Rozmowa
Profesor, 2000 rok (mat. prasowe)
Profesor, 2000 rok (mat. prasowe)

Kim jest Ryszard J., pseudonim Profesor?

Chorobliwie ambitnym człowiekiem o genialnym umyśle. 

W czym przejawia się ten geniusz?

Chociażby w szachach, które od dziecka były wielką pasją Profesora. Jego mama była uczestniczką mistrzostw Polski, a on wielokrotnym mistrzem województwa juniorów. Znajomi Profesora opowiadali mi, że potrafił przesuwać figurę, nie spoglądając na szachownicę. Miał niesamowity zmysł przestrzenny – zamykał oczy, a i tak widział rozstawienie wszystkich figur. Wygrywał z zawodowcami, ale wiedział, że nigdy nie będzie mistrzem świata, bo poziom polskich szachów był kiepski w porównaniu ze światowym. Dlatego wybrał chemię.

Wiedział, że w tej dziedzinie odniesie większy sukces?

Bardziej zbliżała go do doskonałości, do której dążył. Rozpoczął studia na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego i wyjawił mi, że w latach 70. ubiegłego wieku wyprodukował w uczelnianym laboratorium pierwszą, niewielką partię amfetaminy. W 1991 roku w zabudowaniach gospodarczych jego rodziców w Skarżysku-Kamiennej policja odnalazła ślady białego proszku. Profesor po raz pierwszy został powiązany z narkotykami.

Ale zanim to nastąpiło, rozwijał zainteresowanie nimi. Trafił na halucynogenną meskalinę, czyli związek chemiczny, który występuje naturalnie w pędach kaktusów. Stwierdził, że mógłby go otrzymać syntetycznie prostszym sposobem, niż w 1919 roku zrobił to wybitny austriacki uczony Ernst Späth. Zgłosił to któremuś ze swoich wykładowców, ale nie dostał zgody na badania.

Jednak jego pociąg do substancji o działaniu odurzającym nie zniknął?

Z akt wynika, że latami wykorzystywał legalne wówczas substancje chemiczne do robienia nielegalnych substancji odurzających. Eksperymentował. Działał na granicy działalności naukowej i przestępczej. Realizował swoje ambicje.

Laboratorium w Skarżysku-Kamiennej (mat. prasowe)

Pewnie nie była to jego jedyna motywacja?

Właśnie ta jego motywacja nie dawała mi spokoju. Pytałem o nią każdego rozmówcę, który znał Profesora. O co jeszcze mu chodziło poza chęcią bycia docenionym? Na uczelni zarabiałby grosze, więc motywacja finansowa wydaje się bardzo prawdopodobna. W sądzie przyznał, że za trwającą trzy minuty analizę chemiczną dla Wojciecha Papiny, zwanego Królem Ekstazy, dostawał pięć tysięcy euro.

Na co wydawał?

W latach 90. stać go było na drogie samochody, które bardzo często zmieniał. Miał między innymi fiata mirafiori, terenowego chevroleta i pontiaka, co w tamtych czasach było oznaką powodzenia. Nie wybudował sobie okazałej willi, nie przechowywał na koncie milionów dolarów, ale za to sporo podróżował. W sierpniu 2022 roku, gdy wyszedł na wolność po ponadtrzyletniej odsiadce, zgodził się ze mną spotkać. Choć do produkcji narkotyków dla grup przestępczych się nie przyznał, to wskazywał na finansowe pobudki swoich chemicznych prac. Przyznawał, że lubił się bawić i zmieniać samochody.

Jaki to człowiek?

Profesor był jedynakiem i oczkiem w głowie rodziców. Jego mama pracowała w sklepie obuwniczym, a ojciec w zakładzie energetycznym. Koleżanka z lat dzieciństwa opowiadała mi, że gdy jego rówieśnicy biegali za piłką, z okna Profesora rozlegały się dźwięki pianina czy fortepianu.

