
Patrzę z ogromnym szacunkiem na Ukrainki i Ukraińców broniących swojego kraju. Wiele osób wraca z zagranicy, by walczyć. Nie sposób uciec od wielkich słów: to są ludzie gotowi oddać życie za ojczyznę.
Odkrywamy dzisiaj na nowo słowa, których w naszym słowniku od dawna nie było: bohaterstwo, heroizm czy właśnie gotowość do narażania życia w imię wartości uważanych za istotniejsze aniżeli życie. Ze współczesnej kultury – skutecznie wytwarzającej iluzję, że człowiek może wszystko, a życie to wyłącznie sfera radosnej samorealizacji – zniknęło także inne słowo: tragizm.
Pewne rzeczy, które traktujemy jak daną raz na zawsze oczywistość, są z natury kruche i można je zniszczyć jednym pstryknięciem. Czyjaś paranoja i żądza władzy mogą doprowadzić do cierpienia i śmierci na gigantyczną skalę. Wojna demonstruje to w całej okazałości: życie ludzkie naznaczone jest tragizmem i niezależnie, jak bardzo staramy się odwrócić od tego wzrok, prędzej czy później i tak zostaniemy z tym skonfrontowani.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
Słowa Horacego: "słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę", przez ostatnie dziesięciolecia były poddawane krytyce. W rocznicę Powstania Warszawskiego, gdy tłum śpiewał „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój", inni podnosili, że setki tysięcy wspaniałych ludzi straciło życie, a można było tego uniknąć.
To były naturalne i potrzebne spory ideowe, swoiste eksperymenty myślowe na potrzeby doraźnych politycznych identyfikacji i konfliktów. Dzisiaj kontekst, w jakim rozważamy te sprawy, uległ fundamentalnej reorganizacji. Wobec rozgrywającej się na naszych oczach inwazji, dokonywanej przy użyciu czołgów, bomb, rakiet i karabinów, nagle dla wielu osób narażanie życia w obronie siebie, swoich bliskich, swojego kraju staje się po prostu empiryczną koniecznością. Plany, marzenia, całe życia ulegają w jednej chwili totalnej destrukcji i człowiek staje w obliczu sytuacji, o której sądził, że go nigdy nie spotka. Ukraińscy nauczyciele, informatycy, studenci, którzy biorą karabin do ręki, opowiadają o tym jako o czymś oczywistym, naturalnym. To nie jest kwestia wykoncypowanej decyzji, takich czy innych poglądów, ale odruch.
Psychologowie podkreślają, że nasze atawistyczne reakcje na zagrożenie są dwie: uciekać albo walczyć. Obie naturalne. Obie zrozumiałe. Jednak w dobie indywidualizmu wydawałoby się, że odruchem będzie raczej ucieczka.
Niekoniecznie. Warto zwrócić uwagę na kwestię, o której pisze James Hillman w książce "Miłość do wojny". Otóż wbrew narzucającemu się skojarzeniu, że wojna to coś wyłącznie złego, nasz stosunek do niej jest osobliwie ambiwalentny. Mamy tendencję do myślenia, że wojna jest wyłącznie koszmarem, którego nikt nigdy nie chce, a jednak ludzie, którzy na wojnie byli, często opisują to doświadczenie jako pomieszanie czegoś wzniosłego i strasznego. Połączenie brutalności, przemocy i lęku z uniesieniem oraz poczuciem, że oto w czystej i niedostępnej nigdzie indziej formie uobecniają się tam takie wartości, jak na przykład wspólnota, wierność, przyjaźń czy honor.
Jakkolwiek obrazoburcze się to wydaje, chcąc zrozumieć wojnę, musimy wziąć pod uwagę, że ma ona również aspekt fascynujący. Kiedy oglądam doniesienia z frontu ukraińskiego i obserwuję żołnierzy, którzy realizują operacje wojskowe, widzę energię, którą w nich to wyzwala, poczucie mocy, które z nich dosłownie emanuje. Nie przypominają defetystów czy malkontentów. Realnie wierzą w to, co robią, i mają nadzieję, że to ich doprowadzi do zwycięstwa. Po prostu wojna ma w sobie coś przekraczającego racjonalne rozumienie – mówi o tym nie tylko Hillman, ale także świetna amerykańska eseistka Barbara Ehrenreich w książce "Rytuały krwi". Nawiasem mówiąc, tę książkę – w Polsce wydaną w latach 90. w jakimś mikroskopijnym nakładzie – warto by dzisiaj wznowić. Jest aktualna jak nigdy wcześniej.
Również we wspomnieniach korespondentów wojennych pojawia się motyw uzależnienia od wojny.
A żołnierze, nawet z bardzo trudnymi doświadczeniami, często dążą do tego, żeby wrócić na front, ponieważ nie są w stanie funkcjonować poza wojennym kontekstem. Bywają to bardzo dramatyczne historie. We wspomnianej książce Hillmana mnóstwo jest takich opowieści. W sytuacji ekstremalnej pewne jakości – w znikomym stopniu obecne w spokojnym, codziennym życiu – stają się nagle w pełni dostępne. Niezwykle silne emocje, które się przy tym wyzwalają, mają charakter narkotyczny. To faktycznie może przypominać uzależnienie. Dzisiaj widzimy przecież dziesiątki tysięcy osób, które nie są Ukraińcami, a z całego świata zjeżdżają na tę wojnę, żeby walczyć z Rosją!
Do Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej akces zgłosiło 20 tys. osób, z czego 3 tys. to amerykańscy weterani. Na wojnie w Ukrainie życie narażają nie tylko żołnierze. Mieszkańcy Enerhodaru wyszli z domów i stanęli naprzeciwko rosyjskich żołnierzy, by bronić elektrowni atomowej. Na pewno widzieli nagrania, jak w innej miejscowości rosyjski czołg przejechał po samochodzie. Wiedzieli, że ryzykują życie.
Mogę sobie tylko wyobrazić, co się musi dziać w umysłach ludzi decydujących się na tego rodzaju graniczny gest. Gest, który nie mieści się w racjonalnej analizie i na który można równie dobrze patrzeć w kategoriach religijnych. Jestem pełen podziwu dla tych zachowań.
Warto zwrócić uwagę, że Ukraińcy od lat funkcjonowali w poczuciu nieustannego zagrożenia. Dlatego nie są zdziwieni tym, co się teraz dzieje. Są zdziwieni tylko tym, że ludzie na Zachodzie się dziwią i patrzą na to wszystko przez indywidualno-psychologiczny pryzmat, analizując, jak dalece radykalne jest szaleństwo Putina. Dla Ukraińców Putin nie jest szalony, tylko okrutnie konsekwentny, a to, co się dzieje, jest kontynuacją agresji z 2014 roku.
Jest ileś czynników czyniących sytuację Ukraińców specyficzną. Inaczej funkcjonują ludzie, którzy żyją w poczuciu permanentnego zagrożenia od wielu lat, a inaczej ci, którzy o nic się nie martwią i trwają w poczuciu, że wszystko jest oczywiste i dane na zawsze. Pytanie, jak by to wyglądało właśnie w takim, nazwijmy to, beztroskim społeczeństwie. Czy podobna mobilizacja też by się pojawiła?
No właśnie. Od lat politolodzy mówią o tym, że świat stał się globalną wioską i wszyscy jesteśmy obywatelami świata. Ukraińcy udowadniają, że pojęcia takie jak naród, wciąż są tak ważne, że warto dla nich ryzykować życie.
