Rozmowa
Impreza bez alkoholu (fot. Marta Zadykowicz)
Impreza bez alkoholu (fot. Marta Zadykowicz)

Widziałaś pozłacane przypinki "Daję w szyję" marki YES?  

Marta Markiewicz, organizatorka trzeźwych imprez SobeRave: Widziałam. Dla mnie to zwykła chęć zarobienia pieniędzy i wykorzystanie absurdalnej okazji do sprzedaży swoich produktów. Mówią, że to manifest, ale właściwie czego? 

Podobno manifest decydowania o sobie. 

W życiu bym na to nie wpadła, widząc taką przypinkę. Ktoś chciał zarobić, nie bardzo rozumiem dorabianie do tego teorii. Jeśli marka chce promować decydowanie o sobie, to powinna równocześnie wypuścić przypinkę "Nie daję w szyję". Wtedy kobiety faktycznie mogłyby wybierać, co chcą zadeklarować. 

Ty deklarujesz niepicie.  

Ja jestem osobą uzależnioną od substancji psychoaktywnych. Alkoholiczką i narkomanką, trzeźwą od sześciu lat. Ale jeśli ktoś ma ochotę przyjmować alkohol, nie mam nic przeciwko. To jego decyzja. Natomiast jeśli zauważy u siebie problem, bo zorientuje się, że używki służą mu do regulacji emocji, wtedy zapraszam. Podpowiem, jak sobie pomóc. Nie wkurza mnie cudze picie, ale promowanie w mediach alkoholu jako nieodłącznej części fajnego życia – już tak.  

Trudno było nazwać się alkoholiczką, mając 25 lat? 

Na terapii uzależnień od tego się zaczyna. Musiałam powiedzieć: mam na imię Marta i jestem alkoholiczką. Wiedziałam, że muszę to zrobić, żeby pozbyć się mechanizmów obronnych. Żeby do mnie dotarło, że faktycznie nią jestem.  

Łatwiej było nazwać się narkomanką. To jeszcze "może być cool", bo przecież wspaniałym artystom zdarzało się ćpać. Amy Winehouse brała, Kurt Cobain też. Ale alkoholik? Kojarzy się z żulem spod mostu, który rzyga, robi pod siebie i nic w życiu nie osiągnął. Więc narkomankę przyswoiłam szybko, z alkoholiczką przez jakiś czas miałam problem.  

Zanim zgłosiłam się na terapię, ledwo znosiłam życie. Miałam potężne problemy z samooceną, najmniejsze wyzwanie wydawało się nie do udźwignięcia. Każdego dnia czułam ogromne napięcie, którego nie umiałam się pozbyć. Żeby na chwilę sobie ulżyć, jadłam, piłam albo brałam. Gdy dotarłam do momentu, w którym nie byłam w stanie nawet pracować, zgłosiłam się po pomoc. To było miesiąc przed moimi 26. urodzinami. Poszłam do terapeuty specjalizującego się w lęku, bo wtedy w ogóle nie widziałam swojego problemu z używkami. On przekierował mnie do terapeutki uzależnień, gdzie – jak mi się wydawało – trafiłam z nałogowym objadaniem się. Tak widziałam wtedy swój największy problem. Ona natomiast, nie wdając się w szczegóły, wysłała mnie na odwyk.  

Marta Markiewicz (fot. Marta Zadykowicz)

Nie wdając się w szczegóły? 

Terapeutka nie zdefiniowała w żaden sposób mnie ani mojej choroby. Zostawiła dla mnie przestrzeń, żebym podczas pracy w grupie sama mogła zauważyć i nazwać swój problem. Myślałam, że dołączam do grupy obrzydliwych narkomanów i alkoholików ze swoim jedzenioholizmem. Okazało się, że absolutnie niczym się od nich nie różnię. 

Co było dalej? 

Czułaś kiedyś w swoim życiu taką prawdziwą bezsilność, rozkładającą na łopatki? To było takie uczucie. Jak pierwszy raz zdjęłam z siebie ten pancerz mechanizmów obronnych, to godzinami po prostu wyłam. Poddałam się. Kompletnie. Przyznałam sama przed sobą, że jestem alkoholiczką i byłam przekonana, że moje życie właśnie się skończyło. Paradoksalnie właśnie wtedy, gdy we własnych oczach straciłam wszystko, mogłam zacząć budować się od nowa.  

