Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Magdalena, 39 lat, Rybnik 

Latem tego roku wyszłam tylko na chwilę do piekarni, po świeże pieczywo. W drodze powrotnej czekałam na zielone światło przed bardzo długim przejściem dla pieszych. Ulica ma kilka pasów ruchu, na najdalej położonym ode mnie zatrzymał się biały samochód. Kierowca wychylił się przez okno i zaczął wykrzykiwać w moją stronę: "Jesteś piękna, umów się ze mną na kawę". Uśmiechnęłam się, pokręciłam przecząco głową i ruszyłam w swoją stronę. On za mną. Łysy, opalony, sprawiał wrażenie, że bierze w życiu, co chce. Sunął wzdłuż chodnika i próbował mnie namówić na spotkanie. Odparłam, że jestem zajęta i niezainteresowana. Poszłam dalej. Nie czułam wtedy specjalnego dyskomfortu, nawet było mi miło. Wróciłam do domu i zaraz o wszystkim zapomniałam. Do kolejnego spotkania. 

Za drugim razem też stałam na przejściu, a on krzyczał przez okno samochodu: "Jesteś piękna". Tylko później dodał: "Ale masz dupę, nie udawaj, że nie masz ochoty". Odjechał, a we mnie krew się zagotowała. Byłam tam wtedy z moimi dziećmi.  

Za trzecim razem jechał z kolegą. Znów krzyczał. Ja zawołałam, żeby w końcu odpuścił. A potem uciekłam do pobliskiego sklepu. 

Kilka tygodni później biały samochód wpada na chodnik i zajeżdża mi drogę. Postawny, jakieś 10 lat starszy mężczyzna wyskakuje z niego ze słowami: "Nie bój się, pogadajmy". Sztywnieję, zimny pot spływa mi po plecach. A on mówi, że chce mnie gdzieś zabrać na weekend i wie, co zrobić, żebym była szczęśliwa. Protestuję, nie jestem zainteresowana. A on się chwali, jak hojnie jest obdarzony przez naturę. Powtarzam, żeby odpuścił. On na to, że najchętniej wciągnąłby mnie teraz w bramę i wziął od tyłu. Kiedy próbuje podejść bliżej, ja wyciągam telefon i robię zdjęcie, żeby uchwycić rejestrację samochodu. A potem ruszam biegiem, krzycząc, żeby się odpierdolił, bo inaczej zgłoszę nękanie. Biegłam długo i cały czas płakałam. Do domu wróciłam po kilku godzinach przemykania zaułkami. Ten facet mnie zatrzymał tuż przed moim domem. Nie chciałam, żeby wiedział, gdzie mieszkam, więc uciekałam w drugą stronę.  

Długo bałam się chodzić piechotą, wszędzie podjeżdżałam samochodem. Teraz jest lepiej, choć wciąż paraliżuje mnie widok białego auta. Na każdego zbliżającego się mężczyznę reaguję lodowatym spojrzeniem. Szybko i stanowczo, często przesadnie, jakbym chciała uprzedzić jakąkolwiek miłą reakcję.  

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Natalia, 30 lat, Warszawa 

Znajomi się śmieją, że mam "creepy magnes". Przyciągam dziwaków. W przeszłości często byłam uśmiechnięta, a to chyba dodaje odwagi, żeby zaczepić dziewczynę na ulicy. Teraz mniej się uśmiecham. 

