Podróże
Nina Andrycz pozuje na tle willi w Sopocie (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)
Nina Andrycz pozuje na tle willi w Sopocie (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)

Każdego dnia mijają ją turyści przemierzający w tę i z powrotem nadmorską promenadę. Przystają, robią zdjęcia, ale wolą poopalać się na plaży niż zwiedzić muzeum, które mieści się w środku. Rozumiem to doskonale, bo sama, bywając w Sopocie kilka razy w roku, ograniczałam się do podziwiania willi z deptaka i dopiero niedawno weszłam do środka.

W Muzeum Sopotu pokazywano właśnie przedwojenne zdjęcia i stroje. Obejrzałam wystawę "Cisza przed burzą, czyli lato 1939 roku", rozejrzałam się po wnętrzach. A potem, uwiedziona ich klimatem, wracałam do budynku jeszcze parę razy.

Willa zaprojektowana przez modnego na początku ubiegłego stulecia architekta Waltera Schulza miała kilku właścicieli. Los nie był dla nich łaskawy, a budowla przechodziła z rąk do rąk.

"Do dziś czuję zapach domu"

Pierwszym z właścicieli willi był Ernst August Claaszen, który urodził się w rodzinie gdańskich mieszczan. Skończył Szkołę Handlową i wyjechał do Londynu, gdzie przez kilka lat szkolił się w zawodzie kupca. Po powrocie do Gdańska ożenił się, ale, niestety, radość szybko zamieniła się w żałobę. Żona Ernsta, 20-letnia Agnes, zmarła w wyniku powikłań po porodzie.

Drugą wybranką serca Ernsta była Martha. Doczekali się dwóch córek: Theodory, która urodziła się w 1890 roku, i Ruth Asty, rocznik 1907. Młodsza miała trzy latka, gdy rodzina przeprowadziła się do willi nieopodal sopockiej plaży.

Muzeum Sopotu w 2003 roku (fot. Dominik Sadowski / AG)

- Moje dzieciństwo w Sopocie było cudowne. Rano wbiegałam do sypialni rodziców, tata podnosił żaluzje i do pokoju zakradały się pierwsze promienie słońca. Mieliśmy ogromny ogród, którym zajmowała się mama. Do dzisiaj czuję jego zapac h - wspominała po latach Ruth w rozmowie z pracownikami muzeum.

Kryzys, długi i śmierć

Ernst August Claaszen dbał, by żonie i dzieciom niczego nie brakowało. Zajmował się eksportem cukru, był przedstawicielem na Prusy Zachodnie berlińskiej fabryki motorów Deimlera i współwłaścicielem fabryki opakowań kartonowych. Gdy w latach 20. świat ogarnął wielki kryzys gospodarczy, przedsiębiorca zaczął likwidować kolejne firmy. W tajemnicy przed rodziną zaciągał długi i stwarzał pozory, że ich dostatnie życie nigdy się nie zmieni.

Zmieniło się w 1924 roku. Pewnego słonecznego ranka Ernst zamknął się w małżeńskiej sypialni na pierwszym piętrze i popełnił samobójstwo. - Znalazła go starsza córka Theodora. Został pochowany w Sopocie, jednak jego nagrobek się nie zachował - mówi Karolina Babicz-Kaczmarek, dyrektorka działającego w willi Muzeum Sopotu.

Ruth w rozmowie z pracownikami muzeum wspominała , jak rodzina radziła sobie w tym trudnym okresie: - Ojciec kolekcjonował antyki. Gdy zostałyśmy same, wyprzedawałyśmy te obrazy i bibeloty. Dzięki temu mogłyśmy przez pewien czas wciąż dostatnio żyć.

Sopot już wtedy uchodził za modny kurort, więc wdowa wynajmowała pokoje letnikom. Ruth z mamą zostały same, bo Arthur, syn Ernsta z pierwszego małżeństwa, nie żył - zginął na froncie, a Theodora mieszkała z mężem w innej części miasta.

Zdjęcie Ruth Koch w Muzeum Sopotu (fot. Roman Jocher / AG)

"Ty, mądra, oddana, mała Ruth, kocham Ciebie"

Młodziutka Ruth nosiła pięknie skrojone sukienki i płaszcze. Miała odważną jak na tamte czasy chłopięcą fryzurę. Zrobiła prawo jazdy i mówiła w kilku językach. Po prywatnym liceum w Sopocie skończyła Szkołę Handlową w Gdańsku i zaczęła się rozglądać za pracą. W 1932 roku dostała posadę sekretarki w konsulacie duńskim w Gdańsku. Tam poznała konsula generalnego Królestwa Danii Haralda Kocha.

- Dzieliła ich spora różnica wieku, bo aż 30 lat. Związek był więc skandalem. Z miłości do Ruth Harald podjął decyzję, by rozwieść się z żoną i porzucić rodzinę - opowiada dyrektorka sopockiego muzeum.

Zakochany po uszy Koch pisał do Ruth listy miłosne w trzech językach: duńskim, niemieckim i angielskim. - W 2015 roku listy zostały podarowane Muzeum Sopotu przez przyjaciół Ruth Asty - zdradza Babicz-Kaczmarek.

"Ruth, proszę Cię, nie opuszczaj mnie, proszę, proszę Ciebie! Pozostań tutaj, tęsknię za Tobą. Pozostań, moje życie, którym jesteś, choć nie ma to sensu, i żadnego prawa do tego nie mam. Nie masz pojęcia, jak nakreśliłem, jak głęboko jestem szczęśliwy, kiedy jestem z Tobą. Ruth, Ty jesteś życiem i przyszłością, Ruth, Ty jesteś moim wszystkim. Nie opuszczaj mnie, bądź moją Ruth, a wszystko stanie się piękne. Ty, mądra, oddana, mała Ruth, kocham Ciebie" - pisał konsul.

"Każdą minutę myślę o Tobie, Ruth, i mam nadzieję, że spędziłaś piękne, błogosławione i słoneczne godziny. Moim najgłębszym życzeniem, Ruth, jest uczynić Ciebie szczęśliwą, jak Ty mnie uczyniłaś szczęśliwym, pomimo wszystkich bólów i trosk, których doświadczyłaś" - czytamy w kolejnym liście.

Pani Meltznerowa z dziećmi w roku 1928 (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)

W 1934 roku Ruth przyjęła oświadczyny świeżo rozwiedzionego Haralda i para wzięła ślub. Zamieszkali w willi przy ul. Goyki 3 w Sopocie. Dzięki zdjęciom z tamtego czasu wiemy, że małżonkowie wiedli radosne życie. Wspólnie podróżowali po świecie, jeździli na nartach na sopockim stoku, spacerowali. W 1936 roku konsul zmarł. A Ruth ponownie zamieszkała z matką.

Martha Claaszen nie była w stanie utrzymać okazałej willi. W 1928 roku sprzedała ją i wyprowadziły się z Ruth do czynszówki, która znajdowała się dalej od morza, przy obecnej ul. Kościuszki 44. - Gdy zamknę oczy, wciąż widzę naszą willę w Sopocie i słyszę szum morza - opowiadała Ruth jako siwowłosa, pogodna seniorka.

W 1944 roku Martha i Ruth, by uciec przed wojną, wyjechały do Danii. Wcześniej udało im się tam wysłać część mebli i dzieł sztuki zgromadzonych przez ojca. Martha Claaszen zmarła z końcem wojny. Ruth ostatnie chwile spędziła w domu seniora w niemieckim uzdrowisku Bad Pyrmont pod Hanowerem. Zmarła w sierpniu 2005 roku w wieku 98 lat.

Polowania i przyjęcia

Oskar Emil Meltzner, który kupił willę od wdowy w 1928 roku, szybko odsprzedał ją swojemu synowi, Herbertowi. Dzięki spisanym wspomnieniom jego córki, Ingi Wilfriede, wiemy, jak wyglądało życie kolejnych właścicieli.

- Mój ojciec, z zamiłowania myśliwy, spędzał weekendy z przyjaciółmi, polując na jelenie, dziki, kaczki itp. Kochał również plażę przed naszym domem i często był widywany w plastikowym kajaku z Emilem Dethloffem, lekarzem prowadzącym w Sopocie Sanatorium Dziecięce, który mieszkał w sąsiedztwie - opowiada Inga we wspomnieniach o Sopocie, które przekazała muzeum.

Meltznerowie nie zmienili układu domu po poprzednich właścicielach. W przyziemiu willi znajdowały się kuchnia, spiżarnia i pralnia. Winda kuchenna transportowała naczynia i posiłki na parter, do jadalni. Obok niej były weranda, salon i buduar, czyli pokój pani domu.

Wnętrza willi i budowla z zewnątrz na początku ubiegłego stulecia (fot. Dominik Sadowski/AG)

Drewniane schody z misternie wykonanymi poręczami wiodły na piętro. Tam znajdowały się sypialnie. Wnętrza zdobiły portrety przodków, barokowe meble gdańskie i holenderskie fajanse z Delft. Pod oknem stała angielska chłodziarka do wina z XVIII wieku.

Na poddaszu mieszkała służba, nocowali też goście, którzy chętnie odwiedzali Meltznerów. Podczas przyjęć winda transportowała im przysmaki z kuchni w piwnicy. Meble w jadalni były pięknie rzeźbione przez rzemieślnika, który wykonał je z hebanu. W rogu jadalni stał hebanowy zegar, a przed nim, na małym, okrągłym stoliku, replika zakładu "Vulcan Eisengiesserei" należącego do Oskara Meltznera.

Sufit jadalni zdobiły kasetony z żarówkami osadzonymi w liściach z miedzi. Parkiet pokrywały dywany ze Smyrny. W sąsiednim pokoju stał wysoki regał na książki z zamykanymi na klucz drzwiami, w którym Herbert Meltzner trzymał broń.

Meltznerowie przeprowadzili w willi kilka remontów. W 1928 roku ogrodzili ją od strony morza. W 1934 roku zmodernizowali łazienki i toalety od parteru po strych, a w 1937 roku dobudowali dwa garaże.

Nina Andrycz w ogrodzie willi (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)

Wybuchła wojna. Uciekli dopiero przed Rosjanami na statku wojskowym, który zabrał ich do Szczecina. 

Ogrodzona plaża i Nina Andrycz

Zaraz po wojnie willę, podobnie jak kilka innych lukratywnych nieruchomości zbudowanych w nadmorskim pasie, przejął Skarb Państwa. Początkowo zarezerwowano ją dla prezydenta Bolesława Bieruta, jednak ostatecznie przekazano ją do dyspozycji ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego, mianowanego Delegatem dla Spraw Wybrzeża.

Jesienią 1945 roku Kwiatkowski zamieszkał w niej razem z żoną, córką, matką i siostrą. Posiadłością nad morzem cieszył się jednak krótko - po trzech latach premier Józef Cyrankiewicz powiadomił go, że Delegatura przestaje istnieć. Gdy się wyprowadził, willa nadal służyła jako tzw. rządówka. Zatrzymywali się w niej politycy, między innymi Józef Cyrankiewicz z Niną Andrycz.

Rodzina Kwiatkowskiego wspominała później willę jako mało przytulną. Za to aktorka Nina Andrycz była nią wręcz zachwycona. - Moje pobyty w Sopocie należą chyba do najbardziej udanych w życiu, do najbardziej beztroskich w tej epoce, dość skomplikowanej i wcale niełatwej - wspomina aktorka w książce pt. "Willa Ernsta Claaszena w Sopocie i jej mieszkańcy".

Willa stała się ulubionym miejscem letniego odpoczynku żony premiera Józefa Cyrankiewicza. Zachęcona przez lekarza, że pobyty w uzdrowisku pomogą jej pozbyć się powracającej anginy, od 1955 roku zaczęła regularnie przyjeżdżać do Sopotu.

