
Jeden z przyjaciół Willy’ego urządzał przyjęcie urodzinowe. Na wsi, nieopodal Gloucestershire. Nie było to zwykłe przyjęcie urodzinowe, ale bal kostiumowy, na dość żenujący temat. Tubylcy i koloniści. Od gości wymagano, że ubiorą się odpowiednio.*
Nie zachwycały mnie bale kostiumowe. I nie znosiłem przyjęć tematycznych. Na swoje ostatnie urodziny, czy może rok wcześniej, Willy zorganizował bal kostiumowy, którego tematem było Pożegnanie z Afryką. Uznałem to za zaskakujące i irytujące. Zawsze, kiedy wyjeżdżałem do Afryki, chodziłem w szortach i koszulce, czasem w szalu kikoi.
– Czy to się nada, Willy? – Tym razem jednak było o wiele gorzej.
W swojej garderobie nie miałem ani jednej sztuki tubylczego czy kolonialnego stroju. Nocowałem u taty i Camilli, niekiedy w pałacu Świętego Jakuba, niekiedy w Highgrove, przez większość czasu żyjąc na walizkach, więc za grosz nie dbałem o stroje. Przeważnie wyglądałem, jakbym ubierał się w bardzo ciemnym i zabałaganionym pokoju. Co za tym idzie, bal kostiumowy, tematyczny, to był dla mnie koszmar.
Poddaję się. Zdecydowanie.
Jednak Willy naciskał:
– Znajdziemy ci coś, Haroldzie.
Jego nowa dziewczyna obiecała pomóc.
Lubiłem jego nową dziewczynę. Była beztroska, słodka, uprzejma. Spędziła swój gap year we Florencji, znała się na fotografii i sztuce. I na ciuchach. Uwielbiała ciuchy.
Na imię miała Kate. Zapomniałem, jaki tubylczy albo kolonialny strój miała na sobie na przyjęciu, ale z jej pomocą Willy wybrał sobie coś w rodzaju... kociego stroju. Opięta panterka z (o ile mnie pamięć nie myli) sprężystym, elastycznym ogonem. Przymierzył ten strój i pokazał się nam – wyglądał jak skrzyżowanie tygrysa z Barysznikowem. Kate i ja bawiliśmy się wspaniale, wytykając go palcami i turlając się po podłodze. To było prześmieszne, zwłaszcza w trzyczęściowym lustrze. Ale właśnie o śmieszność, jak oboje orzekli, chodziło w tej nadchodzącej imprezie. Lubiłem patrzeć, jak Kate się śmieje. Co więcej, lubiłem doprowadzać ją do śmiechu. I byłem w tym naprawdę dobry. Niemądra strona mojej osobowości, tak doskonale widoczna, łączyła się z jej niemądrą stroną, znakomicie zakamuflowaną. Ilekroć martwiłem się, że to Kate będzie kobietą, która zabierze mi Willy’ego, pocieszałem się myślą o wszystkich naszych przyszłych wspólnych atakach śmiechu i mówiłem sobie, jak to będzie wspaniale, kiedy będę miał prawdziwą dziewczynę, która będzie mogła śmiać się razem z nami. Może będzie to Chelsy.
Może, pomyślałem, uda mi się rozśmieszyć Kate moim kostiumem. Ale jaki ma być? Czym Harold ma zostać? To był teraz stały temat naszych rozmów.
W dniu imprezy zostało postanowione, że pojadę do pobliskiej wioski, Nailsworth, gdzie znajdował się znany sklep z kostiumami. Z pewnością zdołam tam coś znaleźć.
Wszystko trochę się zamazało, ale pewne rzeczy powracają z absolutną jasnością. Sklep miał niezapomniany zapach. Pamiętam ten stęchły smród pleśni, podszyty czymś jeszcze, czymś trudnym do zdefiniowania, jakimś unoszącym się w powietrzu produktem ubocznym starannie zamkniętego pomieszczenia, wypełnionego setkami par spodni, którymi przez kilka dziesięcioleci dzieliły się tysiące ludzi. Wędrowałem między rzędami wieszaków, grzebiąc między nimi, i nie znajdowałem nic, co by mi się podobało. Czas mijał nieubłaganie, więc ostatecznie zawęziłem swoje opcje do dwóch.
Mundur brytyjskiego pilota.
I mundur nazistowski w kolorze piaskowym. Z opaską ze swastyką. I wojskową czapką.
Zadzwoniłem do Willy’ego i Kate spytać, co sądzą. Nazistowski mundur, orzekli.
Wypożyczyłem mundur i dodatkowo głupie wąsiki i wróciłem do domu. Przymierzyłem wszystko. Oboje ryczeli ze śmiechu. Gorsze niż lamparci strój Willy’ego! O wiele bardziej absurdalne. Bo – powtórzę – o to chodziło.
Przy czym wąsiki wymagały przystrzyżenia, więc podciąłem długie końce i przerobiłem je na wąsik Hitlera. I dodałem do tego jakieś bojówki.
Poszliśmy na imprezę, gdzie nikt nie przyglądał się za bardzo mojemu kostiumowi. Wszyscy tubylcy i koloniści za bardzo byli zajęci upijaniem się i obmacywaniem się nawzajem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, co uznałem za małe zwycięstwo. Ktoś jednak robił zdjęcia. Kilka dni później ten ktoś dostrzegł szansę, żeby zarobić trochę pieniędzy albo narobić kłopotów i skontaktował się z jakimś dziennikarzem.
– Ile za fotki z ostatniej imprezy, na której byli młodzi królewicze?
Klejnotem koronnym zdjęć miał być zapewne Willy w swojej panterce. Ale dziennikarz zobaczył coś innego. Halo, a co to? Ten drugi? Jako nazista?
Było trochę targowania się o cenę z tego, co mi doniesiono. Ostatecznie stanęło na kwocie pięciu tysięcy funtów i kilka tygodni później zdjęcie pojawiło się w każdym czasopiśmie znanego nam świata, pod gigantycznymi nagłówkami.
„Heil Harry!"
„Pomylony dziedzic".
„Niech żyje królewska awantura".
Wybuchła straszliwa burza, taka – jak myślałem wówczas – która mogła mnie pochłonąć. I czułem, że zasłużyłem na to, żeby mnie pochłonęła. Przez kilka następnych tygodni i miesięcy były chwile, w których myślałem, że umrę ze wstydu.
Typową reakcją na zdjęcia było pytanie: Co on sobie myślał?
Najprostsza odpowiedź brzmiała: nic. Kiedy zobaczyłem te zdjęcia, zrozumiałem natychmiast, że mój mózg się wyłączył, że być może był wyłączony od jakiegoś czasu. Pragnąłem móc objechać całą Brytanię, pukając do drzwi i wyjaśniając ludziom: „Nie pomyślałem. Nie chciałem nikogo skrzywdzić". Tyle że to nie zrobiłoby żadnej różnicy. Sąd został wydany szybko i był surowy. Byłem albo kryptonazistą, albo umysłowo chory.
Zwróciłem się do Willy’ego. Współczuł mi, ale niewiele miał do powiedzenia. Zadzwoniłem do taty. Ku mojemu zaskoczeniu pozostawał spokojny. Początkowo wzbudziło to moją podejrzliwość. Pomyślałem, że może mój kryzys uznał za kolejną szansę na podbudowanie własnego pr-u. Ale rozmawiał ze mną ciepło, z takim szczerym współczuciem, że całkowicie mnie rozbroił. No i byłem wdzięczny.
Nie zamierzał łagodzić faktów.
– Kochany chłopcze, jak mogłeś być tak głupi?
Policzki mi płonęły.
– Wiem, wiem.
Ale szybko zaczął mówić, że jest to głupota młodości, że pamięta, jak publicznie obwiniano go za błędy młodości, i że to niesprawiedliwe, ponieważ młodość to okres, w którym z definicji jest się niedokończonym. Wciąż dorastasz, wciąż się stajesz, wciąż uczysz, powiedział. Nie przytoczył żadnego konkretnego przypadku swoich upokorzeń z tego czasu, ale wiedziałem, o czym mówi. Wyciekły jego najbardziej prywatne rozmowy, jego najmniej przemyślane uwagi zostały rozgłoszone. Jego byłe dziewczyny wypytywano, a następnie oceny jego sprawności łóżkowej pojawiały się w tabloidach, a nawet w książkach. O upokorzeniu wiedział wszystko.
Zapewniał, że wściekłość, jaką wywołałem, umilknie, że wstyd osłabnie. Kochałem go za te zapewnienia, mimo że – a może właśnie dlatego że – wiedziałem, że są fałszywe. Wstyd nigdy nie osłabnie. I nie powinien.
Skandal rósł dzień po dniu. Byłem miażdżąco krytykowany w gazetach, w radiu, w telewizji. Posłowie domagali się mojej głowy na pice. Jeden powiedział, że powinno mi się zakazać wstępu do Sandhurst. Uspokojenie sytuacji, według pracowników taty, wymagało pewnej pomocy. Musiałem dokonać swego rodzaju aktu publicznego zadośćuczynienia.
Jeśli chodzi o mnie, w porządku, powiedziałem. Im szybciej, tym lepiej.
*Fragment książki "Ten drugi" księcia Harry'ego. Autopromocja: książka do kupienia w formie ebooka w Publio >>>