W latach 90. Christopher Lasch pisał w książce "Bunt elit", że zachodnie elity polityczno-biznesowo-kulturowe kompletnie wyalienowały się od sposobu życia zwykłych ludzi. Podróżują, mają domy w różnych częściach świata, myślą w kategoriach globalnych, a nie lokalnych. Tyle że większość zachodnich społeczeństw nadal funkcjonuje w kontekstach lokalnych i jest do tej lokalności głęboko przywiązana. Poczucie kulturowo-narodowej wspólnoty – twierdził Lasch – to wciąż najsilniejsze społeczne spoiwo i wielką niefrasobliwością ze strony elit jest traktowanie go jak przeżytku. Dlatego właśnie Lasch przewidywał, że to się na elitach zemści. No i się zemściło.
Zwróciłbym przy tym uwagę na dwojaki, paradoksalny charakter silnych narodowych tożsamości: źródłem rosyjskiej agresji jest myślenie w kategoriach narodowo-imperialistycznych, źródłem oporu Ukraińców także jest ich poczucie tożsamości narodowej. Choć myślę, że nie tylko, że nie wyłącznie o narodowość czy przywiązanie do ojczyzny tu chodzi. W tym sensie do bohaterstwa nie potrzeba koniecznie klasycznie pojmowanego patriotyzmu. Wielu ludzi postanawia po prostu bronić swoich domów, swojej rodziny, swojej ukochanej okolicy. Nie mają innych alternatyw, więc stają do walki o jedyną rzeczywistość, w której czują się naprawdę u siebie.
Kiedy pan mówił o Laschu, pomyślałam o braciach Kliczko. To są bardzo bogaci ludzie. Być może również mają domy w innych krajach. Pomijając kwestię, że Witalij Kliczko jest merem Kijowa, on mówi wprost o tym, że jest gotowy na tej wojnie umrzeć. Życie narażają ochotnicy, którzy zjeżdżają na tę wojnę z całego świata. Jeden z mężczyzn w „Dużym Formacie" mówił tak: „To decyzja głęboko wyjęta z serca, bo nie znoszę niesprawiedliwości. Najbardziej działa na mnie to, że to takie biało-czarne jest".
Aspekt czerni i bieli jest tutaj faktycznie bardzo widoczny i to również sprawia, że emocje, jakich wszyscy doświadczamy, są tak intensywne. Odruchowo stajemy po stronie Ukrainy, która w żaden sposób nie sprowokowała tej agresji. Z drugiej strony jest rządzone przez psychopatycznego bandytę państwo moloch, z którym mamy złe doświadczenia historyczne. Rosja i w nas, tu w Polsce, budzi lęk.
W zero-jedynkowości tej sytuacji jest z pewnością coś uwodzicielskiego. Atrakcyjnego zwłaszcza dzisiaj, w kulturze powszechnej ambiwalencji, w której nawet filmy o superbohaterach przedstawiają coraz częściej ludzi powikłanych, targanych sprzecznościami i moralnie niejednoznacznych. To nawiasem mówiąc, bardzo ciekawe, jak tego typu filmy zmieniły się od lat 90., o 80., czasach Rambo i Supermana, już nawet nie wspominając. Na przykładzie popkultury bardzo wyraźnie widać, jak sproblematyzowała się figura bohatera zbiorowej wyobraźni. Zresztą cały nasz świat taki się stał: skomplikowany, poplątany i ciemny. A teraz nagle mamy sytuację sprowadzoną do absolutnego elementarza. Pełną jasność, kto jest dobry, kto jest zły. Kiedy zaś mówimy o ludziach z całego świata na tę wojnę jadących, to nie zapominajmy, że jadą także po to, żeby zabijać innych ludzi. Na tym to polega. Wojna jest czymś strasznym.
W Ukrainie giną cywile. Jestem pewna, że to uruchamia żądzę odwetu.
To na pewno jedna z sił napędowych i jedno z największych niebezpieczeństw. Kiedy spirala przemocy pójdzie w ruch, trudno ją zatrzymać.
Dochodzi do sytuacji absurdalnych: trwają rozmowy pokojowe, a w tym samym momencie Rosjanie bombardują osiedla. Atawistyczny odruch jest oczywisty – odpłacić tym złym.
