Biografie
Andre Leon Talley zmarł w wieku 73 lat w wyniku powikłań po przejściu COVID-19. (Shutterstock, materiały prasowe)
Andre Leon Talley zmarł w wieku 73 lat w wyniku powikłań po przejściu COVID-19. (Shutterstock, materiały prasowe)

Kiedy wrzucicie w wyszukiwarkę nazwisko "André Leon Talley" od razu pojawi się obraz prawie dwumetrowego, ważącego 140 kg Afroamerykanina w błyszczących czółenkach od Rogera Viviera z bogato zdobionymi dużymi klamrami, różowych jedwabnych podkolanówkach, szytym na miarę smokingu i wspaniałej taftowej pelerynie do ziemi zaprojektowanej specjalnie dla niego przez Toma Forda.

Wejdźcie w pliki wideo, a zrobi się jeszcze ciekawiej, bo kiedy znany także poza światem mody A.L.T. zaczynał mówić, słowa wypływały z niego jak rwący potok. Trzeba chwilę poczekać i dostroić się do angielskiego, który jest niespotykaną często mieszanką egzaltacji, manieryzmu, francuskich wstawek pełniących funkcję emfazy, zapożyczonej brytyjskiej wymowy oraz akcentu z południa Stanów Zjednoczonych. Duży mężczyzna, który robił jeszcze większe wrażenie splendorem autokreacji.

Andre Leon Talley w towarzystwie gwiazd. Od lewej: Rene Zellweger, Naomi Campbell i Venus Williams. Fot. Shutterstock/Everett Collection.

André Leon Talley wydał w 2020 roku swoje drugie wspomnienia "The Chiffon Trenches: A Memoir". Natychmiast wzbudziły one zainteresowanie mediów jako książka, w której Talley publicznie pierze brudy. I to nie byle jakie, bo brudy jego wieloletniej szefowej, redaktor naczelnej amerykańskiego "Vogue'a" Anny Wintour.

Skomplikowany język sygnałów dymnych

I rzeczywiście, czytając "The Chiffon Trenches", można unosić brwi ze zdziwienia, marszczyć czoło z oburzenia, a nawet kręcić głową z niedowierzania. Część legend krążących o cesarzowej mody znajduje swoje potwierdzenie we wspomnieniach Talleya. Trwająca ponad cztery dekady relacja André z Anną wydaje się skomplikowana, jednak nie tylko z powodu szkaradnego charakteru Wintour, ale także emocjonalnych projekcji Talleya.

Owszem, jej komunikacja opiera się na braku komunikacji: niedopowiedzeniach, milczeniu, braku uzasadnień czy zerowej argumentacji. To jednak Talley przy braku dialogów dopowiadał je sam we własnej wyobraźni, a gesty czy niezabarwione emocjami zdania Wintour interpretował wedle własnego uznania.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Naczelna amerykańskiego 'Vogue'a' Anna Wintour. Fot.Shutterstock/Ever Summer Photo

Faktem jest, że jako jeden z dwóch współpracowników "Vogue'a" (była tam też asystentka naczelnej) był w 1984 roku na ślubie Wintour z psychiatrą Davidem Shafferem (jak wspominał, wśród gości dominowali dawni narzeczeni Wintour). Albo że od lat - pomimo ochłodzenia stosunków z dawną szefową - wciąż stawiał się na jej wezwanie na doroczne przymiarki przed najważniejszą modową galą świata - balem MET w Costume Institute (od niedawna ma nową nazwę: Anna Wintour Costume Center) w nowojorskim Metropolitan Museum Of Modern Art.

Talley sam zresztą od lat opłacał na tę okazję dojazdy taksówkami 40 km z miasteczka White Plaines, w którym mieszka, na Manhattan. Zarzucał "imperatorce Wintour", że nigdy nie zapytała go, w jaki sposób dociera na przymiarki. Talley nie mówił, Wintour nie pytała - wzorcowy przykład braku komunikacji, który można mnożyć, a jak dobitnie pokazują opisy Talleya, są po prostu modus operandi Anny Wintour.

"Generalissima Wintour", czego dowiadujemy się ze wspomnień Talleya, na spotkania z pracownikami wysokiego szczebla ma średnio osiem minut - często więc służbowy lunch kończy się samym zamówieniem potraw, a spotkanie przy śniadaniu nie wychodzi poza kawę.

O tym, czy sesja, nad którą pracował sztab ludzi, ostatecznie trafi do "biblii mody", styliści i producenci dowiadują się z wydrukowanych miniaturek rozkładówek powieszonych na ścianie, na której rozplanowane jest całe wydanie magazynu. Nie ma zdjęć? Zabawa zaczyna się od początku, choć nikt nie wie dlaczego. Doskonale ten mechanizm i tkwiących w nim ludzi pokazuje dokument R.J. Cutlera  "The September Issue".

 

Rajskie życie redaktora mody

Talley od 1990 roku był korespondentem amerykańskiego "Vogue'a" w Paryżu - z budżetem na wszelkie wydatki (o ile dostarczył tylko rachunek), opłaconym mieszkaniem z widokiem na plac Inwalidów, stołowaniem się na koszt firmy w restauracjach, prywatną limuzyną z kierowcą. Pełnił także funkcje modowego dziennikarza i producenta sesji, na które dwie dekady temu, w czasach złotej ery pism modowych, na dwa tygodnie leciały 22 osoby.

Talley jako amerykański rezydent w Europie jeździł więc na plan zdjęciowy w Monte Carlo czy jako ambasador "Vogue'a" podtrzymywał znajomości z designerami Giannim Versacem, Miuccią Pradą lub fotografem Helmutem Newtonem.

W szczytowym momencie swojej kariery był dyrektorem kreatywnym "Vogue'a", później pełnił tam bardzo prestiżową funkcję editor-at-large. Mało znaną w Polsce rolę redaktora zewnętrznego, którego obowiązki nie są formalnie określone. Editor-at-large ma dużą dowolność oraz znaczący wpływ na charakter i wizerunek publikacji.

Gruba ryba, na dodatek jedyny Afroamerykanin na tak wysokim stanowisku w modzie, przez wiele lat samotny w pierwszych rzędach pokazów. Mężczyzna, który drogę na szczyt rozpoczął w małym miasteczku na rasowo podzielonym południu Stanów Zjednoczonych. Drugim czarnoskórym mężczyzną w historii mody, który może pochwalić się zajściem wyżej, jest naczelny brytyjskiego "Vogue'a" Edward Enninful (na tym stanowisku od 2017 roku).

Andre Leon Talley podczas pokazów mody: Costello Tagliapietra w 2010 roku oraz wychodząc z show przed Anną Wintour w 2007 roku. Fot. Flickr.com/AIRDYE/CC-BY-NC-ND 2.0; Flickr.com/by_David_Shankbone_2007/CC-BY-NC-ND 2.0

Niestety, z czasem, co miało ogromny wpływ na późniejsze żale i rozgoryczenie Talleya, A.L.T. był powoli odsuwany, pozbawiany obowiązków i wpływów, a jego pensja kurczyła się. W roli reportera przeprowadzającego wywiady na czerwonym dywanie podczas gali MET zastąpiła go Liza Koshy "Little Brown Girl", youtuberka z prawie 18 milionami subskrypcji "nieznająca się na modzie ani jej historii, nierozumiejąca nawiązań i powiązań" (słowa Talleya).  Ostatnim zajęciem André Leona w "Vogue'u" było prowadzenie podcastu, w ramach którego nagrał kilka rozmów, a otrzymywał za swoją pracę 500 dolarów wynagrodzenia.

Wpływowi znajomi

"Moje życie to bajka o przepychu. Jak w każdej bajce, tak i w mojej, jest także zło, które udaje się ostatecznie pokonać"  - pisał o sobie André Leon Talley. Rzeczywiście, przepychu w jego życiu nie brakowało, zwłaszcza kiedy przez lata pozostawał w kręgu najbliższych przyjaciół wielkiego kaisera mody - Karla Lagerfelda i był beneficjentem jego hojnego gestu. Lagerfeld to drugie najczęściej pojawiające się we wspomnieniach nazwisko, zaraz po Wintour.

Karl Lagerfeld wsiadający do jednego ze swoich luksusowych samochodów. Fot. Shutterstock/Vitaliy Hrabar

Ale w całej książce Talley nieustannie podpiera się sławnymi przyjaciółmi: Andym Warholem, dla którego pracował jako młody asystent w piśmie "Interview" (według A.L.T. Warhol miał zwyczaj łapać go za krocze, za co dostawał po łapach od młodego i smukłego asystenta), siostrą Jackie Onassis - Lee Radziwill, projektantem mody Oscarem de la Rentą i jego żoną Anette, Dianą Vreeland - legendarną naczelną amerykańskiego "Vogue'a" z lat 60. minionego wieku, topmodelką Naomi Campbell, projektantami: Tomem Fordem, Markiem Jacobsem, Diane von Furstenberg i damami z wyższych sfer śmietanki towarzyskiej nowojorskiego Manhattanu oraz paryskiej bohemy (muzami Yves Saint Laurenta: Loulou de la Falaise i Betty Catroux).

Lee Radziwill z mężem Herbem Rossem. Fot. Shutterstock/Bart Sherkow

W tym zbiorze nazwisk widać jak na dłoni, że André Leon Talley na przyjaciół wybierał osoby wpływowe z branży, w której obracał się zawodowo. Z opisów autora wynika też, że część z tych znajomości - jak na przykład z Karlem Lagerfeldem - była bardzo niesymetrycznymi relacjami.

