Społeczeństwo
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

To była moja pierwsza wizyta w szkolnym gabinecie dentystycznym. Początek szkoły podstawowej, tego dnia poznawaliśmy literkę "T". Higienistka na przegląd brała nas dwójkami, a lekarka o zaciętym wyrazie twarzy bez słowa posadziła koleżankę z klasy na fotelu. Fotel dziwnie buczał, jakby miał się zaraz rozlecieć. Pani doktor klęła, bo wiertło się zacinało.*

Od zapachu gabinetu chciało mi się wymiotować. Gdy nadeszła moja kolej, lekarka bez słowa uprzedzenia – sięgnęła do mojej buzi, coś mruknęła pod nosem i wyrwała mi piątkę. Na szczęście mleczaka, ale kolegom z klasy zdarzało się w ten sposób utracić i stałą szóstkę.

W klasie, połykając łzy, plułam krwią do umywalki. Do dziś, jak wielu Polaków, walczę z dentofobią.

Jak wynika z badania "Dentofobia. Polak w gabinecie stomatologicznym", główną przyczyną dentofobii są złe doświadczenia z przeszłości, związane z bólem odczuwanym podczas leczenia – tę odpowiedź wskazało 57 procent badanych. Na drugim miejscu jest lęk wywołany odgłosami wiertła lub innej aparatury wykorzystywanej podczas leczenia – 11 procent badanych. Silny jest też obraz "dentysty sadysty" – 11 procent z nas stresuje perspektywa leczenia przez osobę niemiłą i pozbawioną empatii, a także brak wpływu na to, co się z nami dzieje.

Rezultaty? Jedna trzecia z nas odwiedza stomatologa raz na rok. Prawie tyle samo osób przyznaje, że ostatni raz było u stomatologa ponad trzy lata temu. Według Euro Health Consumer Index, który powołuje się na dane Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, Polacy unikają stomatologa ze względu na trzy powody: zbyt długi czas oczekiwania na wizytę, zbyt wysokie ceny, utrudniony dostęp do gabinetu dentystycznego. Najmniejszy problem z dostępem do stomatologa mają Holendrzy, Austriacy, Luksemburczycy, Czesi, Niemcy i Słowacy. Najgorsza sytuacja jest z kolei na Łotwie, a także w Portugalii, Islandii, Włoszech i Grecji. Polska w tym zestawieniu zajmuje czternaste miejsce.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

***

W restauracji niedaleko lubelskiego skansenu kelner wskazuje mi stół na osiem osób. Moi rozmówcy już się zbierają – w ten weekend w Lublinie odbył się coroczny zjazd kolektywu tworzącego portal Bedacmlodymdentysta.com. Opowiadam im o moim pomyśle na książkę i o swoich własnych lękach przed dentystą.

– Więc ta książka to dla ciebie taka forma terapii – żartuje Grzesiek Kociuba.

– Chyba działa, bo siedzę przy stole z siedmiorgiem stomatologów i nie uciekłam. Choć w sumie tu jest bezpiecznie, nie macie wierteł przy sobie – mówię.

– No nie wiem, zajrzę do torebki, coś się znajdzie – szefowa portalu Monika Żbikowska uśmiecha się chytrze. Jak wielu innych kolegów zawsze nosi w torebce podręczny zestaw narzędzi plus wypełnienie. – Nie wiadomo, kiedy się przyda. Ostatnio byliśmy na wycieczce z moim synem i wypadło mu małe wypełnienie. Założyłam mu tymczasówkę.

***

Inni rozmówcy od razu przypominają sobie podobne sytuacje: częste jest ratowanie znajomych – podczas imprez, a nawet na wakacjach.

