Historia
Lodowa Przełęcz. Widok na Jaworową Grań (fot. Jerzy Opioła / CC BY-SA 4.0)
Lodowa Przełęcz. Widok na Jaworową Grań (fot. Jerzy Opioła / CC BY-SA 4.0)

38-letnia kobieta z trudem doprowadziła postawnego przewodnika i swojego 12-letniego syna pod wystający głaz, który miał ich chronić od wiatru. Ledwo trzymającemu się na nogach mężczyźnie podała koniak, a synowi - trochę czekolady.

Wróciła do półprzytomnego męża, który został na ścieżce. Nie był w stanie ruszyć ani kroku dalej, a ona nie miała wystarczająco dużo siły, by pomóc mu wstać. Wlała w jego usta odrobinę koniaku i podeszła do umierającego syna. Nie zdołała pomóc żadnemu z nich.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie i niezawodne przepisy kulinarne - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Był 3 sierpnia 1925 roku. 38-letnia Kasznicowa czuwała przy zwłokach syna, męża i młodego przewodnika przez kolejne 37 godzin. Od wychłodzenia uratowała ją maszynka spirytusowa i koc znaleziony w jednym z plecaków. 5 sierpnia 1925 roku zeszła do doliny, gdzie spotkała naczelnika TOPR-u, Mariusza Zaruskiego. W Tatry po zwłoki została wysłana ekspedycja pogotowia ratunkowego.

Pomimo upływu 95 lat śmierć dwóch Kaszniców i młodego przewodnika, Ryszarda Wasserbergera, pozostaje najmniej wyjaśnionym spośród wypadków w Tatrach.

Panorama Tatr (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

*

46-letni Kazimierz Kasznica był warszawskim prokuratorem. W Tatry pojechał na wakacje ze swoją rodziną - młodszą o osiem lat żoną Walerią oraz nastoletnim synem.

3 sierpnia 1925 roku w schronisku Téryego, w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, w słowackiej części Tatr, równocześnie z rodziną Kaszniców do wyjścia w góry przygotowywała się grupa czterech młodych, acz doświadczonych i utalentowanych taterników - Jan Alfred Szczepański, jego brat Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba i Ryszard Wasserberger, opisany przez Wawrzyńca Żuławskiego w książce "Tragedie Tatrzańskie" jako "nieprzeciętna indywidualność" zarówno pod względem zdolności wspinaczkowych, jak i charakteru.

"Wybitny młodzieżowy działacz socjalistyczny, mimo młodego wieku budził szacunek dla swych zalet umysłu i charakteru nie tylko wśród przyjaciół, ale nawet wśród najzaciętszych przeciwników" - pisze Żuławski. "Tatry, które poznał niedługo przed rokiem 1925, stały się jego prawdziwą namiętnością życiową. Pokochał je z pasją człowieka czynu i subtelną wrażliwością intelektualisty".

Nic więc dziwnego, że niezaprawiony w tatrzańskich bojach Kasznica postanowił udać się do młodych wielbicieli gór z prośbą o poradę. Pomimo bardzo silnego wiatru, który na tatrzańskich graniach nierzadko przekracza prędkość 100 km/godz., rozkładając wędrowców na łopatki, i zacinającego deszczu, który skutecznie ograniczał widoczność, obie grupy planowały tego dnia powrót przez Lodową Przełęcz.

Szlak ze schroniska Téryego przez Lodową Przełęcz jest w przewodnikach określany jako trudny, z wymogiem bardzo dobrej kondycji. Samo schronisko znajduje się na wysokości 2015 m n.p.m., a Lodowa Przełęcz jest najwyżej położoną przełęczą w Tatrach, na którą można dotrzeć znakowanym szlakiem. Odległość pomiędzy tymi dwoma punktami wynosi 1,87 km. Może wydawać się mała, ale warto pamiętać, że przez niecałe dwa kilometry trzeba pokonać różnicę ponad 300 m w pionie, a poziomice na mapie zagęszczają się tak bardzo, iż ciężko jest je oddzielić. Dlatego też czas przejścia szacuje się na mniej więcej półtorej godziny, a do trudności, które czekają na podróżników, należą m.in. strome podejścia i osuwające się kamienie.

