
Czyżby Polacy przerzucili się z tropienia niewiernych małżonków na poszukiwanie przodków?
(śmiech) Głównym źródłem utrzymania detektywów nadal są niewierni małżonkowie, natomiast zlecenia dotyczące przeszłości to jest mój konik.
Kiedy poszukiwałem swoich korzeni, dotarłem do informacji, że mój dziadek, który z Andersem podszedł pod Monte Cassino, został odznaczony Orderem Orła Białego. O czym nie wiedziałem! To miało dla mnie ogromne znaczenie. Lubię historię, pamiątki, wspomnienia. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, jak się cofam w czasie.
A zdrady? Oczywiście, że takie zlecenia były i są. I wie pani, jak to jest: zleceniodawcy najpierw chcą poznać prawdę, a potem pytają: I co ja mam teraz zrobić? Mam się rozwieść?". Zawsze tonowałem te emocje.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Ja mam romantyczną naturę, dlatego kiedy usłyszałam o detektywie, który się specjalizuje w poszukiwaniu przodków, pomyślałam, że chodzi o szukanie korzeni i budowanie więzi. Ale domyślam się, że najczęstszą motywacją jest spadek?
W zdecydowanej większości chodzi o majątek. Część rodziny twierdzi na przykład, że testamentu nigdy nie było lub zaginął, a wnuczek ma przekonanie, że to nieprawda i należy mu się część spadku. Albo inaczej: teoretycznie żadnych dóbr nie było, a tu po śmierci dziadka ciotka raptownie się wzbogaciła z niezrozumiałego powodu. I okazuje się, że znalazła obrazy albo srebra, albo gdzieś było ukryte złoto…
Co ukryła przed resztą rodziny…
A czasem to są skarby, za które przed wojną można było kupić wieś! Wtedy moim zadaniem jest udowodnić, że te dobra przez kogoś zostały odnalezione, a reszta rodziny – poszkodowana.
Wracając do pani pytania, to nie zawsze chodzi o pieniądze. Są i tacy zleceniodawcy – choć jest ich niewielu – którym zależy tylko na poznaniu prawdy. Chcą się dowiedzieć, jak wyglądało życie babci czy prababci. A historia najczęściej urywa się w okresie wojennym, kiedy rodziny były mordowane, wywożone, rozłączane.
A kobiety gwałcone. I dzieci, które następnie przyszły na świat, czasem nigdy nie dowiedziały się, kim byli ich ojcowie. Dziś te dzieci to już starsze osoby. Jestem pewna, że część z nich ma nadzieję, że matki nie skrzywdzono…
...ale że była to historia miłosna, o której potem mama z różnych powodów nie chciała opowiadać.
Bo łączyła ją relacja z "dobrym Niemcem", ale miała przekonanie, że po wojnie nikt by tego nie zrozumiał. Takie zlecenia również pan miewa? "Proszę mi pomóc ustalić, kto był moim ojcem"?
Miewam. Oczywiście ideałem jest, kiedy udaje się odnaleźć świadków wydarzeń bądź osoby, które znają bezpośredni przekaz, jednak z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nikomu o tym nie opowiadały. Kiedyś trafiła mi się starsza pani, ciotka zleceniodawcy, która mi wszystko wytrajkotała i cieszyła się, że w końcu ktoś poznał tę historię. Zleceniodawca podejrzewał, że jego matka została zgwałcona przez Niemca. A okazało się, że to byli Rosjanie, którzy przyszli "wyzwalać" i zabili wszystkie zwierzęta, gwałcili wszystkie napotkane kobiety i ukradli, co się dało.
Ale jeśli nie ma nikogo, kto zna prawdę?
Kawał wiedzy historycznej można znaleźć w księgach parafialnych. Zdarzają się księża, którzy autentycznie chcą pomóc, a w dodatku mają pasję i sami chcieliby poznać historie swoich parafian. Jednemu z nich udało się cofnąć o 200 lat w zapiskach! Chodził po wsi, rozmawiał ze starszymi osobami po to, żeby mieć jak najpełniejsze dane.
Fascynujące.
Z różnych przyczyn zleceniodawcy sami nie chcą pójść na parafię, czasem są już starsi, chorzy, a czasem mają awersję do Kościoła. Idę więc ja. Oczywiście nie mówię księdzu: "Dzień dobry, jestem prywatnym detektywem". Podaję się za bratanka czy innego członka rodziny i to najczęściej wystarczy, żeby ksiądz zaczął wertować księgi parafialne.
Ale tamtej ciotce nie mógł się pan przedstawić jako członek rodziny.
