Historia
Patrick Leigh Fermor (fot. National Archives)
Patrick Leigh Fermor (fot. National Archives)

Patrick Leigh Fermor tak jak James Bond niewątpliwie był brytyjskim patriotą. W czasie II wojny światowej działał jako agent Special Operations Executive, czyli angielski cichociemny, na okupowanej przez Niemców Krecie. Wsławił się wyczynem bez precedensu – porwał z wyspy niemieckiego generała. Na tym jednak podobieństwa z 007 się nie kończą. Przystojny i błyskotliwy, stanowił obiekt westchnień wielu kobiet. Pisarz Somerset Maugham, który zetknął się z Fermorem w latach 50., opisywał go złośliwie jako "żigolaka z klasy średniej dla kobiet z wyższych sfer".

Paddy, jak nazywali go przyjaciele, miał też niewielki wkład w serię bondowskich powieści. Cały opis ceremonii wudu z "Żyj i pozwól umrzeć" Iana Fleminga jest niemal kalką relacji o tym haitańskim rytuale zawartej w "The Traveller’s Tree" Fermora. Zresztą obaj autorzy się znali. Twórca serii o 007 podejmował Fermora w swojej słynnej willi Goldeneye na Jamajce.

Zobacz wideo Dlaczego tyle czekaliśmy na kolejną część przygód Jamesa Bonda? Winna nie tylko pandemia

Z Grahamem Greene’em, autorem głośnych i ekranizowanych powieści, takich jak "Nasz człowiek w Hawanie" czy "Spokojny Amerykanin", łączyła Fermora nie tylko literacka profesja, ale także pasja podróżowania. W swoim długim życiu Paddy zwiedził szmat świata. Zaczął ambitnie. W latach 30. przeszedł na piechotę z Holandii do Stambułu. Pełna przygód droga zajęła mu ponad rok. Jej zapis zawiera podróżnicza trylogia, której pierwszy tom, "Czas drogi", ukazał się w Polsce dopiero pod koniec 2021 roku. W świecie literatury anglosaskiej od niemal 50 lat książka należy do klasyków gatunku.

Wygraj statuetkę Joanny Jędrzejczyk TUTAJ >>>

A Indiana Jones? Podobieństwa między nim a Fermorem na odwadze się nie kończą. Fermor podzielał pasję filmowego bohatera do historii i antropologii. Znał kilka języków obcych: francuski, niemiecki, grecki, łacinę, trochę rumuński. I oczywiście też walczył z nazistami.

Mimo barwnego życiorysu i wielkich pisarskich dokonań Patrick Leigh Fermor pozostaje w Polsce postacią znaną jedynie wąskiemu gronu wtajemniczonych, głównie dzięki promocji jego twórczości przez redakcję nieodżałowanych "Zeszytów Literackich". Przyjrzyjmy się więc losom autora – od trudnego dzieciństwa do zdobycia międzynarodowego uznania.

Porzucony urwis

W złośliwościach Maughama kryła się taka prawda, że Patrick Leigh Fermor rzeczywiście wywodził się z brytyjskiej klasy średniej. Jego ojciec Lewis – surowy self-made man z południowego Londynu – był wybitnym geologiem. Całe życie zawodowe spędził w Indiach. Tam właśnie spotkał Eileen Ambler, córkę kolonialnych przedsiębiorców, kobietę z artystycznymi ambicjami, nigdy zresztą niezrealizowanymi, i roszczeniowym charakterkiem. Para pobrała się w 1909 roku.

Pierwszym owocem ich związku była córka Vanessa. Cztery lata później, 11 lutego 1915 roku, na świat przyszedł Patrick. Poród nastąpił w północnym Londynie, podczas wizyty Eileen w metropolii. Gdy trzy miesiące później zdecydowała się wrócić do Indii, zabrała ze sobą jedynie córkę. Malutkiego synka zostawiła pod opieką gospodarzy w niewielkiej wiosce Weedon Bec, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Londynem a Birmingham. Dlaczego to zrobiła? Trwała I wojna światowa. Kobieta bała się, że podczas rejsu do Azji statek może zostać zatopiony przez niemieckiego U-Boota, jak "Lusitania". Ten brytyjski transatlantyk został storpedowany 7 maja 1915 roku. Zginęło prawie 1200 osób. Eileen po prostu chciała, by w razie tragedii chociaż jedno z jej dwojga dzieci ocalało.

Patrick ponownie zobaczył matkę i siostrę dopiero w wieku czterech lat, gdy w czerwcu 1919 roku wróciły, by zamieszkać na Wyspach. Długa rozłąka sprawiła, że chłopiec był zdystansowany emocjonalnie wobec matki. Więź z ojcem była jeszcze słabsza, bo wpadał on do rodziny jedynie na krótkie urlopy. Ale i te wizyty ustały, gdy Fermorowie rozwiedli się w 1925 roku.

Willa Fermora w Grecji (fot. Wikipedia / CC BY-SA 3.0) , Fermor na fotografii wykonanej przez Dimitri Papadimosa (fot. Wikipedia Commons / CC BY-SA 3.0)

Już jako siedmiolatek Paddy trafił do szkoły z internatem. Nauczyciele nie mogli go okiełznać. Ciągle pyskował, wiercił się i rozmawiał. Zaczął wdawać się w bójki, palić papierosy, łazić po dachach. Zajmował się hazardem – obstawiał gonitwy i mecze. Gdzie tylko się pojawiał, siał zamęt. Często zmieniał szkoły. Z ostatniej, elitarnej Kings School w Canterbury, został relegowany w wieku 16 lat. Wszystko przez to, że przyłapano go, jak obściskiwał się z piękną córką właściciela miejscowego warzywniaka.

O ile zachowanie Paddy’ego pozostawiało wiele do życzenia, o tyle osiągnięcia w nauce miał niczego sobie. Połykał książkę za książką. Doskonale recytował. Miał świetne oceny z łaciny, niemieckiego, francuskiego, historii i geografii. Koniec końców zdał maturę eksternistycznie latem 1932 roku.

Dla rodziców Patrick był wielkim zawodem. Tak wielkim, że właściwie przestali ingerować w jego poczynania. Na przełomie 1932 i 1933 roku młodzieniec sam zaczął szukać swojej drogi. Myślał, żeby wstąpić do słynnej szkoły wojskowej w Sandhurst, ale porzucił tę koncepcję. Wciągnęło go życie londyńskiej bohemy: suto zakrapiane imprezy, dyskusje do białego rana i uroki starszych od niego kobiet. Przez jakiś czas pracował jako komiwojażer sprzedający pończochy. Wreszcie, znudzony, wpadł na odważny pomysł. Postanowił wyruszyć na piechotę z Holandii do Konstantynopola (nigdy nie używał tureckiej nazwy Stambuł). Marzył o przygodach, nowych znajomościach, spaniu pod gołym niebem i na sianie. Przy okazji zamierzał zebrać materiał do literackiego debiutu. Koszt wyprawy miał pokryć z czterofuntowego kieszonkowego, które co tydzień przysyłał mu ojciec. 9 grudnia 1933 roku, skacowany po hucznym przyjęciu pożegnalnym, wsiadł na statek wypływający z Londynu do Rotterdamu.

Na Konstantynopol

Już pierwszego dnia wyprawy spotkał się z ludzką życzliwością. Holenderski karczmarz nie wziął od niego pieniędzy za nocleg. W kolejnych miesiącach karmili go i gościli zarówno reńscy marynarze, biedni bawarscy chłopi, bułgarscy włóczędzy, jak i budapeszteńska socjeta oraz hrabiowie w swoich zamkach i pałacach. Większość odnosiła się do jego romantycznej ekspedycji z sympatią. Chociaż bogobojni Żydzi, u których schronił się, przechodząc przez masyw Karpat w Rumunii, dali mu jasno do zrozumienia, że dla nich to niepojęta "gojowska ekstrawagancja" ("goyim naches").

Jedyna niemiła przygoda spotkała Paddy’ego w Monachium: w hostelu pewien typ o aparycji rajfura ukradł mu plecak z większością dobytku. Ale już parę dni później baron Reinhard von Liphart-Ratshoff, goszczący Fermora w swojej podmonachijskiej rezydencji, obdarował go wieloma niezbędnymi w dalszej drodze przedmiotami. Nie tylko dał mu plecak i zimowe ubrania, ale także rozesłał listy do znajomych i krewnych w całej Europie Środkowej. Prosił w nich o udzielenie brytyjskiemu młodzieńcowi gościny, gdyby ten zapukał do ich drzwi. Paddy nieraz później skorzystał z tych koneksji.  

Licytujcie i kwestujcie razem z nami! Zebrane pieniądze trafią do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy >>>

Szlak Fermora wiódł przez zachodnie i południowe Niemcy, wschodnią Austrię, Czechosłowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię i Grecję. Zwiedzał ważne historycznie centra kultury europejskiej, jak Wiedeń, Praga, Budapeszt czy klasztory wokół Góry Athos, które wcześniej znał tylko z książek. Chłonął zmieniające się krajobrazy i różnice kulturowe, widoczne w strojach i obyczajach. Fascynowała go zwłaszcza egzotyka Europy Środkowo-Wschodniej: romskie dzieci polujące na gryzonie na zboczach Karpat, węgierscy świniopasi odziani w skóry zwierząt czy barwnie ubrane rumuńskie chłopki.

W trylogii dokumentującej młodzieńczą wyprawę Fermora, "Czas drogi", "Between the Woods and the Water" i "The Broken Road", roi się od obrazów charakterystycznych dla tego okresu. W Niemczech, które Paddy przemierzał w niecały rok po dojściu Hitlera do władzy, Anglik rozmawiał z grupą młodych SA-manów. Prowokował ich pytaniami typu "co macie przeciwko Żydom?". Młodzi naziści komfortowo "chronili się" przed jego argumentami za utrwalonym mentalnie pancerzem goebbelsowskich "prawd objawionych". Byli raczej mili i pokojowo nastawieni, choć patrzyli na niego z wyższością. Dla nich piesza ekspedycja do Konstantynopola była "żywym dowodem moralnego i intelektualnego upadku Albionu".

Hitler przyjmuje owację w oknie, po ogłoszeniu go kanclerzem, 30 stycznia 1933 r. (fot. Bundesarchiv, Bild 146-1972-026-11 / Sennecke, Robert / CC-BY-SA 3.0)

Innym razem Fermor skorzystał z gościny u niemieckiego robotnika, który opowiedział mu o swoim politycznym nawróceniu – przeszedł od śpiewania "Międzynarodówki" i machania czerwonym sztandarem do intonowania "Pieśni Horsta Wessela", czyli hymnu ruchu nazistowskiego.

Zdumiony Anglik zobaczył w jego mieszkaniu "ołtarzyk" ku czci Führera, ze zdjęciem i mnóstwem flag ze swastyką. – Kiedyś ich biłem, ale to oni nas rozgromili – tłumaczył swoją polityczną konwersję ów Niemiec.

Paddy opisywał też przygody, jakie na ogół autorzy przemilczają. Jedna z nich zdarzyła się w Gurasadzie w zachodniej Rumunii. Anglik zatrzymał się tam na dłuższy czas u Elmera von Kobusitzkyego, trzydziestoparoletniego byłego oficera węgierskich huzarów, który zawiadywał tam rodzinnym majątkiem. Panowie bardzo się polubili. Pili na umór, godzinami gawędzili, a także zwiedzali konno okolicę. W czasie jednego z takich wypadów "zabawili się" z wiejskimi dziewczynami pracującymi w polu. Szlachcic tłumaczył potem młodzieńcowi, by ten nie miał wyrzutów sumienia: Tutaj już tak jest, że dziewki służebne muszą się oddawać panom ze dwora.

Patrick Leigh Fermor dotarł do Konstantynopola o poranku 31 grudnia 1934 roku, po trwającej przeszło rok włóczędze. Chociaż osiągnął swój cel, do ojczyzny mu się nie spieszyło. Tym bardziej że w Atenach poznał swoją pierwszą wielką miłość – o 16 lat starszą księżnę Balaszę z Kantakuzenów, jednego z najznamienitszych rodów rumuńskich.

Zakochali się w sobie po uszy. Wysoka i czarnowłosa Rumunka zabrała Paddy’ego do swojej posiadłości w Baleni na północy Rumunii. Ona malowała obrazy, a on zaczął robić tłumaczenia, a także stawiał pierwsze kroki jako dziennikarz. Dopingowali się w swoich artystycznych zamiłowaniach. Gdy para na kilka miesięcy przeprowadziła się do Londynu, Fermor zadebiutował na łamach prawicowego miesięcznika "World Review". Ich harmonijny związek gwałtownie przerwał wybuch II wojny światowej. We wrześniu 1939 roku Paddy wrócił do Anglii, by zaciągnąć się do armii.   

 

Porwanie generała

Służbę wojenną zaczynał w mundurze elitarnej Gwardii Irlandzkiej. Po kilku tygodniach szkolenia zaczął ciężko chorować – o mało nie umarł na zapalenie płuc. Nie przestawał jednak marzyć. Na szpitalnym łóżku kombinował, jak tu wyjechać do Finlandii, która na przełomie 1939 i 1940 roku toczyła wojnę ze Związkiem Radzieckim. Chciał walczyć z komunistami jako ochotnik. Ostatecznie jednak dalej służył ojczyźnie w inny sposób.

Jako poliglotę, znającego także współczesną grekę, Fermora przeniesiono do wywiadu wojskowego (Intelligence Corps). Od jesieni 1940 roku przebywał w Grecji, która zmagała się kolejno z inwazją włoską, a potem niemiecką. Pracował jako oficer łącznikowy pomiędzy armią grecką a wspierającym ich korpusem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Z bliska oglądał błyskotliwy triumf armii III Rzeszy w kontynentalnej części kraju w kwietniu 1941 roku, a niedługo potem na Krecie. Tę ostatnią Niemcy zajęli po spektakularnej operacji powietrzno-desantowej, pierwszej takiej w historii wojskowości.

Po ewakuacji do Egiptu Fermor został przeniesiony do Special Operations Executive (SOE), czyli w szeregi brytyjskich cichociemnych, agentów przerzucanych do okupowanej Europy. Po krótkim szkoleniu skierowano go do akcji. W czerwcu 1942 roku przypłynął na okupowaną Kretę. Miał tam z grupką kilku innych oficerów SOE koordynować działania greckiej partyzantki, zbierać informacje wywiadowcze, a przede wszystkim szykować grunt pod antyniemieckie powstanie. To było spore wyzwanie. Okupanci mieli swoich szpiegów, urządzali obławy i pacyfikowali wioski. A grecki ruch oporu był podzielony. Z Brytyjczykami współpracowali prawicowi partyzanci, komunistyczni dystansowali się od nich.

Wylicytuj metamorfozę z Avanti24.pl TUTAJ >>>

Fermor przemierzał wyspę najczęściej w przebraniu pasterza. Dzięki odwadze, wrodzonej otwartości, wesołemu usposobieniu, mocnej głowie i niezwykłej pamięci (recytował Grekom ich klasyczną poezję z głowy) szybko zyskał sympatię kreteńskich chłopów. Jak wielką, świadczy o tym pewien incydent. Gdy Paddy czyścił broń, ta przypadkiem wypaliła, kładąc trupem jednego z partyzantów. Miejscowy zwyczaj nakazywał rodzinie ofiary zemstę. Przyjaciołom Fermora udało się jednak całą sprawę załagodzić. On sam pokajał się za swój czyn przed klanem zabitego. Ale już kilka lat po wojnie, gdy odwiedził wyspę, jeden z krewkich krewnych denata czaił się na niego ze strzelbą na górskiej drodze. Na szczęście go nie zabił.

Zrezygnował tylko dlatego, że Paddy poruszał się wszędzie w obstawie miejscowych. Jeśli by został zabity, to jego zabójca, wedle miejscowego zwyczaju, wywołałby wojnę pomiędzy swoim klanem, a rodzinami wszystkich, którzy chronili gościa.

Pierwszy pobyt Paddy’ego na wyspie, zakończony we wrześniu 1943 roku, upłynął bez większych sukcesów. Za to drugi obrósł legendą. Na początku lutego 1944 roku Fermor został zrzucony na Kretę na spadochronie wraz ze Stanleyem Mossem, młodszym kolegą z SOE, a także dwoma greckimi partyzantami – George’em Tyrakisem i Manolim Paterakisem. Stanowili oni trzon grupy, której zadaniem było porwanie gen. Heinricha Kreipe, nowego dowódcy niemieckich wojsk okupacyjnych na wyspie. Autorem planu tej zuchwałej operacji był właśnie Fermor.

Mapa akcji porwania (fot. Z książki 'Ill Met by Moonlight' Stanleya Mossa)

Akcja rozpoczęła się wieczorem 26 kwietnia 1944 roku. Kreipe wracał limuzyną z Heraklionu do swojej kwatery w Villi Ariadne, położonej na południe od miasta. Jechał bez obstawy, jedynie z kierowcą. Na jednym z zakrętów niespodziewanie zatrzymał ich patrol składający się z czterech "żołnierzy" w niemieckich mundurach: byli to Paddy, Moss i dwóch Greków. Gdy pojazd z oficerem stanął, napastnicy wdarli się do niego błyskawicznie, nokautując kierowcę, który próbował sięgnąć po broń. Wówczas z ciemności wyszli pozostali partyzanci. Powierzono im obezwładnionego Niemca i nakazano zatrzeć ślady porwania. Tymczasem Paddy włożył generalską czapkę i zajął miejsce obok Mossa, kierującego wozem. Kreipe siedział z tyłu, między trzema Grekami, z których jeden trzymał nóż przy jego żebrach.

Porywacze skierowali się w rejon gór na zachodzie wyspy, przez sam środek obstawionego przez Wehrmacht Heraklionu. Przejechali przez co najmniej 22 punkty kontrolne i ani razu nie zostali zatrzymani. Strach przed generalskim wozem powodował, że niemieccy żołnierze od razu rozsuwali zapory i stawali na baczność. Jakieś 40 km za stolicą wyspy porywacze porzucili samochód i ruszyli przez góry na południowe wybrzeże Krety.

Tymczasem rozpętało się piekło. Na nogi postawiono cały 30-tysięczny niemiecki garnizon, żołnierze przeszukiwali wioski, doliny górskie i obstawili główne szlaki. Ale dzięki wsparciu kreteńskich chłopów i przewodników operacja zakończyła się sukcesem. Porywaczom wraz z Heinrichem Kreipe udało się przedrzeć na plaże Radakino na południu wyspy, skąd do egipskiego portu Mersa Matruh zabrały ich łodzie Special Boat Squadron.

Za tę operację Fermor został nagrodzony Orderem Wybitnej Służby, oficerskim Orderem Imperium Brytyjskiego, a także awansem na majora. W 1957 roku nakręcono o akcji film pt. "Ill Met by Moonlight" z Dirkiem Bogarde’em w roli głównej. Paddy po latach opisał ją w książce "Abducting the General".

Ekipa, która porwała generała Kreipe (fot. Wikipedia / Gabriella Bullock / CC BY 3.0)

Wielka włóczęga      

Fermor zakończył udział w II wojnie światowej, tropiąc bez powodzenia zbrodniarzy wojennych i nazistowskie podziemie w okolicach Hamburga. I zaraz potem udał się do ukochanej Grecji, by pracować w brytyjskiej służbie dyplomatycznej. W Atenach poznał, jak się potem okazało, miłość swojego życia – wysoką, smukłą blondynkę o delikatnej urodzie. Była nią trzy lata od niego starsza rozwódka Joan Eyers Monsell, córka brytyjskiego posła z Partii Konserwatywnej. Ich związek przetrwał dziesięciolecia. Uważany był za osobliwy, bo już od połowy lat 50. kobieta zabroniła Paddy’emu ze sobą sypiać. I nie oczekiwała od niego wierności – jeśli nie znajdował sobie kochanki, sama dawała mu pieniądze na prostytutki. Zresztą nie tylko na to. Fermor pozostawał na utrzymaniu jej i swoich przyjaciół przez długie lata.

Przez pierwsze przeszło 20 lat związku para żyła na kocią łapę, na walizkach, podróżując i tworząc. On pisał artykuły do gazet i magazynów, jak "The Sunday Times" czy "National Geographic", w końcu także książki o miejscach, które odwiedzili. Ona, jako utalentowana fotografka, opatrywała je zdjęciami. Na pierwszą wspólną wyprawę, w 1947 roku, udali się na Karaiby. Jej owocem był książkowy debiut Paddy’ego pt. "The Traveller’s Tree". Ciekawe są zwłaszcza ustępy poświęcone malarstwu haitańskiemu, wudu, a także tropieniu grobu ostatniego przedstawiciela rodu Paleologów, czyli potomka bizantyńskich cesarzy, na Barbadosie. Chociaż książka spotkała się z ciepłym przyjęciem krytyków i otrzymała parę nagród, to daleko jej było do komercyjnego sukcesu.

Nasze aukcje dla WOŚP. Sprawdź>>>

Przez całe lata 50. Paddy i Joan zwiedzili dokładnie kraje południa Europy, a przede wszystkim Grecję, którą oboje ubóstwiali. On czasem zamykał się na kilka tygodni w celach różnych klasztorów we Francji, by się wyciszać, dzięki czemu nabierał łatwości w pisaniu. Doświadczenia z tych pobytów ujął w unikatowej książce "Czas milczenia". Para pomieszkiwała między innymi na starej farmie w Normandii i w romantycznym zamczysku nieopodal Tivoli we Włoszech.

Ustatkowali się w latach 60., gdy Joan otrzymała znaczny spadek. Ostatecznie osiedli w Grecji, na południu Peloponezu, w miejscowości Kardamyli. Tam, nad krawędzią nadmorskiego klifu, wznieśli willę według własnej wizji. I zalegalizowali związek – pobrali się w 1968 roku.

Po dwóch książkach o wędrówkach po Grecji – "Mani" (1958) i "Roumeli" (1966) – które spotkały się z umiarkowanym odbiorem, Fermor zaczął spisywać wspomnienia ze swojej młodzieńczej podróży. W 1977 roku ukazał się ich pierwszy tom, "Czas drogi", a w 1986 roku drugi, pt. "Between the Woods and the Water". Obie przyniosły mu wiele nagród, rozpoznawalność i należną rangę pośród twórców literatury podróżniczej.

Gdy był u szczytu sławy, w latach 90., oferowano mu nawet brytyjski tytuł szlachecki. Jednak odmówił jego przyjęcia. Jak podaje jego biografka, zrobił to tylko dlatego, że jego żona oświadczyła mu, iż nie życzy sobie być nazywana "Lady Fermor". Do sześćdziesiątki tęgo pił i palił po 60–70 papierosów dziennie, a jednocześnie całe życie był wysportowany i sprawny. W wieku 69 lat, po tym jak wyleczono u niego nowotwór języka, przepłynął wpław Dardanele, cieśninę w Turcji oddzielającą Europę od Azji.

W 2003 roku odeszła Joan Fermor. Osiem lat później, 10 czerwca 2011 roku, zmarł Paddy. Miał 96 lat, a za sobą życie pełne barwnych przygód, ciekawsze niż niejedna powieść.

"Czas drogi". Patrick Leigh Fermor - Ebook o niezwykłej podróży do Konstantynopola do kupienia w Publio.pl>>>

Pisząc artykuł, korzystałem z książek autora oraz jego biografii pióra Artemis Cooper pt. "Patrick Leigh Fermor: An Adventure".

Wojciech Rodak. Rocznik 1984. Redaktor i publicysta. Pasjonat szeroko pojętej historii i muzyczny koneser (od DJ Premiera do Jordiego Savalla). W przeszłości związany m.in. z dziennikiem Polska The Times i miesięcznikiem Nasza Historia. Obecnie współpracuje na wielu polach z Ośrodkiem KARTA, a także z Gazetą Wyborczą.

JedenDzieńDłużej z WOŚP!

Gazeta.pl kolejny już raz gra #JedenDzieńDłużej dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Każde dodatkowe wsparcie dla tej akcji jest bezcenne. Licytujcie książkę "Sapiens. Od zwierząt do bogów" Y. N. Harariego z autografem i dedykacją, torebkę z prywatnej kolekcji Joanny Przetakiewicz czy niespodzianki od Remigiusza Mroza. Aukcji jest więcej - wystarczy sprawdzić

Kliknij - Sprawdź aukcje