Pomocnik
Uzależnienie od internetu objawia się tak samo jak uzależnienie od używek (fot. Shutterstock)
Uzależnienie od internetu objawia się tak samo jak uzależnienie od używek (fot. Shutterstock)
"Chcę opowiedzieć o mojej 10-letniej córce, uzależnionej od Internetu. Chcę ostrzec innych rodziców" - tak zaczynał się wstrząsający list, który dostała dziennikarka Weekend.gazeta.pl Anna Kalita. Jej wywiad z autorką listu jest już jednym z najczęściej czytanych i komentowanych tekstów naszego magazynu. Dlatego chcemy kontynuować temat uzależnienia od internetu i obecności technologii w życiu naszych dzieci pod szyldem "Dzieci w sieci". W najbliższych dniach na Gazeta.pl czytajcie kolejne teksty, a jeśli chcecie podzielić się swoją historią piszcie na adres: dzieciwsieci@agora.pl

Beata Piworowicz ma pięcioro dzieci. Czworo to dziś dorośli ludzie. Ksawier jest malutki. Beata podkreśla, że kiedy Internet pojawił się w świecie starszych dzieci, wyznaczanie granic było o wiele prostsze. - Bo realia były zupełnie inne! - mówi.

Mamo, ty znasz Reziego?!

- Podstawa to zdrowy rozsądek - twierdzi Joanna Kluzik-Rostkowska, posłanka PO, a prywatnie mama Józka, Kasi i Marii. Kiedy pytam byłą minister edukacji o jej dzieci i wirtualny świat, odpowiada półżartem: - Syn właśnie teraz siedzi w necie. Kluzik-Rostkowska zwraca uwagę, że rewolucja internetowa zmieniła również jej życie, jej nawyki. - Kiedyś zaczynałam dzień od książki lub gazety i kawy. Dziś kawa została, ale zamiast książki czy gazety jest Internet, który przeglądam. Taki świat. Dlaczego moje dzieci miałyby żyć w innym? - pyta.

Joanna Kluzik-Rostowska (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Wspomina: był rok 2014. Ministerstwo Edukacji Narodowej, którym wówczas kierowała, promowało szkolnictwo zawodowe. Do udziału w kampanii #dobryZAWODnik doradcy minister zaproponowali zaproszenie wpływowego youtubera ReZigiusza - Remigiusza Wierzgonia, ucznia budowlanki. Punktem kulminacyjnym kampanii był piknik przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, na którym pojawiły się tłumy. 

- Mieliśmy stoisko, przy którym Rezi rozdawał autografy. Ustawiła się do niego kolejka. A do mnie podeszły trzy dziewczynki i mówią: "Pani minister, pani to ma super pracę". Zapytałam, dlaczego tak sądzą. A one: "Bo może sobie pani porozmawiać z Rezim!" - opowiada Kluzik-Rostkowska. Przyznaje, że przed tamtą kampanią nie słyszała o Remigiuszu Wierzgoniu. Wtedy też po raz pierwszy zetknęła się z fenomenem youtuberów. - A dla moich nastoletnich dzieci ich świat był oczywisty. To wtedy cała trójka po raz pierwszy zainteresowała się moją pracą! Zadzwonili do mnie od razu po konferencji: "To ty znasz Reziego"? - śmieje się była minister.

Zobacz wideo Zapytaj dziecko

Tamtą sytuację przywołuje, by podkreślić, jak ważny dla młodych jest wirtualny świat i jak ograniczoną wiedzę o tym świecie mają dorośli. - I nie jest wyjściem zabranianie młodym ludziom dostępu do niego, bo to niemożliwe i często niepotrzebne. Oczywiście, o ile Internet nie zaczyna zastępować spacerów, przyjaciół, zainteresowań. Ważne są granice - podkreśla Kluzik-Rostkowska.

