
Rok temu, 4 marca, odnotowano w Polsce pierwszy przypadek koronawirusa. Od tego czasu nasze życie się zmieniło. Jak? Na to pytanie odpowiedzą specjaliści, między innymi psychologowie, socjologowie oraz bohaterowie tekstów, które będziemy publikować w tym tygodniu na Gazeta.pl.
Dane z systemu PESEL za 2020 rok ujawniają demograficzny rekord – w ubiegłym roku w Polsce urodziło się niespełna 360 tysięcy dzieci. To najniższa liczba od 2004 roku. Na razie nic też nie wskazuje na pandemiczny baby boom. A przecież ludzie zamknięci razem w czterech ścianach, spędzający ze sobą 24 godziny na dobę, znudzeni, mieli o wiele częściej wskakiwać do łóżka, czego efektem miała być znacząca liczba ciąż i urodzeń.
– Bardzo możliwe, że te dzieci urodziły się na początku roku i musimy poczekać na ujęcie ich w statystykach. Albo urodzą się w marcu czy kwietniu – mówi Paula Pustułka, socjolożka z Uniwersytetu SWPS.
Nie ma jednak pewności, czy rzeczywiście będzie to taki boom, jakiego się spodziewano. – Patrząc historycznie, baby boom zdarzał się zwykle po katastrofie, na przykład po wojnie. Więc może na prawdziwy wysyp urodzeń będziemy musieli poczekać, aż skończy się pandemia. Pytanie, czy uda się określić jakiś moment, w którym to nastąpi. Raczej będzie tak, że jej wygaszanie rozciągnie się na długi czas.
W kwietniu i maju 2020 roku socjolożka prowadziła badania dotyczące macierzyństwa, z udziałem ekspertów z różnych dziedzin, między innymi ginekologów i położnych. Wniosek? Wokół ciąży, porodu, a potem opieki nad niemowlakiem w pandemicznej rzeczywistości zaczęło narastać mnóstwo obaw. Lockdown miał negatywne skutki dla sfery opiekuńczej i zdrowia reprodukcyjnego kobiet.
– Po pierwsze, w czasie lockdownu kobiety ciężarne pozostawiono same sobie – dostęp do lekarza był utrudniony, szkoły rodzenia się zamknęły i dopiero po jakimś czasie przeniosły się do sieci – mówi Paula Pustułka. Dodaje, że wiele kobiet opisywało poród w czasie pandemii jako traumatyczny: nie mogły rodzić z partnerem albo ani one, ani partner długo nie mogli zobaczyć dziecka. Zwraca uwagę, że w Polsce bardzo długo obowiązywał pod tym względem reżim sanitarny inny niż zalecany przez WHO: – Mieliśmy separowanie noworodków od matek i nie można było karmić piersią w przypadku podejrzenia zakażenia. Druga sprawa to ograniczenie w dostępie do opieki medycznej, która nie była uznana za "niezbędną", czyli znaczące ograniczenie leczenia niepłodności. Socjolożka zaznacza, że to ograniczenie bardzo mocno dotknęło pary starające się o potomstwo: – Dla nich każdy miesiąc jest absolutnie kluczowy.
Trzecia rzecz to sytuacja młodych mam: brak lub bardzo ograniczone wsparcie bliskich, zwłaszcza mam, teściowych, które z uwagi na ryzyka związane z COVID-19 u seniorek często nie przebywały z wnukami, nawet jeśli wcześniej planowano, że babcia będzie pomagać w opiece.
Kolejna – recesja. - W wielu rodzinach z dnia na dzień jedna osoba, a czasem i oboje partnerów, traci pracę. A nawet jeśli zatrudnienie udaje się utrzymać, to lęk przed obniżeniem wynagrodzenia i ogólnie niestabilną sytuacją na rynku zniechęca do powiększania rodziny – wymienia Pustułka.
To wszystko sprawia, że wiele par podejmuje decyzję o przełożeniu rodzicielstwa na bliżej nieokreśloną przyszłość. A w tych związkach, w których pierwsze dziecko już się urodziło, kobiety zrewidowały swoje plany. – Te, które przed pandemią chciały mieć dwójkę dzieci, najlepiej w niewielkim odstępie czasu, albo w ogóle zrezygnowały z posiadania drugiego dziecka, albo zdecydowały się wstrzymać z kolejną ciążą* – mówi socjolożka.
"Powody różne. Przede wszystkim niepewność"
Z moich rozmów z kobietami wynika, że przyczyn przekładania decyzji o macierzyństwie jest więcej. Często są one związane z indywidualnymi, życiowymi sytuacjami.
29-letnia Karolina właśnie zmieniła pracę, a firma nie zaproponowała jej umowy na czas nieokreślony. – Nie wyobrażam sobie zachodzić w ciążę bez gwarancji, że będę miała gdzie po urlopie macierzyńskim wrócić. Nie w takich czasach – mówi.
