
Potrafi się pan wcielić w rolę policjanta z zespołem Aspergera, kardiochirurga czy mistrza bokserskiego. W "Pokusie" gra pan geja.
Uwielbiam aktorstwo właśnie za możliwość zmiany. To, że mogę jej doświadczać, mogę wchodzić w głąb zachowań różnych ludzi, uznaję za niezwykły dar od życia. Lubię spoglądać na świat oczami innych, praktykować empatię, która jest podstawowym narzędziem pracy aktora.
A w jaki sposób stworzył pan postać Jana, czyli przyjaciela Inez, głównej bohaterki?
Przy pierwszym czytaniu scenariusza zawsze staram się otworzyć na wszystkie wyobrażenia, które przynosi tekst. Wyławiam najważniejsze zdanie bądź zdarzenie. Jan jest w opisie postaci nazywany przyjacielem Inez, ale różnica dzielącego nas z Heleną pokolenia przyniosła myśl, że mógłby być bardziej jej ojcem. Kimś, kto nie ma własnych dzieci, ale ma życiowe doświadczenie. Starałem się o tym myśleć w postaci Jana, choć nie jest to duża rola.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Ale nie zabrakło go w kulminacyjnej scenie filmu, która jest wielką zemstą na jednym z bohaterów. Dobrze się pan w niej odnalazł?
Zemstę uważam za coś, co nie jest dobrym paliwem.
A co pani myśli o "Pokusie"?
Zaskakująco trzymała mnie w napięciu. Podobała mi się Helena Englert jako Inez i pan jako jej przyjaciel.
Uff, to dobrze.
W moje trzydzieste urodziny postanowiłem, że będę odpowiadał "tak" na każdą propozycję aktorską, która do mnie przyjdzie. Filmową czy serialową. Kilkanaście wcześniejszych lat, licząc od najmłodszych, spędziłem głównie w teatrze, więc miałem małe doświadczenie w pracy z kamerą.
I co do pana przychodzi?
Przychodzą propozycje ciekawe i zadziwiające, na czym jako aktor mogę tylko skorzystać. W każdą, jeśli tylko czas mi pozwala, wchodzę. Dzięki temu, jak ostatnio policzyłem, miałem okazję być na ponad 120 planach zdjęciowych. Cudowna sytuacja doświadczania w pełni tego zawodu.
W teatrze, gdy wracam po dłuższym okresie pracy na planach, czuję to samo. Im spotkania z widzami teatralnymi, żywymi, oddychającymi, są częstsze tym lepszym napędem stają się do gry.
Nigdy nie miał pan poczucia, że którąś z propozycji przyjął pan niepotrzebnie?
Nie. Raczej, że coś mogło się nie udać tak bardzo, jak chcieliśmy. I wtedy myślę: eh, trzeba zrobić tak, żeby następnym razem się udało. Sukces filmu zależy przecież od wielu zmiennych. Gdy kręcimy na przykład ostatni pocałunek głównych bohaterów nad morzem, na tle zachodzącego słońca, to od morza i słońca zależy, co zobaczymy, pomyślimy i poczujemy jako widzowie w kinie. I to zależy bardziej od słońca niż od tych, którzy się na tle jego zachodu całują.
Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj książkę "Pan Wyrazisty" od Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo
Jest coś, czego by pan dla roli nie zrobił?
Reżyserki i reżyserzy zapraszają mnie do projektów, których ja sam sobie bym nie wymyślił. Najwyraźniej więc coś we mnie odczytują, co skłania ich do takiej decyzji. Zresztą propozycje ról filmowych w moim wieku są pewnego rodzaju grą ludzi, którzy się znają. Myślę, że nie ma w naszym środowisku osoby z mojego pokolenia, z którą w jakiś sposób bym się nie zetknął.
A wracając do pani pytania – na pewno nie podjąłbym się pracy w projekcie, który zmuszałby mnie do łamania prawa lub bycia świadkiem takich czynów. Za to dostanie zadania wymagającego cielesnej metamorfozy jest dla mojego aktorskiego ego bardzo przyjemne. To marzenie, a nie obciążenie. Im te propozycje są bardziej odległe i wymagające, tym mocniej ciągną mnie w rejony, w które sam bym nie poszedł.
Do roli Tadeusza Pietrzykowskiego, czyli boksera, który musiał sobie wywalczyć życie w Auschwitz, zrzucił pan 16 kilo i zaczął trenować boks.
Uczyłem się boksu od podstaw ze świadomością, że na ekranie mam stworzyć wrażenie mistrza. Wiedziałem, że nie zdążę nim zostać w kilkanaście miesięcy, zatem wybraliśmy z trenerami te ruchy i ćwiczenia, które jesteśmy w stanie wypracować i wyeksponować na ekranie, tak, bym w oczach widzek i widzów sprawiał wrażenie profesjonalisty. Ale opowiem pani o bardziej spektakularnym wpływie roli na moje życie.