To typ erudyty, rzucającego anegdotami gawędziarza. Zrobił na mnie wrażenie osoby szalenie inteligentnej, o ogromnej wiedzy. Opowiadał mi chociażby o malarzu Hanie van Meegerenie, który fałszował obrazy Jana Vermeera. Z namiętnością w oczach rozprawiał o sonatach Beethovena i koncertach Franciszka Liszta. Skończył zresztą szkołę muzyczną w klasie fortepianu. Porównywał siebie do Krystiana Zimermana, przyznając, że nigdy nie osiągnąłby takiej jak on wielkości.

Profesor próbował odłożyć w czasie nasze spotkanie, mówiąc, że jego procesy sądowe nie są zakończone. Dawał do zrozumienia, że gdy sprawy się pokończą, ujawni różne tajemnice. W rozmowie ze mną – podobnie jak przed sądem – utrzymywał, że przedmiotem jego działalności były legalne substancje. Jeśli pojawiały się w nich ślady substancji nielegalnych, to był to efekt uboczny badań.

Śledczy mają inne zdanie?

Jeden z prokuratorów przyznał mi, że nie ma takiego drugiego w Polsce specjalisty od produkcji narkotyków na użytek grup przestępczych.

W jaki sposób udało mu się przeniknąć do świata przestępczego?

Aby się tego dowiedzieć, przeczytałem setki tomów akt i przepytałem świadków, którzy dotąd milczeli. Mało kto o tym wie, ale w latach 80. Profesor był bohaterem afery gospodarczej zwanej srebrną. Razem z Janem Dawidowiczem, grawerem z Kielc, do którego dotarłem, odzyskiwali srebro ze złomu, które dyrektor peerelowskiej fabryki uznawał za niepotrzebną pozostałość poprodukcyjną. Elementy posrebrzane – blachę, lut srebrny – wrzucali do beczek i rozpuszczali w kwasie azotowym, by wytrącić srebro w formie proszku. Potem przetapiali kruszec w sztabki i przekazywali do przemytu na Zachód. W zamian otrzymywali od kurierów złote łańcuszki i elektroniczne zegarki. To był pierwszy moment, kiedy Profesor zdał sobie sprawę z tego, że dzięki swojej nieprzeciętnej inteligencji może zarabiać ogromne pieniądze.  

Laboratorium w Skarżysku-Kamiennej od środka (mat. prasowe)

Poniósł wtedy odpowiedzialność karną?

Na półtora roku trafił do więzienia przy Montelupich w Krakowie i był nie lada atrakcją dla współwięźniów. Zachwycali się tym, jak odzyskiwał srebro. Zawierał nowe znajomości. Po wyjściu na wolność ze wspólnikiem, którego przedstawiam jako W., bo o to prosił, wplątał się w interes ze sprowadzaniem rogów suhaka – robiony z nich proszek uznawano za preparat poprawiający potencję. Kontrahenci z Radomia, w tym poszukiwany do dziś niedoszły prokurator Krzysztof O., sprowadzili 300 kg tych rogów. Ponoć wtedy pojawił się pomysł produkcji narkotyków.

I tak Profesor został ważną postacią w polskim półświatku narkotykowym?

Stał się nią, ale później. Mówimy o człowieku, który w 2000 roku został bohaterem wielkiej afery związanej ze 140 tys. tabletek ecstasy szmuglowanymi z Polski do Austrii i Danii. Produkcję zlecił wspomniany już Wojciech Papina, bliski współpracownik Baraniny, czyli rezydenta mafii pruszkowskiej w Wiedniu. W sądzie w Kielcach cały czas toczy się proces w tej sprawie.

Inna sprawa z udziałem Profesora dotyczy 2012 roku, gdy został zatrzymany w Grantham. Brytyjskie media twierdziły, że Ryszard J. mógł teoretycznie produkować w ciągu dwóch dni, w polowych warunkach, amfetaminę wartą cztery miliony funtów, a policja uznała zarekwirowane narkotyki za najczystsze, jakie skonfiskowała w swojej historii. Profesor otrzymał w mediach przydomek polskiego Waltera White’a, co było nawiązaniem do popularnego serialu "Breaking Bad". White, czyli nauczyciel chemii w prowincjonalnej amerykańskiej szkole, zaczyna produkować metamfetaminę, poznaje handlarzy narkotyków, członków kartelu. Nowe życie bardzo go wciąga. Wydaje się, że z Profesorem było tak samo.

W tej sprawie zapadł wyrok?

Tak. Profesora zatrzymano, a po czterech latach odsiadki wypuszczono. Schemat jest zawsze podobny: Profesor wychodzi z więzienia, a po jakimś czasie policja znów go zatrzymuje za produkcję różnego rodzaju środków odurzających. On konsekwentnie do niczego się nie przyznaje.

Są jednak pewne poszlaki?

Jeden z gangsterów grupy Ala Capone, polskiego imiennika amerykańskiego bossa, dzięki którego wyjaśnieniom policja odkopywała zwłoki różnych ludzi na Nowosądecczyźnie, przyznał w sądzie, że bał się mówić o Profesorze. "Są pewne schody, których się nie przekracza" – tłumaczył. Wyjawił jednak, że Profesor miał pomóc gangsterom w kradzieży drogocennej porcelany miśnieńskiej, przechowywanej u starszej pani z Dębicy. Robił za eksperta od dzieł sztuki. Dostał za tę sprawę wyrok, choć wszystkiemu zaprzeczał.

Śledczy podejrzewali, że w latach 90. Profesor mógł pracować dla mafii pruszkowskiej czy też robić narkotyki dla gdańskiego gangstera Nikosia. Z notatki policyjnej wynika, że wiązano go z przemytem narkotyków do Skandynawii. Jeden ze znajomych Ryszarda J. opowiadał mi po latach, jak sam dostał od niego próbkę amfetaminy w pudełeczku po kremie, którą przemycił i przekazał w Szwecji żonie pewnego znanego piosenkarza. Nie wszystkie sprawy doczekały się oskarżenia, a rozpoczęte procesy trwają latami albo muszą być powtarzane.

Tak wyglądała akcja policji w Wiedniu, sierpień 2000 (mat. prasowe)

Jak to możliwe?

Profesor od ponad 20 lat sprytnie wykorzystuje luki prawne i błędy organów ścigania. Przeglądając akta jego spraw, byłem nimi wręcz porażony. Podam ci dwa przykłady.

Poproszę.

W 1991 roku Profesor i W. pojechali do Berlina po kwas fenylooctowy, który jest prekursorem do robienia BMK, a BMK – do robienia amfetaminy. Ten kwas był wówczas w pełni legalny. Stał się kontrolowany przez polskie prawo dopiero w 1997 roku. 

Drugi przykład dotyczy parameteksymetamfetaminy, która znajdowała się w tabletkach przechwyconych przez służby austriackie w 2000 roku. Ta substancja była kontrolowana dopiero od jesieni 2001 roku. Można powiedzieć, że Profesor wyprzedza prawo i za sprawą między innymi jego działalności uznawano za nielegalne związki mające zastosowanie przy produkcji narkotyków.

A co masz na myśli, mówiąc o nieudolności czy wręcz rażących błędach służb?

W grudniu 2000 roku w wyniku wielkiego międzynarodowego śledztwa w Wiedniu zatrzymano między innymi Wojciecha Papinę, którego współpracownik próbował sprzedać tabletki ecstasy policjantom pracującym pod przykrywką. Profesora zatrzymano kilka dni później w Kielcach. W aktach sprawy natrafiłem na zapisek, że już latem 1999 roku policja austriacka wnioskowała do polskich służb o objęcie Profesora podsłuchem rozmów telefonicznych. Wskazywała, że prowadzi on laboratorium chemiczne, w którym produkuje różnego rodzaju substancje odurzające. W aktach nie ma słowa o tym, aby wniosek miał zostać rozpoznany.