ReZigiusz podczas spotkania z fanami w 2016 r. (fot. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)

W kółko graniaste się nie pobawią

Pierwszy komputer pojawił się w domu Beaty Piworowicz tylko dlatego, że był potrzebny dzieciom do szkoły. Ona, wówczas samotna matka, musiała wziąć kredyt na jego zakup. - Mój syn Kamil miał wtedy 10 lat. Owszem, zachwycił się komputerem, te wszystkie gry były dla niego bardzo atrakcyjne. Ale o żadnym nadużywaniu nie mogło być mowy! Komputer był jeden dla wszystkich i każde dziecko używało go godzinę dziennie, do nauki. Ja byłam apodyktyczną mamą. I bardzo dobrze - ocenia po latach.

Jej najmłodszy syn urodził się już w innym świecie. Ona i mąż używają smartfonów na co dzień. Dla Ksawiera telefony to zabawka. Najbardziej atrakcyjna zabawka. - Kiedy na niego patrzę, mam wrażenie, że on się urodził z jakimś genem internetowym! Bierze smartfona do ręki i od razu wszystko wie: jak puścić sobie filmik, gdzie znaleźć gry. Nie wiem, jak to zrobił, ma przecież tylko cztery lata, ale sam kupił gry za 400 złotych! - mówi Beata.

Wirtualny świat wciągał jej dziecko coraz bardziej. Na hasło: "Odłóż telefon" - próbowało buntu. Beata zareagowała stanowczo. - Powiedziałam mu, że zadzwonił operator sieci komórkowej i ostrzegł, że zbyt długo używany sprzęt wybucha. On jest malutki i wierzy w takie bajki - śmieje się Beata. Ale całkiem na poważnie dodaje: - Oczywiście, że kiedy dziecku da się telefon, dla rodzica to jest po prostu wygodne. Ale mnie nie zależy, żeby mi było wygodnie. Stosuję żelazną dyscyplinę. Synek ma dostęp do telefonu maksymalnie przez godzinę dziennie - mówi Piworowicz.

Beata Piworowicz z Jurkiem Owsiakiem (fot. archiwum prywatne)

Przemysław Gołębski jest politologiem i z racji wykonywanej pracy sam spędza mnóstwo czasu w Internecie. Jak przyznaje, dla jego synów - 11-letniego Igora i trzyletniego Iwa - to również norma. - Nie zmuszę ich do zabawy w kółko graniaste czy na trzepaku. Tamtego świata już nie ma. Pewnie, że chciałbym widzieć Igora spędzającego cały czas na dworze, z chłopakami, grającego w piłkę. I mógłbym go na siłę wysyłać na boisko. Tyle że mogłoby się okazać, że na tym boisku nie byłoby nikogo poza nim! I co? Wyjąłby telefon i pisał do kolegów - mówi Przemysław. Jego synowie używają smartfonów. Każdego dnia. Jednak Gołębski, podobnie jak Piworowicz, mocno to kontroluje.

- Dawkuję im czas w Internecie z saperską precyzją. Interweniuję natychmiast, kiedy uważam, że to, co w smartfonie, pochłania ich za mocno: kiedy po raz trzeci czy czwarty dziecko o coś pytam, a ono nie reaguje, tylko wpatruje się w monitor. Nazywam ten stan "zadżumieniem". To znak, że trzeba natychmiast zorganizować jakieś niekomputerowe formy aktywności. Łatwo nie jest, bo syn bez dostępu monitora często nie ma bladego pojęcia, co ze sobą począć. Jakby czekał, kiedy może przed ten monitor wrócić - przyznaje Przemysław. W wymyślaniu synom rozrywek jest bardzo kreatywny. Igor i Iwo próbowali już tenisa, nart i różnych stylów tańca oraz robotyki. - A okazało się, że najlepiej sprawdzają się spacery albo rowery. I to jest świetne, bo wtedy spędzamy czas razem, rozmawiamy, a chłopaki zaskakują mnie pytaniami o życie - śmieje się Przemysław.

Mamo, ja się boję telefonu

Patrycja, 11-letnia córka Iwony Zakolskiej, również spędzała w Internecie bardzo dużo czasu. Ze smartfonem rozstawała się niechętnie. - Widziałam, że praktycznie cały czas przychodziły do niej jakieś wiadomości. A kiedy przez trzy dni nie miała telefonu, powiedziała mi: "Mamo, ja za nim tęsknię". Uznałam to za bardzo niepokojący sygnał - mówi Iwona. Poprosiła swoją córkę, by przeczytała wywiad z mamą Zosi, który ukazał się w Weekend Gazeta.pl. - Przestraszyła się. "Mamo, boję się. Ja już nie będę włączała Internetu w telefonie", powiedziała mi potem - relacjonuje Iwona. Wprowadziły nowe zasady, które obejmują korzystanie z Internetu przez godzinę dziennie, a tylko w weekendy, przy komputerze. Pod kontrolą rodziców.

Igor i Iwo Gołębscy (fot. archiwum prywatne)

Iwona jest na sprawę szczególnie wyczulona. Na co dzień obserwuje, jak ogromną rolę Internet odgrywa w życiu przedszkolaków - pracuje z nimi na co dzień. Skalę zjawiska sprawdziła w 2015 roku Fundacja "Dajemy Dzieciom Siłę". Okazało się, że 64 procent spośród najmłodszych dzieci (od sześciomiesięcznych do tych w wieku 6,5 roku) korzysta ze smartfonów czy tabletów. Jedna czwarta robi to codziennie, a 63 procentom zdarzyło się bawić smartfonem lub tabletem bez konkretnego celu.

- Wiem, że jest XXI wiek, ale dzieje się coś niepokojącego! - mówi Zakolska. I podaje przykład: - Jeden chłopczyk przyszedł do przedszkola po szczepieniu. Zapytałam, czy go bolało, a on odpowiedział: "Nie wiem. Nie poczułem ukłucia igłą, bo cały czas siedziałem w telefonie". Potem rozmawiałam z jego mamą. Usłyszałam: "Wie pani, jak to jest: zima, dziecko się nudzi. Jak zabieram mu komputer, wpada w histerię" - relacjonuje Zakolska. Planuje zorganizować w przedszkolu spotkanie dla rodziców. - O tym, co zrobić, żeby korzystanie z Internetu było dla dzieci bezpieczne - uściśla. Zamierza zaprosić Agnieszkę, która udzieliła mi wywiadu dla Weekend Gazeta.pl.

Zakazać to żadna sztuka

Dobrosława Egner, nauczycielka z Piekar Śląskich, która przez 20 lat uczyła informatyki, a teraz prowadzi klub młodzieżowy i szkoli nauczycieli, również stawia na edukację. - Ja jestem bardzo za tym, żeby dzieci mogły korzystać z telefonów! Nawet interweniowałam w szkole u mojego najmłodszego syna, gdzie dzieci mają zakaz ich używania - mówi Egner. Jaś jest 14-latkiem. Kiedy podczas przerwy w lekcjach próbował skorzystać z Internetu, by na szybko odrobić zadanie domowe, odebrano mu smartfona. Zgodnie ze szkolnymi zasadami. Chłopak miał później problem, bo nie mógł skontaktować się z mamą, która czasem, ale nie codziennie, odbiera go ze szkoły.

- Dla mnie to jest nienormalne! Poszłam następnego dnia do szkoły i tak właśnie powiedziałam. Przywołałam analogiczną sytuację, kiedy moja córka była mała i w szkole zamknięto toalety. Bo chłopcy tam palili papierosy. To było chowanie głowy w piasek. Należało wytłumaczyć dzieciakom, że nikotyna jest niezdrowa, a nie zamykać toalety! W przypadku smartfonów i Internetu jest tak samo. Zakazać to żadna sztuka. A nauczyć młodych ludzi, jak sensownie z tego korzystać: jakie zagrożenia niesie sieć, ale też jakie aplikacje mogą genialnie pomagać w nauce, to jest to, co powinniśmy robić! - mówi Egner.

fot. Shutterstock

Sama, pracując z młodzieżą, bardzo chętnie korzysta z urządzeń mobilnych. - Dzieciaki były zachwycone aplikacją, która pozwala sprawdzać poziom smogu. Traktowały to jak zabawę, a jednocześnie przyswoiły wiedzę - przekonuje Egner. Nauczycielka twierdzi, że jej koledzy po fachu, którzy nie orientują się w nowoczesnych metodach komunikowania się, tracą fenomenalną okazję nawiązania relacji z uczniami.

