
CZTERY MIESIĄCE PRZED ŚLUBEM
Basia**: Oficjalnie poszło o koszty wesela
Bardzo dobraną parą byliśmy przez osiem lat. O ślubie nie myśleliśmy. Dopiero gdy zaczął jeździć na motocyklu, przyszła myśl, że gdyby miał wypadek, to lepiej być małżeństwem. Romantyczny ślub i wesele były jego pomysłem. Ja wzięłam na siebie organizację: znalazłam piękny dworek w Kampinosie, zagrać mieli nam rosyjscy klezmerzy.
To on odwołał. Byliśmy tuż przed wysyłką zaproszeń, gdy zaczął flirtować z innymi kobietami. Znajoma dała cynk, sprawdziłam mu telefon. Zapytałam, co się dzieje. Twierdził, że przeraził się kosztów wesela na 150 osób. Liczyłam, że powie: weźmy ślub nad Wisłą, zaprośmy dziesięcioro najbliższych, bo chodzi o miłość. Nie padły te ani żadne inne słowa. Zawarliśmy kontrakt: daję mu rok na zastanowienie się, czy chce tego ślubu. I zatrzymam pierścionek.
Czy po roku się zdeklarował? Nie. Powiedział tylko, że gdyby wiedział, że będzie taka afera, nigdy by się nie zdecydował na małżeństwo. Do dziś nie wiem, co się działo w jego głowie. On chyba też nie wie. Byliśmy na rocznej terapii i do niczego nie doszliśmy. Zostaliśmy razem kolejny rok, ale oklapliśmy w tym. Któregoś dnia obudziłam się z myślą, że jest wygodnie, ale nie chcę tak żyć. Łzy mi lecą, bo to było moje najsmutniejsze rozstanie. W kuchni trzymaliśmy się za ręce i płakaliśmy. On wziął naszego psa, ja koty. Skończyłam 40 lat, a przez 20 non stop byłam w związkach, pierwszy raz zostałam wtedy sama. Było trudno, a zarazem wspaniale, poczułam własną moc.
W marcu 2020 roku koleżanka z podstawówki wysłała mi szkolne zdjęcia. Na nich on: chłopak z ósmej klasy. Po 26 latach nadal coś we mnie drżało na jego widok. Jesteśmy razem. Oświadczył mi się dwukrotnie: raz, kiedy był w trasie, przez kamerkę, i drugi raz, w obecności mojej mamy. I zapytał, czy chcę mieć z nim dziecko. Wcześniej nie chciałam dzieci, ale z nim złożyły mi się puzzle. Od miesiąca jesteśmy rodzicami Mai. Chcemy się pobrać.
Gdyby doszło do tamtego ślubu, pewnie bym się rozwiodła. A tak mam świetnego partnera i dziecko. Zyskałam też przyjaciela. Wiem, że jeśli zadzwonię o czwartej rano, mój eks wsiądzie w samochód i przyjedzie. Uwielbiam jego mamę, mamy świetny kontakt. Żeby tak się stało, każde z nas wykonało ogromną pracę.
MIESIĄC PRZED
Kasia: Powiedziałam: "Zajmijcie się nim", choć to ze mną było źle
Jak na planowane z dwuletnim wyprzedzeniem wesele straty finansowe były prawie żadne. Tylko zaliczki dla zespołu i fotografa, w sumie jakieś 2–3 tys. zł. Chyba niebiosa wiedziały, że tego ślubu nie będzie. Ale gdyby miało przepaść 30 tys., też bym to zrobiła.
Byliśmy razem osiem lat, od mojego 16. roku życia, on miał wtedy 24 lata. Przy nim świętowałam osiemnastkę, zdaną maturę i egzamin na prawo jazdy, a tuż po niedoszłym ślubie broniłam pracę magisterską. Ale to tamta decyzja, o rozstaniu, okazała się prawdziwym egzaminem dojrzałości.
