Rozmowa
Filmy Krafftów są czymś więcej niż dokument. Napędza je jakaś niezwykła namiętność (mat. prasowe)
Filmy Krafftów są czymś więcej niż dokument. Napędza je jakaś niezwykła namiętność (mat. prasowe)

W jakich okolicznościach pierwszy raz natknęłaś się na Katię i Maurice’a Krafftów, parę francuskich naukowców, którzy ponad dwie dekady swego życia poświęcili wulkanom?

Usłyszałam o nich kilka lat temu przy okazji pracy nad moim poprzednim dokumentem "The Seer and The Unseen". Opowiadałam wtedy o islandzkiej aktywistce ekologicznej, babci trójki wnucząt, która twierdziła, że komunikuje się z elfami, niewidzialnymi emanacjami islandzkiej natury. Elfy, podobnie jak ludzie, przeciwstawiały się budowie drogi i buldożerom mającym zniszczyć tereny pokryte zastygłą setki lat temu lawą. By zachować nastrój realizmu magicznego – pokazać Ziemię jako żywą istotę, podlegającą nieustannym przekształceniom – chcieliśmy opowiedzieć o tym, jak wyspa wyłoniła się z Atlantyku.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje

Nie wdając się w szczegóły, powiedzmy, że miało to związek z erupcjami wulkanów i ruchami płyt tektonicznych. Do zilustrowania tych odległych procesów szukaliśmy archiwalnych materiałów rejestrujących erupcje tamtejszych wulkanów. I tak pierwszy raz obejrzeliśmy filmy nakręcone przez Krafftów w styczniu 1973 roku, gdy niespodziewanie wybuchł wulkan Eldfell, położony na niewielkiej islandzkiej wysepce Heimaey. Krafftowie przez cztery dni z bliska rejestrowali fontanny lawy, która wraz z wulkanicznym pyłem zakryła w dużej części pobliskie miasteczko. Na szczęście w porę ewakuowano mieszkańców.

Filmy Krafftów od razu przykuwały uwagę, bo były zupełnie inne niż wszystko, co wcześniej obejrzeliśmy. Głównie dlatego, że nikt dotąd nie zbliżał się tak bardzo do wulkanu podczas erupcji. Ale w zapierających dech w piersiach kadrach płynącej wartkim nurtem czerwonej lawy było coś więcej niż czysta dokumentacja.

Filmy Krafftów od razu przykuwały uwagę, bo nikt dotąd nie zbliżał się tak bardzo do wulkanu podczas erupcji (mat. prasowe)

Jak to?

Czuło się, że te filmy napędza jakaś niezwykła namiętność. I to chyba najbardziej mnie wtedy uderzyło i zafascynowało.

Jednak z rozpoczęciem pracy nad "Wulkanem miłości" czekałaś jeszcze kilka lat. Dlaczego?

Po zakończeniu pracy nad "The Seer and The Unseen" mieliśmy jechać na Syberię dokumentować opowieść do nowego projektu o tajemniczych wybuchach metanu. Był kwiecień 2020 roku, pandemia zataczała coraz szersze kręgi i projekt upadł. Zostaliśmy bez pracy i wtedy przypomniałam sobie o Krafftach i tonach archiwaliów, jakie po sobie zostawili. Wystarczyło zdobyć do nich dostęp. Na początku projekt był więc sposobem na kontynuowanie pracy w wyjątkowo ponurych czasach pandemii.

Mieliśmy do dyspozycji blisko 200 godzin nakręconych przez nich filmów z wypraw na wulkany rozrzucone po całej kuli ziemskiej! A także około 50 godzin materiałów z ich udziałem, na przykład wywiadów, jakich udzielili różnym telewizjom. Oni dość często gościli w programach podróżniczych czy przyrodniczych, ale też występowali jako eksperci, gdy w jakimś miejscu planety właśnie wybuchał wulkan. W wyobraźni Francuzów, ale też Belgów czy Szwajcarów, Krafftowie mieli status niemal celebrytów. Byli doskonałymi opowiadaczami, wiedzieli, jak zafascynować odbiorców i ich rozbawić. Być może nawet bardziej niż naukowcami byli uwielbianymi przez widzów intelektualistami zakochanymi w wulkanach.

Dla mnie ciekawe jest to, że ich badania, podróże i sposób życia naznaczone były nieustannym widmem śmierci. Oni zresztą sami powtarzali, że każda wyprawa może być ich ostatnią. Ty zdecydowałaś się ich historię opowiedzieć, biorąc na warsztat tytułową miłość. Dlaczego?

