Rozmowa
'Użytkownicy mediów społecznościowych nie czytają regulaminów, w których jest napisane, że zrzekamy się praw autorskich do zdjęć' (Fot. Shutterstock.com)
'Użytkownicy mediów społecznościowych nie czytają regulaminów, w których jest napisane, że zrzekamy się praw autorskich do zdjęć' (Fot. Shutterstock.com)

Zaraz w mediach społecznościowych będziemy mieć wysyp rodzinnych sesji zdjęciowych z choinką w tle, fotostory z wigilii i sylwestrowych imprez. A ci, którzy przed świętami pojechali do cieplejszych krajów, już wrzucają fotki palm i plaży. Co ty o tym myślisz?

Przed szkoleniami, które prowadzę – zarówno dla biznesmenów, jak i dla dzieci i nastolatków – zawsze sprawdzamy, jakie informacje o uczestnikach można znaleźć w sieci. 

Jeszcze pięć lat temu znajdowaliśmy bardzo dużo informacji o młodych ludziach. Dziś jest zdecydowanie lepiej. Młodzi potrafią się dobrze zabezpieczać w mediach społecznościowych: ukrywają się pod pseudonimami i chronią wizerunek. To dorośli wciąż popełniają kardynalne błędy. A to, co potrafią zrobić swoim dzieciom, a już szczególnie wnukom…

Wstyd?

Ale totalny! Babcia czy dziadek dosłownie zasypują profile swoich wnucząt kompromitującymi je w oczach rówieśników zdjęciami czy komentarzami. 

Opowiem ci historię 11-letniego, nieco korpulentnego chłopca. Jego relacje z klasą trafił szlag, kiedy babcia zaczęła umieszczać na Facebooku zdjęcia, na których zawsze był z jedzeniem: tortem, ciastem, pączkiem. Chłopak uwielbiał piec i to wszystko były jego dzieła. Ale klasa o tym nie wiedziała.

'Babcia czy dziadek dosłownie zasypują profile swoich wnucząt kompromitującymi je w oczach rówieśników zdjęciami czy komentarzami' (Fot. Shutterstock.com)

Widziała go po prostu z żarciem i miała używanie: "Nie dziwne, że taki jesteś gruby, skoro tylko żresz".

Dokładnie.

Zorganizowaliśmy spotkanie, na które przyniósł przepyszne wypieki i opowiedział o swojej pasji. Udało mu się "kupić" klasę. A my zrobiliśmy dla dzieciaków pogadankę o tolerancji, a dla rodziców i dziadków – o tym, jaką krzywdę można niechcący zrobić dzieciom.  

Przychodzą mi od razu na myśl głównie kobiety, które publikują w sieci całe mnóstwo zdjęć swoich dzieci. Czasem te profile mają sponsorów, dzieci są fotografowane w markowych ubraniach.

Część tych instamatek robi swoim maleńkim córeczkom loki, maluje im usta i oczy. To jest dla mnie ekstremalnie trudny temat. Kilka lat temu udało mi się usunąć z Facebooka grupę, która nosiła nazwę "Najseksowniejsze cztero-, pięcio- i sześciolatki". Tam właśnie znalazły się takie "śliczne" zdjęcia.

Ktoś obcy je przyuważył, umieścił w tak opisanym miejscu i każdy pedofil miał do tego swobodny dostęp?

W tym rzecz. Mam silnie zakorzeniony nawyk reagowania, gdy istnieje możliwość popełnienia przestępstwa, a w tym przypadku dzieci były narażone na kontakt ze sprawcami przemocy seksualnej. Przecież takie dziecko można łatwo odszukać.

Do zajęcia się sprawą oddelegowano pracownika Facebooka, który mieszkał w Bangladeszu. W jego kulturze z niewiele starszymi dziewczynkami aniżeli te pokazywane na grupie aranżuje się małżeństwa. Jego dystans nie brał się z braku życzliwości, ale z niezrozumienia różnic kulturowych. Usunięcie grupy zajęło mi pół roku, niemniej udało się.

Założę się, że kiedy na spotkaniu z młodzieżą otwierasz wątek zagrożenia pedofilią w sieci, to ci przewracają oczami, że to oczywiste.

Najbardziej oczami przewracają rodzice, którzy są często kompletnie nieświadomi realnych zagrożeń. Tego, że ich dzieci są dziś szczególnie narażone na kontakt z pedofilami, kiedy grają online w gry.

Z innymi użytkownikami?

Otóż to. Pedofil odpala sobie takich gier siedem i jednocześnie czatuje z setkami dzieciaków. 

A rodzice właśnie wtedy mają poczucie, że dziecko jest bezpieczne. "Co robisz? Nic, mamuś, gram". Tuż pod okiem mamy. Godzinami. 

'Kilka lat temu udało mi się usunąć z Facebooka grupę, która nosiła nazwę 'Najseksowniejsze cztero-, pięcio- i sześciolatki'' (Fot. Shutterstock.com)

Nawiązując więź z obcym człowiekiem. 

A kiedy pedofil się zorientuje, że dziecko jest podatne na wpływ i otwarte na zawieranie nowych znajomości, to będzie je nakłaniał do różnych rzeczy: od rozbierania się przed kamerką po spotkanie w realu, bo "mam nową grę i ci pokażę". A dziecko nie będzie czuło zagrożenia, bo przecież znają się od roku.

Rodzicom często się wydaje, że jak włączą blokadę rodzicielską, to sprawa jest załatwiona. 

Blokady rodzicielskie to jeden z moich ulubionych tematów. Rodzice są często nieświadomi faktu, że kiedy dziecko odpala sobie free wi-fi, bo akurat jest w centrum handlowym czy na miejskim rynku, to one przestają działać.

Czyli dziecko jest chronione przed treściami dla dorosłych tylko w domu?

A z drugiej strony zbyt czułe filtry sprawiają, że dziecko w piątej klasie szkoły podstawowej ma problem ze zrobieniem zadania z biologii, bo wyszukiwarka mu blokuje hasło "rozmnażanie". 

Moim zdaniem problemem nie jest internet, ale to, że my, rodzice, którzy pamiętamy świat bez niego, wciąż nie bardzo wiemy, jak się poruszać w tym wirtualnym.

Szalenie mnie bawi fakt, że wszystkie regulaminy mediów społecznościowych mówią o tym, że można założyć konto od 13. roku życia.

Część rodziców zakłada je młodszym dzieciom, a zamiast ich daty urodzenia podaje swoją.

I nagle Franek lat 10 ma 49. A przecież media społecznościowe dla użytkowników między 13. a 18. rokiem życia stosują własne filtry, które te dzieciaki chronią.

Dlatego jeśli ośmioletni Antoś potrzebuje konta na Facebooku, bo chodzi na zajęcia pozalekcyjne i pani się kontaktuje z dzieciakami przez Messengera, to ustawmy mu datę, zgodnie z którą ma lat 13, a nie 43. Niby mała rzecz, a ma znaczenie. 

Wiesz, co jeszcze nagminnie rodzice robią źle i o czym mówią mi nastolatki na spotkaniach?

Co mówią?

Że jeśli stają się ofiarami przemocy rówieśniczej w internecie i decydują się powiedzieć o tym rodzicowi, najgorszym, co ten może zrobić, jest powiedzenie: "Olej to. Zamknij komputer". "Zamknij komputer? Podczas gdy oni tam siedzą, a dyskusja na mój temat się mieli?!" 

Mnie się wydaje, że miałabym inny odruch: "Dawaj tę komórkę!". I być może wpisałabym oprawcom komentarz.

Wtedy dziecko miałoby już totalnie przegwizdane.

No tak. Znowu dorosły narobiłby wstydu.

To super, kiedy dziecko przychodzi i pokazuje rodzicowi, jak przebiega dyskusja, bo to oznacza, że mu ufa. Jednak szczególnie w tzw. dobrych domach dzieci raczej tego nie robią. Boją się, że wtedy rodzic się dowie, że ono – tak samo jak zdecydowana większość jego rówieśników – używa brzydkich wyrazów.

I usłyszy: "Nie tak cię wychowałam!".

Dziecko szuka wsparcia, a zamiast tego dostaje jeszcze po głowie od matki czy ojca. 

Dlatego jeśli już daje ci kredyt zaufania i czytasz taką dyskusję, to newralgicznym momentem jest ten, w którym ugryziesz się w język i go nie ocenisz. Przeczytasz konwersację i zabezpieczysz dowody, czyli zrobisz screeny. Na wszelki wypadek. Bo czasem to jest chwila, w grupie pojawia się zła emocja, a już jutro kto inny jest na tapecie. Ale cyberbullying potrafi eskalować. 

A co z seksualnością w sieci? Psycholożka Justyna Britmann mówiła mi, że w pandemii nastolatki, które nie miały szans zawierania znajomości w realu, szczególnie często wysyłały sobie porozbierane zdjęcia. To była wyłącznie pandemiczna sytuacja?

Skąd! Nastolatki wysyłają swoim chłopakom nagie zdjęcia na potęgę. Powinniśmy dyskutować nie o tym, jak im to "wybić z głowy", ale jak je zabezpieczyć przed ewentualnymi następstwami. 

Nie ukrywam, że jako matka sama potrzebowałam czasu, żeby tę kwestię przemyśleć. 

Masz naście lat, chcesz być kochana, adorowana, potrzebujesz bliskości. W naszych czasach załatwiało się tę potrzebę, migdaląc się z kolegą albo koleżanką w krzakach. A dziś się wysyła zdjęcia. 

'W mediach zupełnie pomija się powszechne zjawisko: chłopców, którzy pstrykają zdjęcie penisów we wzwodzie i rozsyłają koleżankom. 'Bo tak'' (Fot. Shutterstock.com)

A jak ten chłopak okaże się dupkiem i zdjęcie zobaczy cała klasa, to znowu: dziewczyna przyjdzie do mamy, a ta wygłosi kazanie. "Jak ci nie wstyd?!" 

I w domu, i w klasie napiętnowana będzie ona, a nie chłopak, którzy rozpowszechnił zdjęcia.

A przecież ona je wysłała w poczuciu zakochania, zaufania, z sercem na dłoni. Kto tu jest kanalią?

To chłopców należy uświadamiać, czym jest szacunek i zaufanie, a nie zżymać się na dziewczyny. Zauważ też, że w mediach zupełnie pomija się inne, równie powszechne zjawisko: chłopców, którzy pstrykają sobie zdjęcie penisów we wzwodzie i rozsyłają koleżankom. "Bo tak". A to jest przecież nic innego jak molestowanie seksualne.

Znasz dziewczyny, których nagie zdjęcia "chodziły po klasie"?

I po klasie, i po całej szkole, a nawet zostały wydrukowane, a następnie rozwieszono plakaty. W takiej sytuacji już nie ma miękkiej gry: ona zmienia szkołę, a rodzice zgłaszają sprawę na policję.

To ma sens? Taki 13- czy 14-latek odpowie za to, co zrobił?

Kluczowe jest rozstrzygnięcie, na ile to efekt demoralizacji, a na ile nieprzemyślany szczeniacki wybryk. Nie podejmuję się oceniania. Od tego są sądy dla nieletnich.

Proceder ma miejsce również w internecie. Na części kanałów pornograficznych są kategorie "porn revenge" lub "snap", na których umieszczane są zdjęcia lub filmiki. 

Jak to możliwe? Przecież na przykład taka zemsta na byłym partnerze czy partnerce to przestępstwo.

Administrator nie wie, czy osoba, którą tam widzisz, wyraziła zgodę na publikację. Znajdują się tam również profesjonalne filmy, które nakręcono pod tę kategorię. 

Zdarzało ci się usuwać materiały ze stron porno?

Tak. Piszę do administratorów, że osoba nie wyraziła zgody, i treści są usuwane, a sprawa trafia do prokuratury.

Jednak kto już zobaczył zdjęcie czy film, ten zobaczył. Zemsta się dokonała. Zostawmy hardcore’y. Powiedziałaś, że dorośli doskonale kompromitują się sami. Kiedyś przed wizytą wygooglowałam lekarza i wyskoczyło mi jego zdjęcie w majtkach. 

A mnie na szkoleniu trafiła się pani, która na niezabezpieczonym Facebooku bez pardonu rozważała, czy nie markować choroby psychicznej i "uciec na lewe L4".

Abstrahując od meritum jej wpisu: prywatność na Facebooku każdy z nas może sobie precyzyjnie ustawić. Jeśli mam wśród znajomych kogoś, kogo nie chcę stamtąd usuwać, ale niespecjalnie go lubię – w omawianym przypadku zapewne szefa – to przypisuję go do grupy, której nie pokazuję wszystkich treści. On nie czuje się całkowicie wykluczony, a jednocześnie widzi jedynie mały wycinek tego, co ja pokazuję innym ludziom.

Powiedzmy, że człowiekowi nie podobają się treści, które można na jego temat znaleźć w sieci, a które nie on sam zamieścił. Co wtedy?

Ja zawsze zaczynam od wiary w ludzką uprzejmość. To jest dziś niemodne, a często okazuje się skuteczne. Wysyłam do administratora strony uprzejmego maila, w którym tłumaczę sytuację.

Jeden z moich klientów wiele dziś znaczy w polskiej gospodarce, a kilka lat temu, jak się wpisywało jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę, to jako pierwsze wyskakiwało zdjęcie, na którym był przebrany za dziewczynę. W szkole, na dzień wiosny. Szkoła owszem, miała zgodę wizerunkową od jego rodziców, ale pan dawno skończył lat 18 i tej publikacji sobie nie życzył.

Rozumiem, że udało się ją bez problemu usunąć, bo też szkoła nie miała specjalnego interesu, by to zdjęcie trzymać na swojej stronie?

Tak. Jeśli niechciane treści ukazały się w mediach, bywa trudniej, ale nie beznadziejnie.

Bizneswoman odnosząca spektakularne sukcesy "googlowała się" wydarzeniem sprzed lat, kiedy jako nastolatka wracała samochodem z ojcem z emigracji i brali udział w wypadku. 

Skontaktowałam się z redakcją. Wytłumaczyłam, że od tamtego zdarzenia minęło wiele lat, bohaterka artykułu jest w zupełnie innym momencie życia i nie chce być stale kojarzona z tamtymi wydarzeniami. Poskutkowało. Artykuł został zarchiwizowany. 

'Kobieta zamieściła na swoim profilu zdjęcie z wakacji i była oburzona, kiedy znalazło się w broszurze biura podróży' (Fot. Shutterstock.com)

Mówisz o uprzejmości administratorów stron, a co z respektowaniem prawa? Latem tego roku głośno było o tym, że wizerunków profesorów Bochenka i Torbickiego bez ich zgody użyto w reklamie suplementu diety. Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa. Kuriozalna sytuacja.

Nie chcę jej komentować, ponieważ się nią nie zajmowałam.

Generalnie natomiast problemem użytkowników wszelkich mediów społecznościowych jest to, że nie czytają regulaminów, w których jest wyraźnie napisane, że zrzekamy się praw autorskich do zdjęć, jakie publikujemy. Jeśli zatem umieszczam na Instagramie lub Facebooku zdjęcie swojego dziecka, to potem nie mogę mieć pretensji, że ktoś wykorzysta jego wizerunek w reklamie.

Co ty mówisz?!

Przecież w świetle prawa oddałam medium społecznościowemu pełne prawa autorskie do tego zdjęcia i może ono je po prostu komuś sprzedać.

