Społeczeństwo
Jarosław Kaczyński podczas spotkania ze swoimi sympatykami, październik 2022 r. (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl)
Jarosław Kaczyński podczas spotkania ze swoimi sympatykami, październik 2022 r. (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Co zawierała podpisana przez prezydenta Trzaskowskiego Deklaracja? Jej celem było zapewnienie społeczności LGBT+ w Warszawie "większego bezpieczeństwa, ochrony przed dyskryminacją i możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu miasta". W konkretach zaś prezydent Trzaskowski zadeklarował między innymi:*

– patronat nad warszawską Paradą Równości;
– utworzenie hostelu interwencyjnego dla osób LGBT+;
– wprowadzenie mechanizmu zgłaszania i monitorowania zachowań mogących mieć znamiona przestępstw z nienawiści oraz zwiększenie dostępności wsparcia psychologicznego i prawnego;
– walkę z dyskryminacją przez stosowanie klauzul antydyskryminacyjnych w umowach miejskich, współpracę z pracodawcami przyjaznymi LGBT+, a także wdrożenie europejskiej Karty Różnorodności;
– wprowadzenie edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w szkołach, zgodnie z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).

Ten ostatni punkt miał okazać się politycznym ładunkiem wybuchowym.

PiS miał niewiele czasu do namysłu – już trzy tygodnie później, dokładnie 9 marca, na swojej konwencji wyborczej musiał odpalić polityczny pomysł na wybory. Głównym celem była mobilizacja własnego elektoratu, zniechęcenie wyborców konkurencji oraz przekonanie do siebie niezdecydowanych.

Liderzy i spin doktorzy partii rządzącej doskonale wiedzieli, że najlepiej mobilizuje strach przechodzący w przerażenie. To wyjątkowo silne uczucie, znacznie ułatwiające manipulowanie ludźmi. W 2015 i 2016 roku, podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych, PiS straszył muzułmańskimi imigrantami, którzy rzekomo mieli zaatakować Polskę, co w świetle ataków terrorystycznych w innych krajach europejskich mogło wydawać się komuś prawdopodobne. Ale w 2019 roku ten wróg już nie istniał.

Terroryzm w Europie w miarę opanowano, muzułmańscy imigranci wcale nie chcieli jechać do Polski, Unia Europejska w pewnym stopniu kontrolowała sytuację. Z kolei kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią w tym okresie nikt nawet sobie nie wyobrażał.

Analiza sytuacji pozwoliła jednak zidentyfikować nowego wroga. PiS nie musiał być wyjątkowo kreatywny, wystarczyło, że skorzystał z gotowych wzorców. W kilku krajach europejskich, także w Ameryce Południowej i USA, od kilku lat trwały ideologiczne boje dotyczące praw osób nieheteroseksualnych.

Parada Równości 2022 w Warszawie (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Prowadzone przez Kościół katolicki lub powiązane z nim organizacje, były najczęściej reakcją na deklaracje władz świeckich o wprowadzeniu prawa zezwalającego na zawieranie małżeństw parom homoseksualnym. Temat miał ogromny potencjał mobilizacyjny wobec grup konserwatystów – pod warunkiem wykreowania odpowiednio przerażającego przekazu. Do tego głęboko polaryzował społeczeństwa, a to w okresie wyborczym jest dla polityków zaletą.

Tyle że w Polsce w tym okresie nie było przeciwko czemu protestować. Rządziło przecież Prawo i Sprawiedliwość, vktóre nie zamierzało przyznawać żadnych praw osobom nieheteroseksualnym. Mimo to pojawiła się szansa na wykorzystanie tej tematyki: powstała Wiosna z Robertem Biedroniem na czele, Rafał Trzaskowski podpisał Deklarację LGBT+, Paweł Rabiej, homoseksualista (który także nie ukrywał swojej orientacji), był wiceprezydentem Warszawy. To były drobiazgi, ale PiS uznał, że jest się o co zaczepić.

Kto się boi masturbacji?

Do marcowej konwencji PiS kwestia praw osób LGBT, mimo podpisania Deklaracji przez prezydenta Warszawy, nie budziła większego zainteresowania. W sieci pojawiało się wówczas dziennie zaledwie kilkadziesiąt, maksymalnie kilkaset wzmianek na ten temat. Nawet wśród sympatyków prawicy tylko kilka środowisk, mocno niszowych, w ogóle  dostrzegało sprawę. A jednak, jak się okazało trochę później, to one przygotowały grunt pod wykreowanie nowego wroga. To dzięki nim odpalona w marcu w Jasionce pod Rzeszowem dezinformacyjna bomba została przyjęta ze zrozumieniem. Dwa z tych środowisk okazały się najistotniejsze w budowaniu narracji, wykorzystanej przez PiS.

„Celem Inicjatywy jest skuteczna ochrona polskich dzieci, tak aby mogły cieszyć się bezpiecznym dzieciństwem i udanym dorosłym życiem bez problemów, które przynosi liberalny seksualnie styl życia" – można było przeczytać na stronie internetowej Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci. Inicjatywa ta działała od 2013 roku, personalnie powiązana z pismem „Opcja na Prawo", publikowanym do listopada 2019 roku przez Wydawnictwo Wektory, które należy do Józefa Białka. Redaktorem naczelnym „Opcji na Prawo" był Wojciech Trojanowski, a koordynatorką Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci jego żona Magdalena Trojanowska, dziennikarka współpracująca z „Opcją na Prawo".

Na portalu Inicjatywy zamieszczono między innymi przygotowane do pobrania materiały: „GENDER cywilizacja śmierci", „Czy Standardy Edukacji Seksualnej WHO przygotowują dziecko na ofiarę przemocy?", „Edukacja seksualna według gender". Pierwsze akcje przeciwko „seksualizacji dzieci w szkołach" Inicjatywa prowadziła jeszcze w 2014 roku.

W opublikowanej na portalu prezentacji, pochodzącej właśnie z 2014 roku, wskazano podmioty wspierające działania Inicjatywy. Były to głównie pisma oraz portale katolickie (jak „Niedziela" czy „Wychowawca"), ale też radykalnie prawicowe (jak „Fronda"). A obok nich tylko jeden podmiot polityczny – ugrupowanie Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry.

Do marcowej konwencji PiS kwestia praw osób LGBT, mimo podpisania Deklaracji przez prezydenta Warszawy, nie budziła większego zainteresowania (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)

Na stronie „Popierają akcję" Inicjatywa wymieniła nazwiska wspieraczy – z tej listy wynika, że choć tylko jedna partia wsparła akcję oficjalnie, to indywidualne poparcie pochodziło od polityków z różnych ugrupowań. Popierali ją: Beata Kempa, posłanka i wiceprezeska Solidarnej Polski, w ówczesnym Sejmie (siódmej kadencji) przewodnicząca Zespołu Parlamentarnego „Stop ideologii gender"; Kornel Morawiecki, ojciec późniejszego premiera, lider Solidarności Walczącej; Jacek Świat, poseł PiS; Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS. Z kolei wśród wspierających dziennikarzy wymieniono Grzegorza Brauna, wówczas reżysera i publicystę (od 2019 roku posła na Sejm ze skrajnie prawicowej Konfederacji).

W tej samej prezentacji głoszono, że „edukacja seksualna typu B", czyli oparta na zaleceniach wydanych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), jest zagrożeniem. Głównym dowodem miała być tabelka WHO „Standardy edukacji seksualnej" – ta sama, którą Polacy masowo poznają kilka lat później, w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. Interpretacja tego dokumentu jako zagrożenia dla rozwoju dzieci to prawdziwy majstersztyk manipulacji. W tabeli zawarto bowiem wskazówki dla edukatorów, odnoszące się do dzieci i młodzieży w każdym wieku, także do tych najmłodszych, w wieku do 4 lat. Tabela ma trzy pionowe rubryki:

I: „Informacje (wiedza): Przekaż informacje na temat";
II: „Umiejętności: Naucz dziecko";
III. „Postawy: Pomóż dziecku rozwijać".

Ma też rubryki poziome, takie jak: „Ciało człowieka i jego rozwój", „Płodność i prokreacja" czy „Seksualność". Zagrożenie miało się kryć, rzecz jasna, w zakładce o seksualności. Napisano w niej, że dziecko w wieku 0–4 lata odkrywa własne ciało, odczuwa radość i przyjemność z jego dotykania, a w czasie wczesnego dzieciństwa może się masturbować; odkrywa też, że czułość i fizyczna bliskość to wyraz miłości i sympatii. Zaproponowano, by rozmawiać z dzieckiem o odczuciach dotyczących własnego ciała, uczyć stawiania granic także podczas zabaw; podkreślano, że dzieci w tym czasie zyskują świadomość płciową i że warto je wspierać w budowaniu pozytywnego obrazu własnego ciała.

Wydaje się, że nic w tym nadzwyczajnego, prawda? Że to neutralny opis rozwoju dziecka na tym etapie życia! A jednak. Na jednej ze stron prezentacji Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci tę właśnie rubrykę wycięto z tabeli tak, że zniknęły nazwy rubryk pionowych. Najbardziej „kontrowersyjne" fragmenty, takie jak „masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa" czy „radość i przyjemność z dotykania własnego ciała", wypisano oddzielnie i zaznaczono na czerwono. I dodano komentarz: „Jak Państwo sobie wyobrażają w praktyce zajęcia z masturbacji? W jaki sposób uzależnianie dzieci od masturbacji ma zwalczyć seksualizację?".

