Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Mistycyzm i nadużycia seksualne; dzieła miłosierdzia i niszczenie indywidualności; całkowite poświęcenie i fanatyzm metod; gigantyzm organizacyjny i unicestwianie jednostki; zbiorowe uniesienia i samobójstwa; przyklejone uśmiechy i leki psychotropowe; wywyższenie postaci charyzmatycznej przywódczyni i zniewolenie żeńskiego stanu; machina pieniądza i władzy; powrót do źródeł prymitywnego katolicyzmu i ezoterycznego kultu osobowości; tłumienie seksualności i homofobia.*

Bardzo długa jest lista sprzeczności i „oksymoronów", które można przytoczyć, podejmując szeroko zakrojone dochodzenie w sprawie ruchu kościelnego Focolari – pod wieloma względami tajemniczego i nieznanego publicznie, chociaż działającego w stu osiemdziesięciu dwóch krajach, z dwoma milionami członków, założonego w 1943 roku przez Chiarę (lub, jak w metryce, Silvię) Lubich. Ta kontrowersyjna postać wzbudza ogromne zainteresowanie z wielu powodów: po pierwsze dlatego, że Focolari jest jedynym ruchem katolickim, który posiada od początku, z czasem również statutowo, a więc obligatoryjnie, przewodniczącą, którą może być tylko i wyłącznie kobieta. 

To novum ma duże znaczenie, ale wprowadzone zostało w sposób bardzo dyskusyjny i problematyczny. Po drugie dlatego, że Ruch Focolari można uznać za gigantyczne „ludzkie laboratorium", genialny eksperyment zarządzania psychologią indywidualną i zbiorową. W zależności od tego, jak jest interpretowany, może być wielkim sukcesem w konkretnej realizacji Ewangelii, a także – w opinii wielu członków, którzy odeszli, bo byli ofiarami nadużyć, oraz według niektórych teologów i ludzi Kościoła – piekielną machiną unicestwiającą osoby w imię służby na rzecz ambitnego projektu manipulacyjnego, machiną, która mieli bezlitośnie istnienia ludzkie i ich przeznaczenie, jak też gromadzi pieniądze i zdobywa władzę. 

(…) 

Jednym z przypadków, które wyraziście ilustrują rozpacz, jaka ogarnia tak wielu konsekrowanych fokolarynów po latach życia w Ruchu, jest historia samobójstwa konsekrowanej fokolarynki Marisy Baù, do którego doszło 20 grudnia 2011 roku. 

W Montet, małej wsi rolniczej w szwajcarskim kantonie Fryburg, znajduje się cytadela Ruchu Focolari. Tutaj mieszkała Marisa Baù, piękna wenecjanka o słodkim spojrzeniu i wiecznym uśmiechu. Przybyła do Montet w wieku trzydziestu trzech lat, po dekadzie intensywnej aktywności we Włoszech. Miała góry we krwi: pochodziła z Sasso, małej części gminy Asiago, górskiego centrum w prowincji Vicenza. Urodziła się w licznej rodzinie. Jej siostra Mirella i dwóch braci, Danilo i Pietro, nadal mieszkają w Sasso. Dwie inne siostry, Orianna i Lucia, przeniosły się do Lusiany, innego górskiego centrum płaskowyżu Asiago. 

Szwajcarskie Montet (fot. Wikipedia Commons / CC BY-SA 3.0)

Marisa przyszła na świat 12 maja 1963 roku jako przedostatnia z ośmiorga rodzeństwa. Od piętnastego roku życia, kiedy zmarła jej matka, robiła wszystko, co w jej mocy, aby opiekować się rodzeństwem, które pozostało w domu. Pracowita i kreatywna, po dwóch latach zatrudnienia w fabryce wraz z dwoma koleżankami założyła mały zakład krawiecki. 

Zetknęła się z Focolari z okazji Genfest w 1980 roku i przystąpiła do Ruchu szybko i wielkodusznie. Czując powołanie do poświęcenia się Bogu we wspólnocie Focolari, opuściła rodzinę w 1991 roku, aby najpierw udać się do domu w Padwie, gdzie ukończyła studia z księgowości, a w 1992 roku – szkołę formacyjną w Loppiano. 

Po okresie formacyjnym Marisa została przeniesiona do centrum w Montet (Broye) w Szwajcarii, gdzie pracowała w atelier odzieży dziecięcej i w 1994 roku została tam kierownikiem produkcji. W 1998 roku ze względu na jej charakterologiczne i duchowe predyspozycje została poproszona o opiekę nad fokolarynką w trakcie formacji. Ci, którzy poznali Marisę, wspominają ją jako wspaniałą osobę, zawsze gotową pomagać innym. 

Rankiem 20 grudnia 2011 roku, wkrótce po powrocie z podróży do Brazylii, w której towarzyszyła jednej z fokolarynek, Marisa Baù, mająca wówczas czterdzieści osiem lat, oddaliła się ze swojego stanowiska pracy, usprawiedliwiając się słowami: „Boli mnie głowa, wychodzę zaczerpnąć świeżego powietrza". W tym momencie zniknęła. 

Hipotezy odnośnie jej zaginięcia w trakcie wielu dni poszukiwań były różne: wypadek, dobrowolne odejście, ucieczka, nieszczęście, porwanie? Dokuczały jej migreny, ale nigdy nie okazywała, że poza nimi jej cokolwiek dolega. Poszukiwania zintensyfikowały się do tego stopnia, że zaangażowano Chi l’ha visto [Odpowiednik polskiego programu telewizyjnego Ktokolwiek widział, ktokolwiek Wie – przyp.red.], ale bez rezultatu. W artykule z „VicenzaToday" opublikowanym po transmisji programu stawiano zarzuty: „Pytanie, które pozostaje po transmisji dla wielu współbraci Marisy, brzmi: dlaczego te szczegóły pojawiają się dopiero teraz? Te kwestie pozostają otwarte bardziej niż kiedykolwiek, narastają z każdą godziną, wywołują udrękę i rozpacz tych, którzy kochają Marisę...". 

Po pewnym czasie tajemnica się wyjaśniła. Ciało kobiety w zaawansowanym stanie rozkładu znaleziono w szopie rolniczej między Cugy i Bussy, kilka kilometrów od wspólnoty, w której mieszkała. Informacje na ten temat od władz szwajcarskich przeciekały do włoskich gazet fragmentarycznie. Zgodnie z tym, o czym później doniosło „Corriere del Veneto"2, policja we Fryburgu uważała, że Marisa Baù zmarła w wyniku powieszenia, co potwierdził konsul generalny Włoch w Genewie Alberto Colella. Ciało Marisy było w zaawansowanym stanie rozkładu i rozpoznano je po ubraniu oraz kluczach do pokoju, które znajdowały się w kieszeni kurtki. 

Sekcja zwłok potwierdziła, że śmierć Marisy była wynikiem desperackiego czynu. W gazecie „Giornale di Vicenza" napisano, że „Rolnik, który odkrył tragedię, znalazł ją, przesuwając okrągłą belę siana w swojej stajni, wiszącą pod dachem z pętlą na szyi". 

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Marisa Baù mieszkała przez piętnaście lat w szwajcarskiej cytadeli Ruchu Focolari, w której często można się znaleźć po dwuletnim okresie formacyjnym w Loppiano, dla pewnego rodzaju „udoskonalenia" które przygotowującego fokolarynów i fokolarynki konsekrowane na najwyższe stanowiska w Ruchu lub do wymagających zleceń za granicą. Nietrudno wyobrazić sobie życie Marisy w Montet, naznaczone niezwykle sztywnym rytmem: ciężka praca, ślepe poddanie się przełożonym szwajcarskiej cytadeli, spacery po lesie, modlitwa, rzadkie wizyty u rodziny, wyjazdy zagraniczne do centrów Ruchu. 

Zgodnie z nakazami obowiązującymi w Focolari, aby żyć Ideałem, należy być zawsze w dobrym nastroju, nigdy nie ujawniać ciemnej strony osobowości, zmęczenia. Przymusowe trzymanie się tak monotonnego stanu przez długi czas może udusić lub unicestwić prawdziwe Ja. Ta forma samokontroli może nawet prowadzić do samobójstwa, kiedy staje się ekstremalna i nie do zniesienia. 