30-letnia Laura musi przełożyć starania o dziecko z in vitro, bo kolejnym etapem leczenia jest przyjmowanie leków immunosupresyjnych, które obniżają odporność. – Pandemia wybuchła miesiąc po pierwszym nieudanym transferze, chciałam zrobić drugie podejście, ale klinikę zamknięto do czerwca. Kolejny transfer znów okazał się nieudany. Żeby mój organizm przestał odrzucać zarodek, muszę zacząć przyjmować leki obniżające odporność – tak wykazały kolejne badania. Lekarze odradzają mi jednak na razie taką terapię, bo ryzyko, że zachorowałabym na koronawirusa, byłoby znacznie większe. Jest mi bardzo ciężko, ale nie mam wyjścia. Muszę czekać, aż pandemia minie – opowiada.
31-letnia Marta, zanim zacznie starać się o dziecko ze swoim partnerem, najpierw chciałaby wziąć z nim ślub. Ich wesele miało odbyć się w czerwcu 2020 roku, ale z powodu ograniczeń zdecydowali się przełożyć je na lato 2021. – Byliśmy przekonani, że do czerwca pandemia zacznie wygasać, teraz mamy wątpliwości, czy uda nam się pobrać jeszcze w tym roku – żali się Marta.
28-letnia Nikola jeszcze w ubiegłym roku ucieszyłaby się z ciąży, choć, jak przekonuje, nie starała się o dziecko za wszelką cenę. – Stosowaliśmy naturalne metody antykoncepcji, na przykład kalendarzyk owulacji. W tej chwili nawet nie dopuszczam myśli, że mogłabym zajść w ciążę. Mam choroby współistniejące – nadciśnienie i cukrzycę. Nie są to przeciwwskazania do ciąży, ale taka ciąża może być zagrożona. W związku z tym, co dzieje się obecnie w służbie zdrowia, bałabym się, że nie otrzymam odpowiedniej opieki – opowiada.
Nikola zaczęła więc się dodatkowo z partnerem zabezpieczać: stosują prezerwatywy.
Ginekolog Mariusz Sadowski na pytanie, jak jego pacjentki w czasach pandemii podchodzą do kwestii posiadania potomstwa, odpowiada krótko: – Większość ciąż to te jak zwykle nieplanowane. Pod tym względem wiele się więc nie zmieniło – kobiety, które nie zamierzały zajść w ciążę, w dalszym ciągu zachodzą. Różnice są wśród pacjentek, które świadomie podchodzą do macierzyństwa.
Jak dodaje, odkąd wybuchła pandemia, zdecydowanie wzrosła liczba kobiet, które zgłosiły się do niego po receptę na środki antykoncepcyjne. – Mają różne powody, najczęściej bardzo prozaiczne, przede wszystkim chodzi o niepewność. Nie wiedzą, czy za chwilę nie stracą pracy, albo obawiają się, że wirus, jeżeli się zakażą, negatywnie wpłynie na rozwój płodu. Nie bez znaczenia są również działania rządu, zarówno te dotyczące zaostrzenia prawa aborcyjnego, jak i te związane z zarządzaniem pandemią – mówi.
Jest jednak przekonany, że na wiosnę będzie wysyp nowych urodzeń.
"Macierzyństwo to taki lockdown"
37-letnia Barbara w maju ubiegłego roku dowiedziała się, że będzie mieć dziecko. – Dla mnie lockdown był katalizatorem. Chciałam mieć dziecko na długo przed pandemią. Lockdown sprawił jednak, że te starania stały się intensywniejsze – do tej pory mieszkaliśmy z partnerem osobno, gdy zaczęła się pandemia, tak jakby utknęłam u niego w mieszkaniu. Kiedy siedzi się prawie non stop pod jednym dachem, zdecydowanie łatwiej zajść w ciążę – opowiada.
Barbarze podobała się również wizja opieki nad niemowlakiem w czasie pandemii. – W moim wyobrażeniu macierzyństwo to właśnie taki lockdown. Zakładałam, że miło będzie przejść ten okres, gdy wszyscy inni będą mniej więcej w takim samym położeniu jak ja. Teraz, kiedy mój syn już się urodził, muszę przyznać, że to myślenie było słuszne. Opieka nad niemowlakiem jest też dużym urozmaiceniem, ciąża i niańczenie dziecka uratowały mnie przed lockdownowym dołkiem. Nie wiem, jak bym znosiła izolację bez niego – przekonuje.
Z drugiej strony nie obyło się bez stresów. – Tydzień przed tym, jak dowiedziałam się o ciąży, mój partner stracił pracę. Do lutego nic nie mógł znaleźć. Miałam też duże obawy co do porodu w czasie epidemii, dostęp do lekarza również był utrudniony. Bardzo żałowałam, że w ciąży nie mogłam chodzić na basen, jogę, miałam taki plan, że obejrzę wszystkie wystawy, pochodzę od kawiarni do kawiarni. Ale moje L4 trwało dokładnie tyle, ile ostatni lockdown – od 29 listopada do 1 lutego. Mogłam więc sobie pójść najwyżej nad Wisłę albo do drogerii. W tej chwili stresu też jest sporo, co drugi tydzień mieszkają z nami dzieci mojego partnera z poprzedniego związku i bardzo się martwię, czy któregoś dnia czegoś z przedszkola nie przywloką. Ewentualne odwiedziny przyjaciół czy nawet rodziny też na razie za bardzo nie wchodzą w grę – opowiada.
Barbara, mimo stresów, czuje, że jest dokładnie w tym miejscu w swoim życiu, w którym chciała być. – Mam 37 lat, więc już jakiś czas temu przyjęłam strategię "zamknij oczy i skacz" – że nie ma na co czekać albo zastanawiać się nad tym, czy będzie jakiś "lepszy moment" na macierzyństwo. Gdy zaszłam w ciążę w pandemii, starałam się więc myśleć pozytywnie. Nawet jeśli mój partner nie będzie miał przez jakiś czas przychodów, to jestem w stanie z własnych środków utrzymać dziecko. Jakoś to będzie.
Koniec świata, jaki znaliśmy
Niektóre kobiety wskutek pandemii albo zrezygnowały z macierzyństwa, albo utwierdziły się w tym, że naprawdę nie chcą mieć dzieci.
32-letnia Kasia: – Nie lubię dzieci, nie mam potrzeby ich posiadania. W pandemii uświadomiłam sobie, że to duże szczęście mieć takie podejście, bo zdałam sobie sprawę, jak wiele dziecko utrudnia. Gdy obserwuję, z jakimi problemami obecnie borykają się moje koleżanki z dziećmi w wieku żłobkowym lub przedszkolnym, to wiem, że nigdy nie chciałabym przez to przechodzić, że macierzyństwo to ogromne poświęcenie – opowiada.
Twierdzi, że praca zdalna z małym dzieckiem w domu to jedno wielkie utrapienie, nie wspominając o jej wątpliwej efektywności. Ale jeszcze gorzej, gdy rodzic jest z pracy zwalniany. Sama straciła pracę. – Na szczęście szybko udało mi się przekwalifikować, ale wiązało się to z dużym obniżeniem zarobków. Mojemu narzeczonemu z kolei obniżono wynagrodzenie. Musieliśmy zacisnąć pasa. Gdybyśmy mieli dziecko, byłoby nam bardzo trudno – mówi.
30-letnia Patrycja rozważała założenie rodziny, pandemia utwierdziła ją jednak w tym, że sprowadzanie dziecka na ten świat po prostu nie byłoby w porządku. – Przed wybuchem pandemii kierowałam się przede wszystkim pobudkami osobistymi. Teraz uważam, że następne pokolenia nie będą miały już szansy żyć w świecie, jaki my znaliśmy – przekonuje.
Patrycja uważa, że normalność już nie wróci. – Wprowadzając liczne restrykcje, odebrano nam wolność. Brak wolności nie jest OK, a wolność raz odebrana, nie zostanie już w pełni zwrócona. Przynajmniej nie szybko. Czuję się tak, jakby ustrój Chin zapanował na całym świecie. To będzie trwało latami. Na zawsze zmieni się sposób podróżowania, może nawet kina przestaną istnieć, bo nie będzie się opłacać je prowadzić. Nie chciałabym dziecka skazywać na tak niefajne życie. Dla mnie jakość życia jest bardzo ważna – tłumaczy.
Wiele moich rozmówczyń wyznało, że pandemia utwierdziła je w przekonaniu, że na pewno nie chciałyby urodzić dziecka w Polsce. – Nie mam możliwości upewnienia się, że na sto procent urodzę heteroseksualnego, pełnosprawnego chłopca, od małego z "napędem biznesowym". Bo tylko takiego dziecka nie bałabym się tu urodzić – ironizuje Areta.
Sposób, w jaki rząd zarządza pandemią, dla wielu kobiet jest argumentem przeciw macierzyństwu. – Trudno mi sobie wyobrazić, przez co musiały przechodzić rodziny zmuszone do pracy i jednocześnie opieki nad dziećmi w domu, pozostawione same sobie – mówi Magda.
Ale 31-letnia Sylwia razem z narzeczonym podjęła miesiąc temu decyzję, że w tym roku zaczynają starania o dziecko. Argument, że świat nie jest obecnie najbardziej przyjaznym miejscem, do niej nie przemawia. – Świat zawsze był zły i zawsze był dobry. Każda sytuacja ma zarówno pozytywne, jak i negatywne strony. Jeden powie, że na świecie jest za dużo dzieci, więc po co sprowadzać na świat kolejne? Drugi, że przecież Europa się wyludnia i dzieci powinno się tu rodzić więcej. Ja zawsze chciałam mieć rodzinę i wątpię, żeby cokolwiek mogło zmienić moją decyzję. Nawet pandemia – twierdzi.
*Wskazują na to wyniki badań GEMTRA oraz Matka360 prowadzone w ośrodku badawczym Młodzi w Centrum Lab.
Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia. Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.