
Co się kryje pod hasłem "nie będzie spało"? Bo przecież dziecko spać musi. Ba, według rekomendacji Amerykańskiej Akademii Medycyny Snu przez pierwsze trzy miesiące życia powinno przesypiać ponad 16 godzin na dobę, a do pierwszego roku życia między 12 a 16 godzin na dobę. W polskim Internecie i poradnikach rodzicielskich można jednak znaleźć wiele norm dotyczących snu dziecka. Większość mówi o co najmniej 11-12 godzinach snu w nocy i 2-3,5 godziny snu w dzień.
A mój synek nie spał. On sypiał. Przez pierwszych kilka miesięcy swojego życia w ciągu dnia nie dłużej niż 15-20 minut. Dziękuję, drogie koleżanki, za poradę "śpij, kiedy dziecko śpi". Gratuluję, jeżeli jesteście robotami i potraficie zasnąć w minutę na power napa [krótka, mocna drzemka – przyp. red.].
Noce były łatwiejsze – pobudki co trzy, nawet cztery godziny między trzecim a piątym miesiącem życia. Zdarzało się, że B. dosypiał nawet do dziewiątej!
Wszystko zaczęło się sypać w połowie jego piątego miesiąca życia.
"Przerywany sen to koszmar"
B. nagle odmówił picia z butelki (choć powinnam napisać butelek, bo testowałam przynajmniej cztery ich rodzaje). Było to przed rozszerzaniem diety B., co oznaczało, że musiałam go karmić w nocy piersią. A to z kolei oznaczało, że każdą noc spędzaliśmy razem. N., mój partner, opiekował się B., gdy ten wstawał rano, co dawało mi półtorej godziny drzemki bez pobudek. Ku mojej rozpaczy wprowadzanie stałych pokarmów niewiele zmieniło, bo B. w dzień jadł niewiele, za to w nocy nadrabiał. Nic innego poza piersią do ust jednak brać nie chciał. Standardem były więc noce z pięcioma-siedmioma krótkimi pobudkami na szybką szamę. Mówiłam wtedy, że B. miał dobrą noc. Co kilka dni zdarzały się takie z 10-12 pobudkami lub z czterema–pięcioma, ale z jedną dłuższą, na dwie godziny, kiedy B. przewalał się po łóżku, płakał, nie mógł zasnąć. Pamiętam tygodnie, w którym B. budził się na dwie godziny CO NOC.
Przerywany sen to koszmar. Zwłaszcza dla osoby, która uwielbia stałość, a przed urodzeniem dziecka zawsze chodziła spać o tej samej godzinie, zarwała może kilka nocy w życiu (na imprezy, z możliwością odespania następnego dnia). Deprywacja snu była zresztą wykorzystywana jako pewien rodzaj tortur – oskarżane o stosowanie tej techniki były KGB, wojska japońskie w czasie II wojny światowej i armia brytyjska w stosunku do członków IRA. Według badań u kobiet w ciąży oraz matek niska jakość snu nasila objawy depresji i zaburzeń lękowych.
Charakterystyczne zmęczenie wynikające z przerywanego snu sprawiało, że nieustannie czułam niepokój, w mojej głowie wciąż krążyły myśli, że B. stanie się coś złego: spadnie z łóżka, udusi się, bo zaśnie na twarzy, przejedzie nas samochód na spacerze. Najbardziej bałam się zostawać sama całe dnie z B. w obawie, że nie będę wystarczająco na niego uważna i dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Dwa razy miałam atak paniki – przyspieszony oddech, kołatanie serca. Na szczęście trwały kilka minut; pomogły ćwiczenia oddechowe i telefon do mamy.
Ale chyba gorszy od ciągłego budzenia się w nocy jest brak wiedzy, kiedy się to wszystko skończy. Gdy ten okres trwa, człowiek po prostu zagryza zęby i jakoś z tym żyje. Z perspektywy czasu, gdy przejdzie na drugą stronę mocy, zda sobie sprawę, że tamten czas był najtrudniejszy w jego życiu.
Zmęczyć czy nie przemęczać?
Wiedziałam, że nie tylko moje dziecko ma kłopoty ze snem. Według badań nawet 30 proc. niemowlaków dotyka ten problem. Ale skąd się bierze? I czy można mu jakoś zaradzić?