Proszę jednak zwrócić uwagę, że prezydent Zełenski nie działa w tej logice. On sobie doskonale zdaje sprawę, że trzeba przynajmniej próbować prowadzić negocjacje. Zarazem wzywa kraje zachodnie do udzielenia Ukrainie realnej, także militarnej, pomocy, która nie nadchodzi.
Rosja go prowokuje. To jest jasne. A on, nie dając się prowokować, urasta do rangi męża stanu światowego formatu.
Jest godzien tego miana z całą pewnością. Rosja natomiast nie stosuje się do absolutnie żadnych reguł, z kłamstwa, bezczelnego mówienia nieprawdy czyni zaś – nie od dzisiaj skądinąd – jeden z podstawowych instrumentów politycznych. Tymczasem wojna, choć wydaje się totalną anarchią, jest przecież prawnie zdefiniowana, powinny więc nią rządzić określone zasady. W tym przypadku tak nie jest, zbrodnie wojenne w Ukrainie zdarzają się niemal na każdym kroku.
Trybunał w Hadze wszczął postępowanie w sprawie zbrodni wojennych, do których na tej wojnie dochodzi. Na naszych oczach.
A jednocześnie stykamy się z tym bezmiarem kłamstwa, jakie stosuje rosyjska propaganda. To jest zderzenie z siłą całkowicie nieprzewidywalną, amoralną i chaotyczną. Nasze mitologiczne, religijne oraz intuicyjne wyobrażenia o złu materializują się tu i teraz.
Z czymś takim w naszej części świata przedstawiciele pokoleń urodzonych po drugiej wojnie światowej stykali się jedynie poprzez karty podręczników, filmy czy literaturę. Myślę, że będzie to dla nas wszystkich głębokie, formacyjne doświadczenie. I że przywróci nam ono, być może, poważnie we współczesnej kulturze zachwiane proporcje w myśleniu o tym, co to jest cierpienie, co to jest ofiara, co to jest brutalność. Mam wrażenie, że w ostatnich latach bardzo te pojęcia zdewaluowaliśmy, często posługiwaliśmy się nimi w sposób nadmiarowy, co wobec cierpienia Ukrainek i Ukraińców wydaje się teraz wręcz groteskowe. Nie twierdzę, że doświadczenie tej wojny zmieni nas wszystkich radykalnie, jednak sądzę, że pewne sprawy będziemy rozumieli w sposób bardziej adekwatny i realny.
Oglądamy ją na przykład oczami ukraińskiego żołnierza, który kręci filmik i w mediach społecznościowych pokazuje nam wroga.
Tę wojnę oglądamy przez 24 godziny na dobę, na żywo, non stop. Nie tylko w profesjonalnych relacjach, ale także – dzięki powszechnej dostępności smartfonów – oczami walczących na niej żołnierzy, cywilów, ofiar. To jest absolutnie bezprecedensowe, a nasycenie tymi obrazami sprawia, że nasze zaangażowanie – na każdym polu, także emocjonalnym – również jest bezprecedensowe.
Przede wszystkim jednak obserwowanie tego ze świadomością, że ludzie giną, a cały świat patrzy na to i nie reaguje, musi budzić lęk. Oczywiście, są sankcje i piękna retoryka, ale jednak natowskie wojska do Ukrainy nie wejdą, nie będzie też blokady nieba. Trudno nie zadać pytania, czy skoro można poświęcić tamtych ludzi, bo istnieje obawa konfliktu nuklearnego, to czy za chwilę nie będzie można poświęcić także krajów bałtyckich, w tym Polski?
Kilkadziesiąt kilometrów za polską granicą można ludzi bezkarnie zabijać. Widać wyraźnie, że żyjemy w świecie, w którym w sytuacjach ekstremalnych życie jednostki się nie liczy. Nie chcę powiedzieć, że możliwy i łatwy do osiągnięcia byłby landrynkowy pejzaż rodem z "Imagine" Johna Lennona. Nie wierzę w takie utopie, próby ich instalowania przyniosły zresztą więcej złego niż dobrego. Tragizm ludzkiego życia, tak zbiorowego, jak indywidualnego, polega właśnie na tym, że utopii nie da się osiągnąć, a cierpienia całkiem wyeliminować, człowiek zaś ma w sobie nieusuwalny potencjał destrukcji. Jedyne, co można, to stopniowo, krok po kroku cierpienie ograniczać, a skłonność do przemocy cywilizować. I oczywiście ta wojna odsłania nam teraz także bezmiar ludzkiej siły, sprawczości, solidarności, wspólnotowości i gotowości do pomocy. I to jest bardzo budujące.
Historię piszą zwycięzcy i przerażające jest to, że nie wiadomo, kto napisze tę dziejącą się teraz.
Niebywały opór Ukrainy już się na zawsze w historii zapisał. Tego nikt nie wymaże. A kto napisze historię? Wszyscy pragniemy, żeby się spełnił scenariusz archetypowy, który znamy z mitów, legend, ale i z dziejów również: Dawid pokonuje Goliata. Rzeczywistość nie zawsze jednak odpowiada takim upragnionym scenariuszom, niestety.
Wszyscy na to czekamy, i to tak bardzo, że jak słucham politologów czy wojskowych strategów, to chwilami mam poczucie zaklinania rzeczywistości.
Ja również mam takie poczucie. Triumfalizmu jest mnóstwo, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Wszędzie widzę posty, że już tutaj pokonujemy tę Rosję, ona za chwilę padnie, a w ogóle to jest bez wyjątku banda klaunów i nieudaczników. Takie posty pokazują jakąś głęboką niezgodę na inny scenariusz, który przecież wciąż jest bardzo prawdopodobny.
Niezależnie jednak od tego, jak wojna się skończy, pewne jest to, że proces dochodzenia do siebie po tych strasznych zniszczeniach będzie się wiązał z długotrwałym mozołem i cierpieniem. Tego wszystkiego nie da się wpisać w heroiczną narrację, która jest bardzo atrakcyjna i ma swoje liczne emocjonalne funkcje, ale raczej zakrzywia, niż opisuje realia. Z żywych ludzi, mających swoje słabości, wady, kłopoty, czyni posągi.
Herosów.
Ich teraz bardzo pragniemy widzieć. Ale jednocześnie przestajemy widzieć zwykłych ludzi, którzy – to dotyczy zarówno żołnierzy, jak i cywili – odnoszą rany, tracą bliskich, swoje domy, marzenia, zdrowie i życie. Niezależnie od tego, kto zostanie ogłoszony zwycięzcą tej wojny, trzeba się przygotować na wieloletnią konfrontację z jej strasznymi konsekwencjami.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
Tomasz Stawiszyński. Filozof, eseista, autor książek "Potyczki z Freudem", "Co robić przed końcem świata" i "Ucieczka od bezradności"; w radiu TOK FM prowadzi m.in. "Godzinę filozofów" i "Kwadrans filozofa" oraz, wraz z Cvetą Dimitrovą, internetowy podcast "Nasze Wewnętrzne Konflikty"; twórca podcastu "Skądinąd" (www.patronite.pl/skadinad) dostępnego m.in. na platformach Spotify, Apple Podcasts i Google Podcasts; jest stałym felietonistą "Tygodnika Powszechnego"; jego teksty i audycje można znaleźć na stronie www.stawiszynski.org.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN „UWAGA!" materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.
Pomoc dla Ukrainy
Rosja dokonała inwazji na Ukrainę. Sytuacja jest bardzo trudna do przewidzenia i zmienia się szybko. Jedno jest jasne - mieszkańcy Ukrainy jak nigdy potrzebują pomocy w różnych formach. Dlatego Gazeta.pl wspólnie z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej pracuje nad zapewnieniem pomocy humanitarnej.