
Znany jest jako "darmowy sklep", ale koordynatorka tego miejsca prosi, by tak nie mówić, bo to sugeruje, że ich głównym celem jest wydawanie rzeczy. Współdzielnik znajduje się na pierwszym piętrze warszawskiej galerii handlowej Wola Park, tuż przy wejściu z kilkupoziomowego parkingu.
– Staramy się uświadomić odwiedzającym nas osobom, że więcej nie znaczy lepiej – tłumaczy Izabela Starszewska. – W galerii handlowej z każdej strony dookoła Współdzielnika jesteśmy kuszeni kupnem nowej bluzki, nowego swetra, spodni, zabawki, sprzętu. Co dwa tygodnie nowe kolekcje. A my mówimy: zastanów się, czy na pewno tego potrzebujesz. A jeśli tak, to spróbuj najpierw przyjść do nas i znaleźć to za darmo na półce. Możesz coś zostawić, wymienić, wziąć. Dołączyć do warsztatów, nauczyć się szyć na maszynie. Nawet oddać roślinkę do sanatorium, w którym zadbamy o nią i spróbujemy wyleczyć.
Współdzielnik powstał z inicjatywy Wolskiego Centrum Kultury, które finansuje ten projekt, a przestrzeń udostępnia Wola Park. Można tu przynieść ubrania, buty, książki, zabawki, bibeloty, pościel, koce, gry, małe RTV i AGD. W co najmniej bardzo dobrym stanie. Nie przyjmuje się dużych mebli, sprzętu, rzeczy zniszczonych. I bielizny. Dziennie do Współdzielnika zagląda nawet 300 osób.
– Nie jesteśmy śmietnikiem – podkreśla Izabela. – Nie chcemy rzeczy porwanych, z ewidentnymi śladami użytkowania, całych zakłaczonych sierścią zwierząt czy po prostu brudnych. Gdy ktoś pyta, co można, a czego nie można do nas przynosić, mówię: przynieś to, co sam chciałbyś dostać. A jeśli już trafi nam się coś, co nie nadaje się do używania, staramy się to wykorzystać inaczej, na przykład zniszczone ubrania będziemy niedługo przerabiać na dywaniki dla zwierząt w schroniskach.
W grudniu zeszłego roku Współdzielnik przeprowadził się do innego lokalu, nadal w Wola Parku. Wprowadzono też nowe zasady, które obejmują między innymi limit pięciu rzeczy, które można na raz zabrać lub przynieść. Po ogłoszeniu ich w mediach społecznościowych pojawiły się komentarze, że to "słaby pomysł", "nietrafiony" i "gwiazdorzycie".
W odpowiedzi osoby prowadzące konto Współdzielnika przytoczyły historie "bitwy o rzeczy": "Oglądaliśmy już u nas takie sceny, wiele osób odwiedzających nas po przenosinach ceni sobie fakt, że już nie dzieją się na ich oczach (…) przygnieceni rzeczami (jeszcze nawet ze starego lokalu) czujemy, że to konieczne, by Współdzielnik sam nie skończył jako kolejny kontener na ciuchy. Nasze zaplecze pełne jest rzeczy do przejrzenia. Robimy to przez cały czas pracy i ciągle przybywa".
Koordynatorka podkreśla, że celem nie było restrykcyjne liczenie przedmiotów, chodziło raczej o uświadomienie, że siły Współdzielnika są ograniczone. Z limitu pięciu rzeczy, które można przynieść, zdążyli zresztą zrezygnować już po dwóch miesiącach, bo wiele osób przywoziło i tak znacznie więcej, niż wynosił limit, a nikt nie chciał ich odprawiać z kwitkiem czy kazać wracać następnego dnia. Teraz proszą głównie o to, że jeśli ktoś chce zrobić naprawdę dużą dostawę, dobrze by było, gdyby wcześniej umówił się z nimi przez e-mail czy Facebooka.
– Lidia, która jest u nas wolontariacko, sortuje wszystkie ubrania. Nie chcę powiedzieć, że to jest praca syzyfowa, ale zdarzają się dni, kiedy więcej ubrań do nas trafia, niż jesteśmy w stanie posortować – dodaje Izabela. – Nie możemy przyjąć kilkudziesięciu toreb rzeczy od jednej osoby, gdy na zapleczu pracuje tylko Lidia. One nie mogą leżeć potem tygodniami, bo nie taka jest idea tego miejsca, to nie jest magazyn.
Ubrania, ubrania i znowu ubrania
Ubrania przewijają się w komentarzach i rozmowach wielokrotnie. To też pierwszy widok po wejściu do lokalu: wieszaki ze swetrami, sukienkami i bluzami w intensywnym kobalcie i mdłym różowym, szuflady, z których wystają dziecięce ubranka i czapeczki z superbohaterami, półki ze spodniami i bluzkami w kropki, kwadraty, romby i gwiazdki. A widzę tylko rzeczy posortowane i poukładane. Morze ubrań czeka na Lidię na zapleczu. To one są najczęściej przynoszone, ale też zabierane. Teraz jest największy szał na kurtki zimowe.
– Czasem rodzice przynoszą nam rzeczy, z których dzieci wyrosły, czasem osoby w żałobie rzeczy po zmarłych. To są trudne momenty, trudne historie – opowiada Izabela. – Jedni chcą z nami porozmawiać, inni nie chcą nawet wejść do lokalu.
Gdy miniemy setki sztuk ubrań do wzięcia, można zagłębić się w półki z książkami (od Konstytucji RP z podpisem Bronisława Komorowskiego, przez podręczniki i słowniki obcojęzyczne, po przygody Pana Samochodzika), zabawkami (tu pustki w porównaniu z półkami ubraniowymi, bo tak szybko znikają) i bibelotami. Znajdziemy tu kubki, płyty czy kijki narciarskie. Zdarzają się też komplety bawełnianej pościeli, lniane obrusy, łyżwy, a nawet wrotki w stylu amerykańskim. W centralnej części lokalu jest miejsce na warsztaty.
– Warsztaty prowadzimy ze wszystkiego, na co pozwolą nam warunki lokalowe – mówi koordynatorka. – Motywem przewodnim jest ekologia. Staramy się wykorzystywać te materiały, które już mamy, które przynoszą ludzie. Ze zniszczonych ubrań szyjemy nowe rzeczy, z nadtłuczonych kubków robimy obrazy mozaikowe. O, tutaj są prototypy na warsztaty walentynkowe, nasza animatorka Natalia uszyła. Na warsztaty można przyjść za darmo, nie pobieramy za nie opłaty.
W części warsztatowej i przy wejściu widać karteczki z napisem "własność Współdzielnika" – zdarza się, że odwiedzający próbują zabrać własność lokalu czy prywatne rzeczy wolontariuszy.
– Trzeba bardzo uważać, gdzie kładzie się telefon, choć nie podejrzewamy złych intencji – tłumaczy koordynatorka. Szczególnie że akurat elektroniki dostają mało. – Był nawet ostatnio starszy pan i pytał, czy mamy jakiś telefon.
W przestrzeni postawiono też lodówkę Jadłodzielni, do której można włożyć jedzenie – domowe zapasy, słoiki z przetworami czy produkty z supermarketu – a także zabrać, jeśli jest taka potrzeba. Obok wisi tablica z prywatnymi ogłoszeniami: "Poszukuję 'Wiedźmina' i 'Lalkę'", "Proszę o saszetki i drapak dla kotki Layli", "Siła kobiet w spotykalni". Każdy może je wywiesić i każdy może pomóc.
Za darmo? To wezmę na sprzedaż
Pod koniec stycznia tego roku jedna z byłych pracownic Współdzielnika opublikowała w swoich mediach społecznościowych opowieść o osobach, które "stanowiły absolutnie największe wyzwanie przez większość czasu, jak tam pracowałam" – czyli zabierających rzeczy po to, żeby je sprzedać. "Problem jest naprawdę megazłożony – bo co, jeśli to jest 75-letnia osoba, której z emerytury nie stać na leki?"
– Nie chcemy i nie mamy prawa kontrolować odwiedzających nas ludzi i tego, co robią dalej z rzeczami, które biorą ze Współdzielnika – odpowiada na tę relację koordynatorka. – Staramy się edukować, uświadamiać, że dobrze jest, żeby rzeczy krążyły, że warto się dzielić. I oczywiście, zdarzają się sytuacje, gdy podejrzewamy, że ktoś zbiera rzeczy na sprzedaż. Ale nic z tym nie robimy, nie interweniujemy.
Co dzisiaj cieszy się we Współdzielniku najmniejszym zainteresowaniem? Serwisy porcelany, filiżanki, kryształy. – Ludzie nie doceniają ich wartości, zarówno ci przynoszący, jak i zabierający. Te przedmioty mają z reguły po kilkadziesiąt lat i często pochodzą z czyszczenia mieszkania po krewnym. Rzadko są zabierane, czasem wykorzystujemy je podczas warsztatów – dodaje.
Rozmowę przerywa nam brunetka w średnim wieku, która puka do części warsztatowej z kilkoma wieszakami w rękach. "Czy ja na pewno nie muszę nic za to płacić?" – dopytuje. Koordynatorka tłumaczy, że nie, że to punkt wymiany i można zarówno zabrać, jak i przynieść rzeczy. Tylko żeby pamiętać, że bielizny nie przyjmują, a buty jedynie w bardzo dobrym stanie. I że zbędne przedmioty oddajemy do jednej z dziewczyn, które pracują przy ladzie od razu przy wejściu. Dzisiaj stoi tam Natalia.
"Czy bywają trudne przypadki? No, wszystko czasem bywa"
– Przyszłam tutaj sześć miesięcy temu. W poprzedniej pracy miałam problemy z kręgosłupem, dwa miesiące nie mogłam chodzić. Tutaj czuję się potrzebna, mogę pomagać ludziom – opowiada Natalia Sołtysik.
Przyjechała do Polski z Ukrainy jeszcze przed inwazją Rosji. W swojej ojczyźnie ostatni raz była 27 lutego 2022 roku, żeby zabrać stamtąd córkę i mamę. Po polsku mówi świetnie, czasem tylko słychać ukraiński akcent. Zna też czeski, włoski, angielski i rosyjski. Tak opowiada o Współdzielniku: – Bywa, że przychodzą tu samotne starsze osoby, które nie mają z kim porozmawiać, i zagadują nas. Dzielą się swoim życiem, tym, co się u nich wydarzyło, przynoszą też różne rzeczy, żeby być trochę z nami i stracić trochę czasu. Mamy taką panią, która nas zawsze jabłkiem częstuje. Czy bywają trudne przypadki? No, wszystko czasem bywa – mówi Natalia. – Albo przychodzą osoby i pytają, ile co kosztuje. Ale ja też tak zrobiłam, jak przyszłam tutaj pierwszy raz, bo w końcu Współdzielnik wygląda trochę jak sklep.
– To dobra praca, bardzo ją lubię, bo lubię pomagać ludziom – dodaje Julia, która do Polski przyjechała z powodu eskalacji wojny w Ukrainie. Jednocześnie pracuje w supermarkecie. – Ludzie często opowiadają swoje historie, bo tutaj można przyjść, wypłakać się, wygadać. To dobre miejsce do dzielenia się, rzeczami i słowem.
Natalia i Julia dołączyły do zespołu Współdzielnika z Cash for Work, programu zatrudnienia interwencyjnego uchodźców z Ukrainy prowadzonego przez fundację Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Na stałe, poza koordynatorką Izabelą, pracują tu także animatorzy Grzesiek i Kamil oraz animatorki Aldona i Ewa. Jest też Tomek, złota rączka, który potrafi "cuda zrobić", jeśli chodzi o elektronikę – czasem to wymiana kabla, czasem jego zlutowanie, czasem gdzieś trzeba przykręcić śrubkę. Komuś naprawił toster, komuś innemu blender. I wolontariusze, którzy wykonują ogrom pracy na zapleczu i pomagają między innymi podczas warsztatów czy większych dostaw.
Na Facebooku, na oficjalnym profilu Współdzielnika czytam: "Marzy nam się, żeby każda dzielnica miała swój Współdzielnik (…) powoli dojrzewamy do myśli, że może nie możemy już być miejscem ogólnowarszawskim i powinniśmy budować społeczność bardziej lokalnie. Po prostu dwoimy się i troimy, ale nie jesteśmy w stanie obsłużyć całej Warszawy".
– Chcemy dalej się rozwijać i proponować kolejne inicjatywy. Cały czas myślimy, jak to zrobić, żeby ubrania nie przykryły wszystkich innych przedmiotów i spraw – mówi Izabela. – Chciałabym, żeby nie były pierwszą rzeczą, którą widzimy po wejściu, żeby wszystko nie skupiało się wokół nich. Pracujemy nad tym.
Agata Porażka. Dziennikarka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Twórczyni cyklu Zagrajmy w Zielone, który skupia się na tym, co powinniśmy zrobić, by zamiast niszczyć, dbać o planetę. Prowadzi podcast Zetka z Zetką.