- Kiedy z dzieciakami w domu kultury planujemy jakieś przedsięwzięcie, to zanim jeszcze wyjdziemy z sali, któreś z nich już zdąży założyć na Facebooku grupę i potem na niej się komunikują w tej sprawie. I ja oczywiście komunikuję się tam razem z nimi! Młodzi ludzie dziś tak żyją. Taka jest rzeczywistość i obrażanie się na nią nie ma żadnego sensu - mówi nauczycielka.

Doceniając fantastyczne możliwości edukacyjne Internetu, nie neguje jednak zagrożeń. Kilka lat temu miała ucznia, który zaczynał się od niego uzależniać. - Dostał od mamy pieniądze na wycieczkę szkolną, ale za nią nie zapłacił, tylko wydał pieniądze w kafejce internetowej, gdzie grał w gry. Wyglądało to groźnie: okłamał nas w szkole, że mama mu nie dała pieniędzy na wycieczkę. I mamę - że za nią zapłacił. Ale wszystko się dobrze skończyło. Szkoła oferowała wtedy wiele ciekawych zajęć pozalekcyjnych i zaproponowaliśmy, żeby się w nie dodatkowo zaangażował. Bardzo go to wciągnęło. I nawet nie musiał całkowicie rezygnować z Internetu. U niego to nie było konieczne - wspomina Egner.

Dziś Dobrosława martwi się, czy wirtualny świat nie wciąga za bardzo jej najmłodszego syna. W przypadku Jaśka nie sprawdza się przekonanie, że jeśli młody człowiek dobrze się uczy i dodatkowo ma pasje, to nic mu nie grozi. Chłopak gra w piłkę nożną w miejscowym klubie. Każdego dnia ma dwie godziny treningu. Do tego dochodzą mecze. I oczywiście szkoła, w której Jasiek zbiera bardzo dobre oceny. Mimo to nastolatek zawsze znajduje czas na Internet. - Nerwowo się zachowuje, kiedy go próbuję od tego odciąć. A ja nie lubię zakazów. Kombinuję, co zrobić, żeby on miał satysfakcję, mogąc spędzać mniej czasu w Internecie, ale jednocześnie się uczył. Wysłałam go na razie na dodatkowe warsztaty z programowania, ale był na to zbyt dobry. Niczego nowego się tam nie nauczył. Szukam dla niego innego kursu. Może ta pasja okaże się przyszłą ścieżką kariery? - zastanawia się Egner.

fot. Shutterstock

Czy to już uzależnienie?

To, że wirtualny świat zdominował ten realny, dostrzegają już sami młodzi ludzie. - Pewnego dnia weszłam do podstawówki i zobaczyłam dzieciaki, które siedziały w rzędzie naprzeciwko siebie i zamiast rozmawiać, pisały do siebie przez komunikatory. To było straszne! - mówi Weronika Piechulek z LO im. Curie-Skłodowskiej w Katowicach. Nastolatka zainicjowała projekt MeeTalk, w ramach którego licealiści przekonują swoich rówieśników i młodsze dzieci, że realne kontakty międzyludzkie są o wiele atrakcyjniejsze od tych wirtualnych. Weronika i jej znajomi odwiedzili kilka śląskich szkół. Były dyskusje i warsztaty. - Udało nam się dotrzeć do około 400 osób. Nauczyciele nas ostrzegali, że w niektórych klasach szczególnie trudno przykuć uwagę, ale nas dzieciaki słuchały. Bo mówiliśmy o czymś, co ich dotyczy i bardzo interesuje - mówi Piechulek. Pierwsza edycja MeeTalk już się zakończyła. - Planujemy kolejną - zapowiada licealistka.