Nasz związek nie był dobry. Ja go "leczyłam" i "poświęcałam się", on bywał okrutnie zaborczy i egoistyczny. Wykańczał mnie ciągłymi fochami, robił awantury o nic, a ja w to wchodziłam jak w masło. Co chwila były straszne dramy. Przed ślubem miesiącami chodziłam zapłakana, bo on niby się wahał. Przyjaciółka powiedziała: "Jeśli ksiądz zapyta, czy ktoś ma coś przeciwko temu małżeństwu, to moja osoba towarzysząca wstanie i powie, że ma". To był dla mnie szok, że ktoś postronny widzi, co się dzieje. Gdyby nie przyjaciele, nie wiem, czy zdobyłabym się na to, żeby odejść miesiąc przed ślubem. Wydawało mi się niemożliwe, że nie będziemy razem.
Rodzice długo nie akceptowali mojego partnera, ale gdy postanowiłam odwołać ślub, było ciężko. Tata odchodził od zmysłów, przekonany, że jestem w sekcie. Mama, urzędniczka w małym mieście, się wstydziła, siostra też. Dziś rozumiem, że się o mnie martwili. Wtedy liczyłam się z tym, że mnie wydziedziczą.
Co wtedy czułam? Że rozczarowuję wszystkich. Bałam się, że on sobie "coś zrobi". Przyjaciołom powiedziałam: "Zajmijcie się nim", choć to ze mną było źle. Dziś wspominam to z rozczuleniem, bo widzę młodą dziewczynę, która bardzo cierpiała, a nie musiała. Tamta decyzja była odważna i dojrzała, poczułam się niezależna i wolna. Mam teraz cudownego męża i dzieci. Mój mąż mówi o mnie: "Z nią się nie zadziera". Opowiadam ci to, bo trzeba ludziom dodawać siły, by podążali za głosem serca, a nie oczekiwaniami innych. Wciąż zbyt wiele jest ślubów, które nie powinny były się odbyć.
TRZY TYGODNIE PRZED
Dominika: Byłam w depresji, a od mamy słyszałam: "Ale ci się trafiła partia"
Uciekanie sprzed ołtarza brzmi bardzo filmowo, ale to wcale nie jest rzadka sytuacja. U mnie filmowe były okoliczności: mieszkałam w Paryżu z narzeczonym Francuzem, wesele miało się odbyć na zamku w Szampanii, podróż poślubna – do Tanzanii. Od wszystkich wokół słyszałam, że czeka mnie bajkowe życie, bo mój narzeczony jest ideałem. I w sumie był.
Poznaliśmy się w Warszawie, wyjechaliśmy do Paryża, bo on chciał wrócić. We Francji odnalazłam się od razu, płynnie mówiłam po francusku, więc szybko znalazłam pracę. Wątpliwości pojawiły się na pół roku przed ślubem. Poszłam z F. do kina i w filmie padło zdanie: "W życiu chodzi o to, żeby spotkać kogoś, przy kim chcesz się rano budzić". Docierało do mnie, że ja przy nim nie chcę, nie czuję mięty. Ale dalej brnęłam w sprawy organizacyjne.
W życiu zawsze są jakieś kluczowe momenty. Dla mnie to była kontrolna wizyta u ginekolożki. Wiedziała, że biorę ślub, widziała, że nie jestem w dobrej formie psychicznej, i nagle powiedziała: "Nigdy nie jest za późno". Tak mnie wyczuła, że miałam ciarki. Poleciła znajomego psychiatrę. Zdiagnozował mi silną depresję i przepisał leki. Nie chciałam ich brać, chciałam pić szampana na własnym weselu – zwłaszcza w Szampanii! Usłyszałam: "Czy woli być pani płaczącą panną młodą, która topi smutki w szampanie, czy taką, która go nie pije, ale się jakoś trzyma?". Powiedział mi, że widzi bardzo nieszczęśliwą kobietę. To mnie otrzeźwiło.
