Rozmowa
Agnieszka Dąbrowska (fot. Bartosz Krupa / East News)
Agnieszka Dąbrowska (fot. Bartosz Krupa / East News)

Dlaczego zostaje się konsultantką ślubną?

- Bo się to lubi. Tylko nie od razu się o tym wie. Opowiem pani po kolei. Po urodzeniu dziecka, w 1988 roku wróciłam do pracy w Peweksie i okazało się, że moja nowa pensja to tyle, co dwudniowy utarg mojego męża, który właśnie zaczął handlować masłem na ulicy. Poza tym właśnie wybieraliśmy się na bal i nie mogłabym nigdzie znaleźć ładnej sukienki.

I nie poszła pani na ten bal?

- Poszłam, ale wtedy właśnie pomyślałam, że założę butik z balowymi sukienkami. I dokładnie w 1991 roku, w miejscu, w którym teraz rozmawiamy, na warszawskiej Pradze, otworzyłam taki butik. Dziś prowadzę tutaj salon sukien ślubnych.

Skąd w tamtych czasach brała pani ładne sukienki?

- Kupowałam je od polskiej firmy, która szyła suknie ślubne i balowe dla klientów w Stanach Zjednoczonych. To, co im zostawało, jak mieli jakieś "odrzuty", sprowadzałam do swojego butiku. Jednocześnie zaczęły do mnie przychodzić panie, które kupiły sobie sukienkę za granicą, włożyły raz i więcej nie chciały jej nosić. Proponowały, żebym te sukienki od nich odkupywała. I w ten sposób prowadziłam też komis.

Nie brakowało klientek na balowe suknie?

- Wręcz przeciwnie. Ludzie chętnie chodzili chociażby na sylwestry. Dwa tygodnie wcześniej przywoziłam 30 sukienek, a w salonie ustawiała się długa kolejka. Klientki wyrywały sobie te sukienki z rąk. Wtedy w sklepach nic nie było, a moje ceny nie były wygórowane. Celowałam w klasę średnią. Bogaci jeździli na zakupy do Paryża.

Targi mody ślubnej w Warszawie, rok 2000 (fot. Agencja Gazeta)

No dobrze, ale jak z sukien balowych przeszła pani do ślubnych?

- Klientki, które przynosiły mi do komisu suknie balowe, zaczęły przynosić też ślubne. To były prawdziwe perełki! Tych sukien przybywało, a i zainteresowanie klientek rosło. Proszę pamiętać, że na początku lat 90. w Warszawie było osiem salonów ślubnych, a teraz jest ich koło setki. Niełatwo było zaspokoić głód ślubny wszystkich warszawianek. Poza tym wiele salonów oferowało modele naprawdę drogie. Taniej więc było suknię wypożyczyć. I właśnie tym się zajęłam.

Ile kosztowało wypożyczenie sukni ślubnej?

- Przeliczając na dzisiejsze realia, około 1200 zł. Ale miałam też przepiękne suknie z Włoch, które wypożyczałam za około 2500 zł, a były warte dwa razy tyle. Na tamte czasy to było naprawdę sporo. Pamiętam, że największą popularnością cieszyła się wtedy suknia cała w falbanach na dole, ale nie wszerz, tylko wzdłuż. Zainspirowana szukałam kontaktu z kolejnymi firmami od sukien ślubnych i z czasem zaczęłam je też sprzedawać. Zwłaszcza że coraz więcej klientek wolało suknię kupić, niż pożyczyć.

Skąd pani brała te suknie?

- Na początku od polskich producentów. Zachodnich unikałam, bo bałam się, że przesyłka może nie dotrzeć na czas. Ale tylko do pierwszych targów mody ślubnej, na których szwedzka firma wystawiła sukienki, od których nie mogłam oderwać oczu. Satyna, hafty, kamyki, zdobienia... Do tego kolory, których u nas nie było: ivory, czyli złamana śmietankowa biel, szary, pudrowy róż, mięta... Zaryzykowałam, i to był strzał w dziesiątkę. Nawiasem mówiąc, dziś 95 procent sukien ślubnych, które sprzedaję, to właśnie ivory. Potem zaczęłam sprowadzać też modele hiszpańskie, francuskie i angielskie.

Włoska suknia ślubna, rok 2000 (fot. Marzena Hmielewicz / Agencja Gazeta)

Czym się różnią suknie ślubne Polek od chociażby tych, które wybierają Francuzki?

- Gdybyśmy pojechały dzisiaj do Paryża, to zobaczyłybyśmy suknie o wiele bardziej ekstrawaganckie. Szalone, z wielkimi kokardami czy kołnierzami. Takich modeli do salonu nie biorę, bo się nie sprzedają. Polki są bardziej zachowawcze, wolą iść do ślubu w klasycznej sukni. Lekkiej, bez usztywnień, z jedwabnego szyfonu. Albo klasycznej, koronkowej.

