Pomocnik
Dlaczego rodzice nie widzą problemów swoich dzieci? (Fot. Shutterstock.com)
Dlaczego rodzice nie widzą problemów swoich dzieci? (Fot. Shutterstock.com)

*Weekend.gazeta.pl wspólnie z Polską Akcją Humanitarną uruchamiają akcję "Pomocnik". W jej ramach przygotowaliśmy darmowy e-book dla rodziców i opiekunów dzieci i nastolatków, które przechodzą trudny czas, zmagają się z kryzysem psychicznym.

15-latka w ciągu pół roku schudła 20 kg, przywieziona do szpitala ważyła 28 kilo. Opowiedziała mi o niej pani dr Aneta Górska-Kot, która przyjmowała ją na swój oddział*. Mówiła, że nigdy nie widziała tak wyniszczonego dziecka – nastolatka miała na rękach plamy opadowe, jak zmarli. Ale jej mama niczego nie zauważyła. W rozmowie z lekarzami stwierdziła, że "dużo pracowała, a córka nosiła szerokie swetry". Co jako pierwsze przychodzi pani do głowy, gdy słyszy coś takiego? 

Że ta biedna dziewczynka musiała być postrzegana przez mamę jako część wyposażenia mieszkania. I dopóki wyposażenie się nie złamie, nie zacznie skrzypieć i przeszkadzać, to nie poświęca mu się uwagi. Zawsze, gdy spotykam dziecko, które jest zauważane przez rodziców tylko przy okazji, serce mi się kraje, ale tutaj trafiło jeszcze na nastolatkę w fazie adolescencji, dorastania, a więc w okresie, gdy człowiek najboleśniej odczuwa trudy swojego istnienia.  

Można oczywiście znajdować wiele powodów, które ułatwią nam zrozumienie i "rozgrzeszenie" tej matki.  

Na przykład jakich? 

Gdyby ona widywała swoje dziecko raz na miesiąc, łatwiej byłoby jej zauważyć zmiany, niż gdy te następują powoli. To tak jak z tą żabą, która włożona do chłodnej wody i powoli podgrzewana pozwala się ugotować. Tylko że ta dziewczynka straciła niemal połowę swojej masy. I to jest po prostu straszne, że na naszych oczach bliska osoba może powoli doprowadzać się do śmierci. 

Kto wie, może ta matka przeżywa teraz wyjątkowo trudne chwile, jest zrozpaczonym człowiekiem, może czuje się tak zagoniona, że pole jej świadomości dramatycznie się zawęziło. A może to krańcowy przypadek narcyza, których wśród dorosłych jest wielu? I wtedy, jeśli coś bezpośrednio nie dotyczy jej spraw, nie jest ważne.  

Ale nasza rozmowa absolutnie nie ma charakteru sądu nad nią. Nie znamy jej przypadku. Jesteśmy w stanie rozmawiać tylko o zjawisku w ogóle. Jak to jest możliwe, że w wielu rodzinach dziecko zostaje samo z kryzysem i problemami. 

Dr Aleksandra Piotrowska: Kto wie, może ta matka przeżywa teraz wyjątkowo trudne chwile, jest zrozpaczonym człowiekiem, może czuje się tak zagoniona, że pole jej świadomości dramatycznie się zawęziło. A może to krańcowy przypadek narcyza, których wśród dorosłych jest wielu? I wtedy, jeśli coś bezpośrednio nie dotyczy jej spraw, nie jest ważne. (Fot. Shutterstock.com)

Zastanówmy się więc, co sprawia, że tak się dzieje. Wspomniała pani rodziców narcyzów.  

Narcyzów jest dziś wielu, a media społecznościowe nasilają to zjawisko, bo dzięki nim możemy chwalić się dzieckiem już nie tylko przed szwagierką, ale także na szerokim forum. Rodzic narcyz widzi dziecko w charakterze obiektu, który świadczy o jego – rodzica – wyjątkowej wartości. "To mnie się udało tak doskonale funkcjonujące, wyglądające, grające w tenisa dziecko wyhodować". Kryzys dziecka staje się rysą na perfekcyjnym wizerunku rodzica. "A w ogóle to niech nie zawraca głowy. Bo jakie ono może mieć problemy? Z klasówką? To niech siądzie i się nauczy. Prawdziwe problemy mam ja". 

Tu chyba nie trzeba być narcyzem. Przekonanie, "jakie problemy może mieć dziecko", jest dość powszechne. 

To prawda, w zaskakująco wielu domach takie myślenie i fraza "poczekaj, aż dorośniesz" ma się świetnie. Jak dziecko ma jakieś problemy, to mu więcej zadać z matematyki, obsztorcować i powinno dalej funkcjonować. 

Dr Aleksandra Piotrowska: Możemy przyjąć założenie, że rodzice najczęściej nieświadomie ignorują dziecięce i nastoletnie dramaty. Bo nie mówimy o przypadkach skrajnych, patologicznych. (Fot. Shutterstock.com)

Jesteśmy w epoce zmian myślenia o rodzinie, kobietach, dzieciach. Jest wielu uważnych rodziców, którzy wiedzą, że dziecka nie wychowuje się już krzykiem i kablem od żelazka, ale... jak w takim razie? Współczesne myślenie o wychowaniu charakteryzuje się tym, że istnieją skrajnie odmienne szkoły na temat dosłownie każdego zagadnienia, od długiego karmienia piersią, przez rodzicielstwo bliskości, po wymierzanie kar i nagród. I teraz skąd rodzic, który ma poczucie, że jego rola jest bardzo ważna, ma czerpać wzorce? Od teściowej czy jednak od zaprzyjaźnionej na placu zabaw mamy? To jest bardzo trudna dla wielu rodziców sytuacja. 

Ale czy nie jest tak, że nieważne, jaki model rodzicielstwa wybieramy, dostrzeganie cierpienia dziecka powinno być czymś bezdyskusyjnym i nadrzędnym? 

Niekoniecznie. To może zależeć choćby od tego, jaki problem ma dziecko. Jeśli pamiętamy, jak bardzo cierpieliśmy po pierwszej nieszczęśliwej miłości, to może sprzyjać zauważaniu i traktowaniu z szacunkiem tego typu problemu u dziecka. Ale jeśli nie zmagaliśmy się na przykład z niskim poczuciem własnej wartości, możemy nawet nie wpaść na to, że dziecko właśnie z tym boryka się od dawna.  

Także to, w jakiej sami jesteśmy teraz sytuacji, jakie są nasze stany emocjonalne, może sprawić, że jedne rzeczy zauważymy łatwiej, a na inne będziemy ślepi i głusi.  

Jaś ma ojca, który pije i bije, więc chłopiec nie radzi sobie w szkole i sam jest agresywny. Czytałam o tym, że rodzice dzieci sprawiających kłopoty, które to kłopoty wynikają z dorastania w trudnym domu, stosują mechanizmy tzw. nierozpoznań, czyli nieświadomego ignorowania problemu-bodźca. Nierozpoznania mają cztery poziomy. Pierwszy to nierozpoznanie istnienia bodźca. W naszym przykładzie matka Jasia może powiedzieć coś w stylu: "Jasiek się źle zachowuje, ale nie wiem dlaczego, bo w naszym domu wszystko jest normalnie".  

Możemy przyjąć założenie, że rodzice najczęściej nieświadomie ignorują dziecięce i nastoletnie dramaty. Bo nie mówimy o przypadkach skrajnych, patologicznych. 

Bez wątpienia jest tak, że gdyby człowiek dopuścił do siebie myśl, że pewne zachowania jego, partnera czy dziecka nie powinny występować, musiałby coś z tym fantem zrobić. W dodatku w sytuacji niepewnej: "A może mi się tylko wydaje, może przesadzam?". Nie istnieją przecież jednoznaczne sygnały, że coś jest nie tak. 

Jaś ma ojca, który pije i bije, więc chłopiec nie radzi sobie w szkole i sam jest agresywny. Matka Jasia może powiedzieć coś w stylu: 'Jasiek się źle zachowuje, ale nie wiem dlaczego, bo w naszym domu wszystko jest normalnie'. (Fot. Shutterstock.com)

Powiedzmy, że dziecko się okalecza. Czy to nie jest jednoznaczny sygnał? 

Mówimy o bodźcach, a nie o trudnych zachowaniach w ich konsekwencji. Pewna niezwykle świadoma kobieta, gdy już nie mogła nie zauważać, że córka się tnie, szybciutko sobie to wyjaśniła: "Taka panuje moda. Kiedyś małolaty zarażały się tatuażami, a dziś się tną".  

To ją uspokoiło? 

Sprawiło, że nie musiała przyznawać, że jej związek z aktualnym partnerem jest do bani i zaburza funkcjonowanie jej i dziecka, co wymagałoby zrobienia czegoś z tym związkiem. A to jest przecież trudne. Więc najwygodniej nie zauważać. To też przejaw działania mechanizmów obronnych, które robią, co mogą, żebyśmy nie zwariowali. One zmniejszają poziom niepokoju, ale zwiększają ryzyko, że coś złego się stanie.  

A gdy już nie sposób negować pewnych faktów, zawsze można umniejszać ich wagę. 

Tu dochodzimy do drugiego poziomu nierozpoznań – wagi problemu. "Rzeczywiście mąż pije i nas bije, ale tylko dlatego, że ma kłopoty w pracy". 

Albo: "Co za problem, że mój partner w dziwny, w trącący seksualnością sposób zwraca się do mojej nastoletniej córki? Uprzejmy jest. To powinno jej podnieść samoocenę". 

Co leży u podłoża? Znów dążenie do nienazwania kolejnej rzeczy, którą trzeba by się w życiu zająć. Bo nie chcę mówić o drastycznych wytłumaczeniach molestowania. Z ust dwudziestoparolatki usłyszałam niedawno – pardon – "dupa nie mydło, nie wymydli się od używania". Chcę wierzyć, że to przypadek zupełnie skrajny, ale regularnie spotykam się z sytuacjami, że w rodzinie dochodzi do wykorzystania seksualnego i wykluczone jest, żeby matka mogła tego nie zauważyć – uniemożliwiają to warunki lokalowe albo zachowanie dziecka jest niedwuznaczne. Czasem dziecko mówi wprost. I zdarza się, że matka nie robi z tym nic, bo wydaje jej się, że bezpieczniej dla rodziny będzie, jeśli facet zaspokoi żądze w rodzinie, z której przecież nic nie wyjdzie na zewnątrz. "Gdzie on ma łazić za babami, szukać, jak tutaj pod ręką jest. Zresztą to nie tylko u nas. A co się komu stanie? Ubędzie tej małej? No nie ubędzie".  

Kilka lat temu miałam do czynienia z przypadkiem, kiedy wychowawczyni pierwszej klasy podstawówki bardzo szybko nabrała podejrzeń, że jedna z siedmiolatek doświadcza molestowania, i to, o zgrozo, najpewniej ze strony starszego brata i partnera matki. Poproszona o rozmowę matka, wykształcona, często podróżująca służbowo bizneswoman, wie pani, jak zareagowała? Następnego dnia wypisała córkę z tej szkoły. 

'Czasem dziecko mówi wprost. I zdarza się, że matka nie robi z tym nic, bo wydaje jej się, że bezpieczniej dla rodziny będzie, jeśli facet zaspokoi żądze w rodzinie, z której przecież nic nie wyjdzie na zewnątrz' (Fot. Shutterstock.com) , 'Kilka lat temu miałam do czynienia z przypadkiem, kiedy wychowawczyni pierwszej klasy podstawówki bardzo szybko nabrała podejrzeń, że jedna z siedmiolatek doświadcza molestowania, i to, o zgrozo, najpewniej ze strony starszego brata i partnera matki. Poproszona o rozmowę matka, wykształcona, często podróżująca służbowo bizneswoman, wie pani, jak zareagowała? Następnego dnia wypisała córkę z tej szkoły' (Fot. Shutterstock.com)

Bo wyszło poza rodzinę.  

A to jest XXI wiek, Warszawa. Na poziomie głębokich przyczyn znów mamy to samo: tak jest najwygodniej. Na moje barki nie spada kolejna rzecz, którą muszę się zająć. Bo gdyby się okazało, że muszę się rozstać z mężem czy partnerem, to jak ja sobie poradzę finansowo? A co ludzie powiedzą?  

Doszłyśmy do trzeciego poziomu – niedostrzegania możliwości zmiany: "Mąż pije i bije, ale takie jest życie!". Jak pogonię tego faceta, który krzywdzi moją córkę... 

…to sobie nie poradzę, to pogorszę sytuację, to ludzie wezmą nas na języki. I w rezultacie ani dziecku, ani sobie nie pomogę. Może będzie jeszcze gorzej. 

Niestety, zdarza mi się to samo stwierdzać w przypadkach, gdy głównym problemem dziecka są konflikty z rówieśnikami. To akurat nie jest kwestia ostatnich parunastu miesięcy, ale w poprzednich latach najczęściej dzieci szukały wsparcia u pedagogów szkolnych właśnie z tego powodu. Były hejtowane, dręczone, a od rodziców dostawały tylko rady typu: "Musisz przeczekać", "Nie czytaj tych głupot, które wypisują w sieci", "Wzrusz ramionami i idź dalej swoją drogą", "Nic się nie da zrobić, zawsze tak było wśród młodych".  

'W poprzednich latach najczęściej dzieci szukały wsparcia u pedagogów szkolnych właśnie z tego powodu. Były hejtowane, dręczone, a od rodziców dostawały tylko rady typu: 'Musisz przeczekać', 'Nie czytaj tych głupot, które wypisują w sieci', 'Wzrusz ramionami i idź dalej swoją drogą', 'Nic się nie da zrobić, zawsze tak było wśród młodych'' (Fot. Shutterstock.com)

Czwarty poziom nierozpoznań to niedostrzeganie możliwości zmiany w sobie: "Wiem, że inne kobiety odchodzą od pijaków i radzą sobie, ale ja bym sobie nie poradziła". 

"Jestem, jaka jestem!" Tłucze ją czwarty w jej życiu alkoholik, ale "ona ma słabość do takich". Tu też najwygodniej jest założyć, że może ja nie mam najbardziej prawidłowych poglądów czy zachowań, ale całe życie tak mam. "Przecież się od nowa nie urodzę". 

Bardzo wiele osób rezygnuje, gdy słyszy od psychologa, że może zmienić nawet taki sposób myślenia czy postępowania, który towarzyszył im przez lata, tylko to wymaga dużego wysiłku rozłożonego w czasie. Gdybyśmy umieli zaproponować ludziom jednorazowe spotkanie, to nawet gdyby to były bardzo przykre dla nich dwie godziny, weszliby w to. Ale spotykać się co tydzień przez dwa lata, żeby przestało doprowadzać mnie do białej gorączki, że dziecko śmie mieć inne zdanie niż moje? Nie, to za wiele. 

Jeśli człowiek nie zostaje zmuszony do podjęcia wielkiego wysiłku dokonania zmiany w sobie, to najchętniej deprecjonuje ryzyko związane z tym, jak się sprawy mają. Albo przerzuca ten wysiłek na barki kogoś innego. 

Na przykład dziecka. Delegata do leczenia. 

"Wyregulować dziecko trzeba, proszę pani". Ono niech się zmieni. Oddać dziecko na jakąś terapię. "Po to chyba jesteście, wy, psychologowie?" 

Z własnego doświadczenia wiem, że dzieci potrafią też bardzo skutecznie ukrywać problemy. I wtedy rodzic może faktycznie ich nie zauważyć. 

Są dzieci tak dzielne, że latami są ofiarami przemocy rówieśniczej i nie dają sygnału, że coś się dzieje. Bo nie chcą przysparzać kłopotów matce, która już i tak ma w życiu ciężko. Ale sądzę, że nie jest możliwe tak doskonałe ukrywanie lub maskowanie swoich uczuć przez dziecko, żeby rodzic, który chce wiedzieć, co się w życiu dziecka dzieje, mógł nic nie zauważyć. Może się to udawać przez kilka dni, ale przez lata? Przecież dziecko to nie jest zawodowy aktor.

'Są dzieci tak dzielne, że latami są ofiarami przemocy rówieśniczej i nie dają sygnału, że coś się dzieje. Bo nie chcą przysparzać kłopotów matce, która już i tak ma w życiu ciężko' (Fot. Shutterstock.com)

Myślę jeszcze o rodzicach, którzy nie widzą problemów swoich dzieci, bo ich nie kochają. Uważają, że rodzicielstwo było błędem. Przecież i tacy rodzice istnieją. 

Oczywiście, że tacy rodzice zawsze byli, są i będą. Znam matkę, która właśnie dochodzi do wniosku, że nie znosi swojego dziecka, głównie ją irytuje, musi się zmuszać do okazywania mu serdeczności. Ale nie można powiedzieć, że jeśli nie wytwarza się ta bliska więź rodzica z dzieckiem, to tacy rodzice są na pewno fatalni. Część z nich jest bardzo przyzwoitymi, uważnymi rodzicami, bo starają się swoje niedostatki emocjonalne kompensować. 

Zobacz wideo Zapytaj dziecko

Dzieci, które nie mają wsparcia od nikogo... 

…to są przede wszystkim te dzieci, które potem widzimy w przerażających statystykach prób samobójczych i samobójstw. Bo to nieprawda, że dzieci podejmują próby samobójcze impulsywnie. Najczęściej dramat narasta przez długi czas. A wszystko wskazuje na to, że te 1496 prób zgłoszonych w ubiegłym roku powinniśmy mnożyć przez pięć albo dziesięć – i to wciąż mogą być skromne szacunki. 

Rodzice potrafią zanegować nawet próbę samobójczą dziecka. Dr Górska-Kot podała przykład chłopca, który powiesił się w stodole, na szczęście nieskutecznie, a w szpitalu rodzice kazali zakładać mu golfy. 

Pewne fakty stygmatyzują rodzinę. Dla wielu osób takim czymś jest choroba nowotworowa. 

Słucham? 

Ludziom znacznie łatwiej przyznać się do zawału serca albo zapalenia trzustki w rodzinie, niż powiedzieć: rak. Znam osoby, które dbają o to, żeby z działu kadr nie przedostał się nigdzie symbol statystyczny choroby, który jest w L4. Bo w opinii niektórych rak to jest albo kara za jakieś grzechy, albo dowód, że tam były ruja i porubstwo. A co dopiero przyznać się, że w rodzinie ma miejsce załamanie nerwowe, kryzys psychiczny, próba samobójcza. Przecież to jest ewidentne wskazanie, że tam się działo coś złego. 

Nieuważność na własne dzieci, zaniedbywanie ich to nie jest tylko problem tzw. złych domów, ale również tych "dobrych". Dzieci wykształconych, zamożnych rodziców bywają niekiedy równie samotne jak te z rodzin wieloproblemowych. 

Mówimy o dzieciach, którym zdaniem obserwatorów z zewnątrz niczego nie brakuje. Które są z bardzo porządnych rodzin, ba, często rodzice właściwie żyją dla tych dzieci. Tylko to wcale nie musi sprzyjać ich dobremu rozwojowi. Bo najczęściej dziecku towarzyszy wtedy jedna z makabrycznych emocji: wszechogarniające poczucie winy wobec rodzica. Że nie jest się wystarczająco dobrym, że nie sprostało się na takim poziomie, na jakim rodzice by chcieli i zasługują. To jest oddzielna kategoria produkowania nieszczęśliwych ludzi.  