Wyszłam z gabinetu i pojechałam do biura F. Jadł obiad w przerwie, a ja mówiłam, że to koniec. Wiem, że strasznie to załatwiłam, ale czułam, że minie kilka godzin i już tego nie wykrztuszę. Moi rodzice od miesięcy wiedzieli, że się waham. Zawsze mówili, że "panny młode czasem tak się czują". Moja mama bardzo napierała na ten ślub, "powinnam dziękować niebiosom, że trafiła mi się taka partia". Jakby był XIX wiek. Tamtego dnia zadzwoniłam do ojca i wykrzyczałam, że jadę zerwać i już zdania nie zmienię. Dopiero wtedy dotarło do nich, jak cierpiałam. Z rodzicami F. miałam jedną rozmowę. Jego mama bardzo mnie lubiła, ale wtedy usłyszałam: "Złamałaś człowieka".
Chciałabym, żeby ktoś, kto to przeczyta, zrozumiał, że nie warto się pakować w ślub tylko dlatego, że zaproszenia zostały wysłane, menu jest ustalone, a suknia wisi w szafie. W moim przypadku goście mieli już kupione bilety lotnicze do Francji, więc były to i duże koszty, i wstyd dla rodziny. Jedna osoba powiedziała, że prosi mnie o zwrot pieniędzy. Niby sama to zaproponowałam, ale ostatecznie niefajnie wyszło między nami. Finalnie nasze straty finansowe nie okazały się duże, prawie wszystko udało się odwołać. Nieuczciwie zachował się jedynie tanzański przewodnik safari, który ostatecznie nie oddał zaliczki. Suknię ślubną wciąż mam w szafie. Chciałam ją dać koleżance, ale rozmiar nie pasował.
Po rozstaniu postanowiłam, że wracam do Polski. Gdy tylko zaczęłam organizować powrót, depresję jak ręką odjął. Mieszkam w Polsce już ponad 10 lat i zdarzały mi się bardzo długie okresy bycia singielką, ale nigdy, przenigdy nie żałowałam swojej decyzji. Bo najważniejsze to żyć w zgodzie z samą sobą, a nie na siłę u czyjegoś boku.
TRZY TYGODNIE PRZED
Wanda: W finałowej scenie wyrzucałam przez okno jego komputer, a na to jeszcze hantle
To było 15 lat temu. Miałam 22 lata, on 24 i właśnie urodził nam się Igor. Związek był niedojrzały, ciąża nieplanowana. Mieszkaliśmy we Wrocławiu, a moi rodzice w Warszawie. Chcieli częściej widywać wnuka, więc wpadli na "świetny" pomysł: kupią nam mieszkanie w stolicy, ale warunkiem jest ślub. Dopiero w Warszawie wyszło, jak bardzo różne są nasze wizje – my chcieliśmy szybki cywilny i klucze do mieszkania, a ojciec zaplanował wesele na 300 osób. Przeprowadzka do Warszawy pokazała też, jak źle jesteśmy dobrani z moim niedoszłym mężem. Znalazł sobie koleżankę we Wrocławiu i niby jeździł załatwiać formalności, ale zrobiło się ich podejrzanie dużo. Dowiedziałam się o niej i stwierdziłam, że trzeba to odwołać. Bardzo się pokłóciliśmy. Finałowa scena była taka, że wyrzucałam przez okno jego komputer, a na to jeszcze hantle i patrzyłam, czy spadły na cel.
Mój ojciec był bardziej rozczarowany tym, że nie będzie imprezy, niż tym, że nie będzie męża. Ciotka, która rozwiodła się rok po ślubie, powiedziała, że żałuje, że u niej to się tak nie potoczyło. Wszyscy dostaliśmy lekcję. Rodzice, żeby traktować mnie jak dorosłą osobę, która sama powinna podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Ja, żeby robić to, co czuję, a nie to, co "trzeba".
Ślub w końcu wzięłam z kimś innym. Cywilny, w wielkiej tajemnicy, w trampkach i tylko po to, by S. mógł adoptować Igora. Mama dowiedziała się kilka lat później, jak tata umarł i notariusz odczytywał moje dane.
TYDZIEŃ PRZED
Ola: Tydzień przed ślubem zrobił coś, czego miał już nigdy nie zrobić
Powód? Najkrócej: chodziło o alkohol.