Bardzo proszę!
Przed filmem "Broad Peak" nigdy się nie wspinałem, nie licząc w dzieciństwie drzew. Kiedy dostałem rolę Alka Lwowa, pojechałem na szkolenia w Beskidach, na Jurze, w Tatrach i Dolomitach. Równolegle trenowałem też na sztucznej ścianie w Warszawie. Okazało się bardzo szybko, że poza aspektem zawodowym pojawiła się również moja prywatna przyjemność płynąca z ruchu, której wcześniej nie czułem. Bardzo nie chciałem, żeby ta przygoda skończyła się wraz z filmem. Jednak przy tak pasjonującej pracy jak moja trudno znaleźć czas na kolejne hobby. Nie chciałem też robić tego kosztem rodziny. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że Aga [Agnieszka Głowacka, żona aktora – red.] przestała karmić nasze bliźniaki i szukała czegoś, co przywróci ją do aktywnego życiowego rytmu.
W styczniu 2020 roku, krótko przed pandemią, pojechaliśmy przypadkowym zbiegiem okoliczności nad jezioro Garda, w okolice Arco, wspinaczkowej mekki, gdzie byłem wcześniej również w ramach przygotowań do filmu. Aga postanowiła, że spróbuje ze mną wspinania, i poszła jak po ogień. To zachwycające patrzeć, z jaką intensywnością i pasją weszła w ten sport. Przyjemnie jest mi obserwować, że wspina się coraz lepiej. I lepiej ode mnie.
W dodatku mówi pan to bez cienia zazdrości.
Aga ma duszę sportowca. Uprawiała jeździectwo, została nawet mistrzynią Polski w ujeżdżeniu w damskim siodle. Gdy coś zaczyna, robi to systematycznie. Dlatego kiedy już zaczęła się wspinać, to na maksa. Wyłapanie momentów, kiedy może wcisnąć w rodzinny grafik czas na trening, wymaga dużego zaangażowania i wprawy logistycznej.
Dołączam do niej, gdy tylko mam wolny dzień. Ścianka to dla nas miejsce uspokojenia i pobycia razem. Nic lepiej nie wzmacnia związku niż wspólna pasja. A już zwłaszcza taka, w której jedno drugiemu oddaje w zaufanie swoje bezpieczeństwo i życie.
Plan zdjęciowy się skończył, a wspinanie zostało?
I zmieniło życie całej naszej rodziny. Dosłownie.
Dzieci też się wspinają?
Włączyliśmy wspinanie, gdy nasze bliźniaki zaczynały chodzić - tak podpowiedzieli mi koledzy wspinacze. Najpierw sprawdziliśmy w domu stoły, szafki i półki z książkami, czy są solidnie przymocowane do ścian. Musieliśmy mieć pewność, że dzieci są bezpieczne. Gdy się w tym upewniliśmy, postawiliśmy im drabinkę i daliśmy małe uprzęże oraz liny, by stopniowo oswajały się z wysokością. Wszystko po to, by zamiast: "Nie wchodź", słyszały: "Jeśli chcesz gdzieś wejść, to musisz potem umieć zejść". Naturalnie wchodziły coraz wyżej. Samodzielnie. Wiedziały, że nikt ich nie ściągnie.
Dziecko, które samo uczy się wspinać, mimowolnie nabiera odpowiednich nawyków, żeby nie spaść. I jeśli nam, jako rodzicom uda się dziecku w tworzeniu tych mechanizmów nie przeszkodzić, to odejmujem,y sobie wiele zbędnej uwagi.
Weź udział w aukcji dla WOŚP spotkanie z Agatą Młynarską na planie nagrania programu "Bez tabu"
Naprawdę się państwo o dzieci nie bali?
Zdarza się, że podobne pytanie zadają nam znajomi. Nasza odpowiedź jest jedna: "A kiedy dzieci wstają na nogi, nie boisz się, że się przewrócą?". Jeśli nie ciągniesz ich za ręce na siłę, to same próbują i idą dalej na tyle, na ile same sobie pozwalają.
We Francji i w Japonii wprowadzono wspinanie do programu nauczania. Badania mówią, że dzieci systematycznie się wspinające mają lepsze wyniki w nauce, lepiej się organizują i są bardziej społeczne. Jak? Na przykład wspinanie wspiera pisanie – ćwiczy głębokie czucie, które ułatwia trzymanie długopisu.
Brzmi niezwykle, zwłaszcza że przecież wielu dorosłych czuje lęk przed wspinaniem.