Michał, lekarz z Trójmiasta, pamięta taką sytuację: wybrał się z żoną na urlop na Majorkę. Nad basenem poznali parę z Polski. – Pan Krzysztof był drobnym przedsiębiorcą, taki trochę Janusz: skarpetki do sandałów i "chodź, Grażyna, po jeszcze jednego drinka do baru, bo my tu mamy all-eksklusiw". Ciągle się do nas przysiadali i zagadywali. Pewnego dnia "zwialiśmy" do miasteczka na kolację. Wracamy koło pierwszej, poszliśmy spać. Godzinę później budzi nas walenie w drzwi. W drzwiach stoi pan biznesmen, krew mu się leje z ust. Oboje z żoną są nieźle wstawieni – widać po naszym wyjściu na miasto dalej łoili w barze wódę. Pan się wywalił na schodach, ułamał sobie ząb, rozharatał dziąsło.

Zawsze jeżdżę z apteczką, więc otwieram ją i pytam jego żonę o ten ułamany ząb. Nie wiedzą, gdzie jest. Nasze żony lecą na korytarz szukać ułamanego zęba. Jest szansa, że jak go od razu pokleję, to się przyjmie. Zdarzało mi się doklejać zęby, które pacjenci i ze dwa dni trzymali w lodówce. Ważne, żeby były trzymane w płynie. Nie, nie w wódzie, w soli fizjologicznej. Mleko też może być – opowiada Michał. – Wróciły. Znalazły. Dezynfekuję, doklejam, zszywam dziąsło. Wszystko na żywca – pan miał w sobie tyle wódy, że bałbym mu się podać jakiekolwiek znieczulenie. Udało się. Uff, poszliśmy spać.

Największy szok Michał przeżył następnego rana. – Spotykamy ich przy śniadaniu; najpierw dziękują wylewnie, a potem żona pana Krzysztofa wypala: "W sumie to się dobrze składa, że was spotkaliśmy, bo Krzysiu boi się dentysty, a ma parę dziur, to może byś od razu mu je podleczył?". Zdębiałem: no naprawdę zachciało im się all-inclusive – z wizytami u dentysty w pakiecie. Tłumaczę, że tak się nie da, owszem, sytuacja kryzysowa, ale leczenie to ja wykonuję w gabinecie, gdzie mam potrzebny sprzęt. Pani nalegała, dodając, że "przecież ona zapłaci". W końcu odeszli urażeni i nie odzywali się już do końca wyjazdu. W sumie nie ma tego złego…

Częste jest ratowanie znajomych - podczas imprez, a nawet na wakacjach (fot. Shutterstock)

Maja Łaski sytuację naprawy zęba na cito miała podczas własnego ślubu. – Szykujemy się, przebieramy, makijażystka mnie maluje, a tu wpada mój narzeczony – Remek. Ukruszyła mu się prawa dolna siódemka. Wysyłałam świadkową do swojego gabinetu po narzędzia i po wypełnienie. Kompozyt uzupełniłam i pojechaliśmy do kościoła.

Lilianna takich sytuacji ślubnych miała kilka. Jedna z panien młodych ukruszyła ząb rano przed ślubem, wychodząc z wanny. – Na szczęście przyjmuję w soboty, więc szybko jej dosztukowałam ten fragment. Inny przypadek dotyczył przyszłego pana młodego, który pojawił się u mnie z dwoma wybitymi zębami. Poprzedniej nocy miał wieczór kawalerski – z opowieści wynikało, że pan nie tylko sobie popił, ale też zaczął dobierać się do zamówionej striptizerki. Narzeczona się o tym dowiedziała i tak zasunęła sierpowym, że wybiła mu dwa zęby. Udało się je uratować. I co ciekawe – pan stawił się u ołtarza. To się nazywa miłość.

Klara pamięta taką sytuację: – Pannę młodą nagle rozbolał ząb na godzinę przed ślubem; a tak się akurat składa, że mam gabinet naprzeciwko kościoła. Była już ubrana, uczesana, umalowana, w sukni, tylko welon jej druhna odpięła. Mości się na fotelu, aby nie zepsuć ślubnego koka. Szykuję znieczulenie, a ona w krzyk. No tak, dam jej znieczulenie, ona opuchnie i jak taka spuchnięta pójdzie do ślubu. No to lecimy na "żywca". Niestety ubytek jest duży, dziewczyna jęczy, nagle jak nie wrzaśnie, odpycha mnie ręką, wygrzebuje się z fotela i ucieka z gabinetu. Normalnie uciekająca panna młoda. Na szczęście za drzwiami siedziała jej świadkowa, jakoś ją uspokoiła, doprowadziła z powrotem. Udało się oczyścić ząb i założyć lekarstwo.

Adam Zyśk założył wypełnienie swojej babci na szpitalnym łóżku. – Zabrałem materiał z gabinetu, żeby jakoś ząb zabezpieczyć, zarobiłem glassjonomer i wypełniłem na sali chorych. Potem niestety okazało się, że to wypełnianie mojej babci zrobiłem na jej łożu śmierci.

Zdesperowany Polak potrafi nachodzić dentystę w jego własnym domu nawet w środku nocy. Sama pamiętam z dzieciństwa takie sytuacje, gdy na nasz domowy telefon (widniejący w książce telefonicznej – tak kiedyś było, w czasach przed RODO, gdy po Ziemi, wiadomo, chodziły dinozaury) pacjenci mojej mamy – internistki pracującej w osiedlowej przychodni – dzwonili o każdej porze dnia i nocy.

Pewnego ranka, gdy mama spała po dyżurze, ja odebrałam; pacjent sądził, że rozmawia z moją mamą (mamy bardzo podobne głosy); wypytałam o objawy, a potem odesłałam go do przychodni. Moi rozmówcy też przeżyli podobne sytuacje. – Kiedyś sąsiadka zapukała do mnie w sobotę. Była w trakcie leczenia ortodontycznego, w ramach którego przeszła ekstrakcję jednego z zębów u chirurga szczękowego – opowiada Maja Łaski. – Ból po ekstrakcji zamiast minąć, nasilał się. Weekend, nikt nie chciał jej przyjąć w okolicy, a w gabinecie, gdzie usuwała ząb, chirurg miał być dopiero w następnym tygodniu. "Proszę cię, choć zerknij". Zerknęłam. Szczęście w nieszczęściu, to był tylko alveolitas sicca, to znaczy suchy zębodół. Powiedziałam, co ma zrobić, ale chyba spaprałam jej weekend.

– Jak to? Przecież jej pomogłaś?

– Ale wiesz, jak już "zerknęłam" na jej zęby, to musiałam jej powiedzieć, że ma do leczenia także czwórkę prawą dolną i ósemkę lewą dolną, oczywiście jeśli ortodonta nie zaplanował ich ekstrakcji. Była trochę zszokowana, bo przyszła pokazać dziurę po usuniętym zębie, a ja z marszu zrobiłam jej przegląd – śmieje się moja rozmówczyni.

Leszek Szalewski, którego tata też jest stomatologiem, pamięta pacjentów, którzy nie zastawszy ojca w domu (gabinet był na parterze domku jednorodzinnego), błagali o pomoc jego mamę, która dentystą nie była. – Pani doktorowa da radę – próbowali przekonać do pomocy.

Zdesperowany Polak potrafi nachodzić dentystę w jego własnym domu nawet w środku nocy (fot. Shutterstock)

***

Już samo czekanie w kolejce pod gabinetem dentystycznym wywołuje u wielu z nas atak paniki. Zza zamkniętych drzwi dochodzą odgłosy uruchamianych wierteł i pojękiwania, a czasem nawet krzyk "torturowanych ofiar". Kusi nas, by się odwrócić i uciec z gabinetu. Jeszcze nie wszystkie gabinety przypominają bardziej SPA niż placówkę medyczną.

Moi rozmówcy przyznają, że w niedawnej przeszłości zdarzały się takie sytuacje: wychodzisz, aby zaprosić kolejnego pacjenta, a jego nie ma. Pytasz rejestratorkę o tego pana w kraciastej koszuli. "Aaa, tak, panie doktorze, wybiegł jakieś dziesięć minut temu, blady był jak ściana".

Maja niedawno poszukiwała takiego uciekiniera. Odnalazł się przed przychodnią; nerwowo odpalał jednego papierosa od drugiego. – I potem ja muszę zajrzeć do jego buzi, i wąchać ten smród fajek – mówi. Papierosy nie są jednak najgorsze.

Adam Zyśk wspomina ekstrakcję dolnego przedtrzonowca. – Pacjent mocno krwawił. Złamał mu się korzeń. Miałem serdecznie dość, w przychodni prawie trzydzieści stopni, fartuch cały mokry, kazałem mu przyjść za tydzień. Tym razem ekstrakcja przebiegła bez żadnych problemów. Zdziwiłem się. Pacjent wreszcie przyznał, że tydzień temu przed wizytą na odwagę obalił ze szwagrem pół litra na targu – mówi Zyśk.

Alkohol zmienia krzepliwość krwi, stąd to obfite krwawienie. Niestety jest on często stosowanym przed wizytą u dentysty "uspokajaczem". Maja nieraz musiała wypraszać z gabinetu pacjenta, któremu nie dość, że śmierdziało z ust alkoholem, to jeszcze ledwo trzymał się na nogach. "Pani doktor, ale ja dziś nie piłem, tylko wczoraj, tak troszeczkę".

Wytłumaczenia, jakie podają pacjenci, potrafią dosłownie zwalić z nóg. Jeden z moich rozmówców wspomina pacjenta, który dezynfekował usta piwem, twierdząc, że działa lepiej niż płyn do płukania ust. Klasycznym pytaniem po wizycie jest też: "Bo ja to mam dziś imieniny i czy ja bym mógł wypić pół kieliszka?", czytaj: czy mogę się upić po wyjściu z gabinetu, z jeszcze działającym znieczuleniem.

– Ja i tak najbardziej nie lubię leczyć zawodowych kierowców – opowiada Leszek Szalewski.

– Dlaczego? – dopytuję.

– Bo oni w dużej większości wspomagają się kofeiną i energetykami. Organizm takich pacjentów bardzo źle reaguje na znieczulenie. Ono po prostu nie działa. Podajesz jedną, drugą ampułkę i nic, pacjent dalej "czuje", a jak wiadomo, najbardziej boli największego "twardziela".

***

Maja ubolewa, że wielu pacjentów wciąż korzysta doraźnie z wizyt.

– Pacjent przyjdzie z bólem, ząb z głęboką próchnicą, zaopatruję, zakładam lekarstwo. Pacjent ochoczo zapisuje się na kontynuację leczenia, obiecuje, że już teraz NA PEWNO wyleczy zęby i oczywiście…

– … nie pojawia się na następnej wizycie!

– Dokładnie. Przychodzi po pół roku, po roku, jak mu lekarstwo wypadnie, ząb zacznie z powrotem boleć albo zupełnie się rozpadnie. Te pół roku wcześniej ząb był do uratowania, teraz pozostaje mu tylko implant. A gdyby przychodził systematycznie, to pewnie w ogóle obeszłoby się bez leczenia albo byłoby ono minimalne – wzdycha Maja.

Dentofobia ma różne oblicza. Decyzję o pójściu do dentysty nie tylko odwlekamy do ostatniego momentu. Niektórzy ze strachu przed stomatologiem próbują leczyć się sami. Przypomina to działanie Pomysłowego Dobromira skrzyżowanego z Adamem Słodowym.

Adam Zyśk miał kiedyś takiego delikwenta w pracy. Facet wywiercił sobie dziurę w zębie przy użyciu wiertła budowlanego założonego do zwykłej wkrętarki. Tłumaczył potem, że "bał się pójść na pogotowie". Mało nie sperforował tego zęba.

Inna sytuacja? Facet próbował wyrwać sobie własnoręcznie ząb za pomocą kombinerek. Nie szło mu, ale chłop miał krzepę, więc ciągnął i ciągnął. Wyrwał sobie niemal pół szczęki: ząb z korzeniami, ale także część kości.

Jeszcze inny chciał przykleić sobie ułamany ząb, skończyło się na przyklejeniu do zęba także języka. Mateusz Jedynak pamięta sytuację pacjentki, która wyjechała na wakacje za granicę. Tam złamała ząb. Przykleiła go na to, co miała w kosmetyczce, czyli klej do tipsów. O dziwo, kiedy tydzień później przyszła do dentysty, ząb się trzymał i nie obumarł.

Moi rozmówcy ten pęd do samoleczenia tłumaczą łatwym dostępem do jamy ustnej. Wątroby sobie sam nie zoperujesz, migdałków nie wytniesz, a zęby? Co za problem: stajesz przed lustrem, otwierasz buzię i sięgasz po to, co masz pod ręką. Ząbki czosnku, goździki, gips – to, co w ramach samoleczenia pacjenci potrafią wsadzić sobie do zęba, przechodzi ludzkie pojęcie.

Agnieszka Fiedorowicz (fot. Marek Szczepanski)

***

Polacy mają ogromny problem z higieną. Mateusz przyznaje, że pierwszy kawałek kurczaka, którego człowiek jako student wyciąga spomiędzy zębów, jeszcze dziwi, potem staje się normą. Doświadczony dentysta bez problemu jest w stanie stwierdzić, co pacjent jadł na śniadanie – gorzej, że między zębami często tkwią także resztki kolacji z poprzedniego dnia.

Mycie zębów nie tylko po każdym posiłku, nie rano i wieczorem, ale choćby raz dziennie – nie jest polską normą. Adam Zyśk przyznaje, że zawsze po powrocie z pracy bierze prysznic. – Czuję się brudny. My, dentyści, pracujemy w aerozolu, który powstaje ze śliny, wody, różnorakiego pyłu organicznego (powstającego przy skrawaniu tkanek zęba) i nieorganicznego (powstającego przy skrawaniu materiałów stomatologicznych) oraz bakterii.

Maja Łaski opowiada, że zdarza jej się tłumaczyć pacjentom, jak powinni myć zęby. – Nieraz jeden czy drugi straszy pacjent oburzonym podniesionym głosem protestował: "Ja myję zęby od sześćdziesięciu lat, nie będzie mnie jakaś siksa pouczać". A widzę, że nie myje, a jeśli już, to robi to źle.

Nieraz podczas wizyt zdarza jej się słyszeć, jak pacjent z pretensją w głosie mówi: "Ja przecież kupiłem już nawet tę szczoteczkę soniczną, a pani mówi, że znów jest coś nie tak…". – I ja muszę wyjaśniać, że sama szczoteczka – nawet najdroższa, najlepsza, soniczna czy elektryczna – nie działa, jeżeli nie jest używana w prawidłowy sposób! – tłumaczy Maja.

Pacjenci nie dbają o higienę, więc zęby im się psują, a dziąsła są w stanie zapalnym. – Zęby bolą, więc ich nie myją, bo nawet samo mycie boli. Błędne koło. Pytasz pacjenta, czemu nie myje zębów? Bo mu dziąsła krwawią. I nie dociera do niego, że jak myć nie będzie, to sytuacja się pogorszy – opowiada Maja Łaski.

*Fragmenty książki "Kanał. Co mówią dentyści, kiedy nie trzymają języka za zębami". Książka do kupienia w Publio >>>

Agnieszka Fiedorowicz. Dziennikarka naukowa, reportażystka, przez lata związana z miesięcznikiem "Focus". Jest laureatką nagrody Pióro Nadziei Amnesty International Polska. Trzykrotnie była nominowana do Grand Press za teksty poświęcone m.in. transplantologii oraz młodym polskim naukowcom. Pasję o zdrowiu (i chorobie) realizuje jako wicenaczelna kwartalnika dla pacjentów "Po prostu żyj" Fundacji STOMAlife.