Józef Cyrankiewicz fotografuje leżącą na piasku Ninę Andrycz (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)

Aktorka i jej mąż chętnie gościli w rządowej willi rozlicznych przyjaciół. Chociażby aktorkę Barbarę Wachowicz, która miała się potem skarżyć na przechadzającego się na pierwszym piętrze ducha. "Proszę zostawić mnie w spokoju" - błagała ducha w pozostawionym na stole liście, czytamy w książce wydanej przez Muzeum Sopotu.

Pożywką dla opowieści o duchu były nie tylko wspomnienia samobójczej śmierci Ernsta Claaszena. Ponoć po wojnie w willi zabił się też żołnierz z ochrony Bolesława Bieruta. Ale Nina Andrycz nie zajmowała sobie nimi głowy. Odpoczywała w ogrodzie pełnym róż albo na pobliskiej plaży. Wydzielono nawet część z niej dla aktorki i premiera, by nikt im nie przeszkadzał. Okazało się jednak, że za płotem bez przerwy stali podglądacze. W końcu ogrodzenie zdemontowano, na prośbę samego Cyrankiewicza. - Od razu zrobiło się weselej - twierdziła potem aktorka.

Odpoczynek w kurorcie wykorzystywała na dbanie o formę. Sporo spacerowała i pływała. Chwaliła się nawet, że udało jej się schudnąć do wagi Marleny Dietrich. Co jakiś czas pozwalała sobie jednak na łososia i tort kawowy, który był ponoć jej ulubionym deserem. Smakołyki przyrządzała zatrudniona w willi kucharka.

Aktorka i premier gościli w willi do połowy lat 60. 

Nina Andrycz przed willą w Sopocie (fot. mat. prasowe Muzeum Sopotu)

Między rokiem 1989 a 2001 mieściła się tam Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna. W 2001 roku budynek przeznaczono na siedzibę Muzeum Sopotu.

- Podczas prac konserwatorskich, które rozpoczęły się w 2001 roku, odkryto kilka ciekawostek z dawnych czasów: podpis cieśli Franza Zielińskiego i datę 18.05.1904 rok na desce parkietowej oraz nazwisko Claaszenów jako odbiorców umieszczone na wewnętrznej obudowie szybu windy kuchennej. Z okresu PRL-u zachowały się podsłuchy zamontowane w odbojnikach od drzwi, między innymi w jadalni - opowiada dyrektorka muzeum.

"Willa wciąż skrywa wiele sekretów"

Dziś zwiedzający Muzeum Sopotu mogą oglądać najważniejsze oryginalne elementy wystroju domu. Zachowały się m.in.: stolarka drzwi i okien, drewniane żaluzje okienne, sztukaterie i drewniane stropy, dębowe posadzki, dawne elektryczne oświetlenie jadalni, winda kuchenna z piwnicy do jadalni oraz drewniana klatka schodowa.

Z boku willi dobudowano drzwi wejściowe dla zwiedzających muzeum.  Na parterze można oglądać stałą wystawę poświęconą historii willi i jej mieszkańców. Zachowały się oryginalne meble, zdjęcia i przedmioty codziennego użytku, z których korzystali.  

Na piętrze prezentowane są zwykle wystawy czasowe, a na samej górze mieszczą się biura pracowników muzeum.

- Ruth Asta była zachwycona, że w jej rodzinnej willi powstanie Muzeum Sopotu. Przed śmiercią przekazała miastu cenne pamiątki i zdjęcia, dzięki którym odtworzono oryginalny układ oraz wystrój wnętrz - wyjaśnia Karolina Babicz-Kaczmarek. I dodaje: - Nie mam wątpliwości, że ta willa wciąż jeszcze skrywa wiele, wiele sekretów.

Nina Andrycz w Sopocie w 2004 roku (fot. Damian Kramski / AG)

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka słoni, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście "Miłość i Swoboda", kawy i klasycznych samochodów.