Reportaż
(fot. iStockphoto.com)
(fot. iStockphoto.com)

- Potrzebujesz dziesięć zapałek i szklankę wody. Odmawiasz Ojcze Nasz. Bierzesz pierwszą zapałkę, mówisz "nie dziesięć" i spalasz. A potem wrzucasz do wody. Przy drugiej zapałce mówisz "nie dziewięć", spalasz i do wody. I tak dalej - tłumaczy mi dyrektor finansowa z warszawskiej korporacji. - Kiedy spłoną już wszystkie zapałki, potrząsasz lekko szklanką i patrzysz, ile z nich tonie. Im więcej tonie, tym gorzej. Pozostałą wodą nacierasz punkty energetyczne na ciele. A resztę wylewasz przez ramię, najlepiej do ziemi - wyjaśnia niczym kolejną formułę Excela. Na co dzień Julita nadzoruje prawidłowość rozliczeń podatkowych, sporządza sprawozdania finansowe dla banków, rozlicza inwentaryzację aktywów firmy.

- Palenie zapałek robiłam ja, dzieci i mój mąż. Tonęły wyłącznie u niego.

- I to oznacza ?

- Urok! - oświadcza triumfalnie. - I to taki, w którym wykorzystuje się krew menstruacyjną.

- Też jest na to jakiś "eksperyment"?

- Po prostu wysłałam zapytanie na forum ezoteryczne i sprawdzili - wyjaśnia Julita*. - Weszłam w internet, a tam dziesiątki stron na ten temat. Przeraziłam się, jaka to ogromna działka. Te uroki miłosne. Niestety, objawy u męża były książkowe.

- Czyli jakie?

- Kiedy przebywał w domu, wszystko było normalnie - zachowywał się jak dojrzały facet, czuły ojciec. Dopóki nie zadzwoniła. Pod wpływem jej głosu stawał się wrednym manipulatorem, okrutnikiem. Olewał dzieci i mnie. Nawet szturchnął parę razy. Robił się przy tym sinawy na twarzy, jak jakiś zombie. Wystarczył głos tamtej.

Julita była przekonana, że na jej męża rzucono urok; zdjęcie ilustracyjne (fot. Kiefeprix / iStockphoto.com)

- I co się robi w takiej sytuacji?

- Jak to co? Odcina się. Ja próbowałam na wszelkie możliwe sposoby - oświadcza Julita. - Do zamrażalnika wsadziłam kartkę z jej imieniem i nazwiskiem, to samo zrobiłam z imieniem i nazwiskiem męża. Paliłam świeczki w intencji zakończenia tego związku. Zapisałam się na sesje Theta - wylicza Julita.

- A co to za sesje?

- Spotkania medytacyjne, dzięki którym dociera się do podświadomości i usuwa negatywne przekonania. Nie zadziałały, więc poszłam na 30 spotkań dekodyki, gdzie wchodzi się w stan głębokiego relaksu i usuwa szkodliwe kody w głowie. Ale też nic. Ktoś poradził, żeby wizualizować odpadanie pępowiny.

- Odpadanie pępowiny?

- Tak, ale nic z tego nie wyszło. Po drodze próbowałam ratować małżeństwo na terapii. I tak wzięliśmy rozwód. Bo mąż wymyślił, że ze mną będzie we wtorek, środę, czwartek, a od piątku do poniedziałku z tamtą - oburza się Julita. - W marcu sprzątałam lodówkę. Wypadła zamrożona kartka z ich imionami. Wywaliłam do kosza. Tydzień później on nagle zaczął wydzwaniać. Że mnie kocha, że żałuje, że tęskni. To spisałam ich imiona i jeszcze raz zamknęłam w tej zamrażarce. Żeby już mnie nie męczyli.

Bezpośrednio w księgowości Julita nie stosuje magii. Bo ma Excela. Za to w innych kwestiach zawodowych często sobie wróży. Chcąc uzyskać pieniądze ze sprzedaży firmy, postawiła tarota. Wyszło, że najlepiej wejść na drogę sądową. Jest spokojna - szóstka buław i rycerz denarów zapowiada zwycięstwo i dobre nowiny.

Julita chcąc uzyskać pieniądze ze sprzedaży firmy, postawiła tarota; zdjęcie ilustracyjne (fot. Kzenon / iStockphoto.com)

Interwencja

Maria z Poznania przemyślała wszystko. Wiedziała, które z pobliskich miejsc serwuje purée z kalarepy, ile restauracji mieści się na sąsiedniej ulicy i kto podaje najlepszy mus czekoladowy. Miała też biznesplan, fanpage i menu pełne zdrowych dań. Na koniec poszła do numerologa.

- Ale po co? - pytam.

- Problem polegał na umiejscowieniu restauracji. Jakby coś tam odpychało biznes. Miejsce w centrum, dobra komunikacja, a mimo to budynek przez dwa lata stał pusty. Reklama, rozsądne ceny i świeże, zdrowe jedzenie nie wystarczało. Trzeba było coś zrobić - wyjaśnia. - Na początku do lokalu przychodziło bardzo mało ludzi. Dopiero druga interwencja numerolożki pokazała, że to naprawdę działa. Spotkałyśmy się we wtorek. Na sali przez cały dzień klientów tyle, co kot napłakał. Może dwóch. I pani Ewa zaczęła oczyszczanie, kręciła wahadełkiem. W środę przyszły czterdzieści dwie osoby . W kuchni szał, raviolo z kalarepy całkiem zeszło, a my ledwo nadążyliśmy wydawać lunche.

- Więc ona tak nad stolikami tym wahadełkiem kręci? - próbuję sobie wyobrazić "interwencję" numerolożki.

- Nie, na Skypie kręci. Bo najczęściej rozmawiamy przez komputer - oznajmia Maria. - Mówi mi, co robi. Ale powiem pani szczerze - dla mnie najbardziej liczy się efekt. Zawsze po spotkaniu z nią mam lawinowy wzrost gości. Ale po jakimś czasie znowu jest ich mniej.

- I co ona na to?

- Tłumaczy, że to oczyszczanie jest jak obieranie cebuli. Musi być warstwa po warstwie, a nie wszystko od razu - mówi restauratorka. - Oprócz tego wahadełka pani Ewa umie świetnie coachować. Zachęciła mnie, żebym zajęła się cateringiem, zmieniła ofertę, ulotki. Jesteśmy w stałym kontakcie, ale gdyby powiedziała: przychodź co trzy dni i płać, to od razu by mi się lampka alarmowa w głowie zapaliła - zaznacza Maria. - Wtedy to jakieś szarlataństwo by było. Bo ja mocno stąpam po ziemi. Dzwonię do niej tylko, jak coś poważnego się dzieje.

- Czyli kiedy?

- Na przykład, gdy myślałam nad nazwą restauracji. Pani Ewa wybrała taką, która według numerologii ma dobrą wibrację i sprzyja biznesowi. Powiedziała też, kiedy dokładnie zarejestrować działalność. W urzędzie nawet się nie dziwili. Może przywykli już, że ludzie z konkretną datą od numerologa przychodzą - zastanawia się na głos Maria.

Marii nazwę restauracji pomagała wybierać numerolożka, podobnie jak datę startu firmy; zdjęcie ilustracyjne (fot. Milan Virijevic / iStockphoto.com)

Dziwne mrowienie

Małgorzata, właścicielka apteki z małego miasteczka spod Łodzi, również martwi się brakiem klientów. Sprzedaje leki od dwudziestu lat, a na jej ulicy powstały właśnie dwie nowe apteki. Boi się, że dochody spadną. Mówi, że numerologa w jej miasteczku nie ma, jest za to pani z cudownym urządzeniem, które "łata ubytki" równowagi energetycznej, korzystnie działa na ludzi i finanse. - Więc do niej poszłam. Co miałam do stracenia? - pyta Małgorzata. - Ale jak działa ta maszyna, to ja dokładnie nie wiem. Coś z fizyką kwantową. Tak naprawdę ani maszyny, ani tej pani nie widziałam - wyznaje szczerze.

- Jak to?

- Powiedziała mi, że wystarczy, jak wyślę zdjęcie na tle apteki. Wiem, że coś nastrajała, kręciła, bo dzwoniła kilka razy i pytała się, czy się nie zmieniło. Któregoś dnia czułyśmy z mamą takie dziwnie mrowienie w całym ciele. Okazało się, że to wtedy pani Magda włączyła tę swoją aparaturę.

- I?

- Nie to, że jakieś kokosy nagle zaczęłyśmy zarabiać. Ale utrzymałyśmy się na rynku. I to się liczy.

- A bez tej maszyny byście nie przetrwały?

- Może i tak, ale poprawiło mi się w innych dziedzinach życia - oświadcza Małgorzata. - Weźmy takie odchudzanie. Pół życia nie mogłam schudnąć i wreszcie się udało. Co prawda od roku regularnie ćwiczę i chodzę do dietetyczki. Ale wcześniej też byłam na różnych dietach i nic nie szło. Dopiero teraz.

Małgorzata skorzystała z pomocy pani, która

Człowiek się nie wykosztuje

- Pani Bożena powiedziała mi dokładnie, jak ma wyglądać pokój, w którym będę przyjmowała pacjentów - opowiada Katarzyna, właścicielka prywatnego gabinetu pedagogicznego w Poznaniu, która regularnie zasięga rad konsultantki feng shui. - Z czasem cały dom przearanżowałam zgodnie z jej sugestiami - dodaje. - Łącznie z ogrodem. Trochę kolory nie pasują. No bo jak się wchodzi, to korytarz jest najpierw żółty, a potem niebieski. Kuchnia zielona, a salon w kolorze metalu. Ale skoro tak musi być Przecież nie przemaluję tego z powrotem - mam zabić kurę znoszącą złote jajka? - mówi pedagog.

- Od tego malowania i remontu się tak poprawiło? Nie wierzę...

- Wie pani, bez wytężonej pracy żadne czary-mary nie p omogą. Ale teraz dzieje się tak, że cokolwiek sobie zaplanuję, to mi się to udaje - przekonuje pedagog. - Po wielu latach wreszcie zdołałam wydać książkę. Odwiedza mnie coraz więcej klientów. Zaczęłam pisać artykuły do różnych czasopism. Pokazałam się w telewizji, a moje nazwisko w pewien sposób stało się rozpoznawalne w środowisku.

- A może to zasługa doświadczenia i determinacji?

- Może. Ale w feng shui i tak wierzę. Krzywdy nikomu to nie wyrządza, a człowiek się nie wykosztuje. Bo ja teraz już żadnych remontów robić nie muszę. Wystarczy, że przestawię kwiatek z miejsca na miejsce, kupię inną doniczkę albo zawieszę coś czerwonego. I działa.

One nie były złe

Uzdrowicielka Krystyna zajmuje się usuwaniem obciążeń karmicznych i uroków, także w firmach. Opowiada mi o przedsiębiorcy z Łodzi, któremu, odkąd przeniósł siedzibę spółki do starej fabryki, nic nie szło. - Zaczął tracić klientów i płynność finansową. Z pracownikami też miał coraz więcej problemów, więc zgłosił się do mnie - wyjaśnia uzdrowicielka.

- A może to po prostu wina złej koniunktury?

- Nie, problemem było złe oko i nieodprowadzone dusze.

- Złe oko?

- Coś jak zazdrość, złorzeczenie - wyjaśnia Krystyna. - Poza tym tę fabrykę zbudowano na terenie starego cmentarza. Wie pani, dzisiaj te budynki stawiają gdziekolwiek. Na dawnych miejscach pochówku, szpitalach. I nowe mury przesiąkają śmiercią i cierpieniem. Więc ciężko tam jakieś biznesy prowadzić.

Zobacz wideo Polskie Blair Witch Project czyli przerażający las w Witkowicach

- No, ale chyba nikt nie przenosi firmy z powodu złego oka?

- Nie trzeba. W tym przypadku odprowadziłam te zaginione dusze. One nie były jakieś złe, tylko zgubiły drogę. Czasami okadzam budynek szałwią indiańską. Jeśli jestem na miejscu - zaznacza Krystyna. - Bo mogę też na odległość kadzić. Co prawda ten pan nie osiągnął jakiegoś dużego sukcesu, ale otworzył się na inną przestrzeń. Zmienił profil działalności i się ruszyło.

- To skąd pewność, że to pani mu pomogła?

- Pewności nie ma nigdy. Ale ja to czułam.

Uzdrowicielka Krystyna zajmuje się usuwaniem obciążeń karmicznych i uroków. Z siedziby jednej z firm odprowadziła zaginione dusze, żeby przedsiębiorca mógł odzyskać płynność finansową; zdjęcie ilustracyjne (fot. Possawat / iStockphoto.com)

Pieniądze w czapie

- Myślałam, że w pracowni dentystycznej reklamy aparatów albo sztucznych szczęk wiszą, a u pani żydowscy kupcy - rozglądam się po ścianach i zagaduję do właścicielki pracowni protetycznej w Bełchatowie.

- Nie zna pani tego przesądu? Żydzi pieniądze przynoszą - odpowiada Patrycja, technik dentystyczny.

- Ale po co aż trzech? Jeden nie wystarczy?

- Trzech Żydów przyniesie więcej klientów niż jeden. To chyba oczywiste. Na szczęście ich zawiesiłam, żeby interes lepiej szedł - śmieje się Patrycja.

- Naprawdę pani w to wierzy?

- Bo ja wiem, raczej racjonalna jestem - Patrycja wzrusza ramionami. - Jak się ma biznes, to człowiek musi być konkretny. Logicznie myśleć i szybko kalkulować.

Kiedy zaczynam się zbierać, Patrycja dodaje: - Tylko trzeba pamiętać, żeby te obrazy raz na rok zawiesić do góry nogami. Albo krzywo.

- Po co?

- Żeby pieniądze się wysypały. Z przechylonej czapy więcej ich wyleci. Ja aż dodatkowego pracownika musiałam zatrudnić.

*Imiona bohaterów zostały zmienione

Dorota Salus . Tłumaczka i dziennikarka prasowa. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Tłumaczy dla "National Geographic" i publikuje w magazynach kobiecych. Biega i chce kiedyś ukończyć maraton.