
Kim był Puszek?
Puszek pojawia się w jednej z opisywanych przeze mnie historii, ale nie ujawniam miejscowości, z której pochodził. Poprosiła mnie o to osoba, która mi o Puszku opowiedziała. Zresztą podobne historie mogły się dziać, a nawet działy się, w wielu innych miejscach w Polsce.
Mówią o tym bohaterowie mojej książki.
Kim oni są?
To są ludzie, których lokalne społeczności przeważnie traktują z pobłażaniem, z podejrzliwością, a najczęściej z niechęcią. Kamila, jedna z bohaterek mojej książki, opowiada, jak jest traktowana w urzędzie gminy: z racji swego społecznego zaangażowania w ratowanie pamięci po lokalnych Żydach odsyłana jest do gminy żydowskiej, gdzie ponoć jest jej miejsce. Irek, inny z moich bohaterów, wprost usłyszał, że nie ma co liczyć na pracę w swoim miasteczku, bo „nie jesteś nasz". Jeszcze innej osobie otruto psa. Wszystko to z powodu ich bezinteresownego zaangażowania w dbanie o pamięć po lokalnej społeczności żydowskiej.
Zaangażowania, które jest traktowane jako zagrożenie.
Dokładnie tak, bo kiedy się odkrywa historię, można odkryć przy okazji bardzo niewygodne dla rozmaitych społeczności informacje. A jak już ustaliliśmy, one mają pozostać nieodkryte.
To kim był Puszek?
Widzę, że nie ustąpisz. Puszek był mieszkańcem miasteczka w środkowej Polsce, z którego pewnego dnia większość mieszkańców wywieziono do Treblinki. Wówczas pozostała mniejszość mieszkańców rzuciła się do plądrowania domów większości. W pierwszej kolejności szukano oczywiście kosztowności, bo wiadomo, jak Żydzi, to złoto, ale potem wynoszono z pożydowskich domów wszystko, co się dało. Puszkowi została do wzięcia już tylko poduszka i kiedy biegł z nią do swojego domu, potknął się i poduszka pękła. Puch zaczął się unosić nad miasteczkiem, a mieszkańcy – się śmiać. To właśnie po tym wydarzeniu ów mężczyzna dostał przezwisko Puszek. Przezwisko, które przekazywano przez kolejne pokolenia.
Dzisiaj nadal wszyscy wiedzą, skąd się ono wzięło?
Być może już nie wszyscy, ale są na pewno tacy, którzy wiedzą, skąd to przezwisko. Wiedzą i milczą, bo przecież nie tylko Puszek plądrował żydowskie domy.
Czy pamięć publiczna i pamięć prywatna o Żydach to powtarzający się patent w opisywanych przez ciebie przypadkach?
Jest to rzeczywiście fenomen, potwierdzający tylko to, że nie można się poddawać i trzeba nadal skrobać, aż się doskrobiemy, aż ukrywana wstydliwie prywatna pamięć stanie się publiczna. Dopóki nie opowiemy sobie szczerze, co się wydarzyło, dopóki ofiary nie zostaną opłakane, nic się nie zmieni i nie ruszymy do przodu. Od wybuchu wojny minęło ponad 80 lat, a ludzie nadal boją się mówić otwarcie o tym, co działo się w ich miejscowościach. To chyba o czymś świadczy.
A o czym świadczy to, że tyle lat po wojnie potomkowie polskich Żydów nadal szukają w naszym kraju ukrytych rodzinnych skarbów, choć wszystkie strychy i groby przeszukano już po wielokroć?
O tym, że koncepcja skarbu, gorączka złota działa niezmiennie od wieków, że uruchamia wyobraźnię. Także amerykańskich bohaterów mojej książki, którzy uzbrojeni w mapy po przodkach wyruszają na poszukiwania. Poszukiwania choćby dwunastu złotych jaj, ukrytych ponoć na jednym z zagłębiowskich strychów. Pytanie tylko, co tym skarbem się ostatecznie okazuje. Czy złoto, czy też odnalezione zdjęcia, dokumenty, rysunki, świadectwa, imiona. Zwróć uwagę, że podobnie są skonstruowane baśnie. Bohater wyrusza w poszukiwaniu skarbu, ale po drodze spotyka rozmaitych ludzi, ma różne przygody i na koniec się okazuje, że nie o żaden skarb tu chodzi, ale o to, co się dzieje z bohaterem po drodze.
Ale skarby, o których mówimy, obarczone są ciężarem niewyobrażalnej tragedii, jaką był Holokaust.
To skarby zamordowanych ludzi, skarby, które miały ratować życie. Skarby przechodzące z rąk do rąk w strasznych okolicznościach, skarby podejrzane. To skarby chowane w strachu, w trwodze, w rozpaczy. Ta refleksja przychodziła dopiero z czasem do kilku moich amerykańskich bohaterów, którzy przyjeżdżali do Polski z pewnym wyobrażeniem, a wracali z innym. To bardzo skomplikowana kwestia.
„Im dłużej się Zagładą zajmujesz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę, że sprawy religijne, kulturowe, etniczne, rasowe, to wszystko jest na powierzchni, a gdy poskrobiesz, to pod spodem zawsze tkwią majątki i zawsze chodzi o złoto, o pieniądze, o nieruchomości. To nie jest poboczny wątek w tym wszystkim. To jest główny wątek" – mówi Piotr Jakoweńko, który wraz z żoną Karoliną Jakoweńko prowadzi w Będzinie Bramę Cukermana, fundację pielęgnującą pamięć o tamtejszych Żydach. Smutne.
Smutne, ale prawdziwe. I niezmiennie aktualne. Ten temat wraca zresztą jak bumerang, szczególnie jako narzędzie polityki krajowej. Za każdym razem, kiedy przestaje działać straszenie uchodźcami lub osobami LGBT+, można wyciągnąć z kapelusza żydowskie roszczenia majątkowe. Dodam przy okazji, że obie strony rozgrywają tę kwestię politycznie i ona jest właściwie nierozerwalnie związana z Zagładą. Preludium do niej było właśnie grabienie żydowskich majątków w nazistowskich Niemczech. Komu zabierać, jak nie Żydom, przecież to oni od zawsze kojarzeni są z pieniędzmi – i tak się toczy antysemickie koło.
I jak się w tym wszystkim odnajdują strażnicy pamięci?
Oni się przede wszystkim różnią od poszukiwaczy tym, że są na miejscu. Ale nie chciałabym przeciwstawiać jednych drugim, bo wierzę w dialog i równowagę, choć szala przechyla się w książce być może na stronę strażników. Jeśli tak jest, to tylko z tego powodu, że po pierwsze, w pandemii mój kontakt z amerykańskimi bohaterami przeniósł się do sieci, a po drugie, chciałam pokazać, jak niezwykle ważną pracę strażnicy pamięci wykonują.
Bardzo ciekawe, że strażnikami właściwie zawsze stają się ludzie, którzy nie mieli żadnego pojęcia o Żydach i nagle, nawet ku własnemu zaskoczeniu, zaczęli się nimi zajmować. I zajmują – w Dukli, w Dębicy, w Żarkach, w Orli. I bez względu na to, gdzie się zajmują żydowską historią, zawsze spotykają się z wrogością.
Kiedy skończyłam pisać, pomyślałam sobie, że napisałam bardzo smutną książkę. Właśnie ze względu na to, o czym mówisz, ale zaraz potem pomyślałam, że nie, nie mogę tak myśleć, że książka, choć niewesoła, opowiada o wspaniałych ludziach robiących wspaniałe rzeczy.
„Gdy jesteś tym ‘od Żydów’, cały czas spotykasz się z wrogością. Trzeba mieć skórę słonia i nauczyć się nie reagować na wszystko, bo tak się nie da. […] Jak raz przylgnie ta etykietka: obrońca Żydów, opłacany przez Żydów albo Żyd, to koniec. Ale ja jestem dość wytrzymały. Nigdy nie należałem do tego gatunku, który nadstawia drugi policzek. Wręcz przeciwnie, nic sobie nie robiłem z uwag pod moim adresem. Trzeba się bronić i nie można się dać stłamsić. To bardzo ważne".
To słowa Irka z Dębicy, tego, który usłyszał, że nie dostanie żadnej pracy, ale jak widać, nie poddał się. Strażnicy pamięci muszą mieć rzeczywiście grubą skórę, bo częściej niż z pochwałami spotykają się z krytyką. Pochwały, jeśli już, są raczej z zewnątrz, co jeszcze bardziej wzmaga podejrzliwość lokalnych społeczności. Właściwie wszystkich strażników podejrzewa się, czy wręcz oskarża, o to, że są opłacani przez Żydów, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że robi się coś podobnego z potrzeby serca, ze społecznikowskiej pasji. Wszystko to powoduje, że strażnicy często nie mają następców, bo nikt nie chce przecież być poddany ostracyzmowi. A w ostatnich latach doszła jeszcze do tego oficjalna polityka państwowa, która delikatnie mówiąc, nie sprzyja mierzeniu się z trudną nieraz prawdą.
Prawdą o czym?
O tym, że jednak nie wszyscy Polacy byli sprawiedliwymi, o czym zdaje się być chyba przekonana spora część społeczeństwa. A jeśli miałoby się okazać, że nie wszyscy ratowali Żydów, to może lepiej o tym już w ogóle nie mówić, bo po co? I tak to jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tak to jest przyklepywane, zasypywane, ukrywane i kiedy pojawia się ktoś, kto chce pogrzebać, odkryć, zajrzeć, staje się wrogiem, zdrajcą, Żydem.
„A dlaczego pan się zajmuje Żydami, a nie Polakami?", „Chcesz, żeby tu wrócili?", „Ile można o tych Żydach?" – to, zdaje się, stały zestaw pytań.
Sama słyszałam te pytania wielokrotnie. Słyszą je zresztą wszyscy, którzy w Polsce zajmują się w taki czy inny sposób Żydami. To naprawdę nie ma końca, tak jak końca nie ma nieustanne szukanie żydowskich skarbów. Wszystko już przeszukano i przekopano na wszystkie strony, ale nadal ktoś szuka. To się wydaje nie do zatrzymania.
Nigdy?
Być może zatrzymalibyśmy się w końcu, gdyby strażnicy pamięci mieli większe wsparcie innych albo gdyby ich było jeszcze więcej, gdyby wszystko było opowiedziane uczciwie, gdyby zerwano opatrunek z tych ropiejących ran, dokładnie je obejrzano i założono świeży. Ale czy to jest możliwe?
„Sposobem mojego miasta na pamięć jest niepamięć" – mówi Urszula, strażniczka pamięci z Mszany Dolnej.
Urszula, która jest nieustannie szykanowana za to, co robi, dostała nawet do uczenia taką klasę w szkole, co to nikt nie chciał jej uczyć, bo uznano, że nie rokuje. Urszula zabrała chłopaków, bo była to klasa męska, na wycieczkę do miejsca kaźni tamtejszych Żydów i opowiedziała im o żydowskich chłopakach, którzy bronili się, czym mogli, przed Niemcami, co oczywiście nie uchroniło ich od śmierci. Po jakimś czasie, gdy przypadała rocznica tych wydarzeń, Urszula zaproponowała, że może pójdą klasowo zapalić znicze, na co usłyszała, że jej uczniowie już się złożyli na znicze i poszli je zapalić jeszcze przed lekcjami. To jest przykład, że się da, że można i pamiętanie nawet o trudnej historii nie musi być wcale dla żadnej społeczności końcem świata.
Ebook "Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci" do kupienia w Publio.pl >>
Patrycja Dołowy. Pisarka, artystka multimedialna, działaczka społeczna, popularyzatorka nauki i sztuki. Kieruje BioCentrum Edukacji Naukowej, wykłada na Wydziale „Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka i współautorka książek „Wrócę, gdy będziesz spała. Rozmowy z dziećmi Holocaustu", „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny", „Miasto oczami kobiet", a także sztuk teatralnych. Jej ostatnia książka „Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci" ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne.