
"Autobiografia apetyczna". Życie Magdy Gessler podane jak na talerzu...
- Od kiedy pamiętam, w centrum mojego zainteresowania leżały smak, zapach i kolor. Dzielę się tą fascynacją w moich książkach i felietonach, jednak rzadko kiedy podkreślam to, że wiedza, którą w nich przekazuję, ma swoje źródło w latach doświadczeń. Lepszych i gorszych, zawsze pouczających. Wszystko, co robię, mówię czy piszę, z czegoś wynika, moje porady mają realne podstawy. Wielokrotnie spotykam się z twierdzeniem, że wyciągam królika z kapelusza, z pewnością i pani przeczytała na mój temat w internecie niejedną opinię, ot, choćby taką, że nie umiem gotować. Wkurza mnie to, bo niby jakim prawem tak kategorycznie osądza mnie ktoś, kto swoją wiedzę o mojej pracy czerpie z jednego odcinka telewizyjnego widowiska? Dlatego marzyłam o opisaniu mojej pasji poprzez ciąg wydarzeń, które ją stworzyły. O opowieści uzasadniającej moje dzisiejsze wybory, które tak wielu ludzi wciąż usiłuje dyskredytować.
To bardzo osobista opowieść.
- Myślałam o tej książce od dawna. Nigdy nie było dobrego momentu na jej napisanie, bo niewątpliwie jest to tekst, który wymagał ode mnie dalece większego skupienia, przemyśleń, powrotów pamięcią do minionego czasu niż prosta książka z przepisami. Wokół mnie codziennie dzieje się dużo, nieustannie pracuję, brakuje wytchnienia. Codzienne przemierzanie Polski wszerz i wzdłuż nauczyło mnie jednak przełączać się na inny poziom skupienia podczas jazdy samochodem. Pewna nieuchronność czasu podróży i brak zewnętrznych bodźców wymuszają koncentrację, reperują pamięć i generują w głowie obrazy z dużo większą wyrazistością, niż mogłabym to sobie wymarzyć, siedząc choćby z herbatą przy kominku. Wtedy na pewno znalazłabym milion innych spraw, którymi chciałabym się zająć lub o których wolałabym pomyśleć.
To żadna tajemnica, że Magda Żakowska napisała tę książkę przez telefon. Ona pytała, ja opowiadałam, a naszym jedynym zmartwieniem był zasięg mojej komórki, który wbrew pozorom w niektórych regionach Polski wcale nie jest tak oczywisty. Inaczej "Autobiografia apetyczna" nie powstałaby nigdy.
Dla mnie ta książka jest magiczna. Pani życie nie zawsze było łatwe - straciła pani wcześnie pierwszego męża i córeczkę - ale zawsze niesamowicie ciekawe.
- Moje życie jest nieustanną, fascynującą przygodą. Ale zaskoczę panią - gdyby ktoś w dzieciństwie powiedział mi, że to wszystko, co opisałam w książce, wydarzy się naprawdę... uwierzyłabym bez wahania. Miałam sześć lat, gdy bardzo wyraźnie poczułam, że moje życie nie jest i nie będzie zwyczajne.
Do trzeciego roku życia mieszkała pani u dziadków.
- Pamiętam bezwarunkową miłość, jaką byłam otoczona, i zapach fiołków, jakimi dziadek obdarowywał babcię. Ich wzajemna miłość i uczucie, jakim mnie darzyli, była dla mnie błogą ostoją i dawała poczucie bezpieczeństwa.
Naprawdę była pani niejadkiem?
- Tak, dokładnie opisałam to w książce. Zdarzały się wyjątki, np. makowiec mojej babci, który bez zażenowania potrafiłam pochłonąć niemal w całości, ale generalnie grymasiłam i plułam jedzeniem. Dziadek stawał na rzęsach, żeby ugotować mi cokolwiek, co nie wylądowałoby na podłodze.
To właśnie po dziadku odziedziczyła pani talent do gotowania i pieczenia?
- Nie tylko. Cała rodzina była mocno zaangażowana w kulturę smaku. Babcia Halina miała w Słupsku pierwszą w tym mieście powojenną cukiernię. Choć jednak wszyscy w taki czy inny sposób byli zaangażowani w gotowanie, to smaki, które pamiętam z dzieciństwa, były w większości wynikiem bardziej degustacji niż codziennych posiłków. Wszyscy w rodzinie przekazywali sobie smaki do poznania, i to w sposób odwrotny do tego, do którego niby jesteśmy przyzwyczajeni. Choć babcia Irena była w domu traktowana jak kulinarne guru, to jednak moja mama otwierała ją na nowe smaki. Podobnie ja, choć wielu rzeczy nauczyłam się od babci i mamy, zaskakiwałam mamę smakami, które odkryłam sama. W ten sposób udało nam się stworzyć przedziwną tradycję, taki rodzinny konglomerat smaków, kontynuowany zresztą po dziś dzień - moje dzieci też potrafią mnie zadziwić tym, co same odkryją. Niedawno Tadeusz przygotował dla mnie genialne połączenie topinamburu z czerwoną kapustą. Chyba nie wpadłabym na to sama.
Wynosimy z domów pewne fundamenty smaku, uczymy się szacunku do produktów. Bez tej podstawy niczego dobrego w kuchni stworzyć się nie da. Ważna jest też swoboda, jaką daje się dziecku w kuchni, bo dzięki niej buduje ono swoją przyszłą kulinarną odwagę i fantazję.
Nie bała się pani tak obnażyć? Ta książka nie jest laurką dla najbliższych. To niezwykle szczera opowieść o tym, jacy byli.
- Tak już jest ten świat urządzony, że wchodząc z kimś w relację, choćby odległą, oddzieloną telewizyjnym ekranem, każdy zastanawia się, dlaczego ktoś jest taki, a nie inny. Opinię o kimś wyrabiamy sobie na podstawie dostępnych danych, a gdy tych danych brakuje, zaczynamy tworzyć niestworzone historie. We współczesnym świecie coraz rzadziej jednak szukamy pogłębionych informacji na jakiś temat, bo coraz szybsze media codziennie przekonują nas, że do sformułowania opinii wystarczy jedno zdanie. Nie oczekuję, że każdy, kto publicznie wygłasza opinie na mój temat, sięgnie po tę książkę. Mówię jedynie, że jeśli chce to robić odpowiedzialnie, to z elementarnej uczciwości powinien ją przeczytać.
Od kiedy pamiętam, moim imperatywem było rozdawanie siebie innym, karmienie ich, obdarowywanie. Mocno wierzę w to, że osoba, której ze szczerego serca coś ofiaruję, nie będzie żywiła wobec mnie niegodziwych zamiarów. Życie wielokrotnie weryfikowało tę naiwną wiarę, ale ja bez dawania nie potrafię żyć. Ta książka chyba trochę wyjaśnia, skąd wzięła się we mnie ta potrzeba. Oczywiście nie mam złudzeń co do odbioru "Autobiografii..." i spodziewam się, że nie wszyscy będą nią zachwyceni, ale z drugiej strony nie zawiera w sobie żadnej historii, której jakakolwiek opisana w niej osoba mogłaby się wstydzić. Może się komuś nie podobać moja interpretacja pewnych wydarzeń, ale ja naprawdę nie chciałam ulegać dyktatowi politycznej poprawności. Polska to kraj miliona stereotypów. Mamy tak wiele rzeczy, o których "nie wypada" mówić, że zaczynamy się gubić w tym, co jest prawdą, a co nie. Wydaje mi się, że poza warstwą biograficzną lektura tej książki może pomóc jej czytelnikom w dotarciu do swoich własnych prawd, w lepszym przetrwaniu kryzysów. Jeśli jej przeczytanie doprowadzi kogoś do odbycia szczerych rozmów, będę naprawdę szczęśliwa.
To także szczera opowieść o Magdzie Gessler - rozpieszczonym maluchu, który nie mówił do trzeciego roku życia. Uważa pani, że prawem wzajemności wobec siebie też musiała być krytyczna?
- Tu nie chodzi o wzajemność, tylko o uczciwość wobec czytelników i siebie samej. Przy tworzeniu tej książki sama musiałam odpowiedzieć sobie na wiele trudnych pytań. Jeśli ktoś chce zrozumieć, kim jest dziś, musi zagłębić się w to, kim był kiedyś, a mierząc się z nieuniknionymi pytaniami o zasadność własnych wyborów, dochodzi w końcu do samego ich źródła. Dochodzi do zdarzeń, które kształtowały teraźniejszą osobowość. To wymaga bezkompromisowości i odwagi, bo choć prawda w teorii nie jest obciążona ryzykiem, to konsekwencje jej poznania, owszem, bywają ryzykowne.
Opisuje pani rywalizację z bratem, Piotrem. Skończyła się wreszcie?
- Rywalizację, o której pani mówi, odczuwałam jedynie w dzieciństwie. Odsyłam do książki po zrozumienie jej powodów. Nie mam do niego o to pretensji, to raczej on był ofiarą tego, że kochano go za bardzo. Potem nasze relacje stały się bardzo ciekawe i dobre. Podczas studiów w Madrycie przyjeżdżałam na krótko do Warszawy. Byliśmy wtedy mocno zaprzyjaźnieni, mieliśmy wspólny krąg znajomych i albo razem bawiliśmy się na prywatkach, albo wyciągałam go z więzienia.
Piotr jest dla mnie osobą niesłychanie frapującą. Jego nieco utopijna wiara w potrzebę sprawiedliwości i równości społecznej jest z jednej strony rozczulająca, z drugiej czasem mnie przygnębia, bo za jej bezkompromisowe głoszenie płaci bardzo wysoką cenę. Nasze dzisiejsze relacje oparte są na miłości i... wzajemnym zdumieniu. Trudno mi czasem zrozumieć jego wybory i jestem niemal pewna, że on zupełnie nie rozumie moich. Ale to dla naszej relacji nie ma żadnego znaczenia. On jest moim bratem, ja jego siostrą.
Mama zaproponowała pani kiedyś, że jak schudnie, to za każdy zrzucony kilogram zapłaci cenę kilograma cielęciny. Podjęła pani wyzwanie?
- W książce wyjaśniam, dlaczego odmówiłam. Moi rodzice byli wtedy bardzo młodzi i popełniali błędy typowe dla wczesnego rodzicielstwa. Jestem przekonana, że moja mama nie miała pojęcia, jak tego typu metody wpływają na dziecko, jak osłabiają jego poczucie wartości, jak wbijają w poczucie winy. Złe emocje skutkują tym, że w dorosłym życiu dzieci nieświadomie powielają błędy swoich rodziców. Pamiętam moje zdumienie, gdy mój syn po latach wygarnął mi, że kiedyś zwróciłam mu uwagę przy ludziach odnośnie do jego kłopotów z nauką. Ja nawet nie pamiętałam tej sytuacji, tymczasem sam fakt, że on nosił to w sobie przez tyle lat, świadczył o tym, jak silnie był wzburzony moją niefrasobliwością. W ogóle wbijanie w kompleksy, tworzenie poczucia winy i straszenie grzechem to taka nasza, nie waham się tego powiedzieć, katolicka tradycja, mająca niewiarygodnie destrukcyjny wpływ na psychikę dziecka. Wszystkie filmy Almodovara o tym mówią, bo były przecież w takim czy innym wymiarze jego osobistym sposobem na zrzucenie z siebie podobnego balastu. Dużo bliższa jest mi w tym zakresie kultura skandynawska, która traktuje dzieci i ich potrzeby z należną im uwagą i szacunkiem.
Zdarzało się, że tata ingerował w pani życie uczuciowe. Co najmniej dwa razy odwiódł panią od ślubu - raz z "przypadkowym narzeczonym", innym razem z ognistym Hiszpanem. Jest mu pani dziś za to wdzięczna?
- Nie ma pani pojęcia, jak bardzo nie popieram takich metod. Ich bezwzględna skuteczność sprawiła jednak, że z biegiem lat sama nabieram ochoty, żeby czasem po nie sięgnąć... (śmiech).
Nie bała się pani przyznać, że rodzice byli komunistami?
- Nigdy nie napisałam, że moi rodzice byli komunistami. Ani nie mam się czego bać, ani tym bardziej nie muszę niczego przyznawać. Krótko po wojnie ludzie w Polsce mieli zgoła odmienny pogląd na komunizm i bynajmniej nie wynikał on z konformizmu, jak wielu dziś chciałoby sklasyfikować poglądy polityczne Polaków lat 50. To nawet nie była kwestia wyboru - kto w poważny sposób myślał o swojej pracy, zawodzie, pasji, ten po prostu z zaangażowaniem swój zawód uprawiał. Mój ojciec był wtedy zagranicznym korespondentem i naprawdę to uwielbiał. Do dziś jest czynnym dziennikarzem i publicystą. Jego wiedza o tamtym czasie jest nie do przecenienia, choć w internetowym, szybkim świecie pełnym prostych kalek nikt już nie ma czasu na obszerne wywody, długie teksty czy poważne rozmowy.
Szybsze są klasyfikacja, szufladka, etykieta. Nie rozumiem powodu, dla którego dziś z taką mocą usiłuje się dyskredytować takie postaci postaci jak Ryszard Kapuściński czy Wisława Szymborska. Nie rozumiem tej przemożnej potrzeby dokonywania ocen odartych nie tylko z kontekstu, ale i elementarnej wiedzy o życiu tego, kogo z nie zawsze szlachetnych powodów chce się "rozliczyć z przeszłości". Takie działanie jest nie tyle podłe, co po prostu nielogiczne, niesłużące niczemu i nikomu.
Od zawsze była pani buntowniczką, bardzo pracowitą, i to w dodatku samodzielną - sama wróciła pani na przykład z Kuby do Warszawy. I tak zostało?
- To prawda, zawsze starałam się sama o sobie decydować. Byłam przy tym do bólu uparta, choć szanowałam i szanuję uczucia osób, których moja decyzja dotyczy. W moich programach telewizyjnych tego szacunku nie widać, bo moja czterodniowa praca jest zredukowana do czterdziestu minut i wyostrzona montażem. Niewiele zostaje tego, co miłe i łagodne, bo widzowie wolą oglądać esencję najprostszych emocji. Spokój i opanowanie źle się sprzedają. Tymczasem ja nigdy nie potrafiłam obejrzeć horroru, nie tylko dlatego, że nie miałam takiej potrzeby, ale też uważałam to za totalną stratę czasu. Taki sposób pokazywania mnie staje się coraz dotkliwszy. Na swój sposób jestem uzależniona od dobrych emocji i pozytywnych doznań, których nie tylko na każdym kroku szukam, ale i sprawiam niespodzianki innym. Tak to już jest, że gdy innym wokół jest miło, wtedy i mnie pracuje się lżej.
Pozostała pani również bardzo wrażliwa na wszelkie doznania kulinarne, smaki, zapachy. Skąd w pani ta wrażliwość? Przez te rozliczne podróże?
- Moja wrażliwość wynika raczej z sumy wielu zdarzeń. Mam głęboką potrzebę poznawania jak największej liczby smaków, zapachów i miejsc. To właśnie ta pasja nie pozwala mi przez chwilę usiedzieć w miejscu. Dziś chciałabym być w Nowym Jorku, jutro w Tokio, pojutrze w Madrycie.
Który z krajów najbardziej ukształtował panią kulinarnie?
- Każdy z tych, w których mieszkałam, miał na mnie wielki wpływ, nie potrafię odpowiedzialnie wskazać jednego. Serce ciągnie do Hiszpanii, ale przecież niezwykle ważne były Bałkany, swoje piętno odcisnęła też na mnie kuchnia kubańska. Tak naprawdę jednak najważniejsze były nie tyle miejsca, co osoby. Kwintesencją tego, o co pani pyta, było podróżowanie z moją mamą. Odbyłyśmy niezliczoną ilość podróży, a każda z nich była dla mnie ważna, również z kulinarnego punktu widzenia.
Opisywany w książce synonim luksusu to pierwsze czerwone balerinki z lotniska w Kanadzie. Po nich dostała pani w Irlandii czerwony kaszmirowy sweterek. Czerwony kolor ma chyba nadal dla pani szczególne znaczenie.
- Zdecydowanie tak. Wierzę w to, że skoro góralki zakładają na rączki swoich nowo narodzonych dzieci czerwone koraliki, to wiedzą, co robią. Czerwień odstrasza złe myśli, odgania zawiść. I tę prostą, międzyludzką, i tę naszą piekielną, narodową. Nie bez powodu Tybet jest przepełniony czerwienią. To kolor filozoficzny, z nieprawdopodobną wręcz energią.
Związek z Waldemarem Kozerawskim przepowiedziała pani wróżka. Wierzy pani we wróżby?
- Trudno mówić o wierze, choć nie przeczę, że z pewnością istnieją na świecie ludzie o wyjątkowym darze, którzy po prostu widzą więcej od nas.
Czytam, że przez tydzień w miesiącu Waldemar Kozerawski jest w Polsce lub pani w Kanadzie. Parę razy pada nawet stwierdzenie "Waldek, mój obecny mąż". Czy to oznacza, że przegapiliśmy ślub?
- Na pewno nie przegapiliście wesela (śmiech).
Rozmyślnie nie wspomina pani w książce o paru osobach. Dlaczego?
- O, nie... Skoro nie ma, to nie ma (śmiech). Na pocieszenie powiem, że to nie jest moja ostatnia książka.
Magda Gessler. Najsłynniejsza restauratorka w Polsce. Jest właścicielką oraz współwłaścicielką kilkunastu restauracji, m.in. U Fukiera, która mieści się na warszawskiej Starówce. Charyzmatyczna prowadząca program " Kuchenne Rewolucje" w TVN, w którym ratuje upadające restauracje, oraz wymagająca jurorka w polskiej edycji " MasterChef" (także TVN). Skończyła malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie. Ma dwóch synów i córkę. Jej brat, Piotr Ikonowicz, jest działaczem społecznym i lewicowym politykiem. Ojciec, Mirosław Ikonowicz, był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej.
Angelika Swoboda. Ekspert show-biznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w " Gazecie Wyborczej", pracowała też w " Super Expressie" i " Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.