Talley nie krytykował Lagerfelda, trwał w chórze pochlebców, wzmacniał jego ogromne ego, szanował wyraźnie stawiane mu granice. Widząc, z jaką łatwością Lagerfeld potrafił w ciągu sekundy odciąć od siebie bliskich znajomych, pozbawiając ich dostępu do siebie oraz benefitów z tego płynących, wcielał się w rolę przyjaciela idealnie skrojonego na potrzeby Karla. A i tak nie uniknął zsyłki w niebyt.

Lagerfeld zerwał z nim wszelkie stosunki w 2013 roku po 40 latach znajomości. Dlaczego? "Bo chciałem spełnić ostatnie życzenie zmarłej fotografki Debory Turbeville i poprosiłem Karla i Chanel o pomoc w sfinansowaniu jej retrospektywnej wystawy" - tłumaczył Talley. Lagerfeld - sam także parający się fotografią - miał poczuć się urażony propozycją i skazał Talleya na banicję.

André Leon wypadł z kręgu ludzi, których Lagerfeld gościł i żywił tygodniami w swoich rezydencjach w Szwajcarii i Francji, obdarowywał ubraniami, biżuterią i samochodami, woził autami z szoferem, i którym opłacał loty ze Stanów Zjednoczonych do Europy i z powrotem concordem. Karl miał gest, ale i oczekiwania. Wystarczyło coś powiedzieć, zrobić albo czegoś nie zrobić i nie powiedzieć i było po sprawie. Nieodwołalnie i na zawsze.

Pokaz Chanel w 2007 roku. Fot.

Mroczne tajemnice

Talley mówił, że jego życie było jak bajka, i jak w każdej bajce było w nim także zło. Jednak o złu, które położyło się wyraźnym cieniem na jego życiu, są dosłownie dwa zdania. "Jako dziewięciolatek byłem seksualnie molestowany przez mieszkającego w suterenie naszego domu sąsiada. Nie był to przypadek jednorazowy, a seryjny". Wykorzystywali go także starsi bracia jego kolegów. Doświadczenia, o których nie powiedział nikomu, zaowocowały - o czym sam mówił - jego całkowitą niezdolnością do bycia w związku i utrzymywania relacji seksualnych.

Już jako dwumiesięczne niemowlę rodzice oddali go na wychowanie do babci Bennie Frances Davis - do Durham w Północnej Karolinie. Rodzice - Alma i William Carroll Talley - mieszkali w Waszyngtonie i odwiedzali go od czasu do czasu. Rozwiedli się, gdy był nastolatkiem. Zdaniem André Leona matka go nigdy nie lubiła, nie rozumiała i nie akceptowała.

Kiedy lata później chciał się pochwalić, że przeprowadził wywiad z pierwszą damą Michelle Obamą i jest właśnie na przyjęciu inaugurującym prezydenturę Baracka Obamy, opiekunka z domu starców przekazała, że "pani Talley nie życzy sobie, żeby syn jej przeszkadzał".

Babcię kochał całym sercem. Choć była to bardzo bliska relacja, babcia przytuliła go dwa razy w życiu. Podobnie jak dla niej, i dla André Leona ważny stał się kościół, eleganckie ubrania i dobre zachowanie. Dziennikarz zresztą uważał, że to jego południowy styl: "niedzielny strój i niedzielne maniery" tak bardzo spodobały się w świecie mody, do którego trafił.

Andre Leon Talley w towarzystwie od lewej: projektantki mody Rachel Roy oraz baletnicą Iriną Dvorovenko i tancerzem Maximem Beloserkovskim. Fot. Shutterstock/Everett Colection; Shutterstock/Lev Radin.

Złota era pism modowych

Całą swoją miłość Talley przelał na bezpieczniejsze niż związki przyjaźnie, a te zawiązywał przede wszystkim w pracy.  Zdaniem Vanessy Friedman , dziennikarki piszącej o modzie dla "New York Timesa", historia opisana przez Talleya "to nie bajka, to koszmarna opowieść o tym, jak można pomylić życie zawodowe z prywatnym". I co zostaje, kiedy tego pierwszego zabraknie.

Trudno nie pozbyć się wrażenia, że André Leon Talley bywał dodatkiem do życia innych - bardziej wpływowych, bogatych i lepiej urodzonych. Ludzi, którzy od pokoleń mają pieniądze, mogą więc żyć kolorowo, bez doczesnych zmartwień. Osób, które chodzą w kreacjach od Balmain, mają 50 walizek od Vuittona, co sezon wymieniają kolekcję butów od Manolo Blahnika, wakacje spędzają na Lazurowym Wybrzeżu, mają służbę, kierowców, asystentów i florystów.

Póki wydawnictwo miało szeroki gest, póty André Leon był w stanie żyć, jak sobie wymarzył.  Połowa redakcji "Vogue'a" latała na wszystkie pokazy w ramach tygodni mody, zatrzymując się w luksusowych hotelach. Ten czas się jednak skończył, bo reklamodawcy przenoszą swoje budżety do innych, szybszych, tańszych i efektywniejszych mediów. Stąd zwolnienia i cięcia w budżetach.

Stylistki amerykańskiego 'Vogue'a' Grace Coddington i Tonne Goodman. Fot. Shutterstock/Ever Summer Photo

Najznakomitsze stylistki "Vogue'a", teraz już w wieku senioralnym: Grace Coddington i Tonne Goodman, nie mają stałej pensji, tylko stawkę za dzień. Same opłacają przeloty na pokazy, a na lotnisku muszą - jak inni podróżni - stać w ogonku do taksówki. Koniec z lataniem pierwszą klasą i pokojami w paryskim Ritzu. Trudno się dziwić Talleyowi, że brakowało mu dawnego życia, ale ciężko sobie wyobrazić, jak taka bańka miałaby szansę przetrwać w nieskończoność.

Talley pisał też, że "Anna ma teraz nowych wpływowych przyjaciół: Amal i George'a Clooneyów, Rogera Federera, Serenę Williams" i "jego już nie potrzebuje". A może Wintour ma po prostu życie poza modą? Od lat krążą opinie, że nie moda jest dla niej najważniejsza, a władza.

Podobno ma świetny kontakt z dziećmi, które są ciepłymi i miłymi osobami. We wspomnieniach dziennikarza możemy w kontekście Wintour przeczytać: "Chciałbym, żeby powiedziała mi coś szczerego i ludzkiego", "mam ogromne emocjonalne i psychiczne blizny po naszej relacji". Anna ponoć czytała manuskrypt "The Chiffon Trenches" i poprosiła jedynie o usunięcie fragmentów dotyczących jej dzieci. Przekazała także, że życzy autorowi powodzenia, co może świadczyć o tym, że nie ma problemu ze swoim zawodowym wizerunkiem ani potrzeby pokazywania prywatnego oblicza.

Anna Wintour i projektant mody Marc Jacobs. Fot. Shutterstock/Lev Radin

Między wierszami

Talley sygnalizował w kilku miejscach swoich wspomnień, że świat mody nie jest sielankowy. Sam doświadczył nieraz rasizmu - PR-ówka domu mody Yves Saint Laurent nazywała go ponoć przed laty za jego plecami "Queen Kong", w okrutny sposób łącząc rasizm z homofobią. Tom Ford po przyjęciu posady projektanta domu mody YSL dostawał paskudne listy od niemogącego pogodzić się z sukcesami następcy Yves Saint Laurenta. John Galliano kilka razy wysyłany był do klinik w Szwajcarii, gdzie pomagano mu walczyć z jego demonami.

Andre Leon Talley podczas dyskusji po projekcji filmu 'The Gospel According to André'. Fot. Flickr.com/Tony Turner/CC. BY 2.0

Talley, który po śmierci babci zaczął kompulsywnie objadać się i bardzo przytył, sam doświadczył interwencji dotyczącej jego wyglądu. Wintour zorganizowała nieoczekiwane spotkanie, w którym uczestniczyli także jej ówczesny mąż, Anette i Oscar de la Renta oraz pastor Kościoła, do którego należał Talley. Dziennikarz usłyszał, że ma bilet pierwszej klasy na lot do kliniki Duke Diet and Fitness Center w rodzinnym Durham. André Leon Talley rozegrał to spotkanie w stylu Wintour - do samolotu nie wsiadł, a do tematu interwencji nie wrócił. Na dietę przechodził kilkakrotnie, nawet z imponującymi efektami, ale ostatecznie waga zawsze odbijała.

Świat, który musi odejść

Talley pisze, że jego siłą była zdolność do stania u boku filigranowych białych kobiet posiadających wielką władzę. Ale rzeczywistość, za którą melancholijnie tęsknił André Leon Talley, to świat, którego już nie ma i nie będzie. Czytanie jego wspomnień to trochę jak plotkowanie z kochającą wielkie dramy koleżanką. Po skończonych ploteczkach zostaje się z refleksją, że trudno jest iść do przodu, kiedy ciągle patrzy się wstecz.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Andre Leon Talley z historyczką mody i kuratorką Valerie Steele. Fot. Flickr.com/Museum FIT/CC BY NC ND 20

Ola Długołęcka. Redaktorka. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda, a od niedawna kierowcy F1 Daniela Ricciardo.