Ci, którzy odchodzą z Ruchu, są bardzo mocno deprecjonowani. W 1997 roku Chiara Lubich powiedziała: „Robią to, bo nie chcieli umrzeć: nie chcieli zaprzeć się samych siebie i wziąć krzyża. Albo dlatego, że są psychicznie niezdolni do życia w Ruchu. Albo dlatego, że nie oparli się pokusom". A może po prostu chcą być sobą i bronić swojej indywidualności. 

Eksfokolarynka Silvia Martinez tak komentuje historię Marisy Baù: Dwuznaczna postawa byłej przełożonej generalnej Focolari [Marii Voce] odnośnie prawdziwych przyczyn śmierci Marisy Baù jest kolejnym potwierdzeniem zinstytucjonalizowanej symulacji, o której wspominałam. Marisę poznałam osobiście w szkole Focolari w Loppiano. Dziewczyna pozornie bardzo miła, ale widziało się jej stan milczącego poszukiwania z wieloma znakami zapytania – w większości domniemanymi, ponieważ nie wolno było wyrazić wątpliwości i wewnętrznych obaw. Liderom wygodnie jest powiedzieć, że historia samobójstwa Marisy Baù była „odejściem owianym tajemnicą", ukrytym za zasłoną, która wciąż czeka na odsłonięcie. W istocie Marisę można określić bardziej jako baranka pokutnego niż jako ofiarę. Jej zdjęcia mówią same za siebie: na pewno dostrzegasz uśmiech na twarzy Marisy patrzącej w obiektyw, ale i ogromny smutek w jej głębokim spojrzeniu. 

Silvia Martinez bardzo ostro komentuje tę historię: Marisa Baù pozostaje wyraźnym przykładem konsekwencji opresyjnej rzeczywistości ukrytej za przykładnymi pozorami „charyzmatu nad charyzmatami". Zachowując proporcje, można powiedzieć, że Marisa została zabita przez faryzejski system: na zewnątrz jest to samobójstwo, w istocie chodzi o morderstwo z konkretną przyczyną, stanowiące konsekwencję „procesu zbiorowego". Marisa Baù nie potrafiła już tego znieść, ponieważ nie było w zwyczaju nie czuć się dobrze. Dlatego nie mogła sobie pozwolić na otwarte przyznanie się, że jest ofiarą braku porozumienia, niemożliwości rozwiązania uzasadnionego kryzysu sumienia. 

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Silvia Martinez kontynuuje: Sprawa Marisy Baù to głos w imieniu wielu ludzi. Mówiąc krótko, ciągłe tłumienie uzasadnionego kryzysu staje się raną, która uniemożliwia realne postrzeganie rzeczywistości, zmuszając osobę do aktu ekstremalnego. Trafne, choć niewygodne wyjaśnienia, jakie pochodzą od fokolarynów z Montet, według których „[…] kobieta miała pewne problemy zdrowotne: złe samopoczucie, bóle głowy, nieprzyjazne zachowanie", „Marisa przechodziła kryzys, ponieważ w niedalekiej przyszłości czekało ją jeszcze bardziej odpowiedzialne zadanie daleko od Montet i być może to ją martwiło", budzą zakłopotanie, ponieważ jej bezpośredni towarzysze nie sygnalizowali żadnych problemów. Jest bardzo prawdopodobne, że nawet ich nie zauważyli lub że bali się interweniować. 

Silvia Martinez zwraca uwagę, że sytuacja Marisy Baù była znana: Bardzo ważnym punktem byłoby zbadanie przyczyny, która doprowadziła do wykluczenia z cytadeli Focolari w Montet genueńskiej fokolarynki Jessiki Di Pietro. Według dokładnych informacji stało się to w okresie po ujawnieniu tragedii Marisy Baù. Co ta osoba wie w tej sprawie, czego nie pozwolono jej wyrazić? W każdym razie nie tylko członkowie społeczności Montet, w której mieszkała Marisa, ale także jej liderzy muszą wziąć odpowiedzialność za czyn Marisy Baù. 

Dwóch byłych fokolarynów, którzy wolą, aby o nich nie wspominano, potwierdza: „Doprowadzono do odejścia Jessiki, mówiąc jej, że nie nadaje się już do życia w Ruchu. To nie był jej wybór, praktycznie zmusili ją do odejścia. Może była świadkiem czegoś w Montet".  

*Fragmenty książki "Boża Sekta" Ferruccio Pinotti, tłumaczenie: Małgorzata Wierzchowska