Byliśmy razem pięć lat i mieliśmy kredyt na 30. W trakcie naszego związku P. zaczął bardzo ryzykownie pić. Mówił, że ma ciężką pracę i słabą głowę. Tolerowałam weekendowe imprezy, nawet piłam z nim. Lampka mi się zapaliła, gdy zaczęłam po nim sprzątać. Na terapię poszedł z nastawieniem, że nie ma problemu. Terapeuci nie umieli określić, czy to alkoholizm, czy picie graniczne, ale dostał zalecenie, by przez minimum pół roku nie pić wcale i zobaczyć, co będzie. Mieliśmy żyć normalnie, nie unikać towarzyskich okazji. Nie pił, pięknie sobie radził, więc uspokoiłam się, że będzie dobrze. Po czym po siedmiu miesiącach, dokładnie w dzień przed wieczorem kawalerskim, wrócił w strasznym stanie. Myślę, że zrobił to podświadomie, bo wcześniej umówiliśmy się, że może pić i na kawalerskim, i na weselu.
Gdy wytrzeźwiał, powiedziałam mu, że to koniec, bo złamał obietnicę. Nie wierzył. Sukienka wisiała w szafie, na podłodze leżały elementy dekoracji: szyszki do karteczek z imionami gości, ręcznie wiązane kokardki... Sama je robiłam. Jak w filmie. Potem się rozpłakał, zaczął błagać. Zadzwonił do swoich rodziców i dał mi słuchawkę. Nie zapomnę słów jego matki: "Jesteś rozpuszczoną księżniczką i nigdy nie znajdziesz rycerza na białym koniu".
Miało być fajne życie, mieszkanie, podróż i nagle cała ta wizja runęła. Z jedną walizką wróciłam do rodziców. Ze stresu porobiły mi się rany na dłoniach. On też kilka dni chorował, ale szybko stanął na nogi. Rozliczył mnie co do połowy weselnego tortu. Najdłużej woziliśmy się z kredytem. Mieszkanie bardzo straciło na wartości, do tego nie było chętnych na trzecie piętro bez windy. Gdy w końcu udało się je sprzedać, każde z nas musiało dopłacić po 50 tys. zł.
Strasznego ostracyzmu doświadczyłam ze strony znajomych. Zgodnie uznali, że przeginam. Że jeśli komuś raz na tydzień urywa się film, a poza tym nie nawala, to to jest normalna sytuacja. Dotarło do mnie, że nasze pokolenie, mimo otwartości na terapię, nie przyznaje przed sobą pewnych rzeczy, a ja to głośno powiedziałam. Na dłuższy czas straciłam wieloletnich przyjaciół.
Dziś mam cudownego męża i dwoje dzieci, jestem bardzo szczęśliwa. Przed ślubem znaliśmy się bardzo krótko, ale wiedzieliśmy, że nie chcemy już czekać z założeniem rodziny. Ten synchron dał nam wiatr w żagle. Wiele jest par, w których ludzie się kochają, ale na danym etapie życia chcą czegoś innego.
GODZINĘ PRZED
Marta: Może dziś byłabym bardziej wyrachowana
Byliśmy razem sześć lat. Ja – nieco szalona Polka. On – o trzy lata starszy, stabilny niemiecki inżynier w typie Roberta De Niro. Związek mieliśmy tak harmonijny, że aż nudny. Ślub i wesele miały odbyć się w Niemczech. Ale jaki ślub! W stylu lat 20.: oryginalna limuzyna z epoki, jazz, charleston, boa i hiszpańskie wegejedzenie. W 1999 roku nie było łatwo o takie rzeczy. Miałam kremową sukienkę z frędzlami, a moja babcia strój z tamtych czasów.