Polskie służby nie podsłuchiwały rozmów Profesora, choć austriackie podsłuchiwały Papinę. Minęło ponad 20 lat, a Profesorowi do tej pory nie udowodniono wprowadzenia do obrotu 140 tys. tabletek ecstasy. Owszem, dostał wyrok dziewięciu lat więzienia za posiadanie nielegalnych roztworów w laboratorium w Bliżynie, ale nie udowodniono mu, że z tych roztworów wyprodukował właśnie te konkretne tabletki. Możemy mówić o porażce polskich służb, które dowiedziały się bardzo niewiele o działalności Profesora. Nie przyłapano go na gorącym uczynku. Poza szlakiem wiedeńskim nie odtworzono żadnego innego.

Zegarki - dowody do śledztwa w sprawie afery srebrnej (mat. prasowe)

I w efekcie Profesor pozostał bezkarny?

Sprawa od 20 lat jest nieosądzona, więc z pewnością można mówić o nieudolności wymiaru sprawiedliwości. Choć w niemieckim instytucie w Wiesbaden już dawno temu stwierdzono, że znalezione w laboratorium w Bliżynie roztwory posłużyły do produkcji owych tabletek ecstasy z bardzo dużym prawdopodobieństwem. To jednak nie było sto procent.

Przykłady nieudolności naszych służb można mnożyć. W 1991 roku, gdy w laboratorium Profesora znaleziono ślady amfetaminy, ukarano go grzywną odpowiadającą jego jednomiesięcznej pensji. Sędzia, uzasadniając wyrok, podkreśliła, że ze względu na osobowość oskarżonego niecelowe jest wydawanie wyroku bezwzględnego więzienia. Wcześniej, w trakcie śledztwa, zaginęły zdjęcia laboratorium. Z kolei w 2000 roku podczas kilkudniowych oględzin policja nie sprawdziła przewodów kanalizacyjnych czy szamba, zatem nie pobrała śladów ze wszystkich miejsc w laboratorium, w których mogłaby to zrobić. Na dodatek zaginął jeden z istotniejszych dowodów, czyli ślad z białą substancją na osprzęcie tabletkarki. A w sprawie porcelany z Miśni głównemu świadkowi pokazywano zdjęcie osoby, którą błędnie podpisano jako Ryszard J., i proces musiał się toczyć od początku.

Zobacz wideo Dlaczego tyle czekaliśmy na kolejną część przygód Jamesa Bonda? Winna nie tylko pandemia

To nieudolność czy może coś więcej?

Nasze organy ścigania nie były przygotowane na taką osobę jak Profesor. Prokurator, który prowadził śledztwo w sprawie laboratorium Profesora twierdzi, że policjanci na jego działalności uczyli się w latach dwutysięcznych, jak badać narkotyki.

Profesor znał wielu wpływowych ludzi. Choćby posła Tadeusza Kowalczyka, który w 1997 roku zginął w wypadku samochodowym. Tenże Kowalczyk działał w sejmowej komisji spraw wewnętrznych, był też członkiem komitetu doradczego przy Ministrze Spraw Wewnętrznych, a jednocześnie znał się z Baraniną. Media pisały, że stanowił pomost między mafią pruszkowską a polskimi służbami. Miał dostęp do tajnych informacji policji i służb, które mógł przekazywać dalej. Może i Profesorowi.

Bardzo ciekawy jest też fakt, że niedługo po zatrzymaniu przemyconych z Polski tabletek ecstasy w Austrii rozwiązano wydział policji od przestępczości zorganizowanej. Okazało się, że część policjantów z tego wydziału pracowała na rzecz Baraniny, a ten z kolei utrzymywał kontakty z Papiną, czyli znajomym Profesora.

Tabletki ecstasy (mat. prasowe) , Paszport Profesora (mat. prasowe)

Aż ciśnie mi się na usta pytanie o wątek korupcyjny…

Nie znalazłem w aktach sprawy informacji, które by na taki wątek wskazywały. Jednak sędzia Adam Kabziński, który orzekał w sprawie Ryszarda J., zwrócił uwagę na coś innego. Przed zatrzymaniem w 2000 roku Profesor utrzymywał kontakt telefoniczny z funkcjonariuszem Komendy Głównej Policji, co rodziło różne domysły. Nawet takie, czy Profesor nie był tajnym współpracownikiem.