Nie trzeba się wspinać wysoko, choć ono jest niezwykłe także pod tym względem. Kusi – à propos "Pokusy" - do doświadczania maksimum własnych możliwości. Bardzo szybko zaciekawiły mnie paralele z aktorstwem. Poczułem, że praca na scenie ma podobną intensywność doświadczania. Mam na myśli ekspozycję na ludzką uwagę - czasem na scenie czuję się jak na krawędzi grani, gdzieś wysoko.
Moje nieobycie ze skałą i wysokością było początkowo słabością, którą pokonywałem. Owszem, na początku czułem lęk. Ale wiedziałem, że to normalna reakcja organizmu, która chroni nas przed niebezpieczeństwem.
Już go pan nie czuje?
Jest we mnie cały czas. Jednak sęk w tym, żeby reagować lękiem wyłącznie na istotne rzeczy. Pamiętam, że gdy stawiałem pierwsze kroki na scenie, każdy oddech czy spojrzenie widzów wywoływały we mnie podobne emocje. Jednak w miarę nabywania doświadczenia zacząłem zwracać uwagę jedynie na istotne reakcje, by w końcu zacząć bawić się ich świadomym wywoływaniem i obserwacją. Tak poszerzona przestrzeń komfortu nie likwiduje jednak obaw, bo one zawsze są na straży granic. Cieszę się, że ten lęk jest, bo powstrzymuje mnie przed zrobieniem czegoś głupiego.
W Teatrze Starym w Lublinie gramy z Adamem Ferency w spektaklu "Machia". Jest złożony głównie z naszych dialogów i wymaga od nas stuprocentowej uwagi. Teksty Juliusza Machulskiego – i ten także - są bardzo precyzyjne, więc pierwszy spektakl po przerwie jest zawsze naładowany taką elektrycznością! Obawiamy się, czy uda się nam zgrać, czy pamiętamy tekst. I zdarzają się momenty, gdy ktoś nagle coś skraca albo zmienia słowo. To chwile, których z jednej strony się nie chce, ale z drugiej – zdajemy sobie sprawę, że są dla nas życiodajne. Eksplorują naszą spontaniczność w ekspozycji na ludzką uwagę. To ekscytujące.
Ciekawie pan to ujął.
Na początku swojej drogi zawodowej dziwiłem się, gdy widzowie pytali: "Jak pan zapamiętał taką ilość tekstu?". Wydawało mi się, że to najprostsza rzecz w mojej pracy. Z czasem jednak uświadomiłem sobie, że zapamiętywanie jest jednym z najistotniejszych elementów sztuki aktorskiej. A do tego przecież trzeba zapamiętać ruchy towarzyszące tekstowi i wszystko to odegrać przed oczami widowni. Wiele osób, które podchodzą do mnie po spektaklu, przyznaje, że nie jest to zawód dla nich właśnie z powodu wystawienia na ludzką uwagę.
Dla pana jednak nie jest to problem?
U mnie problem może polegać na tym, że tak późno to zauważyłem. Bo sam ten lęk był dla mnie ekscytujący, co pozwalało mi od najmłodszych lat występować na scenie, recytować wierszyki czy tańczyć. Moja mama była bardzo aktywną nauczycielką, więc organizowała imprezy, na których ja również występowałem. Właściwie chciałem być aktorem, odkąd pamiętam.
Jako dziecko bardzo dobrze i łatwo przyswajałem informacje. Brałem udział w konkursach z wielu dziedzin. Dostawałem dobre oceny i uchodziłem za dobrego ucznia.
Dlatego mówiono na pana "Głowa"?
Możliwe. Uwielbiam to popularne w dramatach nazywanie postaci zgodnie z cechami ich charakteru czy umiejętnościami. Weźmy chociażby takiego rejenta Milczka, człowieka małomównego, ukrywającego swoje sprawy. Jak ktoś słyszy Głowacki, to pewnie czasem czyta mnie przez tę "głowę".
Myśli, że jest pan łebski?
I to zobowiązuje. A tak serio: myśli są moje tylko przez ten krótki czas, kiedy przebiegają mi przez głowę.
Są wśród nich kompleksy?
Oj tak. Dostaję nową rolę i myślę sobie: kurczę, chciałbym być tak odważny jak mój bohater albo tak zdeterminowany. Jeśli cokolwiek w postaci wzbudza moją zazdrość, to się cieszę. Właśnie zazdrość, że chciałbym się tak wspinać jak Alek Lwow, popchnęła mnie do tego sportu, o czym już pani opowiedziałem.
To może teraz opowie mi pan o swoim dzieciństwie, które spędził w małej wiosce Redecz Wielki w dawnym województwie włocławskim.
Moje dzieciństwo przypadło na lata 80., czyli ostatnią dekadę PRL-u. Gdy zaczynał się Okrągły Stół, wujek właśnie wrócił z Finlandii i przywiózł banany. Jadłem je wtedy po raz pierwszy w życiu, patrząc na ekran czarno-białego telewizora, gdzie pokazywano otwarcie obrad.
Dorastałem wśród płaskich pól kujawskich, bez gór, rzek czy jezior. Tu stała moja szkoła - centrum kultury. To był mój mikroświat, który widziałem aż po horyzont. Świetnie go znałem i mogłem się po nim bezpiecznie poruszać. Jako sześcioletnie dziecko wsiadałem na rowerek i jechałem do mojego kolegi, który mieszkał dwa kilometry dalej, on dołączał i jechaliśmy do następnego. Po drodze zatrzymywaliśmy się przy polach i sadach, które karmiły nas młodym grochem, słonecznikiem czy czereśniami.
Na tej płaskiej mapie Kujaw w skali 1:1 dobrze było widać ludzi. Pewnie stąd moje poczucie wspólnoty - rodzice byli i są bardzo społeczni. Uczyli mnie szacunku dla innych i dla inności, rozumianego jako zgoda na to, że każda i każdy jest istotą ludzką, dla której jej życie jest tak ważne jak moje dla mnie. Nie miałem rodzeństwa, więc wszyscy ludzie, którzy mnie otaczali, byli równie inni, przez co równie ważni. Dziś wiem, że najlepszą rzeczą jest inwestycja w relacje.
Czytałam, że mówi pan do swoich dzieci: "Kombinuj".
Słowo "kombinuj" ma dobrą energię, jest narzędziem wolności. Mogę coś moim dzieciom pokazać, wytłumaczyć, ale rozwiązania szukają same, pod moim okiem.
Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj kapitalne rzeczy! [WSZYSTKIE AUKCJE]
Mają być cwaniakami?
A dlaczego nie? Chciałbym, żeby w swoich głowach były każdym, także cwaniakami. Żeby potrafiły zadawać sobie ciekawe pytania i próbować na nie odpowiadać, drążyć i łączyć znaczenia. Właśnie kombinować.
Wspinanie pomaga dzieciom rozwijać w sobie wyobraźnię 3D. Patrzę, w jaki sposób pokonują górki czy kamienie, i myślę: dobrze kombinują.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Pan też nieźle się nakombinował, żeby zostać aktorem.
Ja się wręcz na aktorstwo uparłem! Za pierwszym razem do szkoły aktorskiej się nie dostałem, więc poszedłem na prawo. Interesowało mnie prawo karne. Myślałem o zostaniu adwokatem karnistą albo aplikowaniu do służb specjalnych. Pragnienie aktorstwa było tak silne, że nie rezygnowałem. Coś mnie ciągnęło od środka i mówiło "idź".
Rok później przyjęli mnie do studia aktorskiego w teatrze w Olsztynie, ale stamtąd, po roku, wróciłem na prawo. Jednak po drugim roku studiów prawniczych dostałem się do warszawskiej Akademii Teatralnej. Nabierałem szlifów w studium przy TR Warszawa, aż w 2007 roku zamknąłem edukację na poziomie magistra w krakowskiej PWST. Potem udało mi się podnieść umiejętności do tytułu doktora i teraz jestem wykładowcą w Akademii Teatralnej w Warszawie.
I nie myśli pan czasem: może szkoda, że nie zostałem wziętym adwokatem?
Oczywiście, że takie myśli co pewien czas się pojawiają. Bywają nawet bardzo intensywne. Na szczęście po drodze zagrałem już co najmniej kilku prawników, więc miałem okazję praktycznie powyobrażać sobie, jak to jest. Poza tym role pozwalają mi być prawnikiem każdej specjalizacji, charakteru i powodzenia przy gwarantowanej satysfakcji… aktora.
Gdybyśmy porównali pana karierę do szczytu, który chce pan zdobyć, to w jakim miejscu wspinaczki obecnie pan jest?
We wspinaniu liczy się tylko następny ruch. Całą uwagę pochłania tylko on - to upragniony stan każdego wspinacza. Skupiam się więc na każdym kolejnym ruchu. I po prostu idę.
Piotr Głowacki. Aktor teatralny i filmowy, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Wykłada w szkole teatralnej, prowadzi też kursy technik aktorskich dla osób niezwiązanych z aktorstwem. W internecie dzieli się swoimi pasjami w ramach projektów pion/poziom i #gatkiwspinaczkowe. Laureat nagrody Orła za najlepszą drugoplanową rolę męską w filmie "Bogowie".
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.