Grupa ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Tatrach (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Dalej szlak opada zdecydowanie łagodniej w stronę Jaworzyny Tatrzańskiej, wsi znajdującej się u wylotu Doliny Jaworowej, przez ponad 11 km. Czas przejścia, zgodnie z mapą, powinien wynosić niecałe pięć godzin.

Dla Kaszniców taka trasa była sporym fizycznym wyzwaniem. Z kolei dla grupy Wasserbergera, jak pisze Żuławski, "przebycie Lodowej Przełęczy choćby w najgorszych warunkach atmosferycznych nie stanowiło żadnego problemu - było po prostu najkrótszą drogą powrotu do Zakopanego". Nie było więc nic zastanawiającego w tym, że warszawski prokurator zwrócił się o pomoc do Wasserbergera, który postanowił połączyć obie grupy i eskortować rodzinę podczas wędrówki.

*

Niedługo po wyjściu ze schroniska na planie Wasserbergera zaczęły się pojawiać pierwsze pęknięcia. Nie dość, że Kasznica miał słabą kondycję, a jego okulary cały czas zalewał deszcz, to wolne tempo marszu powoli zaczynało irytować młodych taterników. Bracia Szczepańscy i Zaręba podjęli decyzję o odłączeniu się od grupy. Początkowo planowali losować, kto pozostanie z rodziną prokuratora, ale Wasserberger przerwał dyskusję, uznając, że to on jest odpowiedzialny za Kaszniców i będzie w stanie ich samodzielnie doprowadzić do Zakopanego. Rozdzielili się na wysokości Lodowego Stawku.

Choć początkowo uważano, że Wasserberger został z Kasznicami z dobroci serca, później ta hipoteza została podana w wątpliwość. Pojawiły się przypuszczenia, że choć młody taternik miał za sobą kilka imponujących górskich przejść, to i jego kondycja została mocno nadwyrężona przez wymagającą pogodę, więc postanowił zostać z rodziną prokuratora i iść w górę wolniej.

Członkowie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego podczas akcji ratunkowej w Tatrach (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Jak podkreśla Żuławski, już wtedy cała drużyna powinna podjąć decyzję o powrocie do schroniska Téryego. Ślimacze tempo, w jakim poruszała się grupa Kaszniców - prawie dwukrotnie wolniejsze niż średni czas przejścia tego szlaku - oraz brak umiejętności, które były konieczne do przetrwania w takich warunkach, z pewnością mogły służyć jako argument za przerwaniem trasy i powrotem do schroniska. Szczególnie że najgorsze załamanie pogody czekało na nich dopiero po wejściu na Lodową Przełęcz, na wysokości 2371 m n.p.m. Zgodnie z relacją Kasznicowej stanęli na niej około godziny 15.30.

"Gdy osiągnęli przełęcz, uderzył ich w twarze grad i potężny wicher o huraganowym niemal nasileniu" - pisze Żuławski. "Wasserberger nawoływał do pośpiechu, słusznie rozumując, że niżej wiatr będzie słabszy. W trakcie zejścia młody Kasznica począł się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła od chłopca plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli około godziny czwartej w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego".

To tam syn Kasznicy, a później także prokurator i Wasserberger przerwali podróż, tłumacząc się nagłym brakiem sił.

"Prokurator na chwilę odzyskał przytomność i zapytał: 'a gdzie Wacek?', poczem zamknął oczy i skonał" - relacjonuje dziennik "Czas" z 9 sierpnia 1925 roku. "Pani Kasznicowa wróciła do syna, lecz zastała już zimne jego zwłoki".

Wasserberger miał na chwilę jeszcze wstać i przejść kilka kroków w dół - jednak upadł i zmarł chwilę później.

Zobacz wideo Bielecki: "Chcę być starym a nie dobrym himalaistą"

*

7 sierpnia 1925 roku nagłówek "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" ogłosił: "Trzy nowe ofiary Tatr". Tragedia szybko stała się jednym z głównych tematów, o których dyskutowano w całym kraju. Co tak naprawdę zabiło trzy osoby w tak różnym wieku - mężczyzn: młodego i dojrzałego oraz właściwie dziecko? Jak to możliwe, że zmarł Wasserberger, młody, silny i zaprawiony w bojach taternik, a przeżyła Kasznicowa?

Ciała zmarłych turystów odnalezione i przygotowane do transportu przez ratowników TOPR (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Teorii - i tych spiskowych, i naukowych - pojawiło się wiele. Jedną z nich było otrucie członków wyprawy koniakiem podanym im przez Kasznicową (która jako jedyna alkoholu nie piła), inną - trąba powietrzna bądź inne zjawisko pogodowe, które "udusiło" mężczyzn. Żadna z nich się jednak nie sprawdziła. Podczas śledztwa prokuratury i sekcji zwłok wykazano, że zmarli nie zostali otruci. A jeśli zabić miałoby ich jakieś zjawisko pogodowe, to jak to się stało, że Kasznicowa przeżyła?

Ale jedna z bardziej popularnych teorii mających wyjaśnić tragedię na Lodowej Przełęczy łączyła w sobie oba scenariusze. Jej autor, taternik Roman Kordys, był zdania, iż trudna pogoda doprowadziła do wycieńczenia organizmów członków wycieczki, a podany w tym stanie alkohol, nawet w niewielkiej ilości, zadziałał jak trucizna. Jednak i to wyjaśnienie nie jest idealne - z opowiadania Kasznicowej wynika, że mężczyźni zaczęli umierać, jeszcze zanim podała im koniak.

Ważnym elementem śledztwa była sekcja zwłok, przeprowadzona przez doktora Ciećkiewicza . Żaden ze zmarłych mężczyzn nie był okazem zdrowia -  syn Kasznicy miał zwapniałe ogniska gruźlicze w płucach, powiększone migdały z czopami ropy i powiększone serce; prokurator miał m.in. zwyrodnienie włókniste opon mózgowych i początkową miażdżycę; zarówno on, jak i Wasserberger mieli "skórę praczek" na rękach i stopach, rozszerzony lewy przedsionek serca i kilka nietypowych otarć naskórka na ciele. 

W ciągu kilku dekad po tragedii w Dolinie Jaworowej teorii w całej sprawie pojawiło się wiele, ale nie przybliżały one do jej rozwiązania. Współcześnie powstała jednak nowa hipoteza - może częściowo tłumaczyć wydarzenia sprzed 95 lat. Dotyczy ona próżni powietrznej, która potrafi się tworzyć w górach i powodować niedotlenienie u wspinaczy.

Potwierdzałaby to jedna z wypraw Żuławskiego, który będąc na Mont Blanc, również miał do czynienia z huraganowym wręcz wiatrem i tworzącą się próżnią powietrzną. "Gdy się odwracało plecami - przy twarzy powstawała niemal próżnia, z której z trudem udawało się wciągnąć do płuc rozrzedzone powietrze" - pisze w "Tragediach Tatrzańskich". "W pewnej chwili jeden z moich towarzyszy upadł na ziemię, nie mogąc złapać tchu. Wyciągnęliśmy płachtę biwakową, okryliśmy go i sami pod nią wleźli. Dopiero wtedy po kilku chwilach odzyskał oddech. Długi czas jeszcze leżeliśmy tak, łapiąc powietrze jak ryby wyrzucone na piasek".

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie i niezawodne przepisy kulinarne - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl