Rozmowa
Nadmorska plaża to ulubione miejsce wypoczynku mieszkańców Tel Awiwu (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)
Nadmorska plaża to ulubione miejsce wypoczynku mieszkańców Tel Awiwu (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)

Ależ pan kocha ten Tel Awiw! 

To prawda, ale jest to miłość po przejściach. Pierwszy raz byłem tam podczas konferencji naukowej, która była połączona z wyjazdami do rozmaitych miejsc. Poznałem więc Tel Awiw od strony, powiedziałbym, luksusowej i beztroskiej. Kiedy umówiłem się z Tel Awiwem na kolejną randkę, zupełnie samodzielnie, nie była ona już tak udana, bo pozbawiona elementów aranżacji.

Pierwsze, co mnie uderzyło, żeby daleko nie szukać, to drożyzna. To jeden z największych problemów tego miasta, uznawanego w różnych rankingach za najdroższe na świecie. Ta drożyzna przekłada się oczywiście na wszystko, w tym na ceny mieszkań, które są horrendalne, co było zresztą przyczyną wielkich strajków młodych ludzi domagających się rozwiązania tego problemu.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje

Z miłości przeszliśmy szybko do pieniędzy, ale chciałem jeszcze przy niej chwilę zostać, bo równolegle z pańską książką wychodzi w Polsce "Białe miasto, czarne miasto. Architektura i wojna w Tel Awiwie i Jafie" Sharona Rotbarda, który podważa mit Tel Awiwu, z którym pan tak ochoczo randkuje. Tel Awiw to dla niego przede wszystkim miasto, które przygniotło arabską Jafę.             

Powiem tak: uznałem, że nie mogę mieć do Tel Awiwu większej pretensji, niż mają moi przyjaciele Arabowie, którzy są dla mnie tak samo ważni jak przyjaciele Żydzi. Moja miłość do Tel Awiwu czy Izraela nigdy nie wiązała się z żadnymi uprzedzeniami wobec izraelskich Arabów.

Współczesny Tel Awiw to nowoczesne miasto nazywane izraelskim Nowym Jorkiem (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)

Zresztą od zawsze arabska kultura była mi bliska, choćby z tego powodu, że mój ojciec spędził w krajach arabskich kilka dobrych lat, co się wiązało z dostępem do książek czy muzyki, jakiej wówczas w komunistycznej Polsce nie mieli inni. To po pierwsze. A po drugie, doszedłem do zainteresowania Izraelem okrężną drogą, zajmując się wcześniej badaniami nad Żydami galicyjskimi w XIX i XX wieku. A zajmowanie się Austro-Węgrami, tą wielokulturową mozaiką, szybko uświadamia, że nie ma nic bardziej zabójczego niż stereotypy. 

To powiedziawszy, nie mogę się zgodzić z Rotbardem, który uważa, że powstanie Tel Awiwu i jego rozwój demograficzny były częścią jakiegoś większego planu, mającego na celu spostponowanie ludności arabskiej i zgniecenie Jafy. Uważam, że przeczą temu po prostu fakty historyczne. Tel Awiw został założony nieopodal coraz bardziej ciasnej Jafy, zresztą przez mieszkających tam Żydów, jako zupełnie niezależne hebrajskie miasto, które postawiło na budowanie nowego, a nie niszczenie starego.

Pewna ideologiczna nadbudowa tego nowego miasta dla "nowego Żyda" powstała potem i tu możemy się spierać z Rotbardem, ale sam Tel Awiw nie powstał przeciw komuś. Dodam jeszcze, że moim zdaniem arabscy mieszkańcy Tel Awiwu-Jafy, bo oba miasta zostały pod koniec lat 40. XX wieku połączone, mają dzisiaj raczej dobre zdanie o swoim mieście.

Mieszkania w pięknej dzielnicy Tel Awiwu są horrendalnie drogie (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)

Pańska książka jest pierwszą polską próbą opowiedzenia o Tel Awiwie holistycznie, co widać po źródłach, z których pan czerpie – to nie tylko książki historyczne czy archiwalne dokumenty, ale także dzienniki, literatura, film czy muzyka. To było bardzo trudne zadanie? 