Słyszałam o sytuacji, że kobieta zamieściła na swoim profilu zdjęcie z wakacji, które spędziła w kurorcie w przecudnej urody kraju, a następnie była oburzona, kiedy ono znalazło się w broszurze biura podróży.

Jeśli coś komuś podajesz na tacy, to nie ma sensu potem mieć pretensji, że to wykorzystał.

A co najczęściej chcemy usuwać z sieci? Podejrzewam, że najbardziej bolą negatywne komentarze?

O, zdecydowanie! Nieważne, czy mam lat 8, 18 czy 80 – hejt boli najmocniej.

W pierwszej kolejności proszę administratora – jeśli to jest komentarz pod tekstem na Gazeta.pl, to redakcję Gazety o usunięcie nieprawdziwych treści o moim kliencie. A jeśli to opinia o firmie w jej wizytówce w Google – to piszę do Google.

Powiedz mi jeszcze, co to znaczy, że treści są nieprawdziwe? Opinie to nie fakty, a moja opinia może być taka, że pan X jest idiotą. 

Wolność słowa nie wyklucza odpowiedzialności za słowo. Możesz uważać i ewentualnie napisać, że zachował się jak idiota, ale nie że jest idiotą.

Lekarze, kosmetyczki czy fryzjerzy ponoszą straty finansowe z powodu tego, co jest na ich temat pisane w internecie. Jeśli czytam, że "to konował, który powinien leczyć tylko krowy na pastwisku", to jest pomówienie i taką opinię dam radę usunąć. Natomiast jeśli ktoś pisze, że pan doktor był gburowaty, to nie mam ku temu podstawy prawnej. Nie będę ci mówiła, że zawsze kroczę w glorii i chwale sukcesu, bo tak nie jest. 

Berenika Anders-Mosakowska (Fot. Archiwum prywatne)

To co ma zrobić ten "gburowaty lekarz"?

W takiej sytuacji, by podreperować swoją reputację w sieci, najlepiej poprosić stałych pacjentów, żeby zechcieli się podzielić swoją opinią w internecie. W ten sposób przekaz zostanie chociaż zrównoważony.

A jeśli twoje prośby do administratorów stron nie przynoszą skutku, co robisz?

Ostatnią deską ratunku jest skorzystanie z prawa do zapomnienia. Unia Europejska uchwaliła te przepisy po to, by chronić prywatność przeciętnego człowieka.

Zobacz wideo Czy Internet jest zły?

Mogę poprosić Google’a, by usunął wszystkie wpisy na mój temat?

W tym rzecz, że nie wszystkie. 

Jeśli prowadzisz lub prowadziłaś działalność gospodarczą, zasiadasz w zarządzie wspólnoty mieszkaniowej albo stowarzyszeniu, te informacje nie znikną, ponieważ są publiczne.

Jedynie te, które dotyczą ciebie jako osoby prywatnej, można w ten sposób próbować wyczyścić.

Jaki według ciebie jest największy grzech, jaki Polacy popełniają w internecie?

Nie zabezpieczają, jak należy, swoich profili w mediach społecznościowych. 

Mam jedno, uniwersalne przykazanie dotyczące wirtualnego świata: jeśli nie powiedziałabym czegoś na stadionie narodowym, przy pełnych trybunach, w pełnym świetle dnia, to znaczy, że to się nie nadaje do sieci.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Berenika Anders-Mosakowska. Prawniczka. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego oraz Szkoły Prawa Francuskiego i Europejskiego, doktorantka Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. Współzałożycielka ighto.pl – pierwszej w Polsce firmy, która od 2012 r. walczy z treściami wulgarnymi i przestępczością w sieci. Zainteresowania i inspirację czerpała ze współpracy zarówno z organizacjami pozarządowymi, m.in. Centrum Praw Kobiet i Niebieska Linia, jak i administracją publiczną (pracowała w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej).

 

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. Otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.