Dziś jesteś w świetnej formie, a mówienie o chorobie przychodzi ci lekko. 

Trzeźwienie nie jest łatwe ani szybkie. Przez pół roku budziły się jeszcze moje mechanizmy obronne. Mocowałam się ze sobą: może jednak nie mam takiego problemu z piciem? Może jedna lampka wina od czasu do czasu nie zaszkodzi? Wracały do mnie takie myśli. Finalnie okazało się, że alkohol nie różni się niczym od narkotyków. W przypadku nałogu nie chodzi o substancję, której używasz, tylko o emocje, z którymi nie umiesz sobie poradzić. 

Jak już weszłam w proces trzeźwienia na sto procent, to zapełniłam nim całą przestrzeń. Nie zostawiłam miejsca na kiepskie wymówki. Zaangażowałam się na maksa. Poznałam też ludzi, którzy są alkoholikami i narkomanami, a jednocześnie robią w życiu naprawdę wartościowe rzeczy! To aktorzy, dziennikarze, muzycy, przedsiębiorcy.  

Byli inspiracją? 

Kojarzysz tę piosenkarkę Pink? Jej córka bardzo się wstydziła własnego wyglądu, bo ma nieco androgyniczną urodę. Pink zrobiła więc dla niej prezentację w PowerPoincie. Zebrała w niej osoby, które nie mają klasycznej urody, a odniosły sukces. Poszłam tym tropem. Zaczęłam szukać w sieci tych gwiazd, które są uzależnione od alkoholu. Przypomniała mi się książka "Najgorszy człowiek na świecie" napisana przez Małgorzatę Halber, którą czytałam jeszcze w czynnym uzależnieniu. Zaczęłam szukać informacji w necie. Nie mogłam uwierzyć, że prezenterka, którą uwielbiałam, będąc nastolatką, ma ten sam problem co ja. Ona była jedną z pierwszych inspiracji w moim trzeźwieniu. Dzięki niej potrafiłam przyjąć głęboko do siebie, że to jest choroba i może spotkać naprawdę każdego.  

Później pojawiły się kolejne postaci. Wtedy było dla mnie naprawdę ważne, żeby zobaczyć uzależnionych, którym udało się coś w życiu osiągnąć. Patrzyłam na tych ludzi i myślałam sobie: aha, czyli ja też mogę, nie muszę być nieudacznikiem. Stopniowo dawałam sobie zgodę, żeby przestać się wstydzić siebie i choroby.  

Dlatego dziś sama mówisz o uzależnieniu w mediach społecznościowych? 

Mówię, bo może ktoś zauważy u siebie objawy podobne do moich i będzie mógł się zidentyfikować. Kiedy zaczynałam trzeźwieć, dostępna była tylko książka Halber i kilka wywiadów w internecie. Autentyczne treści skierowane do młodych w social mediach? Zapomnij. Marek Sekielski ze swoim programem na YouTubie pojawił się zaledwie dwa lata temu.  

Jak już weszłam w proces trzeźwienia na sto procent, to zapełniłam nim całą przestrzeń. Nie zostawiłam miejsca na kiepskie wymówki (fot. Marta Zadykowicz)

Wszechobecny był natomiast przekaz, że alkohol jest dobry i czyni życie wspaniałym. To się wciąż nie zmieniło. Oglądamy serial, a w nim zjawiskowo wyglądająca kobieta pije drogiego szampana. Myślimy, że tylko celebrując życie w podobny sposób, będziemy naprawdę wartościowi. Filmy, reklamy, memy i żarty – wszystkie mówią to samo. Picie zmienia życie na lepsze, picie przynosi ulgę – to jest taki przekaz. Chyba że mamy do czynienia z produkcją o alkoholizmie, wtedy musi być obrzydliwie. Ale przecież nikomu nie przyjdzie do głowy, że to będzie dotyczyć właśnie jego.  

Wszystkie przekazy kultury masowej sugerują, że alkohol to nieodłączny towarzysz codzienności. Kompan, który czyni przełomowe momenty w życiu jeszcze bardziej wyjątkowymi. Urodziny, zakończenie studiów, awans, ślub, narodziny dziecka – to zawsze jest okazja, przy której trzeba się napić, bo tylko w ten sposób można je naprawdę uczcić. W sklepach wciąż są sprzedawane "szampany dla dzieci".  

