Rozmowa
Sopot od lat cieszy się opinią nadmorskiego kurortu (shutterstock.com)
Sopot od lat cieszy się opinią nadmorskiego kurortu (shutterstock.com)

Dwa lata temu zabrałeś nas swoją książką "Kaszëbë" na Kaszuby i widzę, że nie zamierzasz się stamtąd ruszać.

Przy optymistycznym założeniu, że Sopot to Kaszuby.

Jakie jest twoje założenie?

Takie, że nie ma tam za wiele Kaszub, choć Kaszubi bez wątpienia Sopot tworzyli. Granica Kaszub jest dyskusyjna. Kiedyś pod Gdańskiem stały tablice informujące, że to stolica Kaszub, a dzisiaj – że to historyczna stolica Kaszub. Podobnie jest z Sopotem, który kiedyś był kaszubską wsią, a w XVI wieku zaczął gwałtownie zmieniać swoją tożsamość, gdy zaczęli tam osiadać i budować swoje rezydencje niemieckojęzyczni najczęściej gdańszczanie. Wtedy Kaszubi, zajmujący się głównie rybołówstwem i rolą, byli rugowani z kolejnych lokalizacji i wysiedlani nad samo morze, gdzie, o ironio, dzisiaj są najdroższe nieruchomości. O obecności Kaszubów w tym miejscu przypomina fontanna z Jasiem Rybakiem niedaleko Monciaka.

Sopocki Monciak w latach 60. ubiegłego wieku (NAC/domena publiczna)

Sopot jest miastem, które zupełnie nie kojarzy się z historią. Jeśli już, to historia sięga najdalej przełomu XIX i XX wieku. Wydaje się, że Sopot jest miastem tu i teraz.

Rzeczywiście, to miasto, które dzisiaj znamy, powstało na przełomie XIX i XX wieku, a co było wcześniej? Bardzo rozproszona zabudowa: tu dworek, tam chałupa, tu stodoła, tam pole, tu las, tam plaża. To, co łączy tamten średniowieczny Sopot z dzisiejszym, to przyciąganie ludzi, którzy chcieli wypoczywać. Długo przed tym, zanim Haffner założył w Sopocie uzdrowisko, przybywali tu wspomniani gdańszczanie.

Ale ma też Sopot rozdziały nie tylko związane z relaksem, bo byli w nim w XVII wieku Szwedzi negocjujący zakończenie wojny polsko-szwedzkiej, bywali królowie – Jan Kazimierz i Stanisław Leszczyński – a i zdarzyło się, że Sopot doszczętnie spalili Kozacy. Ale zgoda, masz rację, Sopot jest miastem zachłyśniętym teraźniejszością. Próżno wśród ludzi idących Monciakiem szukać kogoś, kto zwróciłby uwagę na piękną, tradycyjną architekturę Sopotu. Większość idzie zrobić sobie zdjęcie przed Krzywym Domkiem.

A jak jest ze świadomością historyczną wśród mieszkańców?

Myślę, że w dużej mierze jest ona wysoka, bo Sopot jest miastem wykształciuchów, ludzi świadomych swojej lokalnej tożsamości. Mieszkańcy doskonale zdają sobie sprawę, że mieszkają w zabudowie z przełomu XIX i XX wieku, wiedzą, kto ją tworzył, i wiedzą, kto tu mieszkał. Sopocianie doskonale czują klimat swojego miasta – i nie jest to klimat Monciaka, ale bardziej klimat siedzenia na werandzie. Czasami się śmieję, że weranda musiała być sopockim wynalazkiem, dzięki któremu można było siedzieć w domu i jednocześnie być na zewnątrz, co jest szczególnie wskazane w Górnym Sopocie, krainie ogrodów.

Tomasz Słomczyński, autor książki 'Sopoty' (materiały prasowe)

W "Sopoty" jest wpisana opowieść o twojej rodzinie. Skąd ta decyzja?

Zabierałem się do książki, zarzucając sieć i sprawdzając, co w nią złapię. Złapałem sporo ciekawych ludzi, którzy chcieli się ze mną podzielić nieskończoną liczbą anegdot, ale ile anegdot można zmieścić w jednej książce? Wybrałem więc kilka postaci i jedną z nich okazał się mój ojciec, bo skoro Sopot jest moim rodzinnym miastem, to dlaczego nie opowiedzieć o nim także na podstawie własnego doświadczenia. Historia mojej rodziny wydała mi się ciekawa także dlatego, że to rodzina, która do Sopotu przybywa po wojnie. Przybywa z niczym, jak większość, i zaczyna tworzyć już inne miasto, choć w dużej części w dawnych dekoracjach. 

Bycie stamtąd ułatwiło ci pracę czy wręcz przeciwnie? 

Ułatwiało mi w tym sensie, że wiedziałem od razu, do kogo zadzwonić w danej sprawie, i bez problemu poruszałem się po Sopocie, bo go doskonale znam. Z drugiej strony już nie jestem człowiekiem stamtąd, bo wyprowadziłem się z Sopotu 16 lat temu.

Ale 30 lat tam mieszkałeś, więc chyba na zawsze będzie to twoje miasto.

Na zawsze będzie i nigdy już nie będzie. Będzie z racji tych 30 lat, a nie będzie dlatego, że przez tych 16 lat miasto kompletnie się zmieniło. Nie chodzi mi tylko o to, że powstały nowe budynki, ale o to, że wymienili się ludzie. Sopot jest nieduży, ma niecałe 40 tys. mieszkańców, a spotkałem tam jedną osobę z podstawówki i żadnej z ogólniaka.

Dawne i współczesne oblicze Sopotu (NAC/shutterstock.com)

Nikogo już nie stać na mieszkanie w Sopocie?

To prawda, w Sopocie jest drożej, ale ludzie często nie wyprowadzają się dlatego, że ich nie stać, ale dlatego, że za cenę sprzedanego mieszkania w Sopocie można w Gdańsku czy gdzie indziej kupić kilka razy większe mieszkanie albo zbudować dom. Kiedy pojechałem do Sopotu i ścinałem żywopłot rodzicom, usłyszałem rozmowę przechodzących osób, z których jedna powiedziała, wskazując na mnie: "Patrz, tu mają nawet ogrodnika".

Czułeś oczekiwania sopocian co do książki?

Oczywiście, w dodatku sprzeczne, bo w Sopocie jest bardzo wyraźny podział na tych, którzy uważają, że miasto wspaniale się rozwija, i na tych, którzy chcą niemal wykrzyczeć swój sprzeciw wobec tego, jak życie w Sopocie – szczególnie w sezonie – wygląda. To sprzeciw wobec czegoś, co się dzisiaj nazywa turystyfikacją, czyli zadeptywaniem miasta przez dwa miliony przyjezdnych rocznie.

Gdzie ty się sytuujesz w tej debacie?

Na pewno nie w roli sopockiego aktywisty, w której wielu chciałoby mnie widzieć – oczywiście po swojej stronie. Sytuuję się w roli reportera, który tylko opisuje to, co widzi, i przedstawia w książce racje obu obozów. Zresztą i jedna, i druga strona ma ciekawe argumenty, więc być może warto szukać porozumienia gdzieś pośrodku. Powtarzam, nie mieszkam już od lat w Sopocie i uważam, że nie mam prawa się wypowiadać. Niech to robią mieszkańcy.

Wspomniałeś nazwisko Haffnera, Jeana Georga Haffnera, Francuza z Alzacji, żołnierza i medyka, który na początku XIX wieku zakłada w Sopocie zakład kąpielowy. On jest uważany w mieście za ojca założyciela?

Chyba tak. Współcześni sopocianie dowiedzieli się o jego istnieniu, kiedy po 1989 roku ulicę Bieruta zmieniono na Haffnera. W parku Północnym jest dzisiaj jego pomnik, jego imię nosi też jeden z hoteli, więc w przestrzeni miejskiej Haffner funkcjonuje całkiem dobrze. Pamięć o nim przechodziła różne fazy: od zapomnienia, przez mówienie tylko dobrze, do bardziej zniuansowanego obrazu. Haffner był żołnierzem napoleońskim, który serca do wojaczki nie miał, raczej migał się od służby, aż w końcu po zwolnieniu z niej osiadł najpierw w Gdańsku, ożenił się z miejscową wdową, a potem państwo Haffnerowie sprowadzili się do Sopotu.  Jego zakład kąpielowy, który był zresztą źródłem długów, a nie zysków, uznaje się za początek tego Sopotu, jaki znamy, czyli nadmorskiego kurortu.

Kurortu, który swój boom przeżywa na przełomie XIX i XX wieku. Czy można powiedzieć, że to robota wykonana rękami niemieckimi?

Rękami przede wszystkim gdańskimi i teraz możemy dołączyć do niekończącej się dyskusji, czy autochton gdański to Danziger, czy Niemiec. Myślę, że przy stolikach kawiarnianych od początku rozkwitu Sopotu, czyli lat 70. XIX wieku, dominował na co dzień język niemiecki, w sezonie do połowy lat 30. XX wieku słychać było język polski, ale też często żydowski i kaszubski. W drugiej połowie lat 30., kiedy w Sopocie rządzą naziści, polskiego i żydowskiego jest już coraz mniej.

Dla wielu turystów, znakiem rozpoznawczym sopockiego kurortu jest molo (NAC/shutterstock.com)

Większość sopockich Żydów wyjeżdża z miasta jeszcze przed wojną. Nie chcą żyć w Sopocie, w którym są coraz bardziej prześladowani, gdzie tworzy się nawet getto plażowe. 

Nie jestem znawcą historii Żydów sopockich, są w tej materii mądrzejsi ode mnie, ale to, czego nie da się nie zauważyć, to narastająca od 1935 presja na społeczność żydowską, która kończy się podpaleniem synagogi. Wówczas większość Żydów – zamożnych, wykształconych i zasymilowanych do kultury niemieckiej mieszczan z Sopotu – wyjeżdża. 

Wojna oszczędza Sopot w warstwie materialnej. Zniszczeniu uległo, jak piszesz, zaledwie 10 proc. zabudowy miasta.

Dlatego ciągną do niego ludzie z różnych zniszczonych miast Polski, między innymi ze zburzonej Warszawy, i są zachwyceni tym, że stoją tu domy, że można w nich zamieszkać, że są ogrody, a w nich warzywa, że jest słońce i morze. Sopot wydaje się z perspektywy ruin stolicy miejscem niemal rajskim. 

Miejscem, gdzie stoją domy, w których niedawno mieszkał ktoś inny. 

W dużej ich części mieszkali Niemcy, którzy zostają w 1945 roku błyskawicznie z Sopotu wysiedleni. Napływa do niego w sporo Polaków. Miasto pod koniec wojny i zaraz po niej jest przeludnione nowymi sopocianami.

Co ta wymiana ludności robi miastu? 

Kompletnie je zmienia. Tuż po wojnie Sopot staje się miastem występku. Notuje się dużo napadów, rabunków, rozmaitych porachunków, także między różnymi formacjami mundurowymi. Sopot naprawdę przypomina wtedy Dziki Zachód. Równolegle zaczynają się nowe życia, nowe związki, rodzą się dzieci – Sopot zaczyna się od nowa. 

Zaczyna się nowe życie w mieście, w którym na skrzynkach pocztowych nie jest napisane „Poczta", tylko „Briefe".

Dlatego trzeba to miasto jakoś oswoić, bo ono na każdym kroku przypomina o swojej przeszłości. Przypomina tymi napisami na skrzynkach, niemieckim dzwonkiem do drzwi, który mieliśmy w naszym mieszkaniu, ale też same drzwi i klamki do dzisiaj są poniemieckie. To oswajanie wyglądało różnie. W PRL-u dominowała oczywiście narracja o odwiecznie polskim Sopocie, który Niemcy mieli tylko przez chwilę, jednak go w końcu odzyskaliśmy. W dodatku na dobre, więc mieszkańcy nie mieli takiego poczucia tymczasowości, jak wieku Polaków na tzw. Ziemiach Odzyskanych, bojący się cały czas, że Niemcy wrócą.

Czy dzisiaj poniemieckość Sopotu jest naturalną częścią tożsamości miasta? 

Oczywiście, bo jak już wspomniałem, to miasto wykształciuchów, liberałów, demokratów, czyli – według rządzących – ludzi najgorszego sortu. Historii się w Sopocie nie fałszuje, bo nie ma ku temu żadnego powodu. Miasto ma taką historię, jaką ma, tworzyli ją tacy ludzie, jacy tworzyli: Niemcy, Polacy, Żydzi i Kaszubi. Sopot, jego historia to wspólne dziedzictwo tych wszystkich grup. 

Polska Ludowa miała rozmaite plany wobec Sopotu: a to chciano zrobić z niego dzielnicę Gdańska, a to planowano stadion na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a to jakieś bloczydła w miejsce tradycyjnej zabudowy. Nic z tych planów nie wyszło. Sopot miał wielkie szczęście. 

W Sopocie się żartuje, że miasto powinno postawić gen. Jaruzelskiemu pomnik, bo wprowadzony przez niego stan wojenny wstrzymał te budowlane plany z końca lat 70., choć Sopot pewnie i z tego by jakoś wybrnął, bo dla mnie historia Sopotu to historia nieustannych upadków i podnoszenia się z nich. I dawniej, jak po spaleniu przez Kozaków, i współcześniej, jak choćby po tym, gdy w latach 80. wprowadzono zakaz kąpieli w morzu, bo woda w Zatoce Gdańskiej była zbyt zanieczyszczona. Wyobraź sobie, że moje dzieciństwo w Sopocie przypadło na lata, kiedy nie można się było kąpać w morzu! 

Legendarne miejsce spotkań śmietanki towarzyskiej (shutterstock.com)

A dzisiaj w jakiej fazie jest Sopot? Rozkwitu czy upadku związanego z turystyfikacją? 

Zależy, kogo zapytać. Jedni uważają, że te wszystkie mieszkania w Dolnym Sopocie, które poszły na krótkoterminowy wynajem, przyczyniają się do finansowego rozkwitu miasta, a inni uważają, że to prowadzi do upadku miasta, bo zwykłej sopockiej rodziny nie stać na te mieszkania, więc się wynosi i Sopot się przez to wyludnia i starzeje.

Zanim skończymy na zupełnie współczesnym Sopocie, chciałem cię jeszcze zapytać o jego życie artystyczne w PRL-u, bo ono jest, trzeba powiedzieć, legendarne: od SPATiF-u do Festiwalu Interwizji w Operze Leśnej. Ile w tym sopockim życiu prawdy, a ile propagandy?

Ta artystyczna narracja jest bardzo eksploatowana w Sopocie, miasto lubi się tym chwalić i wymieniać wszystkie słynne osoby, które gościły w Grand Hotelu – oczywiście poza Adolfem Hitlerem, jego się pomija – ale trzeba jasno powiedzieć, że to jest głównie Sopot warszawski, tworzony sezonowo przez znane osoby ze stolicy. Sopocianie mieli do tego świata ograniczony dostęp, mogli sobie co najwyżej oglądać, kto jakim samochodem podjeżdża pod Grand Hotel. Sam byłem tego częścią i jako dzieciak zobaczyłem na żywo Sandrę i Sabrinę w niezwykle skąpych strojach, co bardzo na mnie oczywiście działało. Codzienny świat artystyczny, którego sopocianie byli częścią, to świetne kabarety i teatry studenckie albo knajpiane życie we wspomnianym SPATiF-ie, Non Stopie czy Sfinksie.

Książkę zatytułowałeś „Sopoty", co można czytać różnorako – jako zabawę z etymologią nazwy miasta, bo sopoty to strumienie, jako pokazanie różnych historycznie oblicz miasta i w końcu jako różnorodność współczesnego Sopotu. 

Cieszę się, że tak to czytasz, bo takie było moje założenie. Każdy, kto chce zobaczyć te różne Sopoty, powinien zaparkować samochód koło Opery Leśnej i pójść najpierw do lasu. Najlepiej o świcie, wiosną. Proponuję tam zacząć swoją wędrówkę i przystawać co 300 m i słuchać. Na jednym z sopockich wzgórz, w lesie, słychać zięby i dzięcioły. Trochę niżej słychać już ptaki typowo ogrodowe – szpaki i synogarlice. W okolicy skarpy słychać przede wszystkim wrony i kawki, ptaki miejskie. A najniżej – tylko mewy. To są właśnie Sopoty, o których piszę i których próżno szukać na Monciaku. 

Opera Leśna w Sopocie (shutterstock.com)

Tomasz Słomczyński. Dziennikarz, obecnie pracuje jako reporter w portalu TVN24.pl. Wychował się w Sopocie, gdzie mieszkał do trzydziestego roku życia. Pisał dla Wirtualnej Polski, publikował w „Dużym Formacie", „Plusie Minusie", „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej", a także w prasie regionalnej, głównie w „Dzienniku Bałtyckim". Autor książek Zapytaj jeża i inne historie, Miejsca przeklęte oraz Kaszëbë, współautor książki Pogrzebani nocą. Ofiary Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim. Za Kaszëbë otrzymał nominację do Travelerów 2021 w kategorii książka roku oraz do Międzynarodowej Nagrody im. Witolda Pileckiego. Kaszëbë zajęło też pierwsze miejsce w Konkursie Literatury Kaszubskiej i Pomorskiej „Costerina" 2022. W 2016 roku przeprowadził się z Trójmiasta do Kartuz.

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.