Przyczyną problemów ze snem mogą być kwestie zdrowotne. Kilku pediatrów, z którymi rozmawiałam na ten temat przy okazji badań kontrolnych B., przekonywało mnie, że B. nic nie dolega. Badania krwi w normie, mocz w normie, USG brzucha i przełyku prawidłowe. "Dzieci tak mają, zwłaszcza te karmione piersią, w końcu przejdzie" – słyszałam na każdej wizycie.
Przyjaciółki sugerowały: "Pewnie skok rozwojowy".
Ale że jeden za drugim, bez przerwy?
"Może ząbkuje?"
Ale przecież ząb wyżyna się przez maksymalnie siedem dni!
"Potrzebuje bliskości?"
Przecież leżę obok!
Gdy tylko zaczęłam szukać informacji na temat snu niemowlaków, na Instagramie czy Facebooku automatycznie wyskakiwały mi profile rodziców-influencerów zdradzających swoje metody na usypianie dzieci.
Przy tej playliście usypiają wszystkie dzieci! Kliknij!
Albo: trzy, pięć, siedem sposobów na to, żeby twoje dziecko lepiej spało. Kliknij!
Po krótkiej lekturze szybko okazywało się, że eksperci wzajemnie sobie zaprzeczają, mimo że każdy powołuje się na badania naukowe.
"Nie przemęczaj dziecka, jeśli nie wyśpi się w dzień, będzie źle spało w nocy". / "Jak zmęczysz dziecko, to będzie spało jak suseł".
"Ubieraj dziecko w piżamkę, która nie krępuje jego ruchów". / "Otulaj dziecko" [technika owijania dziecka kocykiem lub specjalnym obcisłym śpiworkiem, która ma symulować środowisko brzucha matki i ograniczać odruch moro, który może wybudzać dziecko. Raz założyłam B. śpiworek z zapinanymi otworami na ręce – wpadł w taką histerię, że nigdy więcej mu tego nie zrobiłam – przyp. red.].
"Włączaj dziecku biały szum, nawet przez całą noc". / "Dziecko nie powinno spać przy szumie, ponieważ nie może wejść w głęboką fazę snu".
Nigdy nie zapomnę, jak wydałam 150 zł na szumiącą maskotkę, która po godzinie się wyłączała, co natychmiast wybudzało B. Nie było opcji wyłączenia "wyłączenia szumienia". Przytulanki z taką funkcją kosztowały znacznie więcej. Uznałam, że to rozbój w biały dzień. B. nie zapałał miłością do maskotki, więc stwierdziłam, że włączanie szumu w aplikacji na telefonie będzie równie dobrym rozwiązaniem.
"Przestań karmić piersią w nocy, to dziecko zacznie przesypiać noce". / "Nie jest powiedziane, że twoje dziecko będzie mniej się budzić w nocy, jeśli przestaniesz je karmić w nocy piersią".
Najbardziej przemawiała do mnie porada: każda matka zna swoje dziecko najlepiej, słuchaj intuicji. Tylko co w sytuacji, kiedy intuicja już nic nie podpowiada? Doszłam do momentu, w którym nie potrafiłam stwierdzić, czy B. jest zmęczony, czy wręcz przeciwnie – nie jest gotowy na sen. Czy potrzebuje więcej aktywności, czy może jednak wyciszenia. Czy powinnam reagować na jego płacz od razu, czy pozwolić mu popłakać, bo może sam się uspokoi?
Gdy skończył siedem miesięcy i nic nie wskazywało na to, że jego sen się poprawi, postanowiłam skorzystać z pomocy tzw. konsultantek snu.
(Nie)wypłakiwanie
Byłam zdesperowana, a więc otwarta na wszelkie porady i propozycje rozwiązania sytuacji, które chciałam jak najszybciej wprowadzić w życie. Z usług konsultantek snu korzystało kilka moich koleżanek i mój brat. Ekspertki im pomogły. Nie oczekiwałam, że moje dziecko zacznie przesypiać noce, zejście do trzech–czterech przebudzeń w nocy oraz poprawienie jakości drzemek już byłoby wielkim sukcesem. Byłam zachwycona, że ktoś taki jak ekspert od snu dzieci istnieje, bo co w przeciwnym razie bym zrobiła? Czekała, aż problem minie?
Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "konsultantka snu", żeby się przekonać, że jest w czym wybierać. Twojadobranocka, Dorota Nowogrodzka, Sleep Concept – oto kilka najpopularniejszych. Żeby zostać konsultantką, nie trzeba skończyć żadnych studiów, wystarczy kilkumiesięczne szkolenie (organizowane między innymi przez amerykańskie Family Sleep Institute, International Association of Child Sleep Consultants czy Association of Professional Sleep Consultants) oraz doświadczenie.
