
Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że ze sprawą Tomasza Komendy coś jest nie tak?
W 2006 roku. Spotkałem się z Tomkiem w więzieniu. Mimo że był skazany za gwałt i pedofilię oraz zabicie dziecka [15-letnia Małgorzata Kwiatkowska została brutalnie zgwałcona i zamordowana w sylwestra 1996 roku, za co niesłusznie skazano Komendę - przyp. red.], powiedział mi tak: "Grzesiek, rozmawiamy, ale chcę pokazać twarz". Było to dla mnie zaskakujące, bo przecież wiem, że osoby z takim wyrokiem są w zakładzie karnym traktowane jak śmiecie. Bałem się, że po moim reportażu ataki na Tomka i pobicia się nasilą. Ale nalegał, więc się zgodziłem.
Tomek powiedział mi wtedy zdanie, które pamiętam do dziś: "Tak mnie katowali, że gdyby kazali mi się przyznać, że strzelałem do Jana Pawła II, to też bym się przyznał". Jego słowa wróciły do mnie po 12 latach. Tomek zapytał mnie, dlaczego nic wtedy nie zrobiłem.
No właśnie - dlaczego?
Odpowiedziałem mu wprost: "Tomek, miałem się wkraść do prokuratury, zabrać sukienkę Małgosi i pójść z nią do sądu?". Ale przeprosiłem go, bo miałem wyrzuty sumienia. Te 12 lat temu dałem mu trochę nadziei, ale nic nie zrobiłem. Jednak z drugiej strony wiem, że wtedy nic nie mogłem zrobić.
To po co się z nim spotkałeś?
Bo cały czas nie było drugiego i ewentualnie trzeciego sprawcy tego zabójstwa [ Małgosię widziano po raz ostatni z trzema mężczyznami, którzy ją wyprowadzili z dyskoteki - przyp. red.]. Jeśli więc Tomek miałby działać z kimś, to powinien znać tych mężczyzn. Wypowiedzi Tomka znalazły się w moim reportażu "Kod zbrodni", który pokazaliśmy w październiku 2006 roku w "Superwizjerze" TVN.
Mimo wyrzutów sumienia wydaje mi się, że zachowałem się wobec Tomka dość przyzwoicie. Wszyscy robili z niego pedofila i mordercę, a ja pokazałem go w wyważony sposób. Zostawiłem sporo jego wypowiedzi z naszej godzinnej rozmowy, łącznie z tym pamiętnym zdaniem, że go katowano.
Kto go katował?
Policjanci podczas pierwszych przesłuchań. Chcieli, żeby się przyznał. Co do jednego z tych policjantów, Jerzego P., nie ma wątpliwości. Dotarłem do protokołu z zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, które złożyła inna osoba. Ona też miała być przez P. katowana podczas przesłuchania w 2007 roku. Prokuratura potwierdziła, że tak było, ale odmówiła wszczęcia dochodzenia, uznając, że policjant działał pod wpływem silnych emocji. Trudno więc nie przyjąć, że Tomek też był przez P. bity.
Było ogromne parcie, żeby "tego zwyrodnialca" zatrzymać, osądzić i ukarać.
"Gazeta Wyborcza" cytowała niedawno słowa Lecha Kaczyńskiego, który był wówczas ministrem sprawiedliwości. Rzeczywiście mówił on, że trzeba zwyrodnialca złapać. Że są trzy dowody: kod DNA, włosy i ślad zapachowy, a prokuratura nie potrafi nic zrobić. Moim zdaniem wyglądało to tak, że adwokatka, Ewa Szymecka, pełnomocniczka rodziny zamordowanej Małgosi, pojechała do ministra Kaczyńskiego zreferować sprawę i pewnie powiedziała, że trzeba z nią coś zrobić. I Lech Kaczyński powiedział: "No to zróbcie", a prokuratorzy źle odczytali jego intencje. Jestem pewny, że Lech Kaczyński nie kazał zamknąć Tomasza Komendy, tylko kazał wyjaśnić sprawę i zamknąć winnego. Trwała ona już trzy lata, a zabójcy nie było. Trudno się dziwić rodzinie ofiary, że interweniowała u ministra sprawiedliwości.
Tomasz Komenda tym winnym nie był.