Najgorsza historia przytrafiła mi się w metrze. Środek dnia, jadę się spotkać ze znajomymi i czuję na sobie czyjś wzrok. Rozglądam się. Widzę, że wpatruje się we mnie jakiś facet. Średni wzrost, koło czterdziestki. Taksuje mnie od góry do dołu. Staram się nie zwracać na niego uwagi, ale zaczynam się czuć niekomfortowo. Taka oblepiona i ciężka od jego spojrzeń, bo on nie przestaje się gapić. Raz po raz zerkam na zegarek i odliczam stacje. Wreszcie mój przystanek, wysiadam i oddycham z ulgą. Wtedy ktoś łapie mnie za łokieć. Odwracam się przerażona. Facet trzyma mnie za rękę i mówi, żebym podała swój numer telefonu. Sparaliżowało mnie na kilkanaście sekund, a potem się wyrwałam. Ruszyłam sprintem i zatrzymałam się dopiero ulicę dalej, w miejscu, gdzie umówiliśmy się ze znajomymi. Pytali, co się stało, byłam blada jak ściana. Cały wieczór nie mogłam dojść do siebie, przez jakiś czas bałam się jeździć metrem. 

Nie przedstawił się, to na pewno. Ja nie dawałam mu żadnych oznak zainteresowania, bo nie był w moim typie. Nie pamiętam, co mu odpowiedziałam na pytanie o numer. Jak mnie chwycił, zupełnie nie wiedziałam, co robić. Spanikowałam. Doszło do niechcianego kontaktu fizycznego i bałam się, że się nie wyrwę. Chyba dlatego zrobiłam to bardzo ostro i uciekłam. Nie myślałam trzeźwo, nie widziałam wtedy lepszego rozwiązania. Może jak ludzie się sobie nawzajem podobają, to nawiązują w ten sposób znajomości. Dla mnie to było przerażające. Kiedy opowiedziałam koleżance tę sytuację, pierwsze pytanie, jakie zadała, brzmiało: "Jak byłaś ubrana?". A co to ma do rzeczy? Byłam ubrana normalnie, ale nawet jakbym miała dekolt po pępek, co to zmienia? Nikt nie ma prawa mnie dotknąć.  

Na same zaczepki mam różne strategie. Często mówiłam, że mam chłopaka, ale to nie zawsze działa. Moja koleżanka nazywa to negocjacjami, bo jak powiesz, że jesteś zajęta, to facet zaczyna dopytkę. Od jakiego czasu? Jak ma na imię? Jak się związek układa? Czy jest dobry w łóżku? Jakby deklaracja dotycząca bycia w związku była zaproszeniem do dalszego podrywu. Przez takie historie boję się podróżować w pojedynkę. Nie wiem, jak zareagowałabym na takie zachowanie za granicą, będąc sama w kompletnie obcym miejscu. Nie czuję się swobodnie, kiedy ktoś na ulicy prawi mi komplementy. Takie sytuacje mnie stresują. Sprawiają, że czuję się niepewnie i ciągle oglądam się za siebie.  

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Zdarza się, że natarczywość przenosi się do online’u. Kiedyś zasypywał mnie wiadomościami chłopak, którego poznałam na imprezie u znajomych. Odpowiedziałam zdawkowo, nie byłam zainteresowana. Po prostu chciałam być miła, bo mamy wspólne towarzystwo. Gdy spotkaliśmy się przy kolejnej okazji, zagrodził mi drogę i nie chciał wypuścić. Na szczęście byłam wtedy z koleżankami. Następnego dnia napisał: "Daj chociaż jeden powód, dla którego nie chcesz się ze mną umówić". Weszłam na jego profil, a tam jakieś "kołczerskie" teksty typu "nie ma kobiety nie do poderwania". Cytaty, memy, złote myśli. Trochę się przeraziłam. Nie wiem, do czego jest zdolny koleś wierzący w teorię samca alfa. Pisał do mnie jeszcze przez kilka miesięcy, nie odpowiadałam. W końcu przestał, a po kilku latach wysłał mi wiadomość w stylu "szkoda, że nam nie wyszło".  

Nie wiem, skąd przekonanie, że bezczelność jest atrakcyjna dla kobiet. To, czy ktoś nam się podoba, czy nie, jest kwestią bardzo indywidualną. A autorzy dziwnych poradników wmawiają facetom, że na kobietę jest jeden sposób. Przekonują, że tylko agresywny i szalenie pewny siebie facet działa jak afrodyzjak. I faceci uczą się tych wszystkich idiotycznych tekstów na pamięć, jakby od tego faktycznie zależało, czy będą kiedyś w związku. A jedyne, co im się naprawdę udaje, to kobietę przestraszyć. 

Fajny podryw jest tam, gdzie ktoś jest otwarty na moje sygnały i wszystko odbywa się kulturalnie. Kiedyś na ulicy zatrzymał się obok mnie facet jadący na rowerze. Poprosił o numer telefonu i zaproponował randkę, ale nie chwytał za rękę, nie blokował drogi. Sytuacja niby podobna do tej z metra, ale nie czułam się zalękniona ani zestresowana. Ten mężczyzna był kulturalny, potraktował mnie jak człowieka, nie zwierzynę łowną. Kiedy powiedziałam, że mam chłopaka, odparł: "Szkoda", życzył wszystkiego dobrego i po prostu odjechał.  

W metrze wciąż nie czuję się swobodnie. Nie łapię kontaktu wzrokowego, nie uśmiecham się, bo to jest interpretowane jako zachęta. Pilnuję po prostu, żeby nie rzucać się w oczy. Mimo to niedawno jakiś facet złapał mnie za pośladek. Jak tylko wróciłam do domu, zamówiliśmy z chłopakiem przez internet gaz pieprzowy. Noszę go zawsze w torebce. Wiem, że są kobiety, które dałyby delikwentowi w twarz albo chociaż zaczęły krzyczeć. Ale ja w takich sytuacjach sztywnieję. Ten gaz daje mi jakieś poczucie bezpieczeństwa, choć nie wiem, czy w stresie będę o nim pamiętać.  

dr n. med. Robert Kowalczyk, seksuolog i terapeuta z Instytutu SPLOT 

Zagadując do kompletnie obcej osoby na ulicy, warto mieć na uwadze, że nic o niej nie wiemy. Rozpoczynanie rozmowy od słów: "masz piękne oczy", "świetnie wyglądasz", "fajnie się ubrałaś", może nie być najlepszym pomysłem. To, co dla jednej osoby będzie komplementem, inną może zirytować. Komentarze dotyczące wyglądu mogą zostać potraktowane przez kobietę jako uprzedmiotowienie, którego ona sobie nie życzy. Tego rodzaju adoracja może wzmacniać przekonanie, że kobieta ma być przede wszystkim ładna. Na starcie pokazujemy, że posługujemy się bardzo określonym stereotypem. Nie chcę przez to powiedzieć, że mówienie sobie nawzajem miłych rzeczy jest zabronione, ale że warto się zorientować, co dla kogo jest komplementem. 

Gwizdanie, cmokanie, zagradzanie drogi, głośne komentowanie czyjegoś wyglądu na ulicy oceniamy dziś jednoznacznie jako zachowania poniżające i seksistowskie. Nie jest to ani komplement, ani rodzaj podrywu, który ma szansę odnieść realny efekt. Tego typu zaczepki w najlepszym razie są odbierane jako relikt przeszłości. W wielu przypadkach po prostu budzą niepokój i lęk. Podobnie gdy łapiemy nieznajomą osobę za rękę, próbując ją zatrzymać. To nie jest sposób na podryw, ale bardzo określony rodzaj komunikatu, który mówi o przekroczeniu granicy nietykalności cielesnej. Nie możemy sobie do kogoś podejść i go pogłaskać, dotknąć, złapać za jakąkolwiek część ciała tylko dlatego, że wydał nam się atrakcyjny.  

W edukacji seksualnej jest takie bardzo ważne założenie: nauczyć młodzież odróżniać przemoc od zalotów. Tylko że to jest poziom szkoły podstawowej i średniej. Wtedy nauczyciele i rodzice powinni tłumaczyć, dlaczego strzelanie z ramiączka od stanika koleżanki jest niewłaściwe, podobnie jak nagabywanie czy komentowanie cudzego ciała. Problem w tym, że edukacja seksualna była i jest wybrakowana. A dzisiejsi dorośli w czasach swojego dorastania słyszeli niejednoznaczne komunikaty. Mężczyzna jako chłopak słyszał nie tylko: "Nie możesz się tak zachowywać", ale także słowa kierowane do jego siostry lub koleżanki, które bardzo często brzmiały: "Nie przesadzaj", "Nie bądź już taka wrażliwa", "Przecież to jest komplement", i były wypowiadane przez kobietę. Przychodzą do mnie klientki, które słyszały od matki: "Jak nie będziesz miła, to nikt cię nie zechce". Warto zwrócić uwagę, ile wciąż jest takiego niejednorodnego przekazu, który można usłyszeć nie tylko od poprzednich pokoleń, ale i od rówieśników.  

Trudno jednak uwierzyć, że dorosły mężczyzna nie wie, jakie zachowania są przekroczeniem granic. On po prostu świadomie te granice ignoruje, bo "a nuż się uda". Taki mężczyzna uznaje, że daje kobiecie prezent w postaci swojej adoracji, i w ogóle go nie interesuje, czy kobieta ma ochotę ten prezent otrzymać. Ona ma brać i się cieszyć, że została zauważona. Na szczęście coraz więcej kobiet mówi: hola, hola, nie życzę sobie. Nic dziwnego, bo dla większości z nich taki "podryw" to nie jest przyjemne doświadczenie.  

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Nie wszystkie jednak protestują. Część zwyczajnie się boi. Nie wolno ich za to winić ani zarzucać im, że nie wyraziły sprzeciwu wystarczająco stanowczo. Odpowiedzialność za właściwe zachowanie leży po stronie mężczyzny. Czasem brak sprzeciwu nie wynika nawet z lęku, ale z wychowania. Kobiety są socjalizowane do bycia miłą i grzeczną. Uważają za zbyt obcesowe, by powiedzieć wprost: nie jestem zainteresowana. Czują, że im nie wypada. Starają się więc zawoalować komunikat, robią uniki, zbywają milczeniem, a wszystko, żeby tylko nie urazić mężczyzny. Czują się odpowiedzialne za jego emocje. Zdarza się, że to prowadzi do nieporozumień. Oczywiście mężczyzna powinien czytać subkody: mowę ciała, mimikę i gesty, ale bywa tak, że te sygnały nie docierają. Dlatego zachęcam, by postawić na jasny komunikat werbalny i powiedzieć: nie życzę sobie tego. 

Sara, 26 lat, Kraków 

La Valletta, stolica Malty, moja druga podróż solo. Wyjechałam w pandemii, więc ulice puste, ludzie trzymali dystans. Podczas jednego z pierwszych spacerów podszedł do mnie mężczyzna. Ciemna karnacja, czarne włosy. Zdjął maskę i zaczął mnie obsypywać komplementami. "Masz piękne oczy", "piękne włosy" – powtarzał to w kółko, bo byłam cały czas w maseczce i niewiele więcej mógł zobaczyć. Podziękowałam, ale on nie przestawał. Chciał mi podać dłoń, poprosiłam, żeby trzymał dystans. Powiedział wtedy coś w stylu "od dłuższego czasu patrzę, jak spacerujesz", a mnie serce załomotało. Gdy zaproponował spotkanie, grzecznie odmówiłam i zaraz dodałam, że nie jestem tu sama. Czekam właśnie, aż narzeczony dopłynie do portu, i właściwie muszę już lecieć, żeby wyjść mu naprzeciw. Szłam dalej z sercem w gardle. Pod pretekstem robienia selfie co chwilę sprawdzałam, czy ten facet idzie za mną. 

Starałam się być miła, chociaż wcale nie miałam ochoty. Nie chciałam sprowokować agresywnej reakcji. Niby nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mi zrobić krzywdę. Miał miłą aparycję, był dobrze ubrany. Ale ja byłam sama. Blada blondynka – ewidentnie turystka. To nie był moment, żeby się zastanawiać, czy to porządny facet. Musiało być po mnie widać, że nie mam ochoty na rozmowę. Odpowiadałam zdawkowo. Kilka razy chciałam sobie iść, ale on wyskakiwał z kolejnymi pytaniami: "Gdzie się zatrzymałaś?", "Na jak długo?", "Pracujesz czy jesteś na wakacjach?". To było natarczywe i daleko poza moimi granicami komfortu. Nie wiem, czy tego nie widział, czy tak wybrał – żeby nie zauważać.  

Z Malty regularnie wrzucałam zdjęcia na Instagram, miałam jeszcze wtedy w profilu swoje imię i nazwisko. Kilku obcych facetów znalazło mnie na Facebooku. Pisali wiadomości typu "call me please" i próbowali do mnie dzwonić przez aplikację. Po usunięciu danych się uspokoiło. Jeśli wrzucałam relacje z podróży, to z opóźnieniem czasowym. Tak mi zostało do teraz. 

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Pomysł na pierścionek pojawił się, gdy uświadomiłam sobie, że to działa. Podrywacze, dopiero jak słyszą o innym mężczyźnie, dają spokój. Moje własne "nie" to dla nich za mało. Podczas wyjazdów komfort jest dla mnie ważniejszy niż bycie w zgodzie ze sobą, więc kupiłam – żadne tam drogie rzeczy, najprostszy, zależało mi tylko, żeby wyglądał na klasyczny zaręczynowy. Skutecznie odstrasza, zwykle nawet niewiele trzeba mówić. Po prostu wykonuję ten typowy gest chwalenia się pierścionkiem i dodaję: "Przykro mi". To wszystko. Nie zdarzyło się, żeby po tym ktoś mnie dalej namawiał na spotkanie. 

Inne sposoby? Tapeta na telefonie z jakimkolwiek mężczyzną. Rozmowa telefoniczna albo gadanie do słuchawki z zaangażowaniem. Mam też kilka prostych zasad: nie mówię prawdy, nie podaję danych, które mogłyby pomóc mnie odnaleźć. Nie mam przygotowanych tekstów, ale staram się być asertywna i nie wahać się, kiedy odmawiam. Gdy jestem za granicą, zwykle udostępniam też komuś lokalizację. Mam włączone wiadomości SOS w telefonie, w razie gdyby miał się pojawić poważniejszy problem. Natomiast przestałam chodzić na kompromis z ubraniami. Długo nie chciałam przyciągać uwagi, więc chowałam się pod luźnymi ciuchami w stonowanych kolorach. A potem pomyślałam, że to jest absurdalne. Nie pozwolę, żeby ludzie, których nie znam i nie chcę znać, mieli wpływ na mój wygląd. Dziś ubieram się, jak lubię. Kiedy zechcę, noszę czerwoną sukienkę, rozpuszczone włosy i nie wkładam stanika. To nie jest zaproszenie do podrywu, tylko styl, który lubię. 

Dobry podryw to nie jest podchodzenie do pierwszej lepszej dziewczyny na ulicy. Raczej zainteresowanie, które musi być wzajemne, żeby coś zaiskrzyło. Kiedy coś takiego poczuję, sama robię pierwszy krok. Najczęściej zadaję wtedy jakieś pytanie.  

Agnieszka, 34 lata, Wrocław 

Zamówiłam domowe jedzenie z baru studenckiego. Duże zamówienie, dla dwóch osób na dwa dni. Kurier nie umiał trafić do wejścia na osiedle. Zadzwonił, żeby zapytać o drogę. Gdy już się pojawił, był nieco zawstydzony, że tak długo mu zeszło. Młody chłopak, pewnie 19 lat. Nawet próbowałam mu dodać otuchy. Powiedziałam, że każdemu może się zdarzyć. Ważne, że w końcu udało mu się trafić. Odburknął półsłówkiem i poszedł.  