Traktujemy alkohol jak zwyczajny produkt spożywczy. 

Ja naprawdę nie mam nic do tego, że ktoś sobie wypije drinka, ale po co dodawać do tego jakąś większą wartość? I uczyć pić od małego? Nigdy nie usłyszałam od pijących znajomych: alkohol jest taki wspaniały, on mi tyle w życiu dał. A taki przekaz promują media. Nie mam nic do substancji, niech sobie istnieją. Tak jak nie mam nic do słodyczy, choć nie od dziś wiadomo, że ich jedzenie jest szkodliwe. Nie będę powtarzać wszystkim dookoła: picie jest złe, nie róbcie tego! Róbcie, co chcecie. Mój przekaz jest inny. 

Jaki? 

Można żyć bez używek i świetnie się bez nich bawić.  

Stąd pomysł na trzeźwe imprezy? 

Mój uzależniony przyjaciel, który jest didżejem, marzył, żeby zagrać zupełnie trzeźwą imprezę. Zorganizowałam ją dla niego w ramach urodzinowej niespodzianki. Załatwiłam agregat i cały sprzęt. Rozstawiliśmy go na dziko na plaży nad Wisłą. Przyszło 20 osób. Zagrał swój set przy zachodzie słońca, a całe trzeźwe towarzystwo świetnie się bawiło. Tak zaczęło się cztery lata temu i bardzo chcieliśmy to powtórzyć. 

Wiele uzależnionych osób boi się, że jak przestanie pić, to wszystko straci: znajomych, zabawę, spotkania towarzyskie. Zostanie tylko jałowe życie, herbatka i kocyk. Chciałam udowodnić, że nie musi tak być. Wszyscy mamy takie samo prawo, żeby się wyszaleć. Dlatego przed kolejnym eventem zrobiłam logo, wymyśliłam nazwę i założyłam konto na Instagramie. No i jakoś poszło. 

Z czasem ludzi zaczęło przybywać i przenieśliśmy się z imprezami do lokali. Wtedy poczułam, że zderzam się ze ścianą. W knajpach oferowano nam miejsce tylko w niedziele, w przekonaniu, że bez sprzedaży alkoholu w sobotę nie będzie przyzwoitego utargu. Byłam tym zmęczona i sfrustrowana. W końcu dałam na Instagramie ogłoszenie, że albo ktoś mi pomoże, albo trzeźwych imprez już nie będzie. Wtedy zgłosiła się do mnie Aga Osytek i otworzyła mi oczy. 

Mój uzależniony przyjaciel, który jest didżejem, marzył, żeby zagrać zupełnie trzeźwą imprezę. Zorganizowałam ją dla niego w ramach urodzinowej niespodzianki (fot. Marta Zadykowicz)

Jak? 

Aga nie jest uzależniona, nie pije z wyboru. Uświadomiła mi, jak wiele jest takich osób! Dzięki niej zaczęliśmy wychodzić poza bańkę uzależnionych, a nasze imprezy rozkręciły się na dobre.  

Jak wyglądają teraz?  

Gramy w większych lokalach, na ostatniej imprezie było 220 osób. Wstęp kosztuje 30 złotych, a w barze można zamówić mocktaile, czyli koktajle bezalkoholowe. Oferujemy też superjedzenie. Przyjeżdżają do nas ludzie z innych miast w Polsce, czasem przylatują specjalnie z Londynu albo Berlina.  

Kim są osoby, które przychodzą na wasze imprezy? 

Dziś to jest bardzo zróżnicowane grono. Przychodzą uzależnieni, którzy czują się u nas bezpiecznie. I powtórzę, że nie chodzi tylko o samą substancję, ale o towarzystwo i emocje. W gronie pijących trzeźwiejąca osoba może czuć się wykluczona. Ktoś może powiedzieć: byłaś fajniejsza, jak piłaś. Ktoś inny będzie namawiał "tylko na jednego", a wtedy ja mogę poczuć się kiepsko z tym, że nie chcę pić. U nas na imprezach nie ma tej niepewności, napięcia i trudnych emocji. Nie trzeba silić się na asertywność i tłumaczyć, dlaczego się nie pije. 

Pojawiają się też inne osoby. Sportowcy, kobiety w ciąży i młodzi rodzice. Osoby, które identyfikują się jako DDA i takie, które są na lekach. Przychodzą też osoby, które nie lubią imprez, gdzie są używki. Mają złe doświadczenia z taką zabawą, nie czuły się bezpiecznie w przestrzeniach, gdzie się pije. No i wszyscy, którzy nie lubią mieć kaca albo są po prostu ciekawi, jak wygląda klubowa impreza na trzeźwo, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyli. Mam wrażenie, że trzeźwość staje się modna. Wiele osób pisze do mnie: "Wreszcie jakieś miejsce, gdzie można potańczyć bez nawalonych ludzi wokół!". 

Co jeszcze piszą? 

"Piłam tylko dlatego, że nie widziałam innego rozwiązania". Szczególnie młodym często nie przychodzi do głowy, że można iść na imprezę i nie używać. To nie są osoby uzależnione. To osoby, które piją, żeby czuć się akceptowanym w towarzystwie. Bo wszyscy piją, bo taki jest utarty schemat. Czy to nie jest absurdalne, że w ogóle nie bierzemy pod uwagę innej opcji? 

Uczestnicy często chwalą nas też za klimat. Na naszych imprezach jest inna energia niż zwykle w klubie. Ludzie są przyjaźni i otwarci. Nie ma głupich zaczepek, rozbitych kufli, awantur i zarzyganych toalet. Wszyscy się do siebie uśmiechają. Nie trzeba się przepychać do baru czy toalety, bo ludzie chętnie się nawzajem przepuszczają. Po prostu są dla siebie nawzajem uprzejmi. Szczególnie często podkreślają to barmani. Na ostatnim evencie dziewczyna, która kręciła bezalkoholowe koktajle, nie mogła wyjść z podziwu, że ludzie zachowują się tak kulturalnie. 

Uczestnicy często chwalą nas też za klimat (fot. Marta Zadykowicz)

Brzmi jak bajka. 

Nie do końca. Bardzo nam zależy, żeby zorganizować klubowego sylwestra, ale wciąż nie mamy miejsca. Jest mnóstwo chętnych, żeby powitać Nowy Rok bez alkoholu. Ci ludzie są skłonni zapłacić dużo więcej niż za klasyczny bilet, a mimo to knajpy nas nie chcą. Próbują nam wmówić, że to się nie opłaca finansowo. Ale to nie jest prawda. Utarg z poprzednich imprez wyraźnie pokazuje, że na jedzeniu i mocktailach da się dobrze zarobić. Mam wrażenie, że chodzi o coś innego. 

O co? 

Alkohol wciąż jest normą, a próby jego ograniczenia traktowane są jak dziwactwo, które może przynieść kiepską renomę. Te knajpy nie chcą być kojarzone bezalkoholowo. Wolą "normalnych" klientów. Ja jednak jestem uparta i mam w sobie bardzo dużą wiarę, że zabawa bez alkoholu niebawem będzie na topie, a osoby niepijące przestaną być pomijane. 

W Polsce ludzie wciąż uważają, że jak ktoś nie pije alkoholu, to może się napić sprite’a. Albo poprosić barmana, żeby przyrządził dla niego coś bez alkoholu. A ja mówię: nie. Dlaczego normą ma być picie? Dlaczego osoby niepijące są wykluczane na starcie? Dlaczego ja mam szukać specjalnych rozwiązań, a nie mogę dostać ich od razu, tak samo jak osoby spożywające alkohol? Nie chcę, żeby traktowano mnie wyjątkowo, ale po prostu równo.  

Gdybym chciała się napić coli albo sprite’a, zawsze mogę je sobie kupić w sklepie pod domem. A jak wychodzę do lokalu, to znaczy, że mam ochotę na coś specjalnego. Smaczne jedzenie i dobry koktajl bez alkoholu. Kiedy byłam w Londynie i poszliśmy z przyjacielem do knajpy, w menu była oddzielna karta z samymi mocktailami. Przepięknie wyglądały, super smakowały. Poczułam się potraktowana normalnie, jak regularny gość, który przychodzi do knajpy. Marzy mi się, żeby kiedyś to był standard również w Polsce. Pocieszam się myślą, że wegetarian na początku też uważano za dziwaków. Nam też chodzi tylko o możliwość wyboru.  

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.