Nie tyle miłość, ile miłosny trójkąt, bo film opowiada o dwojgu zakochanych w sobie ludziach i ich miłości do wulkanów. Ale to nie my to wymyśliliśmy. Tak ich relację widział sam Maurice. W jednej ze swoich książek "Pytania do wulkanologa. Odpowiedź Maurice’a Kraffta" napisał: "Dla mnie Katia i wulkany to historia o miłości". Dla mnie ta sentencja w niemal mityczny sposób ujmuje jego życie.

Ale jak można kochać wulkany?

Z jednej strony deklaracja uczucia do bytów naturalnych – i to jeszcze skrajnie niebezpiecznych – wydaje się egzotyczna, rozbuchana i wyolbrzymiona, z drugiej – w ich przypadku jest prawdziwa. Dla niektórych uczucie żywione do natury nie może być prawdziwe, podobnie jak mit nie ma wiele wspólnego z prawdą. Ja myślę inaczej: dla mnie mit reprezentuje inny aspekt prawdy, tak samo jak realizm magiczny w moim poprzednim filmie. Za taką właśnie inną prawdą staram się podążać w moich filmach.

Twórcy obrazu 'Wulkan miłości' mieli do dyspozycji blisko 200 godzin nakręconych przez Krafftów filmów z wypraw a także około 50 godzin materiałów z ich udziałem (mat. prasowe)

Największym marzeniem Maurice’a Kraffta był spływ specjalnie skonstruowanym kajakiem po lawie wprost do morza. W filmie pokazujesz, jak po erupcji jednego z wulkanów wraz z kolegą geologiem pływał w pontonie po jeziorze pełnym żrącego kwasu. Niby mieli pobrać jakieś próbki, ale z uwiecznionych na filmie wypowiedzi wynika, że tak naprawdę chcieli to zrobić, bo dotąd żaden człowiek nie wpadł na tak szalony pomysł. Dla Katii to było niepotrzebne ryzyko. Została na brzegu.

Jasne, widmo śmierci towarzyszy im na każdym kroku. Oni wiedzą, że każda wyprawa może być ich ostatnią, ale nie chciałam koncentrować się wyłącznie na śmierci. Dlatego już w pierwszych minutach filmu pokazujemy kadry nakręcone na kilka godzin przed tym, jak Krafftów pochłonęła fala uderzeniowa po wybuchu wulkanu Unzen w Japonii. Widz od początku wie, że para zginie 3 czerwca 1991 roku, dzięki czemu nie zastanawia się przez cały film: przeżyją czy nie?, ale koncentruje uwagę na samym ich życiu. Czas, jaki im pozostał, staje się tematem filmu, szczególnie że zostaje on zestawiony z pozaludzką perspektywą rozpiętości czasu procesów geologicznych i cyklu życia wulkanów.

Cofnijmy się do początku: według jednej z wersji Katia i Maurice spotkali się po raz pierwszy na randce zaaranżowanej przez znajomych w kawiarni w Strasburgu. Oboje już wcześniej byli zafascynowani badaniem wulkanów. W filmie pojawia się zdanie: "Sami o wulkanach mogli tylko marzyć, razem mogli je zdobywać". Myślisz, że ich intymna relacja faktycznie napędzała karierę zawodową?

Oni byli jednymi z pionierów w swojej dziedzinie. W latach 60., kiedy zaczynali, wulkanologia raczkowała, a to trudna dziedzina, łącząca wiedzę z wielu obszarów, takich jak chemia, fizyka czy geologia. Do tego wyjątkowo niebezpieczna, dlatego jedyną szansą na kontynuowanie badań jest znalezienie partnera, któremu możemy zaufać, na którego wiedzy i doświadczeniu możemy się oprzeć, wierząc, że w porę ostrzeże nas przed spadającą bombą zastygłej lawy, który zna i rozumie to niebezpieczne terytorium równie dobrze jak my. I zobacz: czy w tym podejściu do natury nie odbijają się mechanizmy, na których opiera się też relacja intymna?

Co to znaczy?

I w niej chodzi o zaufanie, rozumienie się bez słów, bezpieczeństwo, ale i o przygodę, ryzyko i jakąś dozę nieprzewidywalności. Im więcej Maurice i Katia wiedzieli o wulkanach, tym podchodzili do nich coraz bliżej, wystawiając się na tym większe niebezpieczeństwo. Im stawali się starsi, tym ich partnerstwo było silniejsze, co nie znaczy, że nie toczyli sporów, nie kłócili się pod kraterem, czy podejść bliżej i zdobyć lepszy materiał badawczy, czy ograniczyć ryzyko. Podczas pracy nad filmem często zastanawialiśmy się, czy w ogóle by ze sobą byli, gdyby nie wulkany. Katia była w ich związku stroną metodyczną i racjonalną, Maurice – impulsywną i skłonną do ryzyka.

Dlaczego w filmie porównujesz Katię do ptaka, a Maurice’a do słonia morskiego?

Podczas przeglądania 200 godzin nakręconych przez nich materiałów znaleźliśmy niesamowite kadry nakręcone na Antarktyce, na których Katia tańczy z ptakiem. Jej ruchy uważnie śledzą ruchy skrzydeł, jakby harmonijnie odpowiadając na nie. Z kolei w innym materiale Maurice konfrontuje się ze słoniem morskim. Podchodzi do niego, wykonując gwałtowne gesty rękami, co zwierzę rozumie jako potencjalny atak. Te dwa znalezione fragmenty zdawały się trafnie odzwierciedlać role, jakie oboje odgrywali w swojej relacji, i ich podejście do rzeczywistości.

W jednym z filmów Maurice testuje wycięty ze stali hełm, rzucając niewielkim kamyczkiem w odzianą w niego Katię. Dzięki kreowaniu takich sytuacji Krafftowie zdobywali fundusze na kolejne ekspedycje (mat. prasowe)

Maurice i Katia zostawili wam doskonały materiał do pracy. Owszem, byli naukowcami badającymi wulkany i w celach naukowych dokumentowali w filmie i fotografii ich erupcje, ale stworzone przez nich materiały daleko wykraczają poza rejestracje realizowane na potrzeby gromadzenia danych naukowych. Na przykład w jednym z filmów Maurice smaży jajecznicę na rozgrzanych skałach wulkanicznych. Na innym testuje wycięty ze stali hełm, rzucając niewielkim kamyczkiem w odzianą w niego Katię, która zresztą wygląda w nim jak średniowieczny rycerz. Dla kogo oni kręcili te zabawne sceny i jaki był ich cel?

Myślę, że ten cel ewoluował w czasie. Na początku ich pracą kierowała czysta fascynacja siłami natury, chęć budowania dziewiczej nauki. Film i fotografia to faktycznie były narzędzia, dzięki którym mogli zapisać ulotny i niepowtarzalny proces erupcji, a potem wielokrotnie go analizować i wyciągać naukowe wnioski, stawiać hipotezy i formułować teorie. Ale wraz z upływem lat Krafftowie zrozumieli, że sami są częścią tej historii i dzięki kreowaniu często śmiesznych sytuacji mogą zdobywać fundusze na kolejne ekspedycje.

Oni nie byli związani z żadną uczelnią czy instytucją naukową. Zarabiali na życie i prace badawcze dzięki książkom popularnonaukowym – wydali ich ponad 20 – wykładom, filmom i występom w różnego typu programach. Z czasem kręcenie filmów stało się więc użyteczne, ale też zaczęło pełnić funkcję edukacyjną. Oni chcieli zaciekawić ludzi procesami dziejącymi się wewnątrz Ziemi. Marzeniem Maurice’a było to, by wulkany już nikogo nie zabiły. Krafftowie zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli ludzie będą więcej wiedzieć o wulkanach, zdawać sobie sprawę z zagrożenia i możliwości uniknięcia niebezpieczeństwa, nauczą się żyć z nimi w harmonii.

Ale jak zainteresować ludzi wulkanami? Piękne kadry kręcone z niebezpiecznie bliska są owszem, niezbędne, ale potrzebny jest też bohater. Krafftowie stali się więc performerami: jajko smażone na lawie może i jest sytuacją absurdalną, ale też gwarancją przykucia uwagi. A oni chcieli przekonywać do swoich racji: wymusić na władzach wprowadzanie systemów wczesnego ostrzegania i planów ewakuacji ludności.

Mam wrażenie, że w pewnym momencie ich stosunek do wulkanów się zmienił: fascynacja przerodziła się w chęć zapobieżenia katastrofie. Czy ta przemiana miała związek ze zmianą obiektów ich badań: zamiast studiować spektakularne, ale mniej niebezpieczne i bardziej przewidywalne erupcje wulkanów czerwonych, skupili się na rozpracowaniu wulkanów szarych, których wybuchy sieją spustoszenie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów?

Niewątpliwie taka transformacja w ich rozumieniu i relacji do wulkanów miała miejsce. Na początku byli zwyczajnie oczarowani wybuchami rozgrzanej lawy, charakterystycznej dla wulkanów potocznie nazywanych czerwonymi. Tego typu formacje znajdują się na przykład na Hawajach czy Islandii. Wówczas badali przede wszystkim to, w jaki sposób wulkany są siłami kreującymi nowe krajobrazy i w jaki sposób przyczyniły się do powstania życia na Ziemi. Maurice pisał o tym, jak erupcje czerwonych wulkanów z Hawajów ilustrują narodziny świata. Wczesne lata ich badań były o życiu. Czerwone wulkany są mniej niebezpieczne, bo łatwiej przewidzieć, którędy popłynie wydobywająca się z krateru lawa. Tymczasem wulkany szare wyrzucają z siebie nie tyle lawę, ile tzw. materiał piroklastyczny, czyli lawiny kamieni i skał rozrzucane na wszystkie strony.

Marzeniem Krafftów było to, by wulkany już nikogo nie zabiły. Kadry kręcone z bliska były gwarancją przykucia uwagi widza i dzięki temu mogli wywierać nacisk na władze w celu wprowadzania systemów wczesnego ostrzegania (mat. prasowe)

Kiedy nastąpiła ta zmiana?

Punktem zwrotnym w ich karierze był rok 1977, kiedy niespodziewanie wybuchł położony w ówczesnym Zairze, a dziś Demokratycznej Republice Konga, wulkan Nyiragongo. Krafftowie badali jego aktywność zaledwie trzy lata wcześniej. Tym razem we wzniesieniu utworzyło się pięć szczelin, którymi wypłynęła lawa, zabijając kilkaset osób i setki uciekających zwierząt. Erupcja trwała zaledwie godzinę, więc gdy na miejsce dotarli Krafftowie, mogli jedynie udokumentować spustoszenie. Zdjęcia kształtów szkieletów słoni odciśniętych w zastygłej lawie obiegły świat. Krafftowie zawsze powtarzali, że czerwone wulkany są bardziej przewidywalne, tymczasem Nyiragongo był właśnie taką formacją, a mimo to erupcji nie dało się przewidzieć. Bo natura zawsze będzie poza zasięgiem rozumienia i skalą człowieka.

Trzy lata później w stanie Waszyngton wybuchła Góra Świętej Heleny, niszcząc wszystko w promieniu 30 km. Katia i Maurice nie zdążyli na erupcję, co wywołało wściekłość Maurice’a, ale przez następnych kilka miesięcy badali pozostały po tym wyjątkowo silnym wybuchu materiał piroklastyczny. Prawdopodobnie wtedy ostatecznie zdecydowali, że ich dalsze badania skoncentrują się na tzw. szarych wulkanach, o których w tamtym czasie wiedziano niewiele. Nie istniały żadne materiały filmowe rejestrujące moment wybuchu i wyrzucania materiału piroklastycznego. Nie można więc było analizować ewentualnych prawidłowości rządzących wybuchami.

W 1985 roku uaktywnił się kolumbijski szary wulkan Nevado del Ruiz. Krafftowie ostrzegli władze o konieczności ewakuacji ludności w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Rządzący takie przedsięwzięcie uznali za zbyt kosztowne, szczególnie że nie było wiadomo, czy wulkan na pewno wybuchnie. Błotno-skalne lawiny zabiły blisko 25 tys. ludzi i zalały oddalone o 47 km miasteczko Armero. Po tej tragedii Katia i Maurice jeszcze bardziej zaangażowali się w pracę edukacyjną, by już nigdy interesy ekonomiczne nie zagłuszyły tego, co mówi Ziemia. Ale to wymagało od nich podjęcia jeszcze większego ryzyka.

W Japonii źle ocenili to ryzyko?

Jest taki film, na którym Katia kilka godzin przed śmiercią patrzy na japoński wulkan Unzen, obserwuje co rusz wyrzucane z niego skały i mówi: "Tak naprawdę nic nie wiemy". Te skały ostatecznie ją zabiły. Katia od dekady badała szare wulkany i dużo wiedziała o tym, jak zachowuje się miotany przez nie materiał piroklastyczny. Kilka dni wcześniej resztki wyrzuconych przez wulkan skał spadły po innej jego stronie. Krafftowie podejrzewali więc, że fala uderzeniowa tam właśnie się skieruje. Podeszli bliżej, by lepiej uwiecznić nadchodzący wybuch. Okazało się, że rację miała Katia. Czasem po prostu nic nie wiemy. Tamtego dnia wraz z nimi zginęło 40 osób.

*Film "Wulkan miłości" można oglądać od piątku 19 sierpnia w 50 kinach w całej Polsce. Szczegóły>>>

Sara Dosa, reżyserka filmu 'Wulkan miłości' (Erik Tanner / Contour by Getty Images/Erik Tan)

Sara Dosa. Amerykańska producentka i reżyserka filmów dokumentalnych, w których koncentruje się na relacjach pomiędzy człowiekiem a przyrodą. Jej pierwszy film „The Last Season" opowiada historię przyjaźni dwóch weteranów wojennych, którzy w lasach Oregonu zbierają rzadkie okazy grzybów. Kolejny, „The Seer and The Unseen", dzieje się na Islandii. „Wulkan miłości" miał premierę na festiwalu w Sundance. W Polsce do kin wchodzi 19 sierpnia.

Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka. Zdobywczyni Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w „Dużym Formacie" „Gazety Wyborczej".