Rozmowa
Warszawa, rok 1947. Zabawa sylwestrowa. Od prawej: Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz - ówczesny premier, Wincenty Pstrowski, Nina Andrycz i prezydent Bolesław Bierut (Fot. Materiały prasowe / Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Warszawa, rok 1947. Zabawa sylwestrowa. Od prawej: Władysław Gomułka, Józef Cyrankiewicz - ówczesny premier, Wincenty Pstrowski, Nina Andrycz i prezydent Bolesław Bierut (Fot. Materiały prasowe / Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Przed rozmową z panem zapytałam kilkoro nastolatków oraz dwudziestolatków, czy mówi im coś hasło "przodownik pracy". Nikomu nic!

Absolutnie mnie to nie dziwi. Polskie społeczeństwo o przodownikach zapomniało, a jeśli ich wspomina, to raczej prześmiewczo, z lekceważeniem.

Przodownictwo pracy – potocznie zwane stachanowszczyzną – zaczęło się w ZSRR od Aleksieja Stachanowa, który w 1935 roku na jednej zmianie wydobył 102 tony węgla, wykonując 1475 procent przewidzianej dla górnika normy. Nierealne!

Stachanow był wytworem stalinowskiej propagandy. On rzeczywiście wydobył te 102 tony węgla, tyle że na jego rekord pracowała kilkuosobowa brygada: wózkowi, ładowacze i inni, a wynik zapisano wyłącznie na jego konto.

Stachanowszczyznę uprawiano następnie we wszystkich demokracjach ludowych, czyli tych państwach, które po II wojnie światowej pozostały w radzieckiej strefie wpływów.

Wszystkim demoludom narzucono gospodarczy system centralnego planowania, którego immanentną cechą było przodownictwo pracy. Z ministerstw szły normy produkcji dla poszczególnych branż, które należało przekraczać. Współzawodnictwo miało być motorem napędowym gospodarek. Rywalizować musieli nie tylko górnicy czy murarze, ale wszyscy. Również milicjanci i pracownicy służb specjalnych!

Magdalena FigurMagdalena Figur Fot. Domena publiczna / Jerzy Baranowski

Zacznijmy, proszę, od przodowników pracy w PRL i tych biografii, które nie są kuriozalne. Magdalena Figur, która zapozowała do słynnej serii propagandowych plakatów "Kobiety na traktory", jednego dnia potrafiła zaorać cztery hektary pola, a kiedy upał nie pozwalał pracować w dzień, robiła to nocą!

Magdalena Figur mawiała, że nie sztuką jest orać pole, ale naprawić traktor, jeśli się zepsuje. W razie awarii nie jechała do bazy, tylko usuwała usterkę i natychmiast wracała do pracy. Jej przodownictwo nie wzięło się z tego, że aktyw partyjny ją naznaczył, ale z tego, że faktycznie bardzo ciężko pracowała. Kochała traktory i tę robotę. Porównałbym ją do współczesnych maniaków komputerowych, którzy uwielbiają podkręcać procesory, kombinować z oprogramowaniem.

Ustrój w Polsce się zmienił, nastały lata 90., a ona w wieku 70 lat potrafiła zatrzymać chłopa i powiedzieć: "Źle orzesz!". Szła przez pole i kręciła głową: "E, tutaj siali 'po rusku', płytko. Zaraz ptaki przylecą, wszystko rozdziobią. Co to za robota?!".

W PRL odbywały się ogólnopolskie zloty przodowniczek. Ich historie bywają ogromnie wzruszające. Wybijająca się włókniarka Józefa Ulkowska jako dziecko żyła w strasznej biedzie. Urodziła sześcioro dzieci, jednak dwoje dzieci zmarło w niemowlęctwie, a podczas wojny mąż i jeden z synów zostali zamordowani w obozach koncentracyjnych. Gdy nastały czasy PRL, była samotną, straumatyzowaną matką trójki dzieci. 

