
Laurka, nie człowiek
Na Kurpiach uchodzą za majętnych. Bo niby kogo innego w 1992 roku byłoby stać, żeby za 300 tys. zł kupić starą masarnię i zacząć swój biznes? A przecież B. ma zaledwie 34 lata. Żeby z pracownika stać się właścicielem zakładu, musi wprawdzie wziąć kredyt, ale i tak wśród miejscowych uchodzi za biznesowego boga. Tym bardziej że wystarczy kilka lat, żeby zakład w Łysych zaczął zatrudniać kilkaset osób.
Dla wielu miejscowych Józef pozostaje "swoim chłopem". Mieszka w Łysych od urodzenia. Tu się wychował i tutaj zarobił pierwszą złotówkę. Mówią o nim, że jest człowiekiem skromnym, prowadzi raczej oszczędny tryb życia. To nie taki typ, który po pierwszym większym napływie gotówki kupuje porsche albo buduje tandetny dworek. Choć jego mięsny biznes kwitnie, on nadal mieszka w domu niewyróżniającym się na tle innych. Przykładny mąż i ojciec trójki dzieci. Angażuje się w lokalną społeczność, nie skupia się tylko na robieniu wędlin i pieniędzy. Wspiera finansowo powstałą w 1997 roku drużynę piłki nożnej Tęcza JBB Łyse oraz liczne lokalne uroczystości.
A potem przychodzi 30 maja 2005 roku. Dla rodziny B. dzień utraty. Dla 23-letniej córki Józefa, Eweliny, początek piekła na ziemi.
Włosy
Parking przy ul. Domaniewskiej w Warszawie. W pobliżu jednej z prywatnych uczelni wyższych. Wystarczają trzy sekundy, żeby zamiast odjechać własnym autem, zniknęła we wnętrzu białego busa. Na niewyraźnym nagraniu z monitoringu będzie ją widać po raz ostatni. Idącą pewnym krokiem do swojego samochodu. Myślami jeszcze w normalnym świecie. Białą furgonetkę, do której ją wciągną, kilka godzin później ktoś zauważy nad Wisłą. Całą w płomieniach. Po Ewelinie ani śladu.
Przez kilka dni nie będzie wiadomo, co się stało. Rodzina sprawdzi szpitale i wszystkie miejsca, gdzie mogłaby się znajdować kobieta. Nagranie z monitoringu potwierdzi jednak, że nie uciekła ani nie padła ofiarą wypadku. Została porwana. Nie jest jasne, kiedy i czy w ogóle zawiadomiono policję. Pomimo upływu lat szczegóły pierwszych dni po zniknięciu Eweliny owiane są tajemnicą. Śledczy niechętnie mówią o przebiegu dochodzenia i branych pod uwagę tropach zakrywając się dobrem śledztwa oraz szacunkiem do rodziny.
Wiadomo, że dopiero sześć dni po zdarzeniu, 5 czerwca wczesnym wieczorem, Józef B. dostanie wiadomość. I zacznie się wyścig z czasem. Gra, której stawką będzie życie. Dowodem na słowa porywaczy ma być nagranie córki B. Słabym głosem potwierdzi, że została uprowadzona. Dla uwiarygodnienia nagrania poda szczegóły, które mogła znać tylko ona.
Czego porywacze chcą od przyzwoitego biznesmena z Łysych?
Przez długi czas wydaje się, że pieniędzy. Dokładnie pół miliona euro. Józef B. na zgromadzenie sumy dostaje kilka dni. Ma czekać na wskazówki dotyczące przekazania okupu. Przez cały ten czas wierzy, że pół miliona euro wystarczy, aby Ewelina odzyskała wolność.
7 czerwca dostaje wiadomość głosową. To jedyne nagranie głosu porywacza, jakie otrzyma. Jest męski, nosowy, ponawia żądanie okupu i podaje instrukcje kiedy, gdzie i jak ma zostać przekazany. Dokładnie 10 czerwca pieniądze zostają zrzucone z mostu Grota-Roweckiego w Warszawie, w wyznaczonym miejscu przy ekranach dźwiękochłonnych. Porywacze żądają, aby przekazaniu okupu nie towarzyszyła policja. Pieniądze znikają, ale Ewelina się nie pojawia. Zamiast córki Józef B. dostaje kolejnego SMS-a. Tym razem z żądaniem miliona euro. Podwyższenie okupu ma być spowodowane "złym zachowaniem" przedsiębiorcy. Porywacze zarzucają mu, że współpracował z policją i prywatnym detektywem. Od tej chwili SMS-y stają się brutalne. Pojawiają się groźby, że będą torturować i gwałcić kobietę.
16 czerwca przychodzi kolejne nagranie. Tym razem Ewelina bardzo płacze. Krzyczy, że obcinają jej włosy, a wkrótce mogą obciąć coś innego, jeśli ojciec nie spełni żądań. Zrozpaczony Józef B. znowu zbiera pieniądze. Kilkanaście godzin po wiadomości od Eweliny ma jechać pod Wyszków. W miejscu wskazanym przez porywaczy odnajduje reklamówkę. W środku są włosy córki.
Kilka dni później po raz kolejny pojawia się żądanie okupu. Jest coraz bardziej natarczywe, wulgarne. B. udaje się jednak uzbierać tylko 562 tys. zł. Tym razem, zgodnie z żądaniami, okup przywieźć ma Łukasz P., chłopak Eweliny.
Do przekazania pieniędzy jednak nie dochodzi. Po wydaniu instrukcji, gdzie P. ma dostarczyć pieniądze, kontakt z porywaczami nagle się urywa. Zapadają się pod ziemię. Razem z Eweliną.
Znaki zapytania
Czy dopiero po nieudanej próbie przekazania okupu wkracza do akcji policja? A może prowadziła działania już wcześniej? Z powodu utajnienia akt tego się nie dowiemy. Policja spisuje zeznania bliskich i znajomych, rozsyła wici wśród informatorów w grupach przestępczych i wśród podrzędnych bandytów. Po Ewelinie nie ma śladu. Dlaczego porywacze zrezygnowali z kolejnego okupu? Czy coś ich spłoszyło? A może ktoś odwołał zlecenie, stwierdzając, że sytuacja robi się zbyt ryzykowna? Policja szuka odpowiedzi. Na wiele pytań ich nie znajdzie, nawet po latach.
Nieoficjalnie mówi się, że dziewczyna przechodziła w niewoli tortury. Miała być wielokrotnie gwałcona i katowana. Ale podczas zbierania zeznań różnych świadków śledczym nie udaje się zgromadzić ostatecznych na to dowodów. Wokół porwania Eweliny B. urasta wiele plotek. Ktoś mówi, że poza włosami obcięli jej także palec, ktoś inny, że dziewczyna widziana była w Warszawie, chociaż przecież jej zdjęcie nigdy nie pojawiło się w mediach. W pewnym momencie nie wiadomo już, co wydarzyło się naprawdę, a co było wyłącznie domysłem. Wiadomo tylko, że oprawcy byli gotowi na wszystko. Pieniądze nie miały już w pewnym momencie znaczenia. To dlatego policjanci zaczną doszukiwać się w porwaniu drugiego dna. Wszystkie tropy jednak zawodzą. Jedynym wytłumaczeniem pozostaje więc totalne zezwierzęcenie porywaczy. Ile by nie dostali, i tak najprawdopodobniej pozbyliby się Eweliny w strachu przed dekonspiracją.
W 2007 roku pojawia się informacja o taśmie, na której ma być widać, jakie tortury przeżywała Ewelina B. Po wszystkim jej ciało miało być schowane w tapczanie, a następnie wyniesione do lasu. Także ten trop okazuje się nietrafiony. Śledczy stanowczo dementują plotki o przerażającej taśmie z kaźni.
Cztery lata po porwaniu, w sierpniu 2009 roku, główna hala produkcyjna należąca do firmy ojca Eweliny w Łysych idzie z dymem. Wszystko zostaje zniszczone. Już dzień po pożarze B. zapowiada, że się nie podda i zakład odbuduje. Cztery miesiące później produkcja zostaje wznowiona. Ktoś powie, że to było podpalenie, że miało B. przestraszyć i uzmysłowić mu, że wciąż "jest na widelcu".
To wtedy zaczyna się mówić, że B. na kilka miesięcy przed porwaniem córki był szantażowany. Podobno listy z pogróżkami dostawał jeszcze wiele miesięcy po zniknięciu Eweliny. Grożono jego rodzinie. Sam B. nie chce jednak komentować ani pożaru, ani informacji o domniemanym podpaleniu. Niechętnie wypowiada się na temat córki. Nie zgadza się na pokazywanie cierpienia i żałoby przed kamerami.
Kto porwał Ewelinę?
Od początku sugerowano, że za porwaniem Eweliny B. stoi gang "obcinaczy palców". Wiosną 2005 roku, gdy dziewczyna została wciągnięta do białego busa, policjanci "terroru", czyli Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, rozpracowywali ten gang, uważany za najbrutalniejszy w Polsce. "Obcinacze", podgrupa mafii mokotowskiej, zajmowali się głównie brutalnymi porwaniami na Mazowszu. Żądali wysokich okupów, grozili okaleczaniem, w tym obcinaniem palców. Niekiedy groźby spełniali.
W Walentynki 2003 roku w podwarszawskich Kajetanach porwali bizneswoman Mariannę G. Za jej uwolnienie żądali od rodziny miliona złotych. 9 marca okup wpłacili jej synowie, dzień później kobieta odzyskała wolność. Porywacze pozostali nieuchwytni.
Kilka miesięcy później ofiarą "obcinaczy" padł właściciel lombardu spod Piaseczna, Robert L. Wyznaczyli za niego 300 tys. dolarów okupu. Zebranie takiej kwoty zabrało rodzinie trochę czasu, co rozdrażniło bandytów. Zaczęli torturować zakładnika i obcinać mu palce. Markowali egzekucję mężczyzny przy użyciu piły mechanicznej. L. spędził w niewoli ponad dwa miesiące.
Ostatniego dnia marca 2004 roku, na rok przed zniknięciem Eweliny B., "obcinacze" porwali Mariusza M. Zażądali za niego 800 tys. euro. Rodzina postanowiła zapłacić mniej, dokładnie 127 tys. dolarów i 10 tys. euro. Zamiast Mariusza dostała więc jego obcięty palec. Więcej negocjacji nie było. Ponad miesiąc później przypadkowe osoby natknęły się na ciało mężczyzny. Przed śmiercią był torturowany. Jeszcze w trakcie przetrzymywania Mariusza gang miał porwać hinduskiego biznesmena Harisha H. Stawka za jego wolność rosła, by osiągnąć dwa miliony złotych. Bliskim Hrisha bandyci przesłali jego trzy odcięte palce. Okupu nie zapłacono, kontakt z porywaczami się urwał. Podobnie jak w przypadku Eweliny, ciała mężczyzny nie odnaleziono.
W 2016 roku przed sądem stanęli oskarżeni o członkostwo w "gangu obcinaczy palców". Kierować nimi mieli Wojciech S., ps. "Wojtas", i Grzegorz K., ps. "Ojciec". Nieoficjalnie mówiono, że to właśnie "Ojciec" kierował porwaniem Eweliny B. W pewnym momencie miał nawet przyznać się do tego w trakcie przesłuchania przez łódzkich śledczych, licząc na złagodzenie kary. Oficjalnie jednak wszystkiemu zaprzeczył.
Przez lata nie udało się zgromadzić wystarczających dowodów łączących "obcinaczy" z Eweliną. Jej sprawę porównywano z innymi porwaniami dzieci biznesmenów z branży mięsnej. Rozchodziły się plotki, których nic nie potwierdzało. Na przykład ta, że Ewelina miała być przetrzymywana w tym samym domu co Krzysztof Olewnik, a "obcinacze", czyli domniemani zleceniodawcy jej porwania, mieli współpracować z gangiem Wojciecha F., odpowiedzialnym za porwanie Olewnika.
Po ponad 13 latach od porwania na dobrą sprawę Józef B. nie ma nawet stuprocentowej pewności, że jego córka nie żyje. Ciała Eweliny nie odnaleziono. Niektórzy uważają, że dopóki nie ma ciała, dopóty nie można mówić o śmierci. Ale już w 2005 roku nawet drobni przestępcy mieli sprawdzone sposoby na pozbycie się zwłok ofiar. Czy w tym przypadku mogły zostać rozpuszczone w kwasie dla zatarcia śladów? To jedna z wielu hipotez, z upływem lat coraz bardziej wiarygodna.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
Joanna Pasztelańska. Dziennikarka, reporterka. Jako jedna z pierwszych dotarła do Turcji po trzęsieniu ziemi w 1999 roku, relacjonowała wybory prezydenckie w Iranie, zajmowała się sprawą farmy niewolników pod Londynem i ukrytymi w rejonie Prypeci sierocińcami dla dzieci z wadami genetycznymi po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Od blisko dwudziestu lat jeździ po Polsce śledząc tematy trudne i niewyjaśnione m.in. dla "Życia Warszawy", "Tygodnika Kulisy" i magazynu "Dziennika Gazety Prawnej". W 2016 roku nakładem wydawnictwa Horyzont Znak ukazała się książka "Policjanci. Za cenę życia", którą napisała wraz z mężem.