Łatwe nie było i wyszła tu chyba ze mnie swego rodzaju bezczelność, bo postanowiłem nie tylko napisać książkę o Tel Awiwie, ale także założyć nową szkołę badań i pisania o miastach i regionach Izraela, co moi izraelscy przyjaciele przyjęli chyba z uznaniem. Chciałbym w przyszłości pisać o kolejnych miastach – i tych większych, lepiej znanych, jak Hajfa, ale też o tych o wiele mniej w Polsce znanych, jak Beer Szewa, nieformalna stolica pustyni Negew. Książka o Tel Awiwie, izraelskiej perle w koronie, jest – mam nadzieję – pierwszą z serii i kto wie, może uda się nawet stworzyć zespół ludzi, bo sam przecież wszystkiego nie napiszę.

Pisanie o Tel Awiwie, wracając do pańskiego pytania, było trudne, ale i fascynujące, bo postanowiłem opisać je od dołu do góry, a to oznaczało, że interesowały mnie wszelkie źródła, które wielu badaczy uznałoby może za niepoważne, jak na przykład dźwięki ulicy, które zostały zapisane na amatorskich nagraniach wideo.

Tak samo jak wielka historia zajmowały mnie kawiarnie, piosenki, poezja, zapachy i smaki, to, jak ludzie byli ubrani i co robili w wolnym czasie. To, jak to miasto wyglądało kiedyś i jak ono wygląda dzisiaj. Jak było budowane, jak było przebudowywane, kto je tworzył i dlaczego stworzył je tak, a nie inaczej. Ogarnięcie tego było sporym wyzwaniem, ale mam nadzieję, że jakoś mu podołałem, choć oczywiście z pewnością nie wyczerpałem tematu, bo to jest zwyczajnie niemożliwe.

Nili Amit, znakomita polsko-izraelska pisarka i edukatorka, która jest osobą nieowijającą w bawełnę, powiedziała mi po przeczytaniu książki, że to kawał dobrej roboty i nawet Izraelczycy mogliby się z niej sporo dowiedzieć o Tel Awiwie. To był chyba największy komplement, jaki mogłem usłyszeć.

Tel Awiw powstaje w 1909, kiedy to grupa żydowskich rodzin zgromadzonych na plaży rozlosowuje morskie muszle z numerami działek i zaczyna budować miasto od zera. Co to oznacza w ówczesnej Palestynie z miastami liczącymi parę tysięcy lat? 

W wielu książkach znajdziemy bardzo popularne zestawienie zdjęć: na jednym widać wspomnianą przez pana grupę Żydów losujących muszelki, a na drugim ta grupa jest wmontowana w panoramę współczesnego Tel Awiwu – tętniącej życiem światowej metropolii. To pokazuje spektakularną karierę pierwszego od czasów starożytnych hebrajskiego miasta, nazywanego nieraz izraelskim Nowym Jorkiem albo – trzymając się słów Amosa Oza – nowym światem.

1909 r. Grupa żydowskich rodzin rozlosowuje na plaży morskie muszle z numerami działek. Tak zaczęła się budowa miasta (Abraham Soskin/domena publiczna)

Zresztą nawet sama nazwa – Tel Awiw, czyli Wzgórze Wiosny – jest elektryzująca, piękna, niesie wiele znaczeń: to nowy początek, budzenie się do życia, rozkwitanie, ale też wyraźny jest tu związek z archeologią i starożytnością, wybrzmiewa tu motyw wykopalisk, kurhanu czy grodziska. Tel Awiw to więc odrodzenie żydowskiego narodu. 

O sukcesie Tel Awiwu zadecydowały dwie rzeczy. Pierwsza to lokalizacja nad morzem, bo morze to okno na świat, to wolność. A przypominam, że największe żydowskie skupiska w Europie rzadko leżały nad morzem. Druga to możliwość budowy miasta od zera, co wiązało się z szeregiem konsekwencji. Zaczynając od tego, że nie trzeba się przejmować wieloma ograniczeniami, które mają stare miasta, jak Jerozolima, a kończąc na tym, że można zaprojektować nowoczesne, wygodne, dobrze przemyślane i nakierowane przede wszystkim na mieszkańców miasto. Niezwykle ważny był czynnik psychologiczny, gdyż w Tel Awiwie Żydzi znów poczuli się gospodarzami, a to wywołało u nich euforię. 