Ulkowska pochodziła z Bałut, chyba najbiedniejszej dzielnicy Łodzi, a kiedy była dziewczynką, usiłował ją uprowadzić grasujący tam gang porywaczy dzieci! Później ta trauma i przedwojenna bieda zamieniły się w wojenną traumę i nędzę. Biorąc to wszystko pod uwagę, rywalizacja z innymi włókniarkami to był pikuś!

Doświadczenie życia w ubóstwie to wspólny mianownik dla zdecydowanej większości przodowników pracy. Ci ludzie byli gotowi zrobić wszystko, by się wyrwać z biedy.

Motywacja finansowa to jedno. Zawsze, kiedy widzę napis na budynku w centrum Warszawy "Cały naród buduje swoją stolicę", myślę o tym, że kiedy po wojnie rzucono hasło: "Podnosimy stolicę z gruzów!", to zapanował autentyczny entuzjazm.

Wielu ludzi z mazowieckich wsi, gdzie nie było żadnych perspektyw, przyjeżdżało do Warszawy i zatrudniało się na budowach. Oferowano im pensję, zakwaterowanie w hotelu robotniczym, a po robocie można było pójść na potańcówkę.

Nie zapominajmy jednak, skąd się brała cegła do odbudowy stolicy! Przede wszystkim z Ziem Odzyskanych, które zostały przyznane Polsce po roku 1945. Z Wrocławia wywieziono miliony sztuk cegieł, tramwaje, a nawet maszyny, na których drukowano później w stolicy "Express Wieczorny"! Względny powojenny sukces Warszawy był efektem ograbienia innych miast.

Reprodukcja plakatu 'Kobiety na traktory'Reprodukcja plakatu 'Kobiety na traktory' Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl

Ale ludzie, którzy odbudowywali stolicę, o tym nie wiedzieli! Mieli natomiast poczucie, że biorą udział w historycznym wydarzeniu i oto – czytam u pana – kobiety na Mirowie wykonały 740 procent normy! Należy patrzeć na ten wynik z przymrużeniem oka, jak na wyczyn Stachanowa?

Nie! To był autentyczny rekord, który pobiła dziewięcioosobowa brygada, w skład której wchodziły trzy główne murarki: Stefania Kropielnicka, Krystyna Molenda i Genowefa Michałek wraz z pomocnicami. Prawda jest taka, że ustanowione dla brygad kobiecych normy były raczej niskie. A te dziewczyny miały nie tylko entuzjazm, ale też siłę. One naprawdę umiały pracować!

Rekord na Mirowie był jak egzamin, który murarki zdały rewelacyjnie, po to by przekonać mężczyzn, którzy byli dyrektorami na budowach, że kobiety mogą stanowić nie tylko pomocową, ale także główną siłę murarską.

Informacja o wyczynie Kropielnickiej i ekipy poszła w całą Polskę.

W Polskę szły jednak głównie informacje o wyczynach męskich przodowników pracy. Przede wszystkim górników. W swojej książce zauważa pan przewrotnie, że "tytani komunistycznej pracy byli często przed PRL-em związani z kapitalizmem".

Może się wydawać, że górnik to po prostu facet, który tępo wali kilofem w ścianę. Nic bardziej mylnego.

Górnik musiał umiejętnie wywiercić otwory strzałowe, bo ich rozstaw miał wpływ na wielkość urobku. Źle wywiercone otwory powodowały, że eksplozje ładunków kruszyły mniejszą ilość węgla.

Wincenty Pstrowski przed wojną przeprowadził się z żoną i dziećmi do Belgii, gdzie nauczył się między innymi wiercenia w poprzek skały węgłowej, które pozwalało znacznie zwiększyć wydobycie. Po powrocie do kraju stosował nikomu nieznane metody. Trudno się dziwić, że został okrzyknięty gwiazdą. Komunistyczna władza w uznaniu zasług podarowała Pstrowskiemu dom w Zabrzu. Inny przodownik, Czesław Zieliński, który kilka lat spędził w kopalni francuskiej, przyjechał do Polski i wyrobił 720 procent normy!

Jednak te sukcesy nie oznaczały tylko sławy i chwały. Przodownik Maksymilian Kaczmarczyk, idąc do kopalni, zawsze miał przy sobie pistolet.