Już podczas spotkania w 2006 roku powiedział mi, że jest niewinny. Ale wtedy wyrok 25 lat więzienia, jaki dostał, był już prawomocny. Nie przyjechałem więc do niego, żeby zrobić reportaż o jego niewinności, tylko żeby go zapytać o pozostałych sprawców. Rozmawiając z nim, przyjąłem więc, że jest winny, bo przecież dowodem był odcisk jego szczęki na piersi Małgosi. Potem dostrzegłem, że owszem, dowody są stuprocentowe, tylko Tomek się w tej sprawie nie zgadza.
Poprosiłem więc o wgląd do akt sprawy Tomka. Przesiedziałem parę ładnych dni w archiwum sądu, analizując dokumenty. Nie pasowało mi, dlaczego chłopak, który w zasadzie nigdy nie wyjechał poza Wrocław, bardzo nieśmiały, nigdy niekarany, a nawet nielegitymowany przez policję, nagle znajduje się w noc sylwestrową 30 kilometrów od domu, gwałci i zabija. Nie trzymało się to kupy. Niestety, kupy trzymały się dowody. Ale podskórnie czułem, że ta sprawa do mnie wróci.
I wróciła.
Szkoda, że dopiero po 12 latach. Może lepiej byłoby wrócić do sprawy Tomka w 2008 czy 2009 roku, gdy sądzono go za inny gwałt - na Bożenie H., zgwałconej kilka miesięcy wcześniej niedaleko Miłoszyc. Wtedy, na podstawie dowodów biologicznych, praktycznie takich samych jak w "sprawie miłoszyckiej", Tomka uniewinniono. Sąd wówczas uznał, że prawdopodobieństwo, że ślad biologiczny pozostawiony na miejscu gwałtu Bożeny H. jest śladem biologicznym Tomasza Komendy, jest zbyt małe, by go skazać. No ale nie wróciłem.
Impuls pojawił się dopiero w zeszłym roku, gdy dowiedziałem się, że zatrzymano Ireneusza M., podejrzanego o udział w gwałcie i morderstwie Małgosi. Od razu pojechałem do wydziału zamiejscowego Prokuratury Krajowej we Wrocławiu, żeby porozmawiać z prokuratorem Tomankiewiczem. "Panie prokuratorze, a co z Tomkiem?". On mówi: "Jak to co? Tomek jest skazany prawomocnymi wyrokami". Wiem, że wtedy nie mógł mi jeszcze nic powiedzieć.
Smutne.
Mówię: "Panie prokuratorze, przecież pan wie, że skazano niewinną osobę". I zaczęliśmy rozmawiać o Tomku. "Nie ten człowiek" - powtarzałem. Prokurator nic nie odpowiedział, ale przy kolejnym spotkaniu było już jasne, że on wie i ja wiem, że to nie Tomek. Gdy dowiedział się, że mam kontakt z mamą Tomka, która wprost mówiła mi, że wie, że prokuratura przygotowuje wniosek o wznowienie postępowania w jego sprawie, zapytałem go, co jest w tym wniosku. Prokurator odpowiedział, że wszystko poza jedną, najważniejszą opinią, która ostatecznie rozstrzygnie o niewinności Tomasza Komendy.
Wtedy pojawiła się nadzieja, że Tomek wyjdzie na wolność?
Było to już tylko kwestią czasu. Tomek mógł wyjść w październiku lub w listopadzie. Albo w grudniu 2017 roku. Ale wyszedł w marcu 2018. Biegli w Polsce działają tak, jak działają. Ktoś powie, że opieszale, ale nowe opinie trzeba było przygotować bardzo solidnie. Więc Tomek niepotrzebnie przesiedział jeszcze pół roku.
Czyli w sumie 18 lat.
Racja. Mógł wyjść jednak pół roku wcześniej, tylko biegli z Poznania jeszcze sporządzali opinię dotyczącą właśnie tego nieszczęsnego uzębienia. Ostatecznie uznali, że zęby Tomasza Komendy nie odcisnęły się na piersi Małgosi K.
Chyba zaczynam się gubić. Zęby Tomasza Komendy nie okazały się jednak jego zębami?
Przy sprawie Tomka pracowało dwóch biegłych. Jednym z nich był pracownik z laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Drugim był doktor K. Cóż, chyba policji bardzo zależało na tym, by zęby Tomka zgadzały się ze śladami, które sprawca pozostawił na ciele ofiary. Zęby Tomka po prostu zostały w opinii biegłych dopasowane do tych śladów.
To znaczy, że tę opinię sfabrykowano?
To wyjaśni prokuratura w Łodzi. Ja jestem pewny, że została sfabrykowana opinia osmologiczna. Psa nie da się zmusić, by wywąchał tę czy inną osobę. Ktoś musiał mu coś podłożyć, żeby na podstawie zapachu czapki znalezionej na miejscu zbrodni wskazał, że należała do Tomka. A jeśli chodzi o opinię dotyczącą uzębienia, to. skoro dzisiaj wiemy, że to w stu procentach nie są zęby Komendy, to chyba sama potrafisz wyciągnąć wnioski.
A badania DNA?
Wówczas były tak niedokładne, że wskazały Tomka. Dziś już wiadomo, że to Ireneusz M. i Norbert B. pozostawili ślady na ubraniach Małgosi. Koniec lat 90. to był w Polsce początek badań genetycznych. Służby się nimi zachłysnęły. Policjanci mówili, że w końcu mają mercedesa wśród maluchów. Okazało się jednak, że badania metodą PolyMarkera [oznaczanie DNA w latach 90. - przyp. red.] były wtedy bardzo niedokładne. Ty akurat byś w nich nie wyszła, bo jesteś odmiennej płci, ale w zasadzie każdy mężczyzna mógłby wyjść. Ja, prokurator, który badał sprawę, czy policjant prowadzący śledztwo. Każdy.
Nawet prokurator, który wnioskował do sądu o tymczasowy areszt Tomka, jak mi potem przyznał, nie miał stuprocentowej pewności, że na miejscu zbrodni znaleziono jego DNA.
Zatem dlaczego wnioskował?
Uważał, że trzeba zastosować areszt, żeby wykonać w tym czasie szereg innych czynności, które ewentualnie potwierdzą, że to jest sprawca. Ale ich nie wykonano.
Po co, skoro mieli Tomka.
Szkoda tylko, że nikt nie szukał drugiego i trzeciego sprawcy.
Cóż, chory system.
Większość ludzi, którzy siedzą w więzieniach, jest winna. Ale wiele spraw, na które trafiłem podczas 20 lat pracy, jest podobnych do historii Tomka. Może nie są aż tak wstrząsające, ale ci ludzie siedzą niewinnie. To sprawy oparte na tym, że ktoś kogoś pomówił, ktoś coś usłyszał. Zwykle jest to świadek koronny bądź osoba, tzw. "60", która chce skorzystać z dobrodziejstwa, jakim jest nadzwyczajne złagodzenie kary w zamian za zeznania [z artykułu 60 kk korzystają skruszeni przestępcy, którzy chcą zmniejszyć sobie wymiar kary, przekazując organom ścigania istotne informacje o przestępstwach; jest to instytucja tzw. małego świadka koronnego - przyp. red.]. Nie ma dowodów, ale są zeznania jakiegoś skruszonego gangstera, co do którego wiarygodności można mieć duże wątpliwości.
Opowiesz jakąś podobną historię?
W Białymstoku siedzi za zabójstwo facet skazany na dożywocie. Bez dowodów. Sama Helsińska Fundacja Praw Człowieka ma ostatnio cztery sprawy, w których ludzi zamknięto w więzieniu niewinnie. Na moim biurku leży teraz około 150 listów z prośbą o pomoc. Przyznam, że po pobieżnym sprawdzeniu w 97 procentach spraw okazuje się, że nie są to ludzie niewinni. Ale pozostaje 3 procent historii, nad którymi trzeba się zastanowić.
Żeby potem nie mieć wyrzutów sumienia, jak w przypadku Tomka?
Widzisz, kiedy ja miałem wyrzuty sumienia, że nic się nie dzieje, Tomek mnie uspokajał. To jest taki gość. Przez kilka miesięcy przed uniewinnieniem dzwonił do mnie regularnie i pytał, co w jego sprawie. "Czekamy na opinię" - tłumaczyłem. Minął styczeń, luty, marzec, a jej dalej nie było. "Grzesiek, nie martw się" - mówił mi Tomek. "Czekam już 18 lat, więc miesiąc w tę czy w tamtą nie robi mi żadnej różnicy". Mi robiło.
Powiedz, jak Tomek zmienił się po wyjściu na wolność?
Tomek żył w więzieniu w trudnych warunkach. Dorósł, stał się dojrzałym facetem. Wiesz, ja w 2006 roku poznałem dziecko. Gdy on wyszedł na wolność, znalazł się w zupełnie innym świecie. Nie poznał go. Od razu rzucili się na niego dziennikarze, więc uznałem, że trzeba go trochę odizolować.
Pamiętam, jak przyniosłem mu telefon komórkowy. Wyjął go z pudełka i od razu chciał dzwonić. Dobrze, że w domu byli bracia, którzy uświadomili mu, że trzeba jeszcze kupić kartę. Teraz Tomek z telefonem radzi sobie świetnie, ale Internetu wciąż nie potrafi obsługiwać. Nie do końca poznaje też Wrocław. Parę tygodni temu poszliśmy na miasto do knajpy. Tomek powiedział, że mnie zaprowadzi, ale się zgubił. Zamiast 20 minut szliśmy półtorej godziny.
Wciąż mieszka z rodzicami?
Tak. Mama Tomka jest administratorką i sprzątaczką w kilku blokach. Chcieli z ojcem jechać na kilka dni do Polanicy, ale nie mogła znaleźć zastępstwa. "Mamo, zastąpię cię" - powiedział Tomek. Przez tydzień codziennie od rana chodził po osiedlu i mył klatki schodowe. Z relacji jego brata wiem, że robił to bardzo dokładnie, wręcz perfekcyjnie. Około południa wracał do domu i przez resztę dnia spał, bo był taki zmęczony. Ludzie, którzy go rozpoznawali, kiedy sprzątał, gratulowali mu, że wyszedł na wolność. A on po prostu im dziękował i sprzątał dalej. To bardzo skromny człowiek.
Tobie też dziękował za pomoc?
Raczej ja jemu. Przez pół roku podczas pisania książki "25 lat niewinności. Historia Tomasza Komendy" sporo się od niego nauczyłem. Poznałem jego wspaniałą, skromną rodzinę, z którą warto było spędzić czas.
Mogę ci też powiedzieć, że właśnie piszę drugą książkę, tym razem o jego mamie. Pani Teresa jest bohaterką, naprawdę. Jej życie nie było usłane różami. I nie chodzi tylko o Tomka.
Uparcie walczyła o syna, prawda?
Była na każdej rozprawie, nie przegapiła ani jednego widzenia. Jeździła do zakładu karnego, kiedy tylko mogła, prosiła o dodatkowe spotkania z synem. Kupowała mu karty telefoniczne, wypruwała sobie żyły. Wbrew temu, co się mówi o więźniach, nie utrzymywało go państwo. Utrzymywała go matka.
Co masz na myśli?
Tomek nie zjadłby normalnego posiłku, gdyby nie pani Teresa. Przywoziła mu jedzenie i dawała na widzeniach. Bo jako pedofilowi inni więźniowie zabierali Tomkowi jedzenie lub je wyrzucali. Papierosy palił w WC, żeby inni nie widzieli, że je ma. Bo też by mu zabrali. Z profesorem Zbigniewem Ćwiąkalskim wyliczyliśmy, że między 400 a 600 złotych miesięcznie kosztował mamę Tomka pobyt syna w więzieniu. W więzieniu, do którego wsadzono go niewinnie.
Profesor Ćwiąkalski domaga się dla Tomka 18 milionów zadośćuczynienia. Nie mam wątpliwości, że tyle mu się należy, na tyle zasługuje. Prokuratoria Generalna, która będzie reprezentowała Skarb Państwa, pewnie powie: 6 milionów. Myślę więc, że realnie Tomek może liczyć na 8-9 milionów. Czy to dużo? Bywam w zakładach karnych. Nie chciałbym tam spędzić jednego dnia.
Czy Tomek zdradził ci, co zrobi, jak dostanie zadośćuczynienie?
Kiedyś marzył o myjni samochodowej. Jeśli zdecyduje się zostać w kraju, a tego jeszcze nie wie, i założy tę myjnię "U Tomasza Komendy", to przypuszczam, że ty czy ja będziemy musieli stać w kolejce, by się do niego dostać.
Chętnie bym postała, żeby mu uścisnąć dłoń.
Tomasz Komenda stanie się marką jedyną w swoim rodzaju.
Grzegorz Głuszak. Z dziennikarstwem związany od 20 lat. Siedmiokrotnie nominowany do nagrody Grand Press, wyróżniony na festiwalu Camera Obscura. Jego ulubiona tematyka to przestępczość zorganizowana i meandry polskiego wymiaru sprawiedliwości. Autor reportażu o Tomaszu Komendzie oraz pierwszy dziennikarz, który uwierzył, że w więzieniu siedzi niewinny człowiek.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.