Na to, jak wygląda Tel Awiw, wpłynęły przy okazji także wydarzenia w brunatniejącej Europie, gdzie naziści likwidowali słynną szkołę Bauhausu, którą uważali za żydowską. Wielu związanych z nią architektów wyemigrowało więc do Izraela i zaangażowało się w budowę Tel Awiwu, skąd tak wielkie skupisko bauhausowej architektury – Białe Miasto wpisane dzisiaj na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.

Tel Awiw powstaje prawie cztery dekady przed powstaniem Państwa Izraela. Co się z tym wiąże dla samego miasta?

Rzeczy dobre i niedobre. Tel Awiw był, można powiedzieć, pierwszą żydowską republiką czasów nowożytnych, która powstawała najpierw pod panowaniem tureckim, a potem brytyjskim i – co już ustaliliśmy – powstawała od zera. Wszystko to powodowało, że Tel Awiw nie wzbudzał takiego zainteresowania imperialnych stolic, jak na przykład Jerozolima, targana nieustannie etniczno-religijnymi konfliktami, i miał w związku z tym o wiele większą swobodę. Swobodę architektoniczną, ale też społeczno-polityczną. W Tel Awiwie kwitło żydowskie życie polityczne, Tel Awiw staje się laboratorium izraelskiej państwowości, Tel Awiw zapowiada to, jakim państwem będzie powołany do życia właśnie w Tel Awiwie Izrael.

Tel Awiw z początku ubiegłego wieku (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)

Do niedobrych konsekwencji powstania miasta przed powstaniem państwa zdaniem wielu osób trzeba zaliczyć potęgę Tel Awiwu, który jest właściwie państwem w państwie. Tel Awiw jest centrum gospodarczym, medialnym, kulturalnym i naukowym Izraela. Izraelczycy z innych części kraju uważają wręcz, że to nie jest prawdziwy Izrael, że Tel Awiw to bańka żyjąca własnym życiem. 

Powiedziałbym, że bardzo duża bańka, biorąc pod uwagę to, że w aglomeracji telawiwskiej mieszka niemal połowa populacji kraju.

To prawda, ale ta druga połowa i tak uważa, że Tel Awiw nie jest reprezentatywny dla całego kraju, i ma być może trochę racji, w tym sensie, że Tel Awiw jest w większości lewicowo-liberalną metropolią, a reszta kraju już niekoniecznie. W Tel Awiwie zarabia się takie pieniądze, o których w reszcie kraju można pomarzyć. Praca w Tel Awiwie jest zwykle ukoronowaniem kariery w dowolnej dziedzinie. To miasto z największą w Izraelu społecznością LGBT+, największym odsetkiem wegan i wegetarian itd. Wszystko to i wiele innych czynników powoduje, że Tel Awiw to inny świat niż izraelski interior. To widoczne napięcie między jednym a drugim światem jest nieustannie wyczuwalne. 

Napięcie jest wyczuwalne również w sferze religijnej, bo Tel Awiw jest od początku projektem na wskroś świeckim, choć – jak pan zauważa – nie jest ateistyczny.

Co pokazuje po raz kolejny, że Tel Awiw nie jest do końca takim, jakim go sobie wyobrażamy. Istotnie, miasto było projektem świeckim, ale nawet zdystansowany wobec religii Teodor Herzl, legendarny przywódca ruchu syjonistycznego, pisał w "Państwie żydowskim", że w środku hebrajskiego miasta stać musi synagoga. I Wielka Synagoga natychmiast w Tel Awiwie powstała.

O sukcesie Tel Awiwu zadecydowały lokalizacja nad morzem oraz możliwość zbudowania miasta od zera (Łukasz Tomasz Sroka/archiwum prywatne)

Chyba nawet najbardziej zatwardziali telawiwscy ateiści wiedzą, że podglebie, z którego wyrastają, to judaizm. Oczywiście czym innym jest o tym wiedzieć, a czym innym jest pozwalać ortodoksom urządzać sobie życie. Na to w Tel Awiwie zgody nie ma, co nie wyklucza całkiem udanej koegzystencji. Najlepszym tego przykładem jest ulubione miejsce telawiwczyków, czyli plaża. Ogrodzona wysokim parkanem dla ortodoksyjnych Żydów, sąsiaduje z oznaczoną tęczowymi flagami plażą dla społeczności LGBT+. To jest esencja Tel Awiwu.

Jerozolima się modli, Hajfa pracuje, a Tel Awiw baluje – mawiają Izraelczycy.             

Zabawa jest bez wątpienia bardzo ważnym elementem życia Tel Awiwu. Wie to każdy, kto kiedykolwiek w nim był, ale nie zapominajmy, że każdego dnia do tego miasta wjeżdża kilkaset tysięcy ludzi do pracy i jest ono izraelską potęgą gospodarczą. Oczywiście turyści skupiają się na zabawie i plażowaniu, więc rzadko oglądają inny Tel Awiw, choć zawsze bardzo zachęcam do zboczenia z głównych szlaków turystycznych i zagłębiania się w to miasto, które jest jeszcze ciekawsze, niż się wielu wydaje. Szczególnie polecam zajrzenie do domów znanych właścicieli, bo takich domów-muzeów jest tam naprawdę sporo.

To zejście z utartych szlaków pokazuje, jak bardzo zróżnicowany jest Tel Awiw. Różnica między Florentin, moją ulubioną dzielnicą artystowską na południu miasta, a wypasionymi apartamentowcami Ramat Aviv na północy jest zasadnicza. 

Ramat Aviv to przykład tego, że to bardzo drogie miasto może mieć jeszcze droższą dzielnicę, co jest spowodowane nie tylko tym, że mieszkają tam zamożni Izraelczycy, ale także tym, że mieszkania kupują tam bogaci Żydzi z całego świata, więc ceny idą raczej w miliony dolarów. Z kolei Florentin czeka chyba los podobny do innych tego typu dzielnic, czyli gentryfikacja. Być może doprowadzi to do tego, że podział na bogatą północ i biedne południe niedługo w Tel Awiwie zniknie.

Zobacz wideo Grad rakiet nad Tel Awiwem. Dramatyczna relacja Polki

W Izraelu mamy sui generis podwójną stołeczność. Izrael uważa za swą niepodzielną stolicę Jerozolimę i tam szybko po ogłoszeniu niepodległości przeniósł najważniejsze instytucje państwowe. Z kolei większość państw świata, w tym Polska, nie podziela tego poglądu i swoje ambasady ma nadal w Tel Awiwie. Czy to ma dla Tel Awiwu jakieś znaczenie?

Moim zdaniem z punktu widzenia miasta nie ma to większego znaczenia. Tel Awiw to potężna metropolia, która i tak – o czym już mówiliśmy – skupia większość życia biznesowego, medialnego, naukowego czy kulturalnego. Polityka jest dla Tel Awiwu w tym znaczeniu zupełnie drugorzędna. Liczy się przede wszystkim jakość życia, dostęp do edukacji i służby zdrowia, jakość komunikacji czy ceny mieszkań. I oczywiście oferta kulturalno-rozrywkowa, z której to miasto słynie. Siła Tel Awiwu jest tak wielka, że to, czy będą tam ambasady, czy nie, telawiwczyków nie interesuje, bo wiedzą, że i tak ton Izraelowi nadaje Tel Awiw i nic nie wskazuje na to, by to się miało kiedykolwiek zmienić.

Łukasz Tomasz Sroka, autor książki 'Tel Awiw. Nowoczesne miasto starożytnego narodu' (archiwum prywatne)

Łukasz Tomasz Sroka. Historyk, profesor nauk humanistycznych, infobroker. Przewodniczący Rady Dyscypliny Historia Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. W latach 2016–2019 visiting professor Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franki. Kurator naukowy Muzeum KL Płaszów i przewodniczący Komitetu Opieki nad Zabytkami Żydowskimi w Krakowie. Współautor książki "Polskie korzenie Izraela".

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, polskiej edycji "Vogue’a", gdzie prowadzi także swój queerowy podcast "Open Mike", oraz felietonistą poznańskiej "Gazety Wyborczej". Pracował w Polskim Radiu, pisał m.in. do "Wysokich Obcasów", "Przekroju", "Exklusiva", "Notatnika Teatralnego", "Beethoven Magazine" czy portalu e-teatr.pl.

Książkę Sharona Rotbarda "Białe miasto, czarne miasto. Architektura i wojna w Tel Awiwie i Jafie" w wersji elektronicznej można kupić w Publio.