Absolutnie! W wydziale operacyjnym uczyli nas psychologii, czytania ludzi i gry aktorskiej! W samochodzie wożę dwie walizy butów i ubrań, i w zależności od zlecenia mogę być każdym, począwszy od lumpa po kuriera poczty kwiatowej, z bukietem. Decyduje specyfika sytuacji. Klienci często mówią: "To jest pewnie taka sama sprawa, jakich pan ma setki". O nie! Każda jest inna. Do każdej muszę inaczej się przygotować.
Jeśli nie ksiądz i nie członkowie rodziny, to kto jest źródłem informacji?
Zawsze uderzam do sołtysa czy sołtysowej, do starszych mieszkańców wsi. Wydawałoby się, że od razu rozpoznają obcego, ale to już nie te czasy. Dziś ludzie z miasta lubią się wyprowadzać na wieś, dlatego osoba, której na co dzień mieszkańcy nie widują, nie wzbudza już podejrzeń. A ja zawsze gram swojego! Podchodzę do płotu i mówię: "O, dzień dobry! A pani jak zawsze w ogródku! Jak z tym kręgosłupem u pani ostatnio?". Wiadomo, w starszym wieku większość ludzi jakieś problemy z kręgosłupem ma. Taka osoba jest zdezorientowana, nie poznaje mnie – bo przecież poznać nie może – i widzę na twarzy ten moment zagubienia. Ale moja pewność siebie i otwartość powodują, że po chwili uznaje, że jestem swój. Zaczyna się rozmowa, wspomnienia, zbieranie informacji.
I tak po nitce do kłębka dochodzę do prawdy.
Kończąc wątki osób dziś już starszych, które nie znają swoich ojców, najczęściej rzeczywiście są dziećmi z gwałtów?
Bywały historie miłości, ale ponieważ on był Niemcem, a po wojnie nienawiść do Niemców była ogromna, to nikt się nigdy o tej miłości nie dowiedział. Ale w zdecydowanej większości tak, to były gwałty.
I jak ci zleceniodawcy reagują?
Łzy są zawsze. A kiedy widzę, że człowiek się trzęsie, że nie jest w stanie złapać oddechu, nie mogę dopuścić, żeby prawda, której szuka, go zabiła. Kilka razy zdarzyło mi się więc, że nie powiedziałem zleceniodawcom całej prawdy.
Z kolei osoby, które słyszą, że matka była ofiarą gwałtu, zawsze chcą potem odszukać tego ojca, żeby spojrzeć mu w oczy i zadać pytanie "Dlaczego? Czemu to zrobiłeś?". To się jednak nikomu nie udało. Jest już za późno. Sprawcy tamtych czynów w przeważającej większości nie żyją.
A czy zgłaszają się też do pana ci, którzy byli adoptowani i próbują odnaleźć biologiczną rodzinę?
Również. Ostatnio poszukiwałem matki. Znalazłem ją w Czechach. Pani ma rodzinę, wnuki, prawnuki.
Chciała się spotkać z dzieckiem, które jej szukało?
Bardzo chciała! To ona przyjechała do Polski. Spotkanie było bardzo emocjonalne. Nawet teraz mam ciarki, kiedy pomyślę o tej historii. Ona zaszła w ciążę jako panienka, aby uchronić rodzinę przed szyderstwami, zgodziła się oddać dziecko do adopcji. Przy tej sprawie pomogła mi Fundacja Zerwane Więzi, która ma świetne dojścia międzynarodowe i siatkę niesamowitych wolontariuszy.
Szefowa tej fundacji Bożena Łojko również opowiadała mi o takich historiach. Pomaga pan odnajdywać się rodzeństwom?
Owszem i to w większości nie są historie adopcyjne. Bywa, że rodzic na łożu śmierci wyznaje: "Masz rodzeństwo". I nic więcej. Dochodzimy zatem do tego, kto może być przyrodnią siostrą lub przyrodnim bratem. Wielokrotnie zdarzały się prośby, by pobrać ślady DNA od osoby, którą ktoś "wytypował".
A więc chodzę za człowiekiem, by wyrwać mu na przykład włosy. A to musi być co najmniej pięć włosów. Z cebulkami! Albo częstuję tego kogoś gumą do żucia, potem śledzę i czekam, aż ją wypluje, do kosza wyrzuci. (śmiech) Taka guma może być świetnym materiałem badawczym, bo przecież zostaje na niej ślina, a więc mogę ją przekazać do badania DNA i sprawdzić, czy ów człowiek jest tym, kogo poszukuje mój zleceniodawca.
A kiedy nie ma kompletnie żadnych domysłów?