Wbrew opiniom wielu współczesny trening snu, który nazywa się obecnie "nauką samodzielnego zasypiania", nie polega na "wypłakiwaniu" dziecka, czyli niereagowaniu na jego płacz, czy stosowaniu słynnej metody amerykańskiego pediatry Richarda Ferbera polegającej na pozostawieniu płaczącego dziecka i pocieszaniu kolejno co trzy, pięć, siedem minut. Współczesne konsultantki sięgają po bardziej miękkie sposoby pracy nad snem dzieci i powołują się między innymi na wyniki badania amerykańskich naukowców, które sugerują, że stosowanie technik behawioralnych nie prowadzi do podwyższonego poziomu kortyzolu we krwi dzieci, ich problemów emocjonalnych i behawioralnych oraz zaburzeń więzi między niemowlęciem a rodzicami.
Ale badanie, które przeprowadziłam na sobie i B., pokazało bez dwóch zdań, że taki trening może być bardzo frustrujący.
Rozdział I. Ania
Anię poleciła mi Julka. Ania pomogła, gdy córeczka mojej przyjaciółki nie była w stanie zasnąć nigdzie indziej, tylko w wózku. Doszło do tego, że S. była już tak duża, że wypadała z wózka podczas snu...
Ania jest z wykształcenia pedagożką i kulturoznawczynią, prowadzi projekt wspierający rodziny w rodzicielstwie. Jest także konsultantką snu.
Okazała się bardzo miłą i wspierającą osobą. Pierwsza konsultacja kosztowała 150 zł i odbyła się online. Trwała około półtorej godziny i co najmniej o półtorej godziny za krótko. Prawie godzinę zajęło mi opowiedzenie o naszych problemach ze snem, odpowiedzenie na pytania, pozostały czas, czyli pół godziny, Ania poświęciła na stworzenie nam planu działania.
Skupiła się nie na nocach, ale na dniach. Bo jak powtarzała: lepszy dzień = lepsza noc. Zaleciła jedynie, żebym spróbowała zmniejszyć liczbę karmień nocnych z czterech-pięciu do trzech oraz żeby nie bujać B. na piłce czy na rękach, najlepiej uspokajać go w jego łóżeczku lub szuszać (imitować dźwięk szumu). Jako anegdotkę opowiedziała mi historię jej dziecka, które jej mąż tak wyszkolił, że wystarczyło, że podczas pobudki w nocy poszuszał chwilę, stojąc w drzwiach do pokoju, a dziecko automatycznie usypiało. Oczami wyobraźni już widziałam siebie szuszającą i B. usypiającego po kilku sekundach.
Przede wszystkim jednak Ania przesunęła czas snu nocnego z 20.30-21 na 19, tak żeby B. rozpoczynał dzień o godzinie 6-7. Godzinę przed planowaną porą na sen mieliśmy zacząć proces wyciszania dziecka – zaciemnić pokój, w którym przebywa, schować głośne zabawki, powtarzać te same czynności.
Ania przekonywała mnie, że B. budzi się tak często w nocy, ponieważ jest przemęczony. Nie wysypia się podczas krótkich drzemek, dlatego trzeba je wydłużyć, tak żeby spał trzy godziny w ciągu dnia (spał około półtorej). Rozpisała mi grafik drzemek z dokładnością do 30 minut. Zaleciła, żeby kłaść B. na drzemkę, nawet jeśli nie pokazuje wyraźnie, że jest zmęczony, stworzyć mu w pokoju tak nieatrakcyjne warunki, żeby z nudów w końcu zasnął. A najlepiej chodzić z nim na drzemki na spacer, bo większość dzieci najlepiej śpi w wózku – gdy dziecko zasypia na spacerze, nie utrwalamy u niego nawyku bujania na rękach. Jeśli wybudzi się po 30 minutach, trzeba mu pomóc znów wejść w sen, próba uśpienia go z powrotem nie powinna trwać dłużej niż 20 minut.
Pocieszała mnie, gdy patrzyłam na nią z niedowierzaniem, że będę za kilka dni zachwycona, bo B. będzie usypiał w łóżeczku, spał zawsze o tych samych porach i w końcu będę mogła sobie coś zaplanować. I oczywiście przestanie się tak często budzić w nocy. Każda kolejna noc powinna być coraz lepsza.
Podbudowana rozmową zaczęłam wdrażać w życie wszystkie sugestie. Codziennie spędzałam z B. na spacerach półtorej-dwie godziny – w ciepłej czapce, rękawiczkach, z bidonem z gorącą herbatą w ręku. Do końca życia będę pamiętać, jak uciekałam przed szczekającymi psami, śmieciarkami i przechodniami głośno rozmawiającymi przez telefon, żeby tylko hałas nie wybudził B. zbyt wcześnie. Gdybym mogła uniknąć spotkania z przelatującymi nad moją głową kraczącymi wronami, zapewne bym to zrobiła.
Gdy dziecku udało się pospać półtorej godziny albo dwie, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Gdy spał zaledwie 20 minut, wpadałam w rozpacz. Czasem działała pierś – ile to razy biegłam z wywieszonym cycem do pokoju, bo B. już zaczynał się przebudzać, i szybko wsadzałam mu sutek do ust, powtarzając w duchu: "Zaśnij, proszę"! Codziennie wieczorem spędzałam godzinę lub półtorej na usypianiu B. w jego łóżeczku, co wiązało się z tym, że wisiałam nad łóżeczkiem, a jego poręcz wbijała mi się w brzuch. "Najważniejsze to konsekwencja" – powtarzałam sobie, pocieszając się, że jak się nie poddam, to za chwilę zobaczę efekty mojej ciężkiej pracy.
Pisałam o wszystkim Ani na Whatsappie, a ona spokojnym głosem powtarzała, że świetnie sobie radzę i już widać, że nasz rytm się stabilizuje. Ja tego nie widziałam, bo codziennie B. spał inaczej. Po kilku dniach, gdy nie czułam, że zrobiliśmy jakiekolwiek postępy, liczba nocnych pobudek nie zmalała, B. bardzo chciał pić mleko w nocy, bo moim zdaniem był głodny, do tego nie dawało się go uspokoić w jego łóżeczku bez wyciągania go z niego i bujania, bo płakał tak, że nie miałam serca go nie przytulić, a ja byłam coraz bardziej wykończona wstawaniem o 5.30, a nie o 6-7, jak zakładała Ania, poprosiłam o drugą konsultację. Tym razem na konto Ani poszło 100 zł.
Czułam, że Ania już zmieniła nieco nastawienie, mówiąc, że "nie wszystko naraz, w życiu B. zaszło dużo zmian, trzeba poczekać dłużej na efekt". Po kolejnym tygodniu, gdy nic się nie zmieniło, konsultantka odpisała: wszystko robicie dobrze, to normalne, że dzieci mają regresy snu, bo skoki rozwojowe, ząbkowanie. Jak będziecie gotowi na naukę samodzielnego zasypiania, zapraszam! Na tym zakończyła się nasza współpraca.
Rozdział II. Magda
Kompletna porażka z Anią nie zniechęciła mnie do szukania pomocy u innych konsultantek. Podejrzewałam, że może Ani nie udało się odnaleźć TEGO błędu, który popełniam, może uda się to komuś innemu.
Zachęcona pozytywnym odzewem klientów Magdy postanowiłam skorzystać z jej usług. Magda prowadzi prawdziwy biznes – ma stronę internetową, aktywnie prowadzi Facebooka i Instagram. W swojej ofercie ma kilka pakietów, np. pakiet mini w cenie 195 zł czy pakiet z dwutygodniowym wsparciem (m.in. nieograniczony kontakt e-mailowy, codzienna analiza dziennika snu dziecka) w cenie 740 zł. Można też zamówić voucher podarunkowy od 109 do 740 zł.
Po wydaniu 250 zł u Ani na pomoc, która nie wniosła nic do mojego życia poza stresem i jeszcze większym zmęczeniem, u Magdy postanowiłam wykupić najmniejszy pakiet. Przysługiwała mi godzinna konsultacja online, analiza kwestionariusza, który wcześniej wypełniłam (sprawiał wrażenie bardzo szczegółowego), dostęp do zamkniętej grupy na Facebooku "Klub Magdy" oraz wymiana jednego e-maila w ciągu miesiąca od konsultacji.