Pominięto, że fragment o masturbacji znajduje się w rubryce „Informacje", a nie „Umiejętności" czy „Postawy". W zaleceniach WHO nie chodziło więc o uczenie dzieci masturbacji, lecz o przekazanie informatorom wiedzy o tym, iż kilkuletnie dzieci czasami się masturbują. Jest to element normalnego rozwoju – maluchy odkrywają własne ciało i niektóre zauważają, że dotykanie narządów płciowych sprawia im przyjemność. Jednak nałożenie przez autorów prezentacji seksualnych skojarzeń na fizjologiczny, rozwojowy proces doprowadziło do zafałszowania zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia. Przy czym to zafałszowanie okazało się wyjątkowo nośne emocjonalnie i dlatego dezinformacja poszła w świat, a kilka lat później niemal w tej samej formie została wykorzystana przez PiS.

Wydaje się, że nic w tym nadzwyczajnego, prawda? Że to neutralny opis rozwoju dziecka na tym etapie życia! A jednak (fot. Shutterstock)

Oburzenia u działaczy Inicjatywy wzbudzały też kolejne zalecenia WHO. Podam przykład – w odniesieniu do dzieci w wieku 9–12 lat w tabeli wpisano:

– „Informacje: współżycie";

– „Umiejętności: branie odpowiedzialności za bezpieczne i przyjemne doświadczenia seksualne. Akceptacja różnych opinii, poglądów i zachowań w odniesieniu do seksualności". W prezentacji Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci ten zapis skomentowano: „Czy to jeszcze prewencja czy już promocja?".

A gdy w zaleceniach WHO dla młodzieży w wieku 12–15 lat wskazano na umiejętność „negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu", w materiale Inicjatywy pojawił się komentarz: „Nastolatki są pośrednio zachęcane do podjęcia współżycia, a nie do brania odpowiedzialności za swoje decyzje". Co ciekawe, na tym etapie problemu edukacji seksualnej nie łączono z prawami osób LGBT. Ta „korelacja" pojawiła się później.

(...)

Informacyjną bombę odpalił Kaczyński 

W 2019 roku dezinformacyjna bomba wybuchła 9 marca. Tego dnia w ogromnym Centrum Wystawienniczo-Kongresowym Arena (wybudowanym dzięki unijnym dotacjom) w podrzeszowskiej Jasionce, w województwie podkarpackim, które uchodzi za jeden z bastionów PiS w kraju, Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało konwencję rozpoczynającą kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. W nowoczesnej, przeszklonej hali zasiadły setki działaczy partyjnych. 

Czerwony przycisk nacisnął sam prezes Jarosław Kaczyński. Stanął za białą mównicą, na tle granatowego banneru z nowym hasłem „Polska sercem Europy", i odpalił bombę nienawiści. Musiał wiedzieć, w ilu ludzi uderzy, ilu zniszczy, ale nie zawahał się. Mówił jak zawsze – z niemal nieruchomą twarzą, na której tylko czasami pojawiał się grymas niechęci, a rzadziej coś na kształt uśmiechu. Ważne momenty podkreślał ruchem prawej ręki – jakby uderzał pięścią w stół. 

Najpierw stwierdził, że majowe wybory do Parlamentu Europejskiego oraz jesienne do polskiego parlamentu „to w gruncie rzeczy jedne wybory, których stawką jest przyszłość Polaków i Polski". A potem zarysował główną oś konfliktu: 

„Nasi przeciwnicy atakują naszą politykę społeczną, co gorsza – atakują polskie rodziny, atakują nawet dzieci (…). Inwestujemy w rodzinę, bo rodzina jest podstawową komórką społeczną, która legła u fundamentów naszej cywilizacji, także polskiej cywilizacji, polskiej tradycji" – stwierdził. Przerywały mu jedynie brawa, poza tym na sali panowała głucha cisza. Kaczyński podkreślił, że na rodziny, a zwłaszcza na dzieci, czyhają rozmaite zagrożenia: „Ma być zastosowana, a w niektórych miejscach w Polsce już jest stosowana, pewna specyficzna socjotechnika. Trudno to nazwać wychowaniem, to nie jest wychowanie. To jest socjotechnika, mająca zmienić człowieka. (…) W jej centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci. To jest nie do uwierzenia, ja sam, póki nie przeczytałem, nie mogłem w to uwierzyć, ale to się ma zacząć w okresie 0–4, czyli od urodzenia do czwartego roku życia. Później są kolejne okresy. Czym bardziej się to czyta, tym bardziej włosy dęba na głowie stają". 