Z postacią Profesora wiążą się dwie tragiczne historie, które także dogłębnie analizowałeś.

Pierwsza wydarzyła się w 1991 roku, czyli w czasach, kiedy Profesor i W. zainteresowali się rogami suhaka. Wspólnikowi Profesora podpalono wtedy mieszkanie w kieleckim wieżowcu. W pożarze zginęła jego żona i dwóch małych synów. Wyszło na jaw, że kontrahenci z Radomia, z którymi współpracowali Profesor i W., próbowali wydusić od tego drugiego 10 tys. dolarów rzekomego długu. Sprawców pożaru nigdy nie wykryto.

Druga historia, która nie daje mi spokoju, wiąże się ze śmiercią przyjaciela Profesora – Michała Słupczyńskiego, też chemika. W 1999 roku zginął on od tajemniczego wybuchu. Okoliczności tego zdarzenia do tej pory nie zostały wyjaśnione. Słupczyńskiego z ciężkimi obrażeniami twarzy Profesor osobiście przywiózł do jego żony, jednak mężczyzna po dwóch tygodniach zmarł w szpitalu. Policji nie udało się ustalić, co tak naprawdę się stało. Profesor przyznał mi, że kłamał w sprawie tego wydarzenia. Oznajmił, że zna jego okoliczności, ale nikomu ich nie zdradzi, bo chce pozostać lojalny wobec przyjaciela.

Laboratorium w Skarżysku-Kamiennej, 2012 rok (mat. prasowe)

Myślisz, że którąś z tych spraw uda się jeszcze kiedykolwiek wyjaśnić?

Pożar cały czas jest w zainteresowaniu policjantów z Archiwum X. Sprawa śmierci Michała Słupczyńskiego jest już formalnie zakończona. Co prawda jakieś 20 lat temu prokuratura do niej wróciła i ponownie przesłuchała Profesora, ale nie doszukano się niczego nowego. Kilkanaście miesięcy temu przeglądałem akta tej sprawy w prokuraturze w Radomiu. Usłyszałem, że jestem jedną z ostatnich osób, która je widzi, bo niedługo zostaną zniszczone.

Powiedz mi, proszę, na koniec, skąd wziął się pseudonim Profesor?

Ryszard J. jest magistrem chemii i przez długi czas się tego pseudonimu wypierał. Jednak już w aktach afery srebrnej znalazłem anonim, którego autor tytułuje go per „profesorek". Osoba, która napisała list, sugerowała też, że policja nie wie wszystkiego o działalności Profesora, i radziła, by go dokładnie sprawdzić. Grawer, z którym Ryszard J. odzyskiwał srebro, potwierdził mi, że już wówczas na Ryszarda mówiono Profesorek.

W rozmowach podsłuchiwanych przez austriackie służby na przełomie lat 90. i 2000 padało, że Wojciech Papina kontaktuje się w Polsce z osobą, którą określa jako Profesor czy Riccardo. Bez wątpienia chodziło o Ryszarda J.

Co obecnie dzieje się z Profesorem?

To paradoksalne, że przez ponad 20 lat nie udało się zakończyć sprawy, w której jest oskarżony o wprowadzenie do obrotu 140 tys. tabletek ecstasy. Przed sądem toczy się też sprawa dotycząca najnowszego laboratorium amfetaminy, które powiązano z Profesorem. Odkryto je w Gdańsku w 2018 roku. Niedawno sąd skazał Profesora na trzy lata więzienia w sprawie laboratorium w Skarżysku-Kamiennej i substancji, które w nim znaleziono w 2012 roku, ale chemik już zapowiedział, że będzie się od tego wyroku odwoływał. Niewykluczone, że 71-letni dziś Profesor jeszcze kiedyś wróci do więzienia. Na razie przebywa na wolności i ma się nie najgorzej.

Grzegorz Walczak. Dziennikarz "Gazety Wyborczej". Od lat śledzi i opisuje sprawę Ryszarda J., zwanego Profesorem.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.