artykuły
Anna Kalita oraz Roman Kurkiewicz (fot. Archiwum prywatne)
Anna Kalita oraz Roman Kurkiewicz (fot. Archiwum prywatne)

ANNA KALITA: Kiedy mój alkoholizm osiągnął apogeum, czułam się tak, jakbym spacerowała po balustradzie balkonu na 17. piętrze.

ROMAN KURKIEWICZ: Ja trafiłem na terapię po tym, jak otarłem się o śmierć w sensie dosłownym. Po nieudanej próbie samobójczej. Zatrzymałem się w ostatnim momencie i to mnie dokumentnie przeraziło.

Jestem świeżo po terapii. Leczyłam się w tym samym miejscu co ty i Borys Szyc. Ze względu na twój staż patrzę na ciebie z podziwem.

Poszedłem na terapię w 2000 roku. I gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że po 20 latach będę siedział i prowadził taką rozmowę i w moim życiu nie będzie alkoholu, to żadną miarą bym w to nie uwierzył. Nie wyobrażałem sobie takiego świata. Byłem pewien, że on nie istnieje.

Na twojej terapii były kobiety?

Żadnej. 

A u mnie tak. Zaczynaliśmy w 14 osób, a nas, kobiet, było cztery. Jestem przekonana, że to bariera wstydu powoduje, że kobiety nie zgłaszają się na terapię. Na niektórych spotkaniach AA było kilkudziesięciu mężczyzn i ja jedna.

Mężczyźnie łatwiej jest się na pewno do alkoholizmu przyznać. Pijąca kobieta narusza narzucany przez społeczeństwo wzorzec. Mężczyzna nie.

Najbardziej męski na świecie mężczyzna: James Bond - abstrahując od tego, jaki model męskości on kreuje - jest przecież regularnym alkoholikiem!

Natomiast kobieta pijąca sama się wyrzuca poza nawias jakiejkolwiek społeczności. Co, według mnie, powoduje, że kobiety wkładają więcej energii w ukrywanie uzależnienia, piją w domu, po kryjomu i rzadziej zgłaszają się po pomoc.

Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz ktoś bliski powiedział mi w oczy: "Ania, ty jesteś alkoholiczką". Byłam wściekła! Mój stanowczy sprzeciw wynikał m.in. z tego, że od razu wyświetliła mi się klisza: alkoholiczka, czyli przysłowiowa menelka, leżąca w podartych rajtuzach gdzieś na ławce w parku. Tylko taka kobieta może być alkoholiczką - myślałam. Ale ja? Pracująca, wówczas w telewizji, mieszkająca na eleganckim osiedlu i ubierająca się w eleganckich sklepach? Poza tym - podkreślam - ja nigdy nie piłam wódki! Ja piłam "tylko wino". Ile litrów tego wina wypijałam, o tym za chwilę.

Ja piłem wódkę. I przyjąłem taką formułę samookłamywania się, że piję, z otwartą przyłbicą. To znaczy piję, bo chcę i lubię, taki mam styl życia i jestem z tego dumny.

Póki piłam, w życiu nie powiedziałabym o sobie, że jestem alkoholiczką. Ale że w piciu przeszłam na zawodowstwo - to już tak.

Ja mówiłem, że pijąc wina, krzewię kulturę śródziemnomorską. Czy kiedy piłaś też ci się wydawało, że wszyscy piją? 

No jasne! To było dla mnie jasne i oczywiste, że spotkania towarzyskie odbywają się przy alkoholu, a kiedy się umawiam, to na piwo czy wino. Jak inaczej?

Dla mnie to było jedno z największych odkryć, kiedy w kilka miesięcy po tym, jak przestałem pić, poszedłem na imprezę w miejsce, gdzie ja zawsze byłem pijany, czasem - nie wchodząc w szczegóły - przez kilka dni. I wtedy, będąc tam po raz pierwszy na trzeźwo, obserwowałem ludzi wokół. I zobaczyłem coś, co wywróciło mój świat do góry nogami - a nie byłem przecież skończonym debilem - zobaczyłem, że nie wszyscy ludzie piją. Fundamentalnie się zszokowałem. Jak to? Ludzie wychodzą trzeźwi z imprezy? Zostawiają niedopite wino czy piwo? 

Roman Kurkiewicz przez lata był związany z 'Przekrojem', którego był redaktorem naczelnym, oraz m.in 'Gazetą Wyborczą', 'Newsweekiem', TOK FM oraz TVN 24. Anna Kalita współpracowała m.in z Gazetą Wyborczą Wrocław, Dziennikiem Polska Europa Świat i Dziennikiem Gazetą Prawną oraz UWAGĄ! TVN (fot. Archiwum prywatne)

Doskonale pamiętam taki dzień. Jeden z najtragiczniejszych dni w moim życiu, kiedy przywiozłam do domu umierającego męża. W kuchni stała butelka czerwonego wina z poprzedniego dnia. Do połowy pełna. Przelałam cały ten alkohol do kubka i wypiłam duszkiem. I ten koszmar, który miałam w głowie, ta rozpacz - one stały się mniej namacalne.

Prawda o uzależnieniu jest taka, że alkohol na pewnym etapie pomaga w wielu rzeczach: przełamać lody, nabyć śmiałości, być wśród ludzi, albo - jak teraz mówisz - nie czuć przez chwilę. Nie zastanawiać się nad życiem, zasnąć i zniknąć.  Do czasu.

Potem piłam przez dwa lata. I bardzo szybko stało się tak, że nie było szans, żeby zostawić pół butelki wina w lodówce. Wypijałam wszystko. Do dna. Chodziłeś skacowany do pracy?

W ostatnich latach picia oczywiście tak. 

Pijany też?

Myślę, że tak. Albo zdarzało mi się upić w pracy. 

Wyrzucono cię z tej pracy wtedy?

Nie. Udało mi się uniknąć zderzenia ze ścianą. Bo nawet jak coś złego się ze mną zaczynało dziać, to ktoś "pomagał" - albo mnie przesunęli na inne stanowisko, albo jakoś inaczej zatuszowali sprawę. Udawało mi się to, co jest klasyką funkcjonowania osób uzależnionych, czyli nie ponosić konsekwencji picia. Osoby obok - z dobrej woli - nie dopuszczały do tego, żebym te konsekwencje poniósł.

Według terapeutów to wszyscy ludzie robili ci w ten sposób krzywdę. No bo skoro nie ma konsekwencji, skoro ciągle można sobie powtarzać: "przecież nic się nie stało" - to można chlać dalej. Piłeś z ludźmi czy sam?

Na początku w towarzystwie. Ostre balangi. 

No tak: "krzewiłeś kulturę śródziemnomorską". A ja piłam sama. Sama w domu - piłam, płakałam, spałam, a potem znowu piłam. Ludzie mi przeszkadzali. Zwracali uwagę, że piję za dużo, więc piłam bez nich. I bardzo szybko stało się tak, że piłam codziennie. Więcej i więcej. Najpierw to była jedna butelka wina, potem dwie albo trzy, potem to było picie w południe, a potem też rano i w środku nocy. Zawsze.

Ja ostatnie lata też piłem sam. Nie potrzebowałem do tego żadnych ludzi, wręcz przeciwnie - unikałem ich. Wracałem późno do domu, wszyscy spali, ja wtedy wyciągałem swoje pół litra wódki i je dzielnie wypijałem. Sam.

Najgorsze były kace. Pamiętam doskonale te koszmarne ranki, czy bardziej południa, w sobotę czy niedzielę. Budzę się roztrzęsiona, głowa mi pęka, suchość w ustach, rozdygotanie. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze, że oto zawartość alkoholu we krwi drastycznie spadła i zaczyna do mnie docierać, w jakim momencie życia się znalazłam. Biorę komórkę do ręki i z przerażeniem czytam SMS-y, które wysyłałam w nocy, po pijaku. I nic nie pamiętam. Znowu. A przecież obiecywałam sobie, że już nigdy. Że będę się kontrolować. Czuję się upokorzona, przerażona i jest mi wstyd. Wstyd - to było główne uczucie, które mi towarzyszyło w pijackim życiu. I wtedy przychodziła mi do głowy tylko jedna myśl.

Żeby się napić.

No jasne. Po pierwszym kieliszku wina wstydziłam się już trochę mniej. A po drugim wskakiwałam z powrotem na tę orbitę pijackiego: "Odpie***lcie się ode mnie wszyscy. Piję, bo lubię". I koło się zamykało.

Co ci powiem?  Miałem tak samo. Dopiero podczas terapii uświadomiłem sobie, że to moje picie trwało przeszło 20 lat!

Ja mam teraz 36 lat. W jakim wieku ty poszedłeś na terapię?

Miałem 38 lat. 

Więc ostro piłeś już w szkole średniej.

Już jako nastolatek zaliczałem ciągi alkoholowe! Ale wyparłem to z pamięci. Dopiero na terapii sobie to uświadomiłem. A z ostatniego etapu mojego alkoholizmu, ostatnich kilku lat, nie pamiętałem większości wieczorów.

Ja przestałam czytać książki, no bo książki się czyta w czasie wolnym, a w czasie wolnym ja przecież nie bywałam trzeźwa. Tak samo było z filmami: jak puszczali dobry film w telewizji o 22.40, to doskonale wiedziałam, że go nie obejrzę, bo o takiej godzinie zawsze już byłam pijana.

Niestety, książki ja też przestałem czytać. Nie miałem na to czasu. Ale czas, żeby się napić, musiałem znaleźć. Wszystko to odbywało się kosztem małżeństwa, dzieci, relacji. 

W pewnym momencie alkohol staje się najważniejszy. Ja kochałam alkohol. Ty też?

Tak. To była bezkonkurencyjna miłość. To jest dramatyczne doświadczenie w życiu człowieka uzależnionego, że nie ma już ważniejszej relacji niż ta, jaką ma z alkoholem.

Roman Kurkiewicz ciągi alkoholowe zaliczał już jako nastolatek (fot. Archiwum prywatne)

To prawda.

Wszystkie pozostałe relacje przegrywają i przestają mieć znaczenie: rodzina, praca, zainteresowania, sport.

Ja rozmów dyscyplinujących w pracy miałam kilka. To straszne przeżycie, szczególnie dla człowieka, który - tak jak ja - zawsze podchodził do pracy nabożnie. A tu nagle się okazuje, że wcale nie udaje mi się tego picia ukrywać? Że wszyscy wiedzą i widzą? I to się odbija na mojej pracy?! Ale nie otrzeźwiło mnie to. Podobnie jak bliscy, którzy prosili: "Opanuj się, idź na terapię". Piłam dalej. Uważałam, że ten zły świat chce mi odebrać ostatnią rzecz, która daje mi ukojenie.

W tym swoim piciu miałam bardzo mocny argument: ci wszyscy "oni" nie przeżyli takiej tragedii jak ja. To nie ich ukochany człowiek umarł. Gdyby to ich spotkało, też by pili, bo rzeczywistość jest nie do wytrzymania - taką miałam mantrę. Dopiero na terapii zrozumiałam, że póki będę nosiła w sobie przekonanie, że nikt nigdy w historii świata nie przeżył takiej tragedii jak ja i dopóki nie porzucę tego myślenia, to do końca życia będę chlała z imieniem mojego męża na ustach, zamieniając żałobę w groteskę i robiąc z siebie karykaturę kobiety, którą kiedyś byłam.

Miałaś naprawdę poważny argument, żeby pić. 

Każdy alkoholik ma dobry powód, żeby pić. Ty też miałeś swoje.

Nawet dziesiątki powodów miałem. Ale miałem też kogoś takiego, kto zwrócił mi uwagę na picie i to zrobiło na mnie wrażenie. Moja przyjaciółka, która jest niezwykłą osobą, któregoś dnia urządziła mi awanturę i powiedziała, że moje picie rujnuje naszą relację. Nie byłem w stanie wyrzucić tego ze świadomości. 

I wtedy poszedłeś się leczyć?

Nie. Broniłem się jeszcze długo. Pamiętam, któregoś dnia poszedłem do poradni antyalkoholowej, siadłem w poczekalni i z wielką uwagą przeczytałem 40 objawów choroby alkoholowej, które były wypisane na takiej wielkiej tablicy. Ja to uważnie przeczytałem i uznałem, że ponieważ dwa z tych objawów mnie nie dotyczą, to w ogóle nie jest mój problem. I wyszedłem! Te dwa objawy to było delirium i śmierć. Ja mówię: "Nie, nie. W ogóle mnie to nie dotyczy, przecież ja żyję i nie miałem delirium. Chyba". Ostatnie dwa lata picia to już był straszny czas.

Co to znaczy straszny?

Wypijałem codziennie minimum pół litra wódki. Sam. Dzień w dzień. Chociaż ilość alkoholu nie jest w tej naszej rozmowie fundamentalna.

Fundamentalne jest to, że musiałeś. Ja też musiałam.

Tak, to jest podstawowe.

Poszłam na terapię z jednego powodu: dotarło do mnie, że alkohol odebrał mi wolność. A wolność jest dla mnie jedną z najwyższych wartości. Kiedy jeszcze okopywałam się w swoim pijaństwie, wydawało mi się, że to jest właśnie wolność. Wolność do picia. Ale kiedy piciem skrzywdziłam już siebie zbyt mocno i chciałam przestać, wtedy zorientowałam się, że ja nie potrafię. Że sama nie umiem. Wtedy do mnie dotarło, że jestem alkoholiczką i muszę się leczyć. I to był koniec wstydu. Bardzo się wstydziłam tego, że piję. Ale teraz każdego dnia jestem dumna z tego, że nie piję. I pogodziłam się z tą chorobą.

Ja też się ze swoim alkoholizmem pogodziłem na terapii. Uznano to za chorobę, wpisano do wykazu chorób WHO. Zasada jest taka, że póki się nie napijesz, to jesteś bezpieczny. I ja z tym nie dyskutuję. Tak jak ze wszystkim niemal na świecie dyskutuję, tak z tym przestałem dyskutować. Niczego nie podważam, nie kłócę się. Teoria, że alkoholizm jest chorobą, działa i pozwala przestać pić. 

Alkoholizm został wpisany do wykazu chorób WHO (fot. Roman Rogalski / Agencja Gazeta)

To prawda. Zaakceptowałam i pogodziłam się z tym, że do końca życia będę miała metr osiemdziesiąt wzrostu, niebieskie oczy i będę alkoholiczką. I że już nigdy nie mogę się napić. Ale jednak przyznanie się do tego przed sobą i innymi, wypowiedzenie tego słowa - alkoholiczka - to było bardzo trudne i bolesne doświadczenie. Tak jak mówiłeś: alkoholizm podważa w kobiecie fundamentalne poczucie godności. Jednocześnie tak mało jest innych kobiet, które otwarcie o tym mówią - tu wielki ukłon dla Ani Godzwon, wieloletniej dziennikarki, aktualnie wicedyrektorki Centrum Informacyjnego Senatu, która kilka lat temu to zrobiła.

Ja miałam wrażenie, że jestem z tym jedna jedyna na świecie. Mała, słaba i żałosna kobieta. Bez szans i bez przyszłości. Bo też wyobrażenie o terapii miałam takie, że oto w jakiejś norze siedzi kilka smutnych osób, które płaczą nad faktem, że nie mogą się napić i że już do końca życia będą nieszczęśliwe. Gdyby ktoś mi powiedział w tym najtrudniejszym czasie, że terapia okaże się jednym z najlepszych doświadczeń w moim życiu, może szybciej bym się na nią zdecydowała. Nigdy w życiu nie byłam tak z sobą pogodzona, jak teraz, nie podobałam się sobie tak, jak teraz i nie kochałam siebie w taki sposób. Nie mówiąc o tym, że na terapii poznałam fenomenalnych ludzi. Są mi tak bliscy! Uwielbiam ich i przebywanie z nimi sprawia mi wielką przyjemność.

Terapia to rzeczywiście niezwykła przygoda. Pamiętam doskonale, kiedy szedłem tam pierwszy raz: była jesień, padał deszcz, było ciemno i wiał wiatr. A mimo to ja zaparkowałem dwa kilometry od tego miejsca i szedłem z kapturem na głowie, bo wydawało mi się, że wszyscy patrzą i wiedzą. Że ja idę "tam". Tam, gdzie "oni" się spotykają.

(śmiech) Ja też się na początku wstydziłam "tam" wchodzić. A swoją drogą zobacz: kiedy każdego dnia kupowaliśmy alkohol w sklepie, wtedy się niczego nie wstydziliśmy! Wtedy mieliśmy luz.

Ja czasem się zawstydzałem, jak sprzedawca na stacji benzynowej mówił: "Jak zawsze?". I wystawiał trzy czwarte litra wódki. 

Ale wracając do terapii odwykowej. Zastanawiam się, dlaczego to jest takie ważne, że ona się odbywa w grupie. Myślę, że polega to na tym, co mi kiedyś powiedziała Ania Godzwon: "Pływamy różnymi stylami, ale toniemy tak samo". I to jest chyba kluczowe, że w grupie nagle się okazuje, że wszyscy alkoholicy i wszystkie alkoholiczki są w tym piciu tacy sami. Że działają te same mechanizmy. Tak samo żeśmy ukrywali picie, oszukiwali najbliższych i reagowali agresją, kiedy ci prosili, żebyśmy przestali.

Niezwykłość uzależnienia polega też na tym, o czym mówiłaś: że czułaś się jedyna i wyjątkowa w tej sytuacji. Ja też tak czułem. I wszyscy, których spotkałem na terapii! Wszyscy przyszli na nią w przeświadczeniu, że nikt inny na świecie nie ma o tym zielonego pojęcia. Fenomenem działania grupy jest też to, że ja wtedy pierwszy raz w życiu trafiłem na osoby, które, po pierwsze, mnie nie oceniały, po drugie - nie byłem w stanie ich okłamać. 

A szczerość jest kluczowa. Bez niej to się nie ma szans udać.

Pamiętam taką sytuację z mojej terapii: był z nami jeden człowiek, bardzo utytułowany, autorytet w swojej dziedzinie, 70-letni już pan. Podczas rozmowy o tym, kiedy u kogo się zaczęła choroba alkoholowa, odpowiedział : "U mnie w maju ubiegłego roku". A był rok 2000. OK. Nikt tego nie skomentował, nikt się nie śmiał. Chociaż dla wszystkich musiało być oczywiste, że to jest nieprawda. W każdym razie wszyscy po kolei, po nim, opowiadaliśmy o początkach tego swojego chlania. 

Ty o tym, że jako nastolatek zaliczałeś ciągi?

Tak. No i potem, na końcu tej rozmowy, tamten obywatel podnosi rękę i mówi: "Słuchajcie, jak was tak wysłuchałem tutaj, to doszło do mnie, że to jednak nie było w maju ubiegłego roku, tylko w 1961 roku". Pod wpływem opowieści innych cofnął się o 40 lat! Rozumiesz? On ze swojej świadomości wymazał te 39 lat picia!

Ja też podczas terapii doznałem olśnienia. Kultywowałem taki mit o swoim alkoholizmie, że nie chowałem alkoholu. W ten sposób okazywałem swoją wyższość nad innymi. I nagle dotarło do mnie: Jak nie ukrywałem? Przecież kupowałem zawsze pół litra, ale setka spirytusu była schowana za książkami, a w samochodzie miałem 17 skrytek na alkohol. To jak nie kryłem? Kryłem!

Jeździłeś po pijaku?

Na terapii zadano nam to pytanie i wtedy rozległ się rechot kolegów i mój. Odpowiedzieliśmy "Zdarzało nam się nie jeździć po pijaku!". Jeździłem. Tak. Niestety. Potworne. Przeważnie "dzień po". Dobrze, że nie zrobiłem nikomu krzywdy. Ale to fart.

W 2019 roku policja zatrzymała ponad 111 tys. pijanych kierowców (Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Gazeta)

Słynne "dzień po". Pijesz do 3 czy 4 rano, budzisz się o 8 i oto wydaje ci się, że przecież jest nowy dzień! Nieważne, że alkohol ciągle krąży w żyłach. Wydaje się, że można się wykąpać, umalować, umyć zęby, wypić kawę i wrzucić do ust kilka miętówek i śmiało pójść do pracy. Nikt się nie zorientuje. A ludzie się orientują. Ale ja mam to szczęście, że nauczyłam się i zaczęłam prowadzić samochód dopiero podczas terapii. Nie wyobrażam sobie, jakie to uczucie - wsiąść do auta po pijaku.

Ja mam głębokie przekonanie, że jeśli ktoś to robi, to oznacza, że jest uzależniony. 

Ja też tak uważam...

Osoba nieuzależniona nie wsiądzie do auta, kiedy piła alkohol. Uzależnienie ma w sobie to, że przekraczasz granice i one przestają obowiązywać.

I wypierasz oczywiste fakty! Ja nie bywam teraz w ogóle w pubach czy klubach, gdzie wokół mnóstwo jest pijących osób.

Ja przez długi czas też ich unikałem. Potem zacząłem w takich miejscach bywać, ale zawsze wychodzę, kiedy czuję się niekomfortowo. 

Na mojej terapii mówiono, że często jest tak, że kiedy osoba przestaje pić, nagle traci znajomych. Doświadczyłeś tego?

Tak. Straciłem wtedy niemal całe towarzystwo. No bo to byli ludzie, z którymi zawsze piłem. Bez alkoholu nie mieliśmy już nici porozumienia.

A ja nie straciłam nikogo! Grono moich przyjaciół pozostało niezmienne. Oni przy mnie nigdy nie piją i - ku mojemu wielkiemu szczęściu - okazało się, że na trzeźwo czujemy się ze sobą równie dobrze i mamy tyle samo tematów do rozmów co wcześniej.

Gratuluję. Masz szczęście. 

Skończyłeś terapię 20 lat temu, a ja ledwo co. I po tych dziewięciu miesiącach terapii czuję się taka szczęśliwa! Taka wolna!

Ja też pamiętam ten okres tuż po. To był duży entuzjazm rzeczywiście. Zawodowo najlepsze rzeczy zrobiłem na trzeźwo. A tuż po terapii pamiętam coś nowego i niezwykłego. To uczucie, że ja jestem przytomny! 

Domyślam się, że ten stan zachwytu nad swoim niepiciem nie będzie trwał wiecznie. Fakt, że skończyłam terapię antyalkoholową, nie spowoduje, że nagle życie stanie się piękne, kolorowe i wspaniałe.

Nie stanie się. Życie będzie się składało z trudnych bardzo momentów, z bólu, ale czasem będzie też pięknie. 

I już nie będzie ucieczek od życia. Bo uzależnienie to jest forma ucieczki: od życia, uczuć, od siebie.

Tak. To jest zawsze ucieczka. 

Romek, ty pamiętasz swoją pierwszą wizytę u doktora Bohdana Woronowicza, psychiatry i specjalisty terapii uzależnień?

Pamiętam! Przyszedłem i coś zacząłem mędzić: że tu, coś, gdzieś, niektórzy sądzą, że piję za dużo, chciałbym się temu przyjrzeć. A on powiedział do mnie: "Panie! Nie pie***l pan! Chcesz się pan leczyć czy nie? Jak nie, to nie zabieraj pan miejsca tym, co chcą". I na mnie to podziałało, powiem ci.

A ja się stawiłam u doktora uśmiechnięta i oświadczyłam od progu, że jestem alkoholiczką, potrzebuję terapii i zrobię wszystko, co trzeba, żeby się ratować. Było sympatycznie. I doktor, i ja byliśmy zadowoleni. Pamiętam też, że doktor mi wtedy powiedział: "Jest pani dziennikarką. Może za rok zrobi pani coś ważnego". Myślę, że ta nasza rozmowa to jest właśnie to.

Ja też tak myślę. 

Zobacz wideo Kiedy powinna zapalić się nam lampka ostrzegawcza?

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in z Gazetą Wyborczą Wrocław, Dziennikiem Polska Europa Świat i Dziennikiem Gazetą Prawną oraz UWAGĄ! TVN. W 2016 roku nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości" o krzywdzie chorych na Alzheimera podopiecznych domu opieki.

Roman Kurkiewicz. Dziennikarz i publicysta, przez lata związany z "Przekrojem", którego był redaktorem naczelnym, oraz m.in "Gazetą Wyborczą", "Newsweekiem", TOK FM oraz TVN 24, gdzie wspólnie z Janem Wróblem prowadził program "Dwie Prawdy". Wykładowca w Collegium Civitas oraz działacz społeczny.