Od 1952 roku system centralnego planowania był zapisany w konstytucji, a atak na przodownika pracy – uważany za atak na Polskę Ludową. Pstrowski mierzył się z niechęcią załogi przez całe życie.

Również po śmierci, ponieważ systematycznie dewastowano jego grób. Przodownicy dostawali anonimowe groźby.

Górnik Bernard Bugdoł, który zasłynął z wyrobienia 500 procent normy, dostał 30 anonimów z wyrokami śmierci. Autorów nigdy nie ustalono.

Józef Szulc otrzymywał wprost groźby karalne: "Towarzyszu Szulc, zastosujemy przeciwko wam środki terrorystyczne". Autorem był człowiek, który sprzeciwiał się PRL-owskiemu systemowi. Został namierzony i odsiedział dłuższy wyrok.

Przodownicy pracy zasadnie bali się o życie.

Murarki w czasie pracy. Na pierwszym planie Stefania KropielnickaMurarki w czasie pracy. Na pierwszym planie Stefania Kropielnicka Fot. Reprodukcja Krzysztof Pawela / FORUM

Nienawidzili ich między innymi przedstawiciele organizacji niepodległościowych.

Podziemie traktowało przodowników na równi z towarzyszami partyjnymi. Jedni i drudzy byli uważani za radzieckich pachołków i jako tacy mogli spodziewać się wyroku śmierci. Ale przodownikom grozili też zwyczajni bandyci oraz "koledzy" z pracy. Szulc bał się wychodzić z domu, dlatego na dole, w kopalni, byli „dobzi towarzysze partyjni" [pisownia oryginalna], którzy pilnowali, by nic złego mu się nie przydarzyło.

Cytuje pan w książce zachowany w archiwach IPN anonim do jednego z przodowników: "Ty ciulu dlaczego nie idziesz do Rosji (...) ty cholerny gorolu świński" [pisownia oryginalna], który może się wydawać śmieszny i nieszkodliwy. Ale to, że przodownik z wytwórni kwasu na Dolnym Śląsku został zamordowany, było przerażające.

Nie ma stuprocentowej pewności, czy zabili go współpracownicy – aczkolwiek najprawdopodobniej tak było. UB wszczął wielkie śledztwo, ale nie udało się ustalić winnych.

Archiwa IPN zawierają również między innymi informacje o próbach zamordowania górnika z kopalni uranu w Kowarach. Do dziś zachowało się jego nazwisko: Wabnik.

Zasadzili się na niego, kiedy wracał z zabawy. Miał szczęście, bo nie był sam. Potem przyszli, by go zamordować w jego własnym domu, ale znowu miał fart, bo gościł u siebie innego przodownika pracy.

W kierunku Bugdoła leciały i kamienie, i cegły. Zdarzały się pobicia przodowników. A to, że inny robotnik wysyczał w twarz przekleństwo, było na porządku dziennym.

Przodownicy byli znienawidzeni, ponieważ ich dzisiejsze rekordy stawały się jutrzejszą normą dla całej załogi.

W efekcie okazywało się, że człowiek, który chwilę temu był może nie rekordzistą, ale górnikiem wyróżniającym się, w nowych realiach ledwo wyrabia normę albo wyrabia jej 95 procent, więc zarabia mniej niż na starych normach. Pracując ciężej! Ludzie zaczęli się burzyć. Kto jest za to odpowiedzialny?

Ten "ciul"!

Ten "ciul świński", co wyrobił 250 procent normy!

O Bugdole i Pstrowskim opowiadano, że do rekordowych wyników doliczano im węgiel wydobyty przez uczniów albo więźniów. Złe języki czy faktycznie tak było?

Nie znalazłem na to dowodów. Oglądałem nakręcony w PRL film o Bugdole, na którym jeden z górników mówi: "To straszne, że tak źle o nim mówili. Chłop naprawdę umiał robić!".

Zapytałem o tę kwestię doświadczonego hajera – w gwarze śląskiej nazywa się tak górnika strzałowego – od którego usłyszałem, że z uczniów nigdy nie było pożytku. Nie wiedzieli, gdzie i jak się wierci otwory. "Tylko się młody pałęta pod nogami, zadaje pytania i głowę zawraca!".

A co z żołnierzami-górnikami, czyli między innymi AK-owcami kierowanymi do przymusowych robót w kopalni? Ich robotę dopisywano do urobku czołowych przodowników pracy? 

Nic na to nie wskazuje. Wojskowe bataliony górnicze były jednostkami represyjnymi, do których trafiali również między innymi synowie kułaków, czyli przedwojennych posiadaczy ziemskich, i osoby, które nie chciały współpracować z UB. Koszarowano ich i kierowano do pracy "na uranie" bądź "na węglu". W ich przypadku często nie przestrzegano czasu pracy, a płacono bardzo słabo. W ramach wynagrodzenia otrzymywali między innymi papierosy. Jeśli więźniowie zrobili 130 procent normy, to ten wynik zapisywano na ich konto. Oni sami tego pilnowali, bo dzięki temu dostawali urlop, a najwydajniejsi mogli nawet liczyć na przedterminowe zwolnienie z więzienia.

Zabrzański pomnik Wincentego Pstrowskiego przemianowano w 2018 r. na pomnik Braci Górniczej. Dzięki temu uniknął dekomunizacjiZabrzański pomnik Wincentego Pstrowskiego przemianowano w 2018 r. na pomnik Braci Górniczej. Dzięki temu uniknął dekomunizacji Fot. Waldemar Kompała / Agencja Wyborcza.pl

Najsłynniejszym przodownikiem pracy na budowie jest Mateusz Birkut, czyli bohater "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy. Jego pierwowzorem był Piotr Ożański z Nowej Huty. Czy poruszająca scena, w której nienawidzący go współpracownicy podają mu rozżarzoną cegłę, oparta jest na faktach?

Wszystko wskazuje na to, że nie. To licentia poetica zastosowana przez Wajdę. O najsłynniejszych przodownikach pracy są pozostałości w IPN, natomiast o Ożańskim nic nie ma. Ani słowa! A UB zajmował się każdym przypadkiem nienawiści czy nawet niechęci wobec tych ludzi! Załóżmy, że jest rok 1950, pani jest przodownicą, a ja rzucę hasło: "Ty wariatko wyścigowa!". Wizytę smutnych panów z UB miałbym jak w banku! Tymczasem tutaj mamy naprawdę poważny problem: rzekome podanie gorącej cegły gwieździe murarstwa w Nowej Hucie, a w IPN nie ma nic na ten temat?! Członek dalszej rodziny Ożańskiego powiedział: "Podali mu tę cegłę, ale on w ostatnim momencie cofnął rękę". Nie ma nawet pewności, czy było to zamierzone działanie. Być może ta cegła po prostu leżała blisko ogniska i miała nieco wyższą temperaturę. Z moich ustaleń wynika, że Ożański raczej sobie ręki nie poparzył.

W filmie to jest moment przełomowy w jego życiu, tymczasem w rzeczywistości zniszczył go nałóg. Kiedy delegacja z Korei Północnej przyjechała zobaczyć Nową Hutę, Ożański był pijany w trupa.

Towarzysze się go wstydzili, bo potykał się o własne nogi. Za pijaństwo wyrzucono go nawet z PZPR.

PRL chciała o nim zapomnieć?

Do pewnego momentu Ożański był gwiazdą promowaną przez lokalnych towarzyszy partyjnych, jednak bardzo szybko został zapomniany. Ożański przepił mieszkanie. Alkohol dokumentnie zniszczył mu życie.

Zostańmy przy nałogach. Wspomniał pan, że współzawodnictwo obejmowało wszystkie dziedziny życia, i przytacza cytat z PRL-owskiej prasy: "300 procent normy wykonał Władysław Sucharenko zatrudniony w restauracji Europa w Lublinie. Zazwyczaj pracował przy sześciu stolikach, jednak w obecności przedstawiciela redakcji ‘Gazety Handlowej’ zobowiązał się do pracy przy dziesięciu".

(śmiech) To jest zwyczajna groteska.

Jednak już to, co pan pisze o współzawodnictwie funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, śmieszne nie jest. Miało ono polegać na coraz sprawniejszym wykrywaniu przestępstw, ale za sukces uznawano już sam fakt, że milicjant stawił się w pracy trzeźwy! Czy pijaństwo funkcjonariuszy było powszechnym problemem i zwierzchnicy zdawali sobie z tego sprawę?

Jak najbardziej! Jeden z milicjantów po pijaku jeździł dorożką, strzelał i zdradził tajemnicę służbową, a inny dał się rozbroić. Dlatego przodownictwo proponowano tylko wyróżniającym się jednostkom, które prowadziły się nienagannie. Współzawodnictwo miało miejsce również w wojsku i SB. Punkty dostawało się za liczbę tajnych współpracowników, których udało się zwerbować.

Budowniczy Polski Ludowej Wanda Gościmińska w towarzystwie młodszych włókniarekBudowniczy Polski Ludowej Wanda Gościmińska w towarzystwie młodszych włókniarek Fot. Materiały prasowe / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Niektórzy przodownicy usiłowali fałszować wyniki. Na budowie w Łodzi pochwalono się rekordem Polski, który tak naprawdę wcale nie padł.

Ta ekipa zajmowała dalekie, 17. miejsce w skali kraju, ale jej oszustwo zostało przez czynniki partyjne wychwycone.

Jeden z robotników na tej niesławnej budowie był tajnym współpracownikiem UB i doniósł, że "zgrana załoga" postanowiła wykazać niskie wyniki w styczniu i lutym, a to, co "zaoszczędziła", dopisała sobie do wyniku w marcu.

Można zatem przyjąć, że przodownicy faktycznie pracowali bardzo ciężko. Czy to się opłacało? Pstrowski dostał dom w Zabrzu, a inni?

Ci najwybitniejsi dostawali samochód czy motocykl. Ci mniej znani, jak na przykład Franciszek Porada z kopalni Stalin, rower, którym – nawiasem mówiąc – nie był w stanie dojeżdżać do roboty, bo nawierzchnia była tak zła, że nie dało się przejechać. Więc chodził do kopalni na piechotę.

Zobacz wideo Bareja - kochany przez widzów, nienawidzony przez środowisko filmowe

Tokarz Mirosław Łykowski "za pięciokrotne przekroczenie normy w ciągu sześciu miesięcy dostał zegarek". Anna Walentynowicz w nagrodę została delegatką Stoczni Gdańskiej na Światowym Zlocie Młodych Bojowników o Pokój w Berlinie, a włókniarka z Łodzi Wanda Gościmińska – posłanką. To są przykłady społecznej nobilitacji.

Niezaprzeczalnie. Przodownicy pracy bawili się na balach noworocznych w stolicy w towarzystwie prezydenta i premiera, zostawali posłami na Sejm, otrzymywali najwyższe państwowe odznaczenia.

Autor książki Andrzej JanikowskiAutor książki Andrzej Janikowski Fot. Aneta Mikulska

A jednak idea współzawodnictwa upadła. Dlaczego?

Z wielu przyczyn. Upowszechniła się mechanizacja. W kopalniach zaczęły pracować kombajny i praca pojedynczego człowieka nie odgrywała już kluczowej roli. Organizacja pracy była fatalna. Jak tu rywalizować w układaniu cegieł, kiedy nie ma cegieł?

Przede wszystkim zaważył fakt, że po wojnie faktycznie część obywateli rzuciła się entuzjastycznie do współzawodnictwa, licząc, że będzie im się żyło lepiej. A władza, zamiast ich nagradzać, co zrobiła? Podwyższała normy!

Komuniści własnymi rękami temu entuzjazmowi ukręcili łeb.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Andrzej Janikowski. Niezależny dziennikarz i pisarz. Współpracował z licznymi czasopismami. Jest autorem thrillera "Wiwisekcja zbrodni".

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN „UWAGA!" materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody „Newsweeka" im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.