Koło dziewiątej wieczorem zadzwonił mój telefon. "Jesteś w domu?" – zapytał. Rozpoznałam go po głosie. W tle było słychać śmiechy kolegów. "Słucham?!" – zapytałam zniesmaczona, ale oni tylko się śmiali. Szybko się rozłączyłam i zablokowałam ten numer. Akurat byłam sama w mieszkaniu, a on tu był, wiedział, gdzie mieszkam. Bałam się, że wszyscy stoją gdzieś pod moją klatką. Mogą mieć PIN do wejścia, bo niektórzy kurierzy dostają takie informacje od klientów.  

Natychmiast napisałam do biura obsługi aplikacji, przez którą zamawiałam jedzenie. Jak to możliwe, że kurier miał dostęp do mojego numeru i to nie jest szyfrowane?! Byłam niespokojna, bo partnera nie było w domu, więc odezwałam się do znajomych. Dostałam wsparcie.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Biuro obsługi odpowiedziało po tygodniu z hakiem. Dostałam typową formułkę z przeprosinami z dopiskiem: "Dokładamy starań, by dane naszych klientów były używane tylko w ramach dostawy". Zasugerowali, żebym wypełniła formularz prywatności na ich stronie, co miałoby zapobiec podobnym sytuacjom. Brzmi jakoś mało odpowiedzialnie. Trzeba coś wypełniać, żeby mieć zapewnioną prywatność i bezpieczeństwo? Czyli klient, który nie wie o takim formularzu, nie może na to liczyć. Nie kupuję już przez ich apkę. Boję się, że sytuacja może się powtórzyć z innym kurierem.  

To był jakiś dzieciak. Widocznie pomyślał, że ma telefon, więc dlaczego nie spróbować. Może uda mu się wyrwać. W moim przypadku nie pomaga, że mimo skończonej trzydziestki wyglądam młodo. Niektórzy uważają, że to już dobry powód, żeby nie traktować moich granic poważnie. To było okropne nie czuć się bezpiecznie we własnym mieszkaniu.  

dr n. med. Robert Kowalczyk, seksuolog i terapeuta z Instytutu SPLOT 

Jeśli chcemy kogoś zaczepić, powiedzieć komplement albo zaprosić na randkę, kluczowe jest zapytanie o zgodę. Mogę zagadnąć o imię i zapytać: "Możemy porozmawiać?". A jeśli dostaniemy zgodę, zadać kolejne pytanie: "Czy mogę ci powiedzieć komplement?". Nie komentuję od razu, ale pytam, czy mogę. W ten sposób daję przestrzeń drugiej stronie, żeby mogła się odnieść. To się może wydawać sztuczne, ale jest tu przestrzeń na przyzwolenie albo na postawienie granicy przez drugą stronę. Granicy, którą należy uszanować. 

Bardzo często spotykam się z narracją, że kiedyś było łatwiej. Mieliśmy jasne zasady, zrozumiałe dla wszystkich. A dziś tylko degrengolada i wymyślanie dziwnych obyczajów.  

Oczywiście, niektórym było łatwiej, bo kobiety nie miały głosu. A dziś mają i wszyscy uczymy się, czym jest świadoma, obopólna zgoda. W seksuologii dzieją się ogromne zmiany, które są również przestrzenią do tego, by wyjaskrawić i doprecyzować, na co chcemy się godzić, a na co nie. Wszystko, na co zgody nie ma, jest uznawane za przekroczenie. A żeby do tej zgody doszło, musi być między nami pewien rodzaj otwartej komunikacji. Kiedy kobieta siedzi na ławce, a przechodzący mężczyzna zapyta: "Mogę usiąść obok pani?" -  to chyba nie takie straszne? 

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.