Magda chyba przeszła podobne szkolenie jak Ania, ponieważ jej zdaniem przyczyny częstych wybudzeń nocnych B. wynikały również z przemęczenia, czyli zbyt krótkich drzemek. Magda uważała wręcz, że B. powinien sypiać nawet trzy i pół godziny w ciągu dnia, i to nie w drzemkach przerywanych (w których B. się specjalizował), ale skonsolidowanych. Sposobem na wydłużenie drzemek i ograniczenie nocnych pobudek B. miała być całkowita rezygnacja z brania dziecka na ręce podczas wybudzeń (w trudnych sytuacjach mogłam podnieść B. i uspokoić go na rękach, ale nie dłużej niż dwie-trzy minuty) oraz przesuwanie pory pierwszego i kolejnych karmień w nocy, tak żeby pierwsze było najwcześniej o północy (u nas była to 22-22.30), a kolejne po co najmniej trzech godzinach (u nas były to maksymalnie dwie godziny). W konspekcie pojawiły się również takie porady jak siedzenie bokiem do dziecka na krześle podczas usypiania go w łóżeczku (żeby unikać kontaktu wzrokowego) czy niereagowanie na jęczenie, marudzenie dziecka, tylko na płacz.
Zaleceniem, które na długo zmieniło moje życie – bynajmniej nie na lepsze – było całkowite zaciemnienie pokoju, w którym spał B., gdzie do tej pory wisiały zasłony zaciemniające tylko w 70 proc. Konsultantka zaleciła zawiesić zasłony typu black out. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu wynajmowanym, z którego w ciągu kilku miesięcy mieliśmy się wyprowadzić, nie chciałam wydawać pieniędzy na nowe zasłony. Wpadłam na inny pomysł – obklejenie okien kartonami. Tak szczelnie to zrobiłam, że w pokoju przez całą dobę panowała całkowita ciemność. Trudno zliczyć, ile razy weszłam w kolumnę stojącą na środku pokoju, biegnąc do B., gdy się wybudził, ile razy nie trafiłam na łóżko, chcąc się w końcu położyć spać.
A już na pewno nie zapomnę nocy, podczas których przez półtorej godziny, zazwyczaj między 3 a 5 nad ranem, skakałam z B. na piłce w całkowitej ciemności, próbując go ponownie uśpić. Dlaczego to robiłam? Mogłam mu przecież dać cycka? Nie mogłam. Magda zaznaczyła podczas konsultacji, że muszę się kierować bardzo ważną zasadą: jeżeli już zdecyduję się nie dać B. piersi, gdy się wybudzi, to nieważne, jak długo trwałoby uspokajanie go, pod żadnych pozorem nie mogę się poddać i jednak go nakarmić, najpierw muszę sprawić, żeby usnął. Dopiero jak obudzi się ponownie, nawet po minucie, mogę dać mu pierś.
Nietrudno zgadnąć, jak wielką porażkę ponieśliśmy i tym razem. Jedyną poradą, którą zachowałam od trenerki numer dwa – o zgrozo – było zaciemnianie pokoju, czyli nieszczęsne "kartony zaciemniające". Zrobiłam to wyłącznie dlatego, że pierwszej nocy po zaciemnieniu pokoju B. zdecydowanie lepiej spał. Zaznaczę, że była to jedyna lepsza noc. Kartony zostały więc z nami na dłużej, podróżowały nawet z nami na wakacje. Ofiarą tego "genialnego" rozwiązania padło okno w mieszkaniu mojej mamy – pod wpływem silnego nagrzania od słońca pękła szyba. Ale nawet po tym incydencie kartony nie wylądowały na śmietniku. Pozbyłam się ich dopiero wtedy, gdy podczas pobytu w domku na Mazurach okazało się, że B. śpi dokładnie tak samo w pokoju, w którym panuje całkowita ciemność i gdy jest dużo jaśniej (pierwszej nocy nie zdążyłam obkleić okien kartonami, przykleiłam na szybko i dość niedbale czarne worki na śmieci).
Gdy po kilku tygodniach nauki poruszania się w ciemności i próbach pobicia rekordu Guinnessa w długości skakania na piłce wysyłałam e-mail do Magdy z listą pytań i wątpliwości co do jej metod, byłam już bardzo rozgoryczona. Wściekłam się jeszcze bardziej, gdy Magda po tym, jak już spędziłam wiele godzin na uczeniu B. zasypiania w łóżeczku, zaleciła powrót do spania z nim w jednym łóżku (powód? Łatwiej będzie mi go uspokajać na leżąco bez brania na ręce, bo wszystkiemu winne podnoszenie) i znów wróciła do tematu ilości snu potrzebnej B. w ciągu dnia. Ale co miałam zrobić? Zakleić B. oczy taśmą, żeby spał dłużej? Wkurzona odpisałam, że może schemat, który działa na inne dzieci, nie działa na B.? Mail pozostał bez odpowiedzi. W końcu w pakiecie przysługiwał mi tylko jeden.
Pożegnałam się z konsultantkami snu. Ale tylko na kilka miesięcy.
Rozdział III. Emilia
Dlaczego postanowiłam dać szansę jeszcze jednej ekspertce? Już nawet nie chodziło o mnie, ale o B. Zaczęłam się poważnie niepokoić, że przerywany sen może negatywnie wpływać na jego rozwój.
Gdy Emilia usłyszała moją historię, powiedziała jedno: "Jestem dumna z B., że oparł się treningowi snu". Jej zdaniem – oczywiście podbudowanym badaniami – trening snu jest szkodliwy dla dziecka i uczy go m.in. wyuczonej bezradności (dziecko przestaje "wołać" rodzica nie dlatego, że nie jest zestresowane, tylko dlatego, że nauczyło się, że i tak nikt do niego nie przyjdzie).
Emilia z zawodu jest położną i w pracy nad snem dzieci korzysta przede wszystkim z wiedzy medycznej, a nie zasad psychologii behawioralnej wprost z Pawłowa.
Emilię poleciły mi koleżanki matki, którym podobnie jak mnie trenerki snu nie pomogły. B. miał już 15 miesięcy, jego problemy ze snem nie zniknęły. Potrzeba skonsultowania się z kolejną osobą zbiegła się z moim powrotem do pracy, który i tak opóźniałam ze względu na ogromne zmęczenie i nadzieję, że może za chwilę B. zacznie lepiej spać. Nie zaczął.
Tylko Emilia konsultację przeprowadziła w naszym mieszkaniu, poznała B., zobaczyła warunki, w jakich żyje, śpi. Obserwowała go przez ponad dwie godziny. Ku mojej ogromnej radości nie kazała nam nic zmieniać w sposobie usypiania dziecka czy uspokajania go podczas pobudek. Wprowadziła jedną zasadę, abyśmy dzień z B. rozpoczynać nie później niż o 7 rano. Drzemki oraz sposób spędzania czasu z B. zaleciła dostosowywać do niego. Jako terapeutka integracji sensorycznej [w skrócie SI - zdolność do rozumienia i porządkowania bodźców i informacji dostarczanych z otoczenia i z własnego ciała poprzez zmysły. Jeżeli proces integracji sensorycznej u dziecka jest zaburzony, mogą pojawić się problemy z nauką, zachowaniem, emocjami, snem, koncentracją, koordynacją – przyp. red.] zauważyła, że B. brakuje konkretnego rodzaju stymulacji – zaleciła masaże dociskające rano i wieczorem oraz przesłała wiele propozycji na zabawy z nim. Jej zdaniem momenty, w których B. ziewał, niekoniecznie oznaczały zmęczenie, ale po prostu znudzenie.
Do portfela konsultantki snu trafiło tym razem 400 zł. Na szczęście Emilia nie rozliczała mnie z wysłanych e-maili i SMS-ów, codziennie pytała, jak zachowuje się B., jak wygląda jego sen. Do tej pory, a minęło kilka tygodni od konsultacji, wciąż mamy ze sobą kontakt.
Efektem konsultacji u Emilii było zamienienie naszego mieszkania w prawdziwy plac zabaw dla B. (tak jakby wcześniej miał niewiele zabawek...). Stanął dodatkowo piankowy tor przeszkód, namiot z tunelem, krzesełko ze stolikiem, dmuchana piaskownica z piaskiem kinetycznym. Kolejne kilkaset złotych dla bąbelka zniknęło z domowego konta.
Po kilku dniach od konsultacji B. zaczął budzić się raz–dwa razy w nocy. Wciąż są noce, kiedy zalicza cztery-pięć przebudzeń, ale są także takie, które przesypia całe.
Pomogły zalecenia Emilii, a może fakt, że kilka dni przed spotkaniem z nią odstawiłam B. od piersi w nocy? A może, jak twierdzi konsultantka, wszystko naraz? Czy możliwe, że B. sam dojrzał do przechodzenia sprawnie kolejnych faz snu, jak twierdzi wiele moich znajomych matek, które były o wiele bardziej cierpliwe ode mnie i postanowiły poczekać na ten dzień? To też jest wielce prawdopodobne. Czy interesuje mnie odpowiedź na to pytanie? Nie. Liczy się jedno – przyjaciółki przestały mi w końcu polecać zakup satyrycznych książek dla rodziców, jak pozycja "Śpij już, ku**a, śpij", a ja na pytanie "Jak sen B.?" mogę wreszcie powiedzieć: lepiej!
Chcesz podzielić się ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.
Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia.