
Beverly Hills. Późny wieczór 20 czerwca 1947 roku. Na podjazd okazałej willi w stylu neomauretańskim przy 810 North Linden Drive zajechał lśniący nowością cadillac serii 62 w kolorze niebieskim pastelowym. Drzwiami od strony pasażera wysiadł postawny 40-latek w eleganckim szarym garniturze. Gdyby było ciut jaśniej, można by dostrzec, że największą ozdobą jego przystojnej twarzy są błękitne oczy, tego wieczoru może nieco przygaszone.
Zasępionym adonisem był Benjamin "Bugsy" Siegel. Mężczyzna trzymał w jednej ręce gazetę, drugą otworzył złotym kluczem drzwi do domu. Tuż za nim podążał kierowca. Nosił się równie szykownie. Miał lekko semickie, ostre rysy, śniadą karnację i bujne czarne włosy zaczesane do tyłu. Nazywał się Allen Smiley, ale urodził się jako Aaron Smiechow. Tak jak Siegel wywodził się z rodziny żydowskich imigrantów z Europy Wschodniej i także należał do mafijnego półświatka. Przyjaźnili się od lat, robiąc różne interesy w branży hazardowej.
Za "Bugsym" i Allenem szła zakochana para 20-latków – Chic Hill, młodszy brat kobiety "Bugsy’ego" Virginii, ze swoją dziewczyną Jerri Mason. W domu pary się rozdzieliły: młodzi od razu skierowali się do pokojów na piętrze, a dwaj mężczyźni udali się do znajdującego się na parterze salonu. Siegel usiadł na kanapie naprzeciw otwartego okna, przez które wpadało chłodne powietrze nasycone aromatem kwitnącego jaśminu. Smiley zajął sofę. Milczeli pogrążeni w lekturze najnowszego wydania "Los Angeles Times".
Około godziny 22.45 ciszę raptownie przerwała seria karabinowych strzałów. Pierwszy pocisk, który wpadł przez okno, przeszył na wylot głowę Siegla, wybijając mu oko. Drugi przebił mu mózg i wyszedł przez kark. Smiley w pierwszej chwili wziął hałas za fajerwerki, ale gdy spojrzał na zakrwawionego przyjaciela, momentalnie zrozumiał powagę sytuacji. Odruchowo rzucił się na podłogę, wrzeszcząc desperacko: "Zgasić światła! Zgaście te cholerne światła!". Po kilku bardzo długich sekundach strzały umilkły. I dopiero wtedy dom pogrążył się w ciemnościach.
Przerażona Jerri Mason zadzwoniła po policję, krzycząc do słuchawki, że "ktoś strzela do domu". Funkcjonariusze przyjechali na sygnale już po kilku minutach. Jednak zabójca zdołał do tego czasu zbiec.
Siegel zginął na miejscu trafiony pięcioma pociskami w głowę i tors. Jego zmasakrowane ciało rozciągnięte na kanapie uwiecznił policyjny fotograf. Inne zdjęcie, wykonane przez dziennikarzy już w kostnicy, przedstawiało stopę denata wystającą spod prześcieradła. Na dużym palcu wisiała kartka z imieniem i nazwiskiem ofiary oraz dopiskiem "Zabójstwo". Ta fotografia następnego dnia pojawiła się na pierwszych stronach amerykańskich gazet.
Odpowiedzialność za śmierć "Bugsy’ego" ponoszą najprawdopodobniej jego starzy przyjaciele. Ci sami, z którymi na drodze występku zarobił pierwszą większą forsę już jako nastolatek. Barwna i krwawa historia potężnej organizacji mafijnej, którą stworzyli, do dziś żywi amerykańską popkulturę. Nasz bohater włącza się w nią w pierwszych dekadach XX wieku.
Syn getta
Nowojorska dzielnica Lower East Side ciągnie się wzdłuż East River od Houston Street do Catherine Street. Dziś zamieszkują ją głównie nieźle sytuowani Latynosi i Azjaci, a w zabudowie dominują osiedla wielkich bloków. Przeszło sto lat temu na niektórych mapach ten obszar podpisywano po prostu jako Getto. Zamieszkiwało je ponad 400 tys. ubogich żydowskich imigrantów ściśniętych w przeludnionych czynszówkach, które gęsto obrastały każdą ulicę. Ich mieszkańcy zimą dusili się od smogu, a latem dławili smrodem rozkładających się śmieci i wyziewami z wychodków – w kolejkach do nich musiała tłoczyć się znaczna część społeczności, bo na jeden przypadało średnio aż 10 osób.
Około 1905 roku do oferującej takie uroki życia kamienicy nieopodal Williamsburg Bridge, dokładnie na Cannon Street numer 88, wprowadziło się młode żydowskie małżeństwo: Max Siegel z żoną Jennie Riechenthal.
Prawdopodobnie oboje pochodzili z Latyczowa, miasteczka położonego pomiędzy Płoskirowem (dziś Chmielnicki) a Winnicą, wówczas znajdującego się w granicach Rosji. Do Ameryki przybyli w 1900 roku z kilkunastoma dolarami przy duszy. Uciekali przed pogromami i biedą, podobnie jak setki tysięcy wschodnioeuropejskich Żydów w tamtym okresie. Ich amerykański sen, jeśli w ogóle takowy mieli, nie spełnił się. Na Lower East Side żyli na granicy ubóstwa. Jedynym żywicielem rodziny był Max, który pracował za nędzne stawki w jednej z wielu tutejszych szwalni, podczas gdy Jennie zajmowała się powiększającą się gromadką dzieci. Ostatecznie dochowali się ich pięciorga. Rodzina zajmowała małe, podzielone na trzy pokoje mieszkanie, w którym okresowo wynajmowała łóżka dwóm sublokatorom, by podreperować domowy budżet.
Benjamin, pierwotnie Dow Ber, przyszedł na świat jako drugi z rodzeństwa 28 lutego 1906 roku. Gdy przekroczył 10. rok życia, z rzadka pokazywał się w domu, gdzie oprócz ciasnoty uwierał go gorset żydowskiej tradycji rodem ze sztetla gorliwie pielęgnowanej przez jego religijnego ojca. Zarówno młody Siegel, jak i reszta jego przyjaciół z ulic Lower East Side za nic miała pracujących za głodowe stawki rodzicieli. Bardziej imponowali im szykownie ubrani panowie z półświatka przesiadujący w barach i klubach bilardowych, emanujący męskością i sukcesem. W oczach młodego Siegla uosabiali tę wersję amerykańskiego marzenia, do której warto dążyć wszelkimi możliwymi środkami.
Benjamin zaczął ją konsekwentnie realizować już w bardzo młodym wieku. Miał 12 lat, kiedy dokonał pierwszego udanego skoku. Ukradł dwa worki drobniaków z kasy pożyczkowej, a uciekając z łupem, wygrał pojedynek biegowy ze ścigającym go kasjerem. Niedługo potem zaczął zawierać znajomości, które odmieniły jego życie.
Najpierw poznał o cztery lata starszego Meyera Lansky’ego, żydowskiego emigranta z Grodna. Co prawda miał on niewiele ponad półtora metra wzrostu, ale za sprawą jego zawziętości, niezwykłej inteligencji i charyzmy nawet największe dzielnicowe oprychy darzyły go szacunkiem. W owym czasie Lansky tworzył swego rodzaju samoobronę, by dać odpór irlandzkim i włoskim młodzieżowym gangom panoszącym się w żydowskiej dzielnicy. Siegel, już wtedy dość postawny i paradujący z bronią, zaimponował mu zadziornością i sprawnością w ulicznych walkach. Dostał więc zaproszenie do udziału w organizacji. Z czasem Siegel i Lansky zostali nierozłącznymi przyjaciółmi i wspólnie rozwijali kolejne intratne procedery.
Jeszcze kiedy byli nastolatkami, poznali się z Salvatore Lucanią, 20-letnim Sycylijczykiem, który robił karierę w starym gangu z sąsiedniej dzielnicy Five Points. Włoch początkowo chciał wymusić od nich haracz, ale bojową postawą Lansky przekonał go, że są ulepieni z tej samej gliny. Wrogość przerodziła się w koleżeństwo. Lucania przeszedł do historii pod ksywą "Lucky" Luciano.
U progu lat 20. XX wieku Lansky i Siegel byli drobnymi opryszkami: trochę kradli, czasem wymusili od jakiegoś sklepikarza opłatę za ochronę. Ale na co dzień legalnie pracowali: jeden w warsztacie samochodowym, drugi w firmie transportowej. Wprowadzenie prohibicji w styczniu 1920 roku otworzyło im drzwi do wielkiego majątku. Ich "odźwiernym" był Arnold Rothstein.
M jak miliony i morderstwo
"The Brain" (ang. Mózg), jak go nazywano, był starszy od młodzieńców z Lower East Side o pokolenie. Wywodził się z zamożnej rodziny żydowskich przedsiębiorców, bywał na salonach nowojorskich elit. Uwielbiał hazard i z niego żył. Z sukcesami prowadził kasyna, mniejsze domy gry, a także miał udziały na torach wyścigów konnych (mówiło się, że ustawiał gonitwy). W prohibicji dojrzał szansę na pomnożenie fortuny. Zaczął na wielką skalę szmuglować alkohol, głównie z Wielkiej Brytanii i Kanady. Do swoich operacji potrzebował zbrojnego ramienia, więc zatrudnił gang Lansky’ego i Siegla, których poznał przypadkowo na bar micwie u wspólnych znajomych. Banda dostarczała mu kradzione ciężarówki, by miał czym rozwozić towar, ochraniała jego magazyny i przemytnicze szlaki.
Współpraca układała się harmonijnie, ale szybko się urwała. Po roku Rothstein musiał wycofać się z procederu, po tym jak doniósł na niego władzom jeden z kapitanów statków z wysokoprocentową kontrabandą. Wtedy część jego rynku przejęła grupa Meyera i Bena. Sami zaczęli szmuglować alkohol wysokiej jakości do lokali w stanach Nowy Jork i New Jersey. Poza tym czerpali zyski z opłat za ochronę transportów w innych przemytniczych grupach. A była ona konieczna, ponieważ przestępcy co rusz próbowali rabować sobie nawzajem towar i przejmować terytoria.
Siegel już w wieku raptem 15 lat jeździł w ciężarówkach jako ochroniarz. Jego kompani wspominali po latach, że pewnej nocy w pojedynkę – za pomocą maszynowego Tommy Guna i rakiety sygnalizacyjnej, którą oświetlił sobie pole walki – udaremnił zasadzkę trzech napastników, jednego kładąc trupem. Właśnie straceńcza odwaga i zajadłość, z jaką kąsał przeciwników, sprawiły, że zaczął być nazywany w półświatku Nowego Jorku "Bugsy" (od angielskiego bedbug, czyli pluskwa). Określenie to z pewnością nie było nobilitujące – a skojarzenie z dzisiejszej perspektywy średnio zrozumiałe – ale pod takim aliasem nasz bohater zapisał się w gangsterskich annałach. Sam tej ksywki nienawidził do tego stopnia, że gdy ją słyszał, wpadał w szał. Dlatego "Bugsym" nazywano go raczej za plecami niż wprost.
Przemyt alkoholu w ciągu zaledwie kilku lat przyniósł Lansky’emu i Sieglowi fortunę. Szacowano, że pod koniec lat 20. byli jego największymi importerami w całych Stanach Zjednoczonych. Ponieważ pieniędzy w kuferku nigdy nie było im za wiele, ich gang – złożony z brutalnych zbirów, takich jak Luis "Lepke" Buchalter czy Jacob "Gurrah" Shapiro – zaczął także wymuszać haracze na właścicielach szwalni z Lower East Side. Krnąbrnych bandyci bili i straszyli związkami zawodowymi, a uległym za dodatkową opłatą pomagali pacyfikować strajki w zarodku. I tak interes się kręcił.
"Bugsy" z ulicznego wykidajły stał się modnie ubranym dandysem w butach ze skóry aligatora, szastającym pieniędzmi w najdroższych lokalach. Początkowo, upojony fortuną, zatracał się w hazardzie i przelotnych romansach. Jednak ten tryb życia szybko go zmęczył. Postanowił się ustatkować. W 1929 roku wziął ślub z 17-letnią Esther Krakauer, smukłą, niebieskooką, rudowłosą dziewczyną, którą znał od dziecka. Niedługo potem para zamieszkała na Manhattanie, w apartamencie luksusowego hotelu Waldorf Astoria. W ciągu kilku lat urodziły im się dwie córki – Barbara i Millicent.
Na przełomie lat 20. i 30. amerykańska przestępczość zorganizowana przechodziła okres burzliwych przekształceń. W Nowym Jorku rozgorzała tak zwana wojna castellmaryjska. Naprzeciw siebie stanęli starzy, zamknięci na współpracę z innymi nacjami sycylijscy bossowie – Joe Masseria czy Salvatore Maranzano – i otwarte na transetniczne sojusze w półświatku "młode wilki": "Lucky" Luciano, Vito Genovese, Joe Adonis czy Frank Costello. Żydowscy gangsterzy opowiedzieli się naturalnie po stronie tych drugich. Co więcej, stanowili kadrowy trzon ich komórki do spraw brudnej roboty, szumnie zwanej przez prasę Murder, Inc.
Ocenia się, że w ciągu dekady funkcjonowania dokonała ona co najmniej 400 morderstw na zlecenie. "Bugsy" miał w tym swój udział. Wewnętrzne raporty FBI mówiły, że osobiście zamordował około 30 osób. Z pewnością uczestniczył w zabójstwach najważniejszych bossów –15 kwietnia 1931 roku dowodził komandem, które zamordowało Joe Masseriego w zasadzce na Coney Island. 10 września zorganizował likwidację Maranzana – czekał w samochodzie, gdy jego ludzie weszli do biura bossa w przebraniu policji skarbowej i go zasztyletowali.
Po wyeliminowaniu "konserwatystów" "Lucky" Luciano zainicjował reorganizację kryminalnego półświatka w USA w kapitalistycznym duchu: by zminimalizować rozlew krwi i zmaksymalizować zyski. Od tej pory etniczne gangi z całego kraju – irlandzkie, włoskie i żydowskie – miały ze sobą współpracować, a wszelkie konflikty pomiędzy nimi miały być rozstrzygane przez ciało zwane Syndykatem, obsadzone przez głowy najważniejszych mafijnych rodzin. Obok Franka Costello, Giuseppego "Joe Adonisa" Doto i innych Włochów z otoczenia "Lucky’ego" Luciano znalazło się nim także miejsce i dla Siegla, i dla Lansky’ego.
Szemrany celebryta
W 1933 roku zniesiono prohibicję, pozbawiając mafię poważnych zysków. Koledzy wysłali "Bugsy’ego" na drugi koniec kraju, do słonecznej Kalifornii, by spróbował sił w nowej branży – hazardzie. W Los Angeles Sieglowi powodziło się jeszcze lepiej niż w Nowym Jorku. Rzadko angażowano go do "mokrej roboty". Wszedł we współpracę z miejscowymi gangsterami, wasalami Syndykatu. Miał udziały w klubach nocnych, nielegalnych domach gry, torach wyścigowych, a do tego dorabiał na ustawionych zakładach, z rzadka parając się wymuszeniami. Na przełomie lat 30. i 40. zarabiał około 500 tys. dolarów rocznie (czyli wedle dzisiejszej wartości około 9 mln dolarów).
Nic więc dziwnego, że stać go było na wybudowanie 23-pokojowej willi w Beverly Hills kosztem 180 tys. dolarów (przeciętny dom kosztował wówczas 3 tys.). Wnętrza urządzono z przepychem. Na posesji znajdowały się też basen i siłownia, bo mający obsesję na punkcie wyglądu Siegel codziennie ćwiczył. Zresztą jego dbałość o zdrowie i urodę była jak na ówczesne męskie standardy zupełnie wyjątkowa: na noc stosował kremy przeciwzmarszczkowe, brał witaminy, alkohol pił rzadko (okazjonalnie kieliszek brandy), a palił jeszcze mniej – ot, cygaro, by uczcić jakiś sukces. Zupełnie nie przystawał więc do filmowego wizerunku gangstera tamtych lat – zapijaczonego oprycha z nieodłącznym papierosem w kąciku ust.
Skoro już o kinie mowa, trzeba wspomnieć, że "Bugsy" w pewnym sensie podbił Hollywood. Najpierw wprowadzony w aktorskie środowisko przez swojego przyjaciela gwiazdora George’a Rafta zainteresował się płcią piękną. Zbałamucił wiele gwiazdek. Dla niektórych, jak Francuzka Ketti Gallian, miał gest. Wydał 50 tys. dolarów na logopedów, by wyeliminować u niej fatalny ojczysty akcent. Zabiegi nie przyniosły skutku, więc romans się skończył – aktorka wróciła nad Sekwanę.
Interakcje Siegla z "fabryką snów" nie ograniczały się jednak wyłącznie do łóżkowych roszad. Na przyjęciach w jego willi bywały największe gwiazdy ekranu owego czasu, podekscytowane możliwością poznania "prawdziwego gangstera": Cary Grant, Clark Gable, Gary Cooper czy Frank Sinatra. "Bugsy" zresztą bezlitośnie wykorzystywał swoją reputację. Pożyczał od aktorów pieniądze i nigdy ich nie oddawał.
W kalifornijskim dolce vita nowojorczyka nie zabrakło nawet tak barwnych epizodów jak wyprawa jachtem po piracki skarb rzekomo zakopany na Wyspie Kokosowej. Odbył ją z przyjaciółmi i ówczesną kochanką, starszą od niego hrabiną Dorothy di Frasso. Precjozów co prawda nie znaleziono, ale o sprawie rozpisywały się kroniki towarzyskie gazet z LA. Wkrótce nasz bohater trafił ponownie na szpalty.
W 1939 roku "Bugsy" dowodził komandem, które zlikwidowało Harry’ego Greenberga – weterana Murder, Inc., który groził dostojnikom Syndykatu, że doniesie na nich na policję. Rok później śledczy powiązali "Bugsy’ego" ze sprawą i aresztowali na kilka miesięcy. Zrobiło się o nim głośno w całym kraju. Ostatecznie jednak wyszedł na wolność. Skruszony mafioso, który miał przeciwko niemu zeznawać – Abe Reles – "wypadł przez okno" apartamentu, w którym przebywał pod strażą policji. Zaaranżowanie "nieszczęśliwego wypadku" miało kosztować mafię aż 100 tys. dolarów.
Policja i FBI śledziły ruchy Siegla przez lata, kilka razy go aresztowały, ale nigdy nie były tak blisko posadzenia go na dłużej jak wtedy. Co nie udało się legalnej władzy, ostatecznie zostało wykonane przez instancje o bardziej rozmytym obliczu.
Feralny flaming
W połowie lat 40. Siegel zatracił się na polu miłosnym i biznesowym. Jego sercem zawładnęła Virginia Hill, młodsza o dekadę piękność z skłonnością do nadużywania alkoholu, która dorobiła się niezłej fortuny, "zaliczając" kolejnych mafiosów. Dla niej Benjamin rozwiódł się z żoną. Od 1945 roku był zaangażowany w budowę olbrzymiego hotelu-kasyna, legendarnego dziś Flamingo, pierwszego tej skali obiektu w Las Vegas. Nie miał doświadczenia w budowlance, ciągle musiał coś wyburzać i przerabiać, więc koszty budowy rozrosły się do astronomicznych rozmiarów. Dodatkowo w pierwszej fazie po otwarciu kasyno przynosiło pokaźne straty.
Bossowie z Syndykatu, którzy utopili w tej inwestycji kilka milionów dolarów, stali się wobec "Bugsy’ego" podejrzliwi. Wreszcie w środowisku poszła fama, że gangster i jego kochanica defraudują pieniądze mafii, wysyłając je na tajne konto w Szwajcarii, by wkrótce zbiec i zacząć nowe życie. To dlatego Luciano i jego najbliższe otoczenie zdecydowali się wydać wyrok śmierci na dawnego przyjaciela. Egzekucja została wykonana wieczorem 20 czerwca 1947 roku w Beverly Hills. Wersja wydarzeń, którą przedstawiłem na początku tego tekstu, jest najbardziej prawdopodobna. Tła mordu oraz tożsamości zabójcy raczej nigdy nie poznamy.
Dziś jedną z pamiątek po Benjaminie Sieglu w Nowym Jorku jest poświęcona mu tabliczka wmurowana w ścianę Bialystoker Synagogue w Lower East Side. Ufundował ją jego młodszy brat Maurice, którego studia medyczne gangster sfinansował. Dobrą pamięć o nim zachowano w Izraelu – nie tylko dlatego, że był "twardym Żydem", pozytywnym bohaterem ludowej wyobraźni, ale też dlatego, że wsparł ruch syjonistyczny dziesiątkami tysięcy dolarów. Wreszcie utrwalono go w popkulturze. I nie chodzi tu tylko o film "Bugsy" z Warrenem Beattym w roli głównej. Na kanwie losów Siegla i jego przyjaciół oparto przecież dziesiątki, jeśli nie setki popularnych amerykańskich produkcji długometrażowych i seriali, takich jak choćby "Ojciec chrzestny" i "Chłopcy z ferajny". Ten fakt z pewnością by go ucieszył, bo jego skrytym marzeniem zawsze było zostać gwiazdą ekranu.
Pisząc artykuł, korzystałem przede wszystkim z książki "Bugsy Siegel. The Dark Side of the American Dream" Michaela Shnayersona, która w tym roku ukazała się nakładem Yale University Press.
Wojciech Rodak. Rocznik 1984. Redaktor i publicysta. Pasjonat szeroko pojętej historii i muzyczny koneser (od DJ Premiera do Jordiego Savalla). W przeszłości związany m.in. z dziennikiem Polska The Times i miesięcznikiem Nasza Historia. Obecnie współpracuje na wielu polach z Ośrodkiem KARTA, a także z Gazetą Wyborczą.