Rozmowa
Maria Jarema (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza)
Maria Jarema (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza)

AGNIESZKA DAUKSZA: Obiecałam sobie ostatnio, że będę odmawiać kolejnych rozmów o Jaremiance, chcę skupić się na nowych pomysłach. Na początku tej przygody czułam zobowiązanie, żeby ją wyciągnąć z zapomnienia. Chciałam dać jej pole oddziaływania we współczesnej kulturze, ale i sprawić, żeby jej siła udzieliła się współczesnym Polkom. Z czasem nasze nazwiska się połączyły, teraz kojarzą się w duecie. Doszło do tego, że podczas badania USG nowo poznana lekarka spytała mnie nagle konspiracyjnym szeptem: "Jaremianka?". Uznałam, że to jest moment, w którym mogę iść dalej.

To wspaniałe, Jaremianka trafiła pod strzechy.

Na pewno do gabinetów. Także na plakaty, pocztówki, afisze i przystanki, do księgarń, bibliotek i domów kultury. Jakaś dziewczynka podobno chciała się przebrać za Jaremiankę na bal kostiumowy. Maria Jarema zaczęła żyć nowym życiem, są kolejne osoby, które chcą nieść jej historię i jej poglądy.

Najpierw napisałaś znakomicie przyjętą książkę "Jaremianka. Biografia", a teraz dostajemy zbiór tekstów pod tytułem "Maria Jarema. Wymyślić sztukę na nowo", której jesteś redaktorką. Jednak nie potrafisz się z nią rozstać.

To prawda. Planów jest tyle, że głowa mała. Mam szacunek do archiwów i kiedy znalazłam w nich niepublikowane wcześniej teksty Jaremy, uznałam, że teraz trzeba jej samej oddać głos. Biografia, którą napisałam, była moją interpretacją jej losów, zdjęć, listów, wspomnień jej bliskich i dokumentów, na których bazowałam. Zawsze można taką opowieść podważać, mówiąc, że to tylko subiektywna interpretacja. Trudno jednak kwestionować teksty, które teraz opublikowaliśmy, bo ta książka jest transferem wypowiedzi Jaremy wprost z archiwum do współczesnego czytelnika, z minimalną ingerencją redakcyjną.

Archiwum zostało ożywione.

I Jarema znów jest sprawcza. To cieszy, bo jej głos jest mocny, w sumie nietypowo odważny dla artystki lat 30. i 40. ubiegłego wieku. Ona była zawsze zaangażowana w bieżące sprawy, ale trzymała dystans, żeby zachować krytyczność. W żadnym środowisku nie była do końca u siebie, łączyła różne grupy, przekraczała granice, wytykała niedociągnięcia. Była jak sejsmograf, wyczulona na różnice, ciekawa wszelkich zmian. Ja z kolei jestem ciekawa, jak jej teksty wpłyną dziś na nasze rozumienie funkcji kultury w życiu publicznym.

Można powiedzieć, że "Wymyślić sztukę na nowo" to książka, która powstała z nadwyżki. Są w niej między innymi teksty, które znalazłam już po opublikowaniu biografii, na przykład ten o losie kobiet, obecnie aż nadto aktualny. Są też artykuły, które mogą przydać się badaczom kultury, historykom sztuki, kuratorom, artystom.

Na początku tej przygody czułam zobowiązanie, żeby Marię Jaremę wyciągnąć z zapomnienia (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza) , Chciałam dać jej pole oddziaływania we współczesnej kulturze, ale i sprawić, żeby jej siła udzieliła się współczesnym Polkom (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza)

Powiedziałeś, że książka była znakomicie przyjęta, ale pamiętam też kuluarowe plotki niektórych historyków sztuki, którzy grymasili i wybrzydzali, że cóż takiego badaczka literatury może nam powiedzieć o Marii Jaremie, że tak o sztuce nie wolno pisać. A poza tym o czym tu w ogóle mówić, skoro same bohomazy malowała? Jest frakcja takich komentatorów, można na nich zawsze liczyć.