W dniu ślubu na godzinę przed uroczystością chwyciłam za słuchawkę, zadzwoniłam do niemieckiego odpowiednika urzędu stanu cywilnego i powiedziałam, że ślubu nie będzie. Przeraziła mnie wizja życia w Hamburgu z niemieckim mężem. Stał obok, jego rodzina czekała pod urzędem. Zadzwoniłam do moich rodziców. Tata próbował ratować sytuację, siłą zawiózł nas pod ten urząd. Gdy zobaczył, że nic nie wskóra, wyjął kamerę i zaczął filmować, więc mam fragment awantury na kasecie VHS. Ponieważ cała rodzina z Polski się zjechała, tata zrobił "spontaniczną" imprezę w ogródku. Ale zanim pozwolił mi się bawić, wręczył mi kieliszek wódki i telefon, żebym odwołała kościół, restaurację, limuzynę i DJ-a. Potem dostałam nawet prezenty. Nie było tylko pana młodego.
Co wtedy czułam? Koktajl emocji, ale przede wszystkim panikę. Rodzice przekonywali mnie argumentami, że "zawsze mogę się rozwieść" i że "na pierwszego męża jest idealny". Jego rodzice z kolei byli zachwyceni, bo mnie nie cierpieli. Wtedy pierwszy raz widziałam, jak mój niedoszły teść się uśmiecha.
Na początku myślałam, że może po prostu przełożymy termin. Mój narzeczony mi "wybaczył" i dalej planował ślub. Byliśmy razem jeszcze pół roku, ale to nie miało sensu.
Straty finansowe były ogromne i zostałam z długami sama. Zamiast być w podróży poślubnej, stałam przy taśmie w fabryce samochodów, żeby zarobić na spłatę. Może dziś byłabym bardziej wyrachowana i wybrała wygodne życie, bo mocno mnie przeorało. Ale chciałam czegoś innego.
SPRZED OŁTARZA
Edyta: Wpadłam do kościoła jak burza i... odwróciłam się na pięcie
Miałam 20 lat i mieszkałam jeszcze z rodzicami. Dostałam się na staż w fundacji, która pomagała bezdomnym z problemem alkoholowym. Adam był w niej wolontariuszem. Starszy o rok, fajnie zbudowany. Dość szybko zaczęliśmy się spotykać, po pół roku mi się oświadczył. Wydawało mi się, że go kocham.
Moja mama go tolerowała, tata i siostra od początku byli na nie. Widzieli to, czego ja nie widziałam: stanowczy, autorytarny charakter Adama. Miał ojca, który psychicznie znęcał się nad rodziną. Ja byłam zaślepiona. Po kryjomu przed rodzicami umówiliśmy się na nauki przedmałżeńskie, kupiłam sukienkę. W kościele mieliśmy być tylko my i świadkowie. Do ostatniej chwili byłam pewna, że tego chcę. Wpadłam jak burza do kościoła i stanęłam przy ołtarzu. Po czym... odwróciłam się na pięcie do świadków i powiedziałam, że tego nie zrobię. Uciekłam.
Mieszkaliśmy w tym samym mieście, a Adam zaczął za mną chodzić. Wystawał przed moim domem, pracą, szpiegował. Bałam się go. Wyjechałam na drugi koniec Polski, tam też mnie znalazł. Poszłam na policję. Postraszył go dopiero właściciel mieszkania, które wynajmowałam. Wtedy poznałam Krzyśka. Mieszkał w Irlandii, poleciałam do niego po dwóch latach pisania. Jesteśmy razem 11 lat, nasz synek właśnie skończył roczek.
Co sprawiło, że uciekłam? Miałam jakieś dziwne przeczucie, że Adam kiedyś może być taki jak jego ojciec. Przestraszyłam się, że może się posunąć do przemocy fizycznej. Chyba dopiero w kościele tak naprawdę do mnie dotarło, że to ma być na zawsze. I że nie wiem, czym "to" będzie.
*Szukałam rozmówców obojga płci. Na rozmowę zdecydowały się tylko kobiety
**Imiona bohaterek i bohaterów tekstu zostały zmienione
Inspiracją do napisania tekstu był film „Teściowie" (Next Film), który wchodzi do kin 10 września.
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" . Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Lubi chodzić, jeździć pociągami i urządzać mieszkania.