Czerwony przycisk nacisnął sam prezes Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl)

Bardzo chciałabym wiedzieć, co dokładnie przeczytał prezes Kaczyński. To znaczy: czyją interpretację zaleceń WHO, bo niewątpliwie właśnie do nich się odnosił.

Kiedy opisał już, jak drastycznie (jego zdaniem) zagrożona jest tożsamość najmłodszych, przeszedł do wyznaczania politycznej linii obrony: „Będziemy mówili NIE atakowi na dzieci! (…) I nie damy się zastraszyć! Będziemy bronić polskiej rodziny. Także w tych wyborach. Nie miejcie Państwo wątpliwości – jeżeli nasi przeciwnicy wybory wygrają, mówię w szczególności o tych jesiennych, parlamentarnych, to po pierwsze: zabiorą to, co myśmy dali, począwszy od 500 plus, a skończywszy na wcześniejszych emeryturach, zabiorą po prostu dlatego, że nie potrafią rządzić; i przeprowadzą ten atak na rodzinę, na dzieci, o którym tutaj mówiłem". 

Trzeba przyznać – sprytne zagranie. Jarosław Kaczyński nie uderzył wprost w prawa osób LGBT prawdopodobnie dlatego, że ten temat nie zainteresowałby w Polsce, na tym etapie, zbyt wielu wyborców. Wybrał narrację znacznie bardziej nośną: ONI (przeciwnicy PiS) chcą seksualizować nasze dzieci! Chcą zniszczyć polskie rodziny! Podważyć prawa natury! 

Można powiedzieć: to przekaz Inicjatywy Stop Seksualizacji Naszych Dzieci, tyle że przetworzony politycznie. Inicjatywy, przypomnę, wywodzącej się z niszowego, prawicowego środowiska o prorosyjskich poglądach, której działania już w 2014 roku popierała Solidarna Polska oraz pojedynczy politycy PiS.

Choć nie do końca było wiadomo, o co chodzi z tą seksualizacją dzieci, kto miałby zaszkodzić najmłodszym i jak konkretnie miałoby to wyglądać, machina dezinformacyjna ruszyła. Jak w każdej narracji opartej na zniekształcaniu autentycznych informacji mało istotne było, gdzie naprawdę leży problem. A już na pewno nie chodziło o szukanie realnych rozwiązań. Celem było pobudzenie emocji, aby za ich pomocą sterować politycznymi decyzjami Polaków. W takiej sytuacji im bardziej niekonkretne zarzuty, tym łatwiej budować figurę budzącą przerażenie. Oto polskie dzieci miało zaatakować coś niedookreślonego, ale groźnego, trochę jak potwór z sennego koszmaru: nie wiadomo, jak wygląda, ale na pewno przeraża. Atak tego potwora miał spowodować, że dzieci zostaną zbyt wcześnie pobudzone seksualnie, wykorzystają je pedofile, potem młodzi zakwestionują swoją płeć, a później nie założą normalnych rodzin. I to wszystko ma jakiś związek z seksem (seks, seksualizacja, edukacja seksualna – niespecjalnie dbano o rozróżnianie tych pojęć) w wieku przedszkolnym! Trzeba się natychmiast bronić, budować zasieki, izolować wynaturzonych „onych", którzy chcą TO zrobić naszym dzieciom! 

Jak się bronić? Ano, głosując na PiS. Proste. 

Prezes wcisnął czerwony guzik, bomba została odpalona, a nadaniem jej jak największego zasięgu zajmowali się nie tylko politycy rządzącej koalicji, wspierani przez publicystów, rozmaite think tanki i organizacje, ale przede wszystkim prorządowe (w tym publiczne) media. Wszyscy razem łączyli „zagrożenie seksualizacją" dzieci z pedofilią i środowiskami LGBT, tworzyli całościowy obraz zepsucia, deprawacji i prowokacji, który miał się zrealizować w wypadku dojścia do władzy liberałów i lewicy. Z każdym tygodniem narracja potężniała i radykalizowała się. Była wszechobecna nie tylko w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego, ale też – zgodnie z pierwotnymi zapowiedziami Kaczyńskiego – w następującej zaraz po niej kampanii w wyborach do Sejmu i Senatu. Pod pretekstem chronienia dzieci uderzano w ludzi o innej niż hetero orientacji seksualnej. 

*Fragmenty książki "Efekt niszczący. Jak dezinformacja wpływa na nasze życie". Książka do kupienia w formie elektronicznej w Publio lub w formie papierowej w Kulturalnym Sklepie