W dzisiejszych czasach zadanie jest ułatwione, a z pomocą przychodzi historia płatności bezgotówkowych, która pokazuje, dokąd dana osoba jeździła, gdzie się zatrzymywała…
I w ten sposób wracamy jednak do małżeńskich zdrad! I hoteli, w których do tych zdrad dochodzi.
Niekoniecznie to są hotele, natomiast ważne jest ustalenie, do jakiej miejscowości mężczyzna jeździł, w jakich sklepach robił zakupy, co zawęża krąg poszukiwania.
A jeśli ojciec miał 70–80 lat, a tamto dziecko przyszło na świat 40 lat temu?
Zawsze proszę, żeby mnie wpuszczono do pokoju starszego pana. Tuż przy łóżku, gdzie zwykle znajduje się toaletka, szafka oraz na strychu – tam najczęściej ludzie przechowują swoje tajemnice. To listy, notatki, pamiętnik, zdjęcia. One bywają przyklejone z tyłu do ścianki mebla, a w starych komodach prawie zawsze jest skrytka!
Niesamowite! Czyli mężczyźni są romantykami?
Są! Niektóre listy są przepiękne. Ludzie, którzy się kochają, wyznają sobie uczucie, jednocześnie bardzo wprost i bardzo uczciwie wyznaczając granice. "Twoja rodzina jest dla Ciebie najważniejsza i trzeba zrobić wszystko, żeby tej rodziny nie skrzywdzić".
Coś niesamowitego. Powiedziałam, że jestem romantyczką, a teraz słyszę od pana, że generalnie ludzie są sentymentalni i romantyczni.
(śmiech) Taka prawda.
Wzrusza mnie to i brzmi jak scenariusz melodramatu, jednak wyobrażam sobie, że kiedy już pan te zdjęcia i listy odnajduje, to w rodzinach się kotłuje jak jasna cholera.
Nie zawsze. Bywa, że matki moich zleceniodawców doskonale wiedziały, że w życiu męża była inna miłość. Ale oszukiwały się dla dobra rodziny, a zwłaszcza dla dobra tych dzieci, które mnie dziś proszą o pomoc.
A czy kiedy zleceniodawcy poznają prawdę, której szukają, to się cieszą?
Raczej tak. To jest ulga. Ale jak się szuka, to często się znajduje znacznie więcej, niż się przypuszczało, że się znajdzie. Miałem klienta, który uwielbiał podkreślać, że ma hrabiowskie korzenie i płynie w nim błękitna krew. Jego rodzina przed wojną posiadała w okolicy Warszawy cztery majątki. Podczas wojny wiele kosztowności, dzieł sztuki postanowili ukryć na probostwach, a kiedy potem zgłosili się po zwrot, księża powiedzieli, że w ogóle nie wiedzą, o co chodzi. "Jakie dzieła sztuki?!". Potem komuna zabrała też te pałace, dwory, w których ulokowano szpitale czy domy spokojnej starości. Część dzieł sztuki faktycznie znalazłem na plebanii i zrobiłem dokumentację zdjęciową…
Zdaję sobie sprawę, że nie zdradzi mi pan wszystkich tajemnic swojej profesji, ale jak pan to robi, że pan się dostaje do cudzych domów i robi zdjęcia?
Potrafię się przedstawić jako kominiarz, który w ramach promocji nowo otwartej firmy przeczyści kominy, stare kaflowe piece i wentylację za darmo!
A wracając do tamtej sprawy, to okazało się, że część dzieł sztuki została sprzedana za granicę. Ale co poradzę, że tutaj zostałem wynajęty do poszukiwania majątku, a przy okazji wyszła historia miłosna. (śmiech) Okazało się, że mój zleceniodawca nie był dzieckiem męża swojej matki, ale innego hrabiego.
No! Ale to nadal była błękitna krew.
Tak jest. A wszystko wyszło na jaw niejako przez przypadek: jeżdżąc po okolicy i rozmawiając z potomkami innego hrabiego w ich domu, rozpoznałem na obrazie mojego zleceniodawcę i jego matkę. To mi dało do myślenia i potem okazało się, że moje podejrzenia okazały się słuszne. Ponieważ mój zleceniodawca nie zostawił po sobie spadkobierców, a zmarł młodo w wyniku nadużywania alkoholu, to prawdopodobnie nikt już potem nic w tej sprawie nie robił. Generalnie gdy chodzi o majątek, to kiedy już dostarczam dowody, w grę wchodzi prokurator lub strony spotykają się w sądzie. Sprawy majątkowe, oszustwa finansowe potrafią poróżnić ludzi bardziej niż zdrady.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Wojciech Niemyjski. Były policjant i właściciel biura detektywistycznego Wykrywacz.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.