Choć niedawno miałam pannę młodą, którą ubrałam na czarno. To było w zeszłym roku. Przepiękna kobieta, blondynka, zamówiła najpierw suknię w beżu. Potem zapytała: - A co by było, gdybym ją zamówiła jednak w czarnym kolorze? Mówię, że jak dla mnie - odjazd. Zwłaszcza że ślub był cywilny. Do tego włożyła srebrne buty. Wyglądała zjawiskowo.

Oryginalne suknie podobają się też panom młodym?

- Według mnie pan młody w ogóle nie powinien się w to mieszać. Tak można go zaskoczyć. Ja nie widziałam jeszcze brzydkiej panny młodej, każda wygląda magicznie. I pan młody musi tę magię dostrzec. Kiedyś para pokłóciła się u mnie, bo on chciał "księżniczkę", a ona "rybkę". Znalazłam rozwiązanie. Do "rybki" uszyłam wielką, tiulową spódnicę. Tiul do kościoła, rybka na wesele. Chłopak, jak ją zobaczył w "rybce", to się popłakał ze wzruszenia.

Współczesne suknie ślubne (fot. Bartosz Krupa / East News)

Jacy są młodzi ludzie, którzy przychodzą do pani salonu?

- Jedni są dobrze wychowani, inni mają w tej kwestii elementarne braki. Mówią do mnie: - Weź podaj mi tę sukienkę !, albo do narzeczonej: - Zdejmij to, bo to jedno wielkie g... ! Najczęściej są to ci tak zwani nowobogaccy, którzy w miarę szybko do czegoś doszli, ale nie wiedzą, czym jest pokora.

Chcą się żenić?

- Dla większości ślub z ukochaną osobą jest bardzo ważny. Ale zdarza się też, że dziewczyna mierzy sukienkę i mówi: - A co to za różnica czy ta, czy tamta ? Najwyżej się rozwiodę i wezmę kolejny ślub. To mi się nie podoba. Nie podoba mi się też silna ingerencja rodziców. Przyszła do mnie kiedyś fajna dziewczyna z rodzicami. Wcześniej wybrała sobie sukienkę i bardzo chciała, żeby mama ją zaaprobowała. Gdy mama powiedziała, że jej się nie podoba i że absolutnie nie da na nią pieniędzy, dziewczyna przed nią klęknęła. Płakała, prosiła o tę suknię, ale mama obróciła się i wyszła z salonu. Dwa tygodnie później mama wróciła i powiedziała, że chce zamówić suknię, którą wybrała jej córka. Okazało się, że tata panny młodej zmarł. - Marzeniem mojego męża było, żeby córka poszła do ślubu właśnie w tej sukni - wyjaśniła. I tak się stało.

Bywa też pani świadkiem ślubnych skandali?

- Kiedyś na wieczór kawalerski z panami pojechała świadkowa. I wylądowała w łóżku z przyszłym panem młodym, a potem wyszła za niego za mąż. Każdej dziewczynie, która w podobnej sytuacji przychodzi do mnie z płaczem tłumaczę, że to był palec boży. Że gdzieś jest ktoś dla niej, kto da jej więcej szczęścia. Dopiero co wczoraj przyszła do mnie po suknię dziewczyna, która spotykała się z chłopakiem przez osiem lat. Gdy zaczęli załatwiać ślubne formalności, pojawiły się kłótnie. O wszystko. I się rozstali. Okazało się, że później poznała innego, za którego właśnie wychodzi. Znalazła bratnią duszę.

Zdarza się, że śluby są odwoływane. Nawet w ostatniej chwili (fot. pixabay.com)

Czyli skończyło się dobrze.

- Z kolei innym razem, na dwa tygodnie przed ślubem dziewczyna przyjechała odebrać suknię z narzeczonym i fotografem, który robił zdjęcia. Nagle chłopak mówi: - Ja cię bardzo kocham, ale jednak się z tobą nie ożenię. I odszedł. Dziewczyna dostała takiego szału, że porwała suknię na strzępy. Wie pani, jaka jest pointa? Chłopak wrócił po paru minutach z kwiatami i oznajmił, że to był tylko żart. Mało śmieszny.

A zdarza się, że dziewczyna przychodzi i mówi: "Ślubu nie będzie!"?

- Tak. Chociaż zwykle to panowie wycofują się ze ślubu właśnie wtedy, gdy dziewczyna ma już zamówioną suknię ślubną. Dla niedoszłej panny młodej, poza tragedią życiową, ma to też wymiar finansowy - zadatek to zwykle połowa wartości i nie zwraca się go. Dziewczyna może wtedy jedynie odstąpić od umowy. Nie odbiera wtedy sukni i nie musi płacić całej ceny. I tak bywa.

Teraz moją klientką jest pani, która miała brać ślub rok temu, ale jednak nie mogła, bo zmarł jej ojciec. Żeby nie straciła zadatku, pozwoliłam jej zrealizować go w ciągu dwóch lat. Właśnie do mnie przyszła, wychodzi za mąż. Za tego samego chłopaka.

