
W Europie już dawno stworzono przejrzyste mechanizmy finansowania Kościoła. Nie są one pewnie idealne, jednak w porównaniu z mętną wodą finansów nad Wisłą to przejrzysty strumień. Transparencje zapewnia jednolita siatka płac. Od początku lat dziewięćdziesiątych w każdej włoskiej diecezji istnieje Instytut Utrzymania Duchowieństwa, czyli w istocie dział kadr i płac. Wysokość pensji, jak w każdej instytucji, zależy od funkcji i stażu. Księża diecezjalni – jest ich we Włoszech blisko trzydzieści osiem tysięcy – zarabiają od 883 do 1376 euro. Biskupi 1500 euro. W oczach Włochów duchowni postrzegani są jako osoby raczej niemajętne.*
Otto per mille, słynne osiem promili to dobrowolny odpis od podatku dochodowego – każda osoba fizyczna może odprowadzić na związek wyznaniowy albo finansowanie przez państwo nadzwyczajnych działań dobroczynnych, na przykład pomocy uchodźcom, wsparcie w przypadku katastrof naturalnych albo zapobieganie głodowi na świecie. Większość jednak jako beneficjenta wskazuje Kościół.
W Niemczech księża otrzymują świadczenia porównywalne do urzędników państwowych. W Bawarii, w zależności od stażu, uposażenie księdza wynosi między 4024 a 4969 euro brutto. W Hamburgu między 3959 a 4944 euro.
W archidiecezji kolońskiej proboszcz otrzymuje miesięczną pensję wynoszącą od 3105 do 4742 euro brutto, wikariusz – od 3052 do 4314 euro. Mieszkanie w budynkach kościelnych mają za darmo, na jego utrzymanie ksiądz dostaje 780 euro.
Podstawowym źródłem utrzymania niemieckiego Kościoła jest podatek kościelny. Kirchensteuer nie jest zapisany w konstytucji. Regulują go prawa poszczególnych krajów związkowych. Uprawnionym do pobierania podatku może być tylko określony Kościół lub związek wyznaniowy. Zobowiązanym do uiszczania podatku jest z kolei wyłącznie osoba fizyczna należąca do danego Kościoła lub innego związku wyznaniowego. W katolickiej Bawarii, Badenii i Wirtembergii wynosi on 8 proc. dochodów, w pozostałych landach 9 proc. (tam 3 proc. pobiera państwo jako opłatę manipulacyjną).
We Francji, "najstarszej córze Kościoła", zdecydowano o radykalnym rozdziale Kościoła i państwa. Ze środków publicznych pokrywane są koszty remontów i utrzymania budynków kościelnych. Ale tylko tych, które zostały zbudowane przed 1905 roku i upaństwowione na mocy ustawy z tego czasu (nie obowiązuje ona w Alzacji i Lotaryngii). Z budżetu państwa utrzymywane są też katedry i pałace biskupie zaś inne świątynie utrzymują gminy. Istnieje też możliwość obwarowanego limitem odliczenia od podatku darowizn na rzecz Kościoła.
Działalność Kościoła jest więc finansowana ze składek wiernych i z darowizn. Wyjątkiem są Alzacja i Lotaryngia, gdzie uznane związki religijne otrzymują subwencje. Z funduszy publicznych finansuje się za to duszpasterstwo w wojsku, szpitalach i więzieniach. Pensje duchownych są wypłacane z dobrowolnych ofiar wiernych. Od kilku lat, by zapewnić środki na utrzymanie dwunastu tysięcy aktywnych księży i jedenastu tysięcy osób świeckich pracujących w parafiach, Kościół we Francji rozpoczął kampanię fundraisingową wśród wiernych.
W 2017 roku francuscy katolicy ofiarowali na ten cel przeszło 250 milionów euro. Jak zauważa Marcin Przeciszewski, świeccy pracownicy kościelni wynagradzani są między 1200 (najniższa ustawowa pensja we Francji) a 1450 euro miesięcznie. Księża i biskupi otrzymują wynagrodzenie między 747 a 945 euro miesięcznie.
Materialne potrzeby Kościoła pokrywa się w jednej trzeciej z dobrowolnego "podatku kościelnego", płaconego głównie przez praktykujących katolików. Wielu z nich ofiarowuje na ten cel nawet 10 proc. swoich dochodów.
Tym, co zostanie w kasie parafii oraz diecezji po opłaceniu pensji, nie zarządzają według własnego uznania proboszcz i biskup. W Niemczech, Szwajcarii czy Włoszech duchowni administrowaniem pieniędzmi nie chcą się nawet zajmować. Po co dawać okazje do plotek? Wydatkami zajmują się rady parafialne, czyli zaangażowani świeccy.
Ksiądz zgłasza zapotrzebowanie na remont, zorganizowanie usług komunalnych albo zakup rzeczy potrzebnych mu na plebanii (o kościele nie wspominając), a świecka komisja robi przegląd rynku, organizuje przetargi – wszystko w zgodzie z zasadami transparentności wydatków.
---
Żeby opisać system finansowania Kościoła katolickiego w Polsce, trzeba by opasłej księgi, a raczej całej antologii. Skupmy się więc na kwestiach najistotniejszych.
Według ustaleń Dominiki Wielowiejskiej, która próbowała ustalić, jakimi kwotami dysponuje polski Kościół, wynika, że obraca on rocznie 17 miliardami złotych:
- 2–3 miliardy złotych to przychód z tacy,
- 3–4 miliardy złotych to opłaty za pogrzeby, śluby i inne usługi,
- ok. 3 mld zł to dochody z rent, najmu i dzierżawy nieruchomości,
- 3–5 miliardy złotych to pozycja "różne dochody" (Kościół prowadzi wszechstronną działalność gospodarczą),
- ponad 2 miliardy złotych dokłada budżet państwa.
Dane te wyciekły w związku z negocjacjami prowadzonymi przez spółki miliardera Zygmunta Solarza z Kościołem na temat aplikacji, która miała zostać zainstalowana na smartfonach wiernych. Miała służyć do informowania ich o wydarzeniach w parafii, ale również zapewnić bezgotówkowe wpłaty tytułem ofiar. Według Dominiki Wielowiejskiej ludzie Solorza zaproponowali prowizję wynoszącą 7 proc. od obrotów generowanych za pomocą aplikacji. Do dealu na razie nie doszło, chociaż biskupom ten pomysł ponoć się spodobał. Przy okazji jednak powstałby wreszcie mechanizm kontroli nad bilonem i banknotami, którymi obracają proboszczowie. Zamiast tego wyciekły na razie dane o potencjale finansowym Kościoła, o którym do tej pory nic tak naprawdę nie wiedzieliśmy.
"Od wielu już lat postuluje się w naszym kraju wprowadzenie rozwiązania systemowego, opartego na podatku kościelnym, które gwarantowałoby Kościołowi zabezpieczenie środków finansowych w sposób trwały i przejrzysty. Niestety, rzeczowa refleksja na ten temat jest raczej dopiero przed nami" – pisał na łamach "Przeglądu Powszechnego" ksiądz profesor Andrzej Kobyliński. Był rok 2005. Mimo kolejnych wezwań Franciszka – a przedtem surowego Benedykta XVI – do przejrzystości i skromności, taki system w polskim Kościele nie powstał.
Kościół w Polsce nie umie, nie chce i nie lubi rozmawiać o pieniądzach. Kiedy Dominika Wielowiejska pisała swój tekst o finansach Kościoła, czyniąc zadość zasadzie, by dać głos wszystkim zainteresowanym stronom, wysłała zestaw pytań do biura prasowego episkopatu. Przedtem diecezje, do których wysłała podobne pytania w tej sprawie, nie chciały ujawnić swoich przychodów. Z episkopatu dostała odpowiedź, że celem sporządzonego przez nią opracowania nie jest rzetelna i uczciwa informacja, lecz wywołanie napięć społecznych. Oczywiście żadnej merytorycznej odpowiedzi na postawione pytania nie dostała.
Trudno się więc dziwić, że również finanse, o których Kościół tak bardzo nie chce mówić, są i będą przedmiotem zainteresowania wiernych. Nie tylko przyciąga ich tajemnica, lecz także razi skala przywilejów, z których korzysta Kościół.
* * *
Księża co do zasady nie płacą żadnych podatków. Ich dochody, w przeciwieństwie do zasad obowiązujących na zachód od Odry, nie są jasne. Pomimo sprawowania tych samych funkcji zarabiają od Sasa do Lasa. Pieniądze z tacy i za sakramenty nie podlegają obowiązkowi podatkowemu. Gotówka wchodzi w posiadanie tego, kto je dostał. Kto pierwszy, ten lepszy. Nie ma mowy o żadnej transparentności.
Wiele się mówi o rewolucyjności pontyfikatu argentyńskiego papieża, jednak jest ona sprowadzana do nieistotnych anegdot, jak świeckie pozdrowienie zaraz po wyborze na papieża, rezygnacja z papieskich apartamentów czy noszenie zdezelowanych butów. Naszym zdaniem prawdziwa rewolucja tego pontyfikatu będzie polegała na odklejeniu religijnych posług od pieniędzy. Przecież jedyna polska herezja związana była właśnie z próbą niepobierania opłat za odprawienie mszy. Była ona tak niesłychana, że pobożnych księży mariawitów uznano za heretyków i wyklęto z katolicyzmu. Dzisiaj ta "herezja" wraca, i to mocą decyzji papieża Franciszka! Być może doczekamy czasów, gdy wszystkie usługi religijne będą gratis.
(…)
Absolutnie poza kontrolą pozostają dochody biskupów. Tym niczego zresztą nie brakuje. Mieszkają w wygodnych pałacach, wożą ich szoferzy a na co dzień dopieszcza wianuszek klakierów, wdzięcznych za możliwość pracy na biskupim dworze. Jeśli chodzi o finanse diecezji, zarządza nimi wyznaczony przez biskupa i absolutnie podległy mu ekonom.
Mało się o tym mówi, ale biskupi po każdej wizycie na podległych im parafiach wracają, a jakże, z kopertą. Każdy odpust, wizytacja, bierzmowanie wiążą się z datkiem, który wręcza dostojnemu hierarsze goszczący go proboszcz. To kwoty rzędu kilkuset, czasem kilku tysięcy złotych.
Znamy relację pewnego wikarego z południa Polski, który towarzyszył swojemu proboszczowi chcącemu zaprosić bardzo ważnego hierarchę na bierzmowanie w parafii. Proboszczowi spadła saszetka, na podłogę rozsypało się sporo banknotów.
– Nie mniej niż 100 tysięcy – wspomina ksiądz. Razem z proboszczem zbierał je z dywanu na kolanach.
Jakiś czas temu media obiegła wiadomość o uczciwym znalazcy saszetki, którą na ławce pod trzebiatowskim ratuszem pozostawił biskup kurii koszalińsko-kołobrzeskiej Edward Dajczak.
Powiem szczerze: gdy zobaczyłem, jak dużo jest tam pieniędzy, to się przestraszyłem" – opowiadał pan Artur. Hierarcha zadzwonił następnego dnia.
"Biskup był wdzięczny za moją uczciwość i w ramach podziękowania obiecał mi mszę w intencji mojej i mojej rodziny".
Hierarchowie przyjmują ofiary za pokropienie nowych stadionów, zakładów pracy, centrów handlowych, a nawet McDonaldów – formalnie na cele sakralne. Ale księgowości nikt nie prowadzi. Co z nimi robią? To jest poza kontrolą.
*Fragmenty książki "Gomora. Władza, strach i pieniądze w polskim Kościele" Artura Nowaka i Stanisława Obirka
KSIĄŻKA DO KUPIENIA W KULTURALNYM SKLEPIE W WERSJI PAPIEROWEJ LUB NA PUBLIO.PL W WERSJI ELEKTRONICZNEJ