Psycholog dziecięca Agnieszka Robak podkreśla, że z nadużywaniem Internetu, a wreszcie uzależnieniem od niego jest jak z każdym innym nałogiem. - Nieważne, czy chodzi o alkohol, seks czy Internet. Jeśli chcemy się dowiedzieć, czy ktoś jest uzależniony, trzeba sprawdzić, jak zareaguje, kiedy odetniemy go od bodźca. Jeśli pierwszą reakcją dziecka pozbawionego dostępu do Internetu będzie agresja - wrzask, histeria, bicie - to jest uzależnione na pewno - mówi Robak. Sama ma dwie córki. Dziś to młode kobiety. Ale zanim dorosły, obowiązywały je sztywne reguły. - Dzieci wiedziały, że dopóki są dziećmi, to takie rzeczy jak telefon czy Internet podlegają kontroli - tam nie ma intymności, mogę im zajrzeć przez ramię. One się z tym zgodziły, a ja tego nie nadużywałam. Działała zasada wzajemnego zaufania - mówi Robak.

Psycholożka przywołuje też wyniki badań naukowych, które prowadzono, by sprawdzić, jakie czynniki chronią dzieci i młodzież przed ryzykownymi zachowaniami. - Najważniejsza jest rodzina, w której są prawidłowe relacje - mówi. I podkreśla, że to wcale nie stawia na straconej pozycji na przykład rozwiedzionych rodziców. - Chodzi o dom, w którym się ze sobą rozmawia i wszyscy czują się ważni, potrzebni. Wcale nie jest powiedziane, że w rodzinie, w której jest i mama, i tata, tak musi być - mówi Agnieszka Robak.

fot. Shutterstock

***

Po publikacji rozmowy z mamą Zosi zgłosiły się do mnie kolejne matki, które u swoich córek zaobserwowały podobnie niepokojące objawy i także musiały skorzystać z fachowej pomocy.

Zuzanna*, mama 10-letniej Ali*: - Wszystko było w porządku, dopóki miała telefon i mogła grać. Któregoś razu, gdy chciałam jej odebrać smartfona, wykręciła mi rękę tak mocno, że aż płakałam. Potem usiłowała podciąć sobie gardło. Od dwóch tygodni chodzi na oddział dzienny szpitala psychiatrycznego. Dostaje leki.

Aleksandra*, mama 15-letniej Kasi *: - Poprosiłam, by odłożyła smartfona, bo wszyscy szliśmy do kościoła. Była wściekła. Rzuciła się na męża. Kopnęła tak, że mało nie uszkodziła mu oka. Wezwałam pogotowie. Psychiatra zdiagnozował zaburzenia. Mąż mówi, że ona jest jak tykająca bomba.

*Na prośbę bohaterek imiona Zuzanny i Aleksandry oraz ich córek zostały zmienione. 

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in z Gazetą Wyborczą Wrocław, Dziennikiem Polska Europa Świat i Dziennikiem Gazetą Prawną oraz UWAGĄ! TVN. W 2016 roku nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości" o krzywdzie chorych na Alzheimera podopiecznych domu opieki.

"Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami

Gazeta.pl wspólnie z Polską Akcją Humanitarną uruchamiają akcję "Pomocnik". W jej ramach przygotowaliśmy ebook dla rodziców i opiekunów dzieci i nastolatków, które przechodzą trudny czas, zmagają się z kryzysem psychicznym. "Pomocnik" jest dostępny do ściągnięcia za darmo. Na stronie "Pomocnika" czekają też materiały wideo stworzone we współpracy z dr Anetą Górską-Kot oraz liczne artykuły, reportaże i wywiady z ekspertami i ekspertkami. I będzie ich stale przybywać. Bo kryzys polskiej psychiatrii dziecięcej i oficjalne statystyki samobójstw to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie chodzi tylko o próby i śmierci samobójcze, depresje i inne poważne rozpoznania. Pod nimi są setki tysięcy codziennych, samotnych dramatów dzieci i nastolatków, a pandemia tylko te cierpienia spotęgowała. Ich rodzice i opiekunowie też cierpią. "Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami.

POBIERZ POMOCNIK