Dr Aleksandra Piotrowska: Widzieć swoje dziecko to znaczy zrobić dla niego miejsce w swoim życiu. I uświadomić sobie, że oprócz tego, że to jest MOJE dziecko, to jest to też całkiem osobna jednostka, która od małego ma własne plany, radości i troski (Fot. Shutterstock.com) , Dr Aleksandra Piotrowska (Fot. archiwum prywatne)

Co to znaczy widzieć swoje dziecko? 

Zrobić dla niego miejsce w swoim życiu. I uświadomić sobie, że oprócz tego, że to jest MOJE dziecko, to jest to też całkiem osobna jednostka, która od małego ma własne plany, radości i troski. Jako rodzic mogę dostrzegać tylko te aspekty funkcjonowania dziecka, które wiążą się z moją jego wizją, moimi wobec niego obowiązkami i moimi oczekiwaniami. Ale wtedy nie widzę dziecka, tylko materiał, nad którym pracuję. Rodzic, choć jego rola jest bardzo ważna, nie jest demiurgiem. A dziecko to nie jest plastelina.  

*Historia pochodzi z rozmowy pt. "W pandemii codziennie przyjmujemy dziecko po próbie samobójczej" z dr Anetą Górską-Kot >>

**Więcej na temat nierozpoznań można przeczytać TU>>

Aleksandra Piotrowska. Doktor psychologii. Pracownik naukowy Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego (obecnie na emeryturze), konsultantka dla rodziców i nauczycieli. Społeczna doradczyni Komitetu Ochrony Praw Dziecka i Rzecznika Praw Dziecka (w latach 2008–2018). Propaguje wiedzę psychologiczną, jest autorką wielu publikacji i książek, m.in. "Szczęśliwe dziecko, czyli jak uniknąć najczęstszych błędów wychowawczych" i "Nastolatki pod lupą". Matka dwójki dzieci i babcia trójki wnucząt. 

Komitet Ochrony Praw Dziecka od czterdziestu lat promuje prawa dziecka, stawia na edukację i profilaktykę. Działa w obszarze ochrony praw dziecka, udzielając bezpłatnej pomocy prawnej, pedagogicznej, psychologicznej i mediacyjnej. Prowadzi także szkolenia i warsztaty dla specjalistów, a także rodziców i opiekunów. Na stronie KOPD znajdują się informacje o projektach - m.in. dwudziestoletnim edukacyjnym Konkursie Świat Przyjazny Dziecku, w ramach którego oceniane są najlepsze książki, gry, zabawki dla dzieci. Jedną z najnowszych inicjatyw KOPD jest Akademia Dobrego Rozstania, edukująca na temat standardów pomocy dziecku w sytuacji rozstania rodziców.

Działalność stowarzyszenia można wesprzeć przekazując 1 procent lub na tej stronie >>

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.

"Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami

Gazeta.pl wspólnie z Polską Akcją Humanitarną uruchamiają akcję "Pomocnik". W jej ramach przygotowaliśmy ebook dla rodziców i opiekunów dzieci i nastolatków, które przechodzą trudny czas, zmagają się z kryzysem psychicznym. "Pomocnik" jest dostępny do ściągnięcia za darmo. Na stronie "Pomocnika" czekają też materiały wideo stworzone we współpracy z dr Anetą Górską-Kot oraz liczne artykuły, reportaże i wywiady z ekspertami i ekspertkami. I będzie ich stale przybywać. Bo kryzys polskiej psychiatrii dziecięcej i oficjalne statystyki samobójstw to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie chodzi tylko o próby i śmierci samobójcze, depresje i inne poważne rozpoznania. Pod nimi są setki tysięcy codziennych, samotnych dramatów dzieci i nastolatków, a pandemia tylko te cierpienia spotęgowała. Ich rodzice i opiekunowie też cierpią. "Pomocnik" jest dla Was, nie jesteście sami.

POBIERZ