A ja sobie przypominam tekst Piotra Słodkowskiego w wydawanym przez warszawską ASP magazynie "Szum", w którym pisał, że twoja książka "to ponaglenie dla historyków sztuki". Nie wszyscy więc grymasili, niektórzy nawet pokazali historykom sztuki wstydziocha.

Zgoda, dyskusja o Jaremiance, którą wywołała moja książka, ujawniła rozmaite pęknięcia w środowisku polskiej kultury. Okazało się, że te podziały idą nie tylko po linii politycznej –ukazując grupy bardziej lewicowe i konserwatywne. Odsłoniły się też wielkie pokłady dziaderstwa wśród ludzi związanych ze światem sztuki, niezależnie od ich przekonań światopoglądowych. Niektórzy wytykają Jaremie polityczną naiwność, niedbalstwo estetyczne, nieracjonalność wyborów artystycznych. Inni próbują się podpiąć pod jej sukces, skomercjalizować jej ożywioną obecność we współczesnym obiegu. Łączy ich właściwie jedno: Jarema ich wkurza, bo są wobec niej bezradni, nie są w stanie odnieść się kreatywnie do jej prac i wypowiedzi. Nawet nie zadają sobie trudu, by na nie na nowo popatrzeć.

Podobny mechanizm zadziałał w przypadku odbioru biografii Jaremianki. Grymasili najgłośniej ci znawcy sztuki, którzy nie przeczytali książki. Jarema pisała o takich krytykach już kilkadziesiąt lat temu: "Pełen sarkazmu i znawstwa uśmiech rozjaśnia twarze uzurpujące sobie prawo do krytyki z pozycji swojej wysokiej, wielowiekowej kultury. I oto widać, że nie sięgnęli nigdy zbyt daleko wzrokiem". Nie chcą widzieć nowych jakości, nie uznają nowych interpretacji, nie rozumieją ich, bo to wiązałoby się z ryzykiem wyjścia poza powracające klisze, wygodne rozmowy lwic i lwów salonowych.

I co to wszystko powoduje?

Samoizolację pokoleniową, środowiskową i narodową. Wtórność rozmów o kulturze w tym kraju jest przytłaczająca. Te same twarze, niezmienne stanowiska, stałe, powracające przykłady. Z jednej strony dość kurczowo trzymamy się naszego kanonu, nie chcemy go rewidować, z drugiej strony tak naprawdę nie wiemy, na czyich barkach stoimy. Bo ten kanon jest wciąż w ten sam sposób wałkowany, jego oryginalność rzadko kiedy stawia się w nowym świetle, brakuje konfrontacji – także międzynarodowej – odsuwa się nowe głosy i wywrotowe interpretacje.

Co więcej, sztuka Jaremy jest dobrym powodem, żeby spytać o obecność i status artystek w polskim kanonie sztuki. O ich stawkę, metody, strategie przetrwania w sferze publicznej. Jeśli Jaremianka proponowała rozruszanie zastanych konwencji, wczucie się w sztukę, to sugerowała także powrót do intuicyjnego zaangażowania, poniesienia ryzyka zarówno przez artystów, jak i odbiorców, komentatorów. Marzyła, żeby kultura stała się przestrzenią projektowania sytuacji niepewnych, wątpliwych, potencjalnych.

Wystawa prac Marii Jaremy, Kraków, 2018 r. (fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta)

Będzie z tego waszego związku coś jeszcze?

Mam nadzieję na film o Jaremiance – reżyserzy i producenci, zgłaszajcie się! Tymczasem zaczęliśmy współpracę z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Ta instytucja – tak zaangażowana w badanie i prezentowanie sztuki jako żywego argumentu w dyskusji o współczesności – bardzo dobrze czuje potencjał Jaremianki. Mamy pasjonujące plany: publikacje i wystawy, także zagraniczne. Mam wrażenie, że w tym obiegu międzynarodowym okaże się, że postać i sztuka Jaremy to brakujące ogniwo europejskiej awangardy.

Niejedyne.

Otóż to. To wiąże się z wrażliwością dostrzegania i doceniania sztuki kobiet. W przypadku Jaremy sprawy nie ułatwia również jej nieoczywista lewicowość: to znaczy taka, która była nie do zaakceptowania dla peerelowskich komunistów, ale i niemożliwa do przyjęcia dla konserwatystów – i wtedy, i dzisiaj. Tymczasem dla Jaremy lewicowość to po prostu określona postawa etyczna: wspieranie ludzi wykluczonych, bezradnych, słabszych. Często powtarzała, że zwykli ludzie to nowa awangarda. Bez włączenia ich w obieg sztuki działania artystów nie mają większego sensu.

Dowiedziałaś się czegoś o Jaremie między napisaniem jej biografii a wydaniem teraz tomu jej arcyciekawych zapisków?

Nieustannie. Z jej tekstów wyłania się postać nie tyle osoby wrażliwaej, ile wręcz nadwrażliwaej, być może w spektrum odczuwania nieco innym niż tak zwana norma. Ta natura nie ułatwiała jej aktywności w życiu publicznym, trudno było jej funkcjonować w nadmiarze bodźców, ale ta nadreaktywność była zapewne jednym ze źródeł oryginalności jej działań artystycznych.

W notatkach prywatnych pojawiają się także niejednoznaczności dotyczące jej tożsamości seksualnej. Nie dopowiadała pewnych rzeczy. Są wymowne sugestie, żarty partnerów Jaremianki a propos jej relacji z kobietami. Ona sama pisze w jednym z listów z lat 30. do Kornela Filipowicza, późniejszego męża, że w muzeum nie jest w stanie oderwać się od figury Egipcjanki, chce ją zabrać do łóżka i ciągle dotykać. Takie fragmenty sprawiają, że Jarema nabiera ciała, pozwala spojrzeć na siebie pod innym kątem, ale i odsyła do innego postrzegania sztuki.

Czytając teksty Jaremy, uświadomiłam sobie, w jakim stopniu była mącicielką konwencji, to niezgoda podkręcała ją do kolejnych działań. Opierała się rutynie, nudzie, konwenansom społecznym, wszelkim próbom zawłaszczenia jej jako kobiety i artystki.

Z jej tekstów wyłania się postać nie tyle osoby wrażliwej, ile wręcz nadwrażliwej (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza) , Być może w spektrum odczuwania nieco innym niż tak zwana norma (fot. Archiwum Aleksandra Filipowicza)

"Nie wiem, czy nie powiem bzdur, bo ani mówić, ani pisać nie umiem, ale pewne rzeczy mnie bardzo obchodzą i chcę się wypowiedzieć". To jej kokieteria?

Tymi słowami rozpoczęła swoje przemówienie w 1949 roku. Chciała sprzeciwić się zmianom politycznym, nie godziła się na wprowadzenie socrealizmu w Polsce. Ale jednocześnie użyła tych słów wywrotowo, celowo grała z mansplainingiem. Pełna sala działaczy partyjnych i artystów plastyków, głównie kolegów. Patriarchalny porządek. A ona pozornie go umacnia, niby oddaje im pole, sugeruje słabość i nieważność swojego głosu. Po czym z całą mocą zarzuca im głupotę, krótkowzroczność, niszczenie społeczeństwa, nie tylko kultury. W kolejnym przemówieniu, które wygłosiła dopiero w 1954 roku, mówi, że jedyne, w czym sprawdzają się władze, to przemoc i łamanie kręgosłupów. Mało kto odważał się wtedy na tak mocne gesty sprzeciwu.

Mamy w książce jej przemówienia, wspomnienia, wywiady, manifesty. Musiałaś się do nich dokopać czy leżały na wierzchu, tylko nikogo nie interesowały?

Jaremianka to postać samoszyfrująca, jej pismo jest niemalże nieczytelne. To nie zachęcało do pracy z tym, co po niej pozostało. Niektórzy badacze, którzy docierali wcześniej do tych dokumentów, porzucali je lub wybierali tylko to, co najbardziej przejrzyste, możliwe do rekonstrukcji. Też początkowo miałam trudności z rozczytaniem jej pisma, to wijące się znaki pisane bez reguły i konsekwencji. W końcu – po wielu miesiącach – jakoś się przyzwyczaiłam, inaczej ustawiła się moja percepcja, zaczęłam czytać jej pismo niemal płynnie, choć to było jak nauka nowego języka. Zwykle lubię pracować szybko, na zasadzie płodozmianu, a tym razem musiałam dać Jaremie więcej czasu, wejść w inny rytm. Ciekawa lekcja.

Maria Jarema była rzeźbiarką, malarką, performerką, kostiumografką, scenografką, aktorką i działaczką. Była kobietą pryncypialną, zaangażowaną, bezpretensjonalną i fascynującą. O tym wszystkim możemy przeczytać w biografii twojego autorstwa. Dlaczego teraz ktoś miałby poświęcać czas jej pismom?

Dlatego, że jeśli faktycznie wysłuchamy jej racji, być może pomogą nam one zrewidować co najmniej kilka podstawowych problemów społecznych. Jarema pisze o statusie kobiet, przemocy wobec nich, zawłaszczaniu ich losów i ciał do celów ideologicznych. Komentuje też sposoby zarządzania polityką kulturalną, grabież wobec kultury. Jej opinie nie są wygodne, ona nie podsuwa nam ciastka z kremem do posmakowania, nikogo nie głaszcze. Nie jest ani grzeczna, ani histeryczna. Ma wielkie zaufanie do swoich sądów – wie, ile trudu zajęło jej kształcenie, konfrontowanie poglądów i wypracowanie własnego stanowiska. Imponująca jest jej konsekwencja, spójność i pewność siebie.

Przy czym to jest pewność siebie bez niechęci do innych czy agresji.

Faktycznie, Jarema nie gardzi oponentami, pochwala odmienność racji. Stwierdza wprost, że jeśli nie zaczniemy szanować różnicy jako podstawowej wolności i wartości, to nigdy nie stworzymy podstaw do dialogu. I nie dogadamy się w tej naszej mocno posiniaczonej wspólnocie.

Bardzo te teksty sprzed kilkudziesięciu lat rezonują ze współczesną Polską. Teksty o tym, że "przenikanie obcych wpływów i szeroko pojęte współzawodnictwo międzynarodowe odświeża, kształci i wzbogaca kulturę każdego narodu", że sztuka "narzucona przez nieartystów przestaje mieć cokolwiek wspólnego ze sztuką, staje się partaczonym przez kiczarzy prostactwem", że "występowanie odgórne jest wynikiem nerwowości w stosunku do sztuki". Wszystko to moglibyśmy spokojnie drukować dzisiaj w polskiej prasie.

I jeszcze dodajmy do tego kwestię patosu. Jarema przekonuje, że jednym z podstawowych polskich problemów jest brak humoru, dystansu do samych siebie, za to dominuje patos, zobowiązanie do śmiertelnej powagi i pompatycznych form. Zamiast potrzeby poznania tego, co odmienne, pojawia się odgórne zobowiązanie do szanowania różnych ludzi, obiektów i wartości. Ale to nie może być żywe odczucie, jeśli nie wynika ze zrozumienia. Puste formuły nie wytwarzają żadnych autentycznych relacji, zamiast tego jest obojętność, opór albo wręcz wrogość.

Jarema uznawała, że artyści tak powinni projektować doświadczenie ze sztuką, by ona uczyła otwartości, otwierała na przepływy, na reakcje wobec odmienności i powodowała, że stajemy się elastyczni w różnych relacjach. Sztuka jako remedium na nieustający ścisk dupy – i taki argument niegdyś padł w korespondencji Jaremianki.

Agnieszka Dauksza (fot. Jakub Włodek)

"Myślę, że najtrudniej jest być człowiekiem wolnym" – pisała. Na pierwszy rzut oka to raczej banał.

Niby tak, choć ostatnio uświadomiłam sobie, jakie były konsekwencje tej pogoni za wolnością. Jarema była komunistką, która postanowiła przeciwstawić się partii i przyjaciołom sympatyzującym z komunizmem. Zatem odsunęła się od ludzi, z którymi się wychowywała, przyjaźniła, których bardzo dobrze znała. Kiedy mówisz swoim bliskim, że łamią innym kręgosłupy, skazujesz się na niebyt nie tylko polityczny i artystyczny w sensie instytucjonalnym, ale też towarzyski. Ludzie boją się wtedy utrzymywać z tobą jakiekolwiek relacje, spotykać się, podawać ci rękę.

W jej oporze było coś czystego, ale i nazbyt trudnego do udźwignięcia dla jej otoczenia. Coś, co uwypuklało słabości i niekonsekwencje innych. Dlatego została sama. Jednocześnie ta jej odwaga była zupełnie nieheroiczna, niepatriarchalna. Po prostu zamknęła się na kilka lat we własnej pracowni.

Nie da się dzisiaj nie zatrzymać przy stanowisku Jaremianki we wspomnianej już przez ciebie kwestii kobiet. Jej tekst mogłaby właściwie wygłosić Marta Lempart podczas Strajku Kobiet. "Prawo czyni kobiety niewolnicami" – pisała Jarema. Domagała się swobody seksualnej dla kobiet, prawa do aborcji, prawa do antykoncepcji, nieodpłatnych badań, żłobków i przedszkoli, możliwości pracy zawodowej dla kobiet.

Do tego upominała się o kobiety z niższych klas społecznych, robotnice, kobiety ze wsi – postulowała, by zapewnić im dostęp do opieki lekarskiej, edukacji, wsparcia psychologicznego. Kobiety partyjne, kobiety z miast, kobiety majętne jakoś dadzą sobie radę, ale co z większością, która jest pozostawiona sama sobie? – pytała. Tej wrażliwości klasowej Jaremianki brakuje dzisiaj naszej lewicy. A przecież mamy tradycje, z których można czerpać. Teksty Jaremy to transfer wrażliwości rozumianej jako bezinteresowne zaangażowanie, pomaganie, wsparcie finansowe i kulturalne, działalność w zakładach pracy, lokalnych ośrodkach. Żeby czuć prąd epoki, wiedzieć, co się dzieje, trzeba być z ludźmi.

Wychodzi na to, że dajesz nam książkę boleśnie aktualną.

Znowu, niestety.

Agnieszka Dauksza. Literaturoznawczyni i kulturoznawczyni, pracuje na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ostatnio wydała "Klub Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców" i "Jaremianka. Biografia". Finalistka Nagrody Literackiej Nike, laureatka m.in. Górnośląskiej Nagrody Literackiej Juliusz, Nagrody Literackiej Gryfia, Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej i konkursu Portrety na najlepsze dzieło biograficzne. Właśnie nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria ukazała się pod jej redakcją książka "Maria Jarema. Wymyślić sztukę na nowo".

Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym Wysokich Obcasów i weekendowego magazynu Gazeta.pl, felietonistą poznańskiej Gazety Wyborczej i autorem kulturalnego podcastu Zeitgeist:Radio. Pisze także do polskiej edycji magazynu Vogue i Pisma, a dla Grupy Stonewall prowadzi podcasty o queerowych książkach (Podcasty Stonewall) i wykłady on-line poświęcone historii i kulturze społeczności LGBT+ (Uniwersytet Stonewall). Pracował w Przekroju i Polskim Radiu, prowadził popularny blog teatralny, pisał m.in. do Exklusiva, Notatnika Teatralnego, Beethoven Magazine, portalu e-teatr.pl czy Newsweeka. Jest autorem kilkuset rozmów z twórcami i twórczyniami kultury. Mieszka w Poznaniu.