Chodzi pani na śluby swoich klientek?

- Czasami idę, choć na wesele już nie. Przy wybieraniu sukni między klientką a konsultantką rodzi się szczególna więź. Bywa też, że klientki przychodzą pochwalić się dziećmi albo przyprowadzają koleżanki.

W przypadku salonu ślubnego chyba trudno mówić o stałych klientach.

- A właśnie, że nie do końca! Jakieś sześć, siedem lat temu przyszedł do mnie chłopak z narzeczoną. Fajna para. Zamówili sukienkę, wzięli ślub. Trzy lata później chłopak pojawia się ponownie. Mówi: - Pani Agnieszko, przyprowadziłem moją narzeczoną. Okazało się, że z żoną rozwiódł się po miesiącu. Gdy razem zamieszkali, stwierdzili, że kompletnie do siebie nie pasują. Jego druga narzeczona też kupiła u mnie sukienkę i z tego, co wiem, nadal są małżeństwem. Trzeci raz do mnie w każdym razie nie przyszedł.

Odwołanie ślubu nie dość, że jest dramatycznym wydarzeniem, to ma także skutki finansowe (fot. pixabay.com)

Robi pani coś, gdy widzi, że narzeczeni do siebie nie pasują?

- Nie oceniam tego. Aczkolwiek pamiętam pewną parę - ona zjawiskowa, skromna i delikatna, on - okropny. Tylko weszli i on oznajmił: - Ja płacę, ja wybieram . Nie zwracałam na niego uwagi, rozmawiałam tylko z dziewczyną. Niestety, ona w ogóle nie miała głosu. Kiedyś faceta, który podczas przymiarek krytykował narzeczoną, że jest gruba, po prostu wyprosiłam z salonu. Po paru godzinach wrócili, ale już się nie odzywał. Dziewczyna postawiła na swoim.

Miała pani inne nieprzyjemne sytuacje?

- Jedna z klientek zamówiła sukienkę rozmiar 48, około stu centymetrów w talii. Gdy cztery miesiące później przyszła po odbiór, nie poznałam jej. Szczupła, rozmiar 36. - Tak, schudłam - stwierdziła. Wyglądała przepięknie, tylko że ja zostałam z sukienką, w którą by weszły dwie takie jak ona. Nie było już czasu na sprowadzenie drugiej. Oddałam więc suknię do krawcowych, a te pocięły ją na 76 elementów. Zapłaciłam majątek. Od tej pory mam w umowie paragraf o tym, że klientka musi dopłacić, jeśli zmieni jej się rozmiar.

Zobacz wideo 100 lat sukienek na komunię. Polskie gusta od 1915 roku

Wierzy pani w ślubne przesądy?

- Osobiście nie wierzę, ale niektóre wciąż funkcjonują w środowisku. Popularny wśród par młodych to na przykład ten, że ślubu nie należy zawierać w miesiącach, w których nazwie nie ma "r". To przynosi pecha. Zgodnie z innym, wiązanka panny młodej może być z róż, ale tylko wtedy, gdy kwiaty pozbawione są kolców, żeby życie przyszłych małżonków pozbawione było przykrości. Pantofelki panny młodej powinny z kolei stać na parapecie, co zapewni parze szczęście i ładną pogodę. Niektórzy twierdzą też, że deszcz w dniu ślubu zwiastuje łzy w małżeństwie.

Pocałunek pary tuż po złożeniu przysięgi ma zapewniać wzajemną wierność. Panna młoda powinna mieć coś białego - to oznacza czystość uczuć, coś niebieskiego - ma zapewnić wierność małżonka, coś nowego - gwarantuje dostatek, coś starego - zapewnia wsparcie krewnych i przyjaciół, coś pożyczonego - gwarantuje życzliwość teściów. Mówi się też, że pan młody nie powinien widzieć swojej wybranki w sukni przed ceremonią, żeby zachwyt ukochaną pozostał mu na całe życie. Ale wie pani, że młodzi są do przodu... Pobierają się trzynastego, biorą ślub w maju czy w kwietniu, czyli w miesiącach bez "r" w nazwie. Dziś jedynym kryterium jest budżet - wezmę ślub w piątek, bo wtedy jest tańsza sala i orkiestra. To jest dziś najważniejsze.

Agnieszka Dąbrowska . Pasjonatka tańca, po pracy relaksuje się pracą w ogródku i grillem w przyjaciółmi. Od 25 lat prowadzi salon sukien ślubnych w Warszawie. Skończyła handel zagraniczny. W latach 80. pracowała w Peweksie. Przeprowadza metamorfozy przyszłych pań młodych w programie TLC "Salon sukien ślubnych". Jej córka założyła firmę, która projektuje suknie ślubne.

Angelika Swoboda . Ekspert showbiznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.

(fot. Publio.pl)