak wszystkie inne dzieci, nie miała wpływu na dzieciństwo – na przedwczesną śmierć ojca, na chorobę matki i na wiele innych wydarzeń.

Trafienie w wieku czterech lat do domu dziecka na pewno jest traumatyczne, bo dziecko nie bardzo to rozumie i chce być blisko rodziców. Tak było w przypadku Kory, która pięć lat w sierocińcu zapamiętała niedobrze. Dzieciństwo ją z pewnością naznaczyło na całe życie, Kora była pokiereszowana od wewnątrz, ale też ją uformowało jako osobę, która zawsze walczyła o siebie do końca, co w wielu sytuacjach się jej przydawało, a w wielu było niszczące.

Szkoły nie lubiła, formacja według szablonu była jej zupełnie obca – buntowniczka z urodzenia?

Urodziła się z pewną wyraźną psychiczną konstrukcją, choć nie można wykluczyć, że doświadczenia z dzieciństwa odegrały również swoją rolę.

Na pewno wiemy jedno: nie pasowała, buntowała się, chodziła własnymi ścieżkami, konfrontowała się z życiem. W dodatku była choleryczką, kobietą temperamentną, mówiącą prosto z mostu, czemu szkoła oczywiście nie sprzyja.

Zresztą Kora zakończyła swoją edukację na liceum. Studiów żadnych nie skończyła, co było potem jej dużym kompleksem, tym większym, że obracała się zwykle w gronie ludzi znakomicie wykształconych.

I wspaniałych artystów. Wchodziła w dorosłość w Krakowie, buzującym artystycznie, gdzie szwendając się po paru miejscówkach, można poznać tzw. wszystkich. Kora tak właśnie poznała Krzysztofa Niemczyka, Tadeusza Kantora, Piotra Skrzyneckiego czy Jerzego Beresia. Tak też poznała Marka Jackowskiego, co zupełnie zmieniło jej życie.

Kraków jest generalnie dobrym miastem do szwendania i zaglądania do różnych miejsc, gdzie przesiadują ciekawe osoby. Dzisiaj to już się trochę zmieniło, ale w latach 60., kiedy Kora wchodziła w dorosłość, Kraków dosłownie buzował artystycznie, a potem jeszcze doszli hipisi i cała związana z nimi kultura.

Był to więc bez wątpienia bardzo ciekawy czas i bardzo twórczy – prawdziwa erupcja wyobraźni, pomysłów, działań artystycznych w czasach, w których nikt nie miał pieniędzy, co jeszcze potęgowało kreatywność. Wszystkie te kanoniczne dzisiaj dla polskiej kultury postaci miały mniejszy lub większy wpływ na Korę, na jej widzenie świata, na jej funkcjonowanie. Ona nasiąkała tym bezkompromisowym, artystycznym Krakowem.

Dom Kory Jackowskiej przy ul. Płatniczej w Warszawie (Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

I właściwie do końca życia otaczała się ludźmi nie tylko ze świata muzyki, ale także literatury czy sztuk wizualnych.

Była twórczynią, która zawsze posiłkowała się szeroko pojętą sztuką, jej rozmaitymi dziedzinami, co też sprzyjało jej utrzymaniu się w świecie artystycznym od połowy lat 70., kiedy zaczęła śpiewać w Maanamie, przez lata 80., kiedy była z Maanamem na muzycznym szczycie, i lata 90., kiedy bywało różnie, aż do roku 2013, kiedy dostała diagnozę nowotworową i przez kolejnych pięć lat już nie koncertowała, bo nie miała siły i musiała się skupić na leczeniu. Ale nawet wtedy obecna była cały czas, choćby jako jurorka "Must Be the Music" w Polsacie. Obecna oczywiście z różnym natężeniem.

W lata 80. Maanam wchodzi spektakularnie i odnosi sukces za sukcesem, podczas gdy Polskę po stanie wojennym ogarnia marazm i beznadzieja – ciekawy paradoks.

Kiedy Kora występuje w 1980 roku na festiwalu w Opolu, wybucha Solidarność. Można powiedzieć, że te dwa fenomeny się na siebie nakładają. I Solidarność, i Kora na scenie wywołują wielki entuzjazm. Zresztą Kora wspiera potem opozycyjnych kandydatów w pierwszych wolnych wyborach. Ale zanim one nadejdą, wprowadzony jest stan wojenny, opozycjoniści idą do więzienia, w sklepach nie ma nic i wszędzie jest szaro.

W tej beznadziei paradoksalnie, jak zauważyłeś, rozkwita polska rockowa scena muzyczna, z Zachodu przychodzi punk. Są tacy, którzy uważają, że władza nie miała już sił, żeby wszystko kontrolować, a poza tym uważała, że to jest wentyl bezpieczeństwa – lepiej, żeby młodzi ludzie szaleli i buntowali się muzycznie niż politycznie na ulicach. Maanam z pewnością z tego korzysta, daje nieraz trzy koncerty dziennie i kwitnie w czasach, w których wszystko inne więdnie.

Trzy występy dziennie i niekończące się trasy koncertowe nie sprzyjają rodzinie, a Kora ma przecież dwóch synów.

To jest ta druga strona medalu. Trzy koncerty dziennie przynoszą pieniądze, ale nie takie, jakie sobie możemy wyobrażać, bo artyści w PRL-u byli słabo opłacani i mocno eksploatowani. W takich warunkach Maanam wytrzymał pięć lat i w końcu się rozpadł. Rozpadła się też rodzina Kory, która rozwiodła się z Markiem Jackowskim. Zresztą Kora miała zupełnie nieortodoksyjne podejście do związków, monogamii i generalnie rodziny.

Mural z wizerunkiem Kory Jackowskiej autorstwa Bruno Althamera przy ul. Nowy Świat w Warszawie (Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl) , Kora podczas spotkania z fanami w Katowicach. 1997 (Eliza Oleksy / Agencja Wyborcza.pl)

Synów bardzo kochała, ale nie ma co ukrywać, że ich nie wychowywała, bo trudno to robić, ciągle koncertując po całej Polsce, a potem także za granicą. Ale zobacz, jak to jest: kiedy matka dużo pracuje i nie ma jej w domu, w opinii wielu jest wyrodna, a jak ojciec pracuje, to wszystko jest w porządku i nie można mu przeszkadzać. Muszę ci powiedzieć, że szalenie mi się podoba, że napisałam książkę o kobiecie, która się tym podwójnym standardom nie dała. Nie mówiąc już o tym, że jak się coś robi na sto procent, zawsze ktoś na tym traci.

Synowie tracili?

Obaj bardzo podziwiali matkę i kochali, jednak w tej relacji bez wątpienia jest jakiś element zaniedbania. Ale czy tak nie jest w tych wszystkich przypadkach, w których rodzice dużo pracują, realizują się intensywnie zawodowo? Nie chodzi mi tu teraz o usprawiedliwianie Kory. Uważam po prostu, że w tej kwestii nie była wcale wyjątkowa, że tak było i jest w wielu rodzinach.

Pod tekstami w sieci o Korze często pojawiają się komentarze, że urodziła się za wcześnie, że była zbyt awangardowa na swoje czasy z jej poglądami na aborcję, równouprawnienie osób LGBT+, dostęp do miękkich narkotyków czy model funkcjonowania rodziny.

Gdyby Kora się urodziła później, nie byłaby tak nowatorska, nie przecierałaby wówczas szlaków, byłaby w mainstreamie, więc nie zgadzam się z tym za wczesnym urodzeniem. Kora, jak każda znacząca artystka, wiele rzeczy widziała dalej, wyprzedzała swój czas, była odważna na scenie i w życiu.

Jej poglądy, sposób bycia, image były w ówczesnej Polsce czymś, czego nie widziano. Jej dadaistyczne teksty zresztą też. Wiele osób ich nie rozumiało, uważało za jakiś dziwny zlepek słów i skojarzeń.

Kora robiła taką sztukę, jaką chciała robić, a nie sztukę spełniającą czyjeś zapotrzebowanie. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Kora nie urodziła się za wcześnie, urodziła się w odpowiednim czasie.

O Korze powstają, od czego zaczęliśmy, kolejne książki, ale też spektakl "Kora. Boska" Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie, mural w Warszawie czy inspirowane nią płyty – "Kora" Ralpha Kamińskiego czy "Kora nieskończoność" Michała Pepola. Skąd ta nieustanna fascynacja?

Myślę, że z racji cudownego sprzężenia Kory artystki, wokalistki, tekściarki i Kory osobowości publicznej, która żyła z zgodzie ze sobą, z własnym światopoglądem. Ona nie udawała, była wiarygodna i mówiła ludziom, żeby żyli, jak chcą, kochali się, z kim chcą, wyglądali, jak chcą. I żeby żyli własnym życiem, a nie życiem narzuconym i szablonowym, bo wtedy dopiero się żyje.

Katarzyna Kubisiowska (Grażyna Makara i Katarzyna Włoch)

Katarzyna Kubisiowska. Dziennikarka "Tygodnika Powszechnego". Autorka kilku książek, m.in. biografii Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej i Jerzego Vetulaniego. W wydawnictwie Znak ukazuje się właśnie jej najnowsza książka – biografia Kory.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.