Rozmowa
Mobilny punkt szczepień (Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)
Mobilny punkt szczepień (Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Obserwuję, że ludzie, którzy chcą się szczepić przeciwko COVID-19, tworzą niemalże fankluby określonej szczepionki, na co dzień żyją tym, czy zdążą się zaszczepić przed wakacjami, gorące dyskusje toczą się wokół ewentualnych przywilejów dla osób zaszczepionych. Z drugiej strony ciągle mamy sporą grupę przeciwników szczepionek czy osób niepewnych – one dzielą się wątpliwościami, ale i teoriami spiskowymi. Mam poczucie, że wokół szczepień jest spory zamęt. 

Na szczepienia już od dawna nie powinniśmy patrzeć jedynie jako na zjawisko medyczne, ale również jako społeczne, szczególnie jeśli chodzi o szczepienia przeciwko COVID-19.

Dlaczego?

Bo dotyczą całego społeczeństwa. W tej chwili każdego dorosłego, a już niedługo i dzieci. Do tej pory nie szczepiliśmy ludzi dorosłych na taką skalę, w takim tempie i w związku z tym szczepienia nie budziły aż takich emocji. Przeciwko durowi brzusznemu czy sezonowej grypie szczepi się niestety garstka. Od tego, czy przyjmiemy szczepionkę przeciwko tym chorobom, nie zależy to, czy będziemy w stanie wrócić do normalnego życia, znów chodzić na koncerty, spotykać się z ludźmi, przytulać się na powitanie, podróżować.

Od tego, czy zaszczepimy się przeciwko COVID-19, już tak.

W sondażach zadaje się ogólne pytanie „Czy się Pan/Pani zaszczepi?”. A to bardzo ważne, żeby wnikliwie zbadać postawy, bo nasz stosunek do szczepień już dawno nie zależy wyłącznie od tego, czy szczepionki są bezpieczne, czy nie, czy zostały odpowiednio przebadane.

A od czego?

Na przykład od tego, z jakiego domu pochodzimy, jakie są nasze związki z Kościołem, skąd pochodzimy, jakie mamy preferencje polityczne. Tych zmiennych jest bardzo dużo.

Przykład?

Może taki, który smuci mnie ostatnio najbardziej. Jest spora grupa ludzi, i są to osoby rozsądne i wykształcone – choć muszę tu podkreślić, że poziom wykształcenia ma niewiele wspólnego z tym, czy ktoś jest anty-, czy proszczepionkowy – które łączą fakt zaszczepienia się z poparciem dla obecnej władzy. Według nich dostępne szczepionki to szczepionki rządowe czy – jak oni mówią – reżimowe. W związku z tym, że ich postawa przeciwko wszelkim działaniom rządu jest negatywna, to są również przeciwnikami szczepień przeciwko COVID-19.

Z tym się jeszcze nie spotkałam.

Jestem aktywny w mediach społecznościowych i codziennie docierają do mnie tego typu głosy. Te osoby myślą tak: najpierw rząd nas zamknął w domach, potem odebrał nam pracę, potem środki do życia, a teraz jeszcze chce nas zaczipować.

Mamy tu przykład, w jaki sposób szczepienia stają się sprawą polityczną.

Niektórzy boją się szczepienia (Paweł Małecki / Agencja Gazeta)

Rząd sam szczepienia upolitycznił, nazywając program "narodowym".

Co niektórych tak mierzi, że nie potrafią oddzielić tego, kto tym programem szczepień zarządza, od tego, że jest to działanie konieczne. I bez względu na to, jaką byśmy mieli władzę, jej obowiązkiem byłoby szczepienie społeczeństwa. Tu chodzi o wzięcie odpowiedzialności za zdrowie nas wszystkich.

Z kolei polski episkopat chciał uczynić szczepienia sprawą religijną, ogłaszając, że przyjmowanie preparatów wektorowych jest nieetyczne, ponieważ w ich produkcji korzysta się z linii komórkowych stworzonych na materiale biologicznym pobranym od abortowanych płodów.

Już w grudniu 2020 roku Kongregacja Nauki Wiary wydała zaakceptowaną przez papieża Franciszka notę. Pozwala w niej na korzystanie w czasie pandemii ze szczepionek wyprodukowanych przy użyciu linii komórkowych pozyskanych w latach 60. w wyniku aborcji. Ale wielu duchownych głosi na kazaniach, że przyjmowanie szczepionek to grzech. Co więcej, papież na początku stycznia powiedział w wywiadzie, że się zaszczepi. I zaleca szczepienie wszystkim katolikom, bo to jest kwestia etyczna, w której stawką jest zdrowie i życie, również życie innych ludzi. A tymczasem jedna nieodpowiedzialna wypowiedź biskupa Józefa Wróbla wystarczyła, żeby wprowadzić zamęt. Bardzo współczuję głęboko wierzącym katolikom, którzy stanęli przed dylematem, czy dobrze zrobią, jeśli zaszczepią się daną szczepionką.

Mają na szczęście wybór. Pytanie, czy rzeczywiście "na szczęście"? Możliwość wyboru szczepionki również wprowadziła niezły zamęt i podzieliła społeczeństwo. Moja przyjaciółka jest wściekła na znajomych, którzy wydziwiają – nie chcą AstryZeneki, bo się jej boją, czekają na Pfizera, „lepszego”, albo na jednodawkową szczepionkę Johnson & Johnson, żeby móc szybciej pojechać na wakacje.

Ten wybór pokazał, jak bardzo się od siebie różnimy. Jedni kierują się poziomem skuteczności i wybierają preparat, który w najwyższym stopniu chroni przed zachorowaniem. Jeszcze inni wolą szczepionkę wektorową od mRNA, ponieważ tę technologię znamy i stosujemy od lat. Kolejni obawiają się silnych reakcji poszczepiennych, więc czekają na ten preparat, o którym czytali, że powoduje łagodniejsze objawy. Ja przyjąłem szczepionkę wektorową, bo taka akurat była, choć jestem zafascynowany technologią mRNA i z czystej naukowej ciekawości chętnie przyjąłbym oparty na niej preparat. 

Akcja 'Zaszczep się w majówkę' (Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Problem nie polega jednak na tym, że każdy z nas ma inne motywacje, tylko na tym, że próbuje nam się wmówić, że jedna szczepionka jest lepsza od innej. Najlepszy PR mają obecnie szczepionki mRNA – bo mają deklarowaną najwyższą skuteczność i krótki odstęp między dwiema dawkami.

Prawda jest jednak taka, że każda szczepionka jest tak samo dobra. Naukowcy podejrzewają, że gdyby badać wszystkie szczepionki w identyczny sposób – na tej samej grupie, w tym samym okresie – to jest wysokie prawdopodobieństwo, że ich skuteczność byłaby na takim samym poziomie. 

Codziennie ktoś zadaje mi pytanie, którą szczepionkę przyjąć. Odpowiadam niezmiennie: każdą, która jest dostępna. Jak najszybciej. 

Czyli jednak wydziwiamy?

Z punktu widzenia epidemiologicznego im bardziej przedłużamy proces wyszczepiania się społeczeństwa, tym gorzej. Jeżeli ktoś miesiąc czeka na szczepionkę mRNA, bo nie chce się jutro zaszczepić dostępnym preparatem wektorowym, to przyczynia się do tego opóźnienia. I co najważniejsze, ryzykuje, że w ciągu tego miesiąca zachoruje i na przykład umrze albo będzie miał ostre powikłania pocovidowe. Odnoszę wrażenie, że ludzie zapominają, że COVID-19 może skończyć się śmiercią, że codziennie umiera w Polsce kilkaset ludzi z powodu tej choroby.

Przez wiele tygodni było to średnio 500 osób dziennie.

Te liczby nie robią już na nas dużego wrażenia, a to tak, jakby codziennie znikała w Polsce duża wieś lub jakby codziennie umierali mieszkańcy 10-piętrowego bloku albo pracownicy biurowca. I pamiętajmy, że to dramaty całych rodzin, bo na przykład umiera ktoś, kto utrzymywał swoich bliskich, i do ich domu od dziś zagląda bieda. Albo był to właściciel firmy, która zatrudniała kilkudziesięciu pracowników, i nie wiadomo, czy te osoby jutro będą miały pracę.

W tej chwili na szczepienie można się zapisać z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę. Niektórzy po "swoją" szczepionkę są w stanie przemierzyć setki kilometrów.

Jeśli to kwestia godzin czy dnia, to niech każdy wybierze sobie taką szczepionkę, jaka mu odpowiada. Bardzo się cieszę, że ludzie chcą się szczepić, a jakie stoją za tym motywacje – czy to obawa przed zachorowaniem lub śmiercią, czy chęć zdobycia „zielonego paszportu” – to już naprawdę nie ma wielkiego znaczenia.

To ważne, żeby podkreślić, że ten wybór, który mamy, pokazał, w jak uprzywilejowanej pozycji jako społeczeństwo jesteśmy, jak ogromne korzyści daje przynależność do Unii Europejskiej, że to naprawdę nieprawdopodobne szczęście, że możemy zadzwonić sobie na infolinię i zapisać się na taką szczepionkę, która nam odpowiada. Już kilkadziesiąt kilometrów od nas, za wschodnią granicą, ludzie nie mają takiej możliwości.

W krajach, w których nie ma "nawet" AstryZeneki, nikt by raczej nie wydziwiał.

Musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy już krajem biednym, ale krajem rozwiniętym, który powinien zacząć myśleć jak kraj pierwszego świata i zadbać o państwa, społeczeństwa w o wiele gorszej sytuacji od naszej. Jak myślę o osobach, którym nie chciało się iść na szczepienie i w związku z tym marnuje się dawka szczepionki, a mogłaby uratować komuś życie, to krew mnie zalewa. Może jestem kategoryczny, ale uważam, że powinno się nakładać kary finansowe na osoby, które marnują szczepionki, żeby za te pieniądze można było kupić preparaty dla krajów mniej uprzywilejowanych.

Nie mówi się o odpowiedzialności osób, które marnują szczepionki (Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Niestety, w Polsce taka dyskusja w ogóle się nie toczy. Nikim poza sobą nie jesteśmy zainteresowani. Polska mistrzem Polski.

Wróćmy do tych, którzy szczepić się nie chcą, nieważne jaką szczepionką. To prawie jedna trzecia społeczeństwa. Mam jednak wrażenie, że w większości przypadków nie są to tak zwani antyszczepionkowcy, ale osoby, które na przykład nie chcą się szczepić teraz, bo mają wątpliwości co do bezpieczeństwa preparatów przeciwko COVID-19. Jest ich całkiem sporo w moim otoczeniu.

Bardzo dobrze, że pani o tym mówi. Mam dokładnie takie samo zdanie. A niestety władze, naukowcy, lekarze skupiają się na tych, którzy prędzej skazaliby się na banicję, niż dali się zaszczepić jakimkolwiek preparatem. Według moich badań takich osób jest bardzo mało – od 2 do 5 procent społeczeństwa. W pandemii ta liczba wzrosła może do 10 procent.

Co z pozostałymi?

Jak porozmawia się dłużej, tak jak ja, z lekarzami, którzy zajmują się szczepionkami, to okazuje się, że według nich antyszczepionkowcem jest każdy, kto ma jakiekolwiek wątpliwości. Bo dla lekarza ten, kto chce się zaszczepić, powinien mieć podejście: tu i teraz, nieważne czym, nie mam pytań.

Niestety, w Polsce do tej pory nie przeprowadzono na szeroką skalę kampanii edukacyjnej, która wyjaśniałaby między innymi proces badawczy nad szczepionkami, możliwe skutki uboczne, czy dzięki której ktoś, kto mocno odczuł działanie szczepionki, wiedziałby, że to, co się z nim dzieje, jest normalne.

Jest kampania rządowa. Jej twarzą jest Cezary Pazura.

Mówi pani o kampanii w postaci billboardów na pustych przez długie miesiące ulicach? Pan Pazura sam niczego nie załatwi, choć z pewnością robi dobrą robotę. Ale to za mało! Rzetelna kampania powinna docierać wieloma kanałami do różnych grup społecznych. I powinna trwać już od grudnia, kiedy wiadomo było, że zaraz szczepionki do nas dotrą, i gdy już bardzo dużo o nich wiedzieliśmy. Media społecznościowe nie są w ogóle zagospodarowane. Teraz szczepią się młodzi, a co się dzieje na Instagramie? TikToku? Nic. Chociaż nie, przepraszam, dzieje się bardzo dużo. W związku z tym, że nie ma żadnej przeciwwagi, media społecznościowe przejęli antyszczepionkowcy i foliarze.

Za granicą mnóstwo celebrytów zaangażowało się w promocję szczepień – gdzie jest nasz Elton John albo nasza Dolly Parton, która nagrała wideo, jak śpiewa podczas przyjmowania pierwszej dawki szczepionki? U nas większość woli się nie wychylać w obawie przed utratą obserwujących.

Za to rzesza ludzi słucha kilku znanych śpiewających pań, które na Instagramie i Facebooku, gdzie mają milionowe zasięgi, opowiadają brednie na temat pandemii i szczepionek. Tak sobie myślę, że może ja też powinienem zacząć opowiadać o muzyce i śpiewie, czyli o czymś, na czym się kompletnie nie znam?

Kolejka do punktu szczepień w Gdyni (Bartosz Bańka / Agencja Gazeta)

Za to oddolny ruch wstawiania przez młodych ludzi zdjęć na Facebooka czy Instagram z punktów szczepień rośnie w siłę.

Dobrze to pani nazwała – oddolny, bo jedyne, co w kontekście promocji szczepień w Polsce się dzieje, szczególnie w portalach społecznościowych, ma taki właśnie charakter. Sam mam za sobą kilkadziesiąt godzin live’ów na temat bezpieczeństwa szczepień. Ogromnie doceniam oddolne zaangażowanie w edukację na przykład prof. Dzieciątkowskiego, dr Małeckiej czy prof. Filipiaka.

U nas ten ruch to jednak nic. Za granicą selfie ze szczepień doczekały się nawet własnej nazwy – "vaxxie", od słowa "vaccination", czyli szczepionka. W Stanach Zjednoczonych można kupić sobie koszulkę z nazwą szczepionki, którą się przyjęło. Ludzi ogarnęła euforia z powodu pojawienia się szczepionek.

My też jesteśmy bardzo twórczy. Wczoraj moje dwie znajome wrzuciły do sieci zdjęcie z plastrami na ramionach i podpisem "Zaszczepiny". Bardzo mnie to ubawiło. Znam też osoby, które płakały ze szczęścia, bo dostały skierowanie na szczepienie albo udało im się przepisać na wcześniejszy termin.

Niektórzy może mają nadzieję, że publikując takie selfie, zachęcą kogoś do zaszczepienia się. Dla innych to po prostu niezła atrakcja – pójść w dorosłym życiu na szczepienie – i chcą to w jakiś sposób odnotować.

Mam jednak wrażenie, że daleko nam do euforii Amerykanów. Niektórzy znajomi próbują tę radość innych nawet tłamsić. Piszą, żeby już skończyli z tym publikowaniem zdjęć, bo zaśmiecają im one feed na Facebooku.

Ja lubię, jak ludzie dzielą się swoim szczęściem. Poza tym jest sporo osób jeszcze się wahających. I na nich takie selfie może mieć realny wpływ. Znam ludzi, którzy zarzekali się, że się nie zaszczepią, ale jak w majówkę cała rodzina usiadła przy stole i okazało się, że tylko oni nie przyjęli szczepionki, to od razu się zapisali. Inni z czasem miękną. Myślą sobie: jedziemy niebawem do Kowalskich, znów będą nam truć, że się nie szczepimy, zróbmy to dla świętego spokoju. Oddziaływanie grupy na nas i potrzeba akceptacji są bardzo silne.

Jeden z czasowych punktów szczepień (Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Mój znajomy, który jest przeciwny szczepieniom, powiedział, że pewnie "nie będzie miał wyjścia i się zaszczepi", jak wprowadzą zielone paszporty. Bo inaczej będzie musiał wydać fortunę na testy dla całej rodziny na przykład przed wyjazdem na wakacje. Pan jest jednak przeciwny przywilejom dla zaszczepionych.

Bo jest to rozwiązanie dyskryminujące, ale niestety z perspektywy możliwości funkcjonowania niektórych placówek, na przykład kin czy teatrów, konieczne. Z drugiej strony badania pokazują, że przywileje takie jak "covidowe paszporty" są dla niektórych dużą motywacją do zaszczepienia się. Niemniej przed wprowadzaniem takich rozwiązań sprawdziłbym nastroje społeczne, bo może się okazać, że siłowe rozwiązanie wywoła skutek odwrotny do zamierzonego i spowoduje jeszcze większy bunt.

Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi, którzy nie chcą się szczepić, wolność przeraża i czują się pewniej pod pandemicznymi obostrzeniami, karmiąc się teoriami o spisku i żyjąc w lęku. Z tego powodu uważam, że dużo bardziej efektywne byłoby przeprowadzenie mądrej i skutecznej kampanii społecznej przekonującej ludzi, że szczepienia nie odbierają im wolności. One im tę wolność zwracają.

dr Tomasz Sobierajski. Socjolog, wakcynolog społeczny, autor książki „Społeczny kontekst szczepień”.

Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia. Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.