
Prof. Stanisław Ignatowicz: Na samym początku chciałbym, żebyśmy ustalili sobie nazewnictwo, dobrze?
Agata Porażka: Jasne.
Każdy bocian jest ptakiem, ale nie każdy ptak jest bocianem – zgoda?
Zgoda.
Naszymi ptakami będą karaczany. A w roli bocianów wystąpią karaluchy – ta nazwa przewija się często w naszych rozmowach o uciążliwych owadach. I teraz ważna informacja: każdy karaluch jest karaczanem, ale nie każdy karaczan jest karaluchem.
W Polsce trzy najpopularniejsze gatunki karaczanów to karaluch wschodni, prusak i przybyszka amerykańska. Często, zamiast mówić, że mieszkanie jest zakaraluszone, powinniśmy mówić: zakaraczanione. Albo: zaprusaczone.
W amerykańskich artykułach, między innymi w "New York Timesie", opisujących skutki użycia pestycydów, użyto słowa "cockroach", które po polsku oznacza właśnie karalucha. Czy to jest błąd ze strony dziennikarzy?
Mniej więcej taki, jakbym ja teraz nazwał panią Kasią Cichopek. No trochę by się pani zdziwiła, prawda?
Odrobinę.
To jest zupełnie inne imię i nazwisko. I podobnie jest w przypadku karaczanów. Pospolitym błędem jest używanie słowa "karaluch" na określenie całej grupy tych owadów.
Przywołuje pani artykuły odwołujące się do pracy naukowej, która dotyczy tylko prusaków, a na nie możemy mówić "karaczany".
W badaniach przeprowadzonych przez zespół entomologów z Uniwersytetu w Karolinie Północnej ustalono, że pestycydy zmieniają sposób, w jaki karaczany okazują sobie miłość. Kluczem do zrozumienia tego problemu jest glukoza. Od niej chciałabym więc zacząć i zapytać, jakie znaczenie odgrywa glukoza w karaczanim, a ściślej rzecz ujmując: prusaczym życiu?
Glukoza jest cukrem łatwo przyswajalnym zarówno przez nas, jak i przez owady. Jest bardzo chętnie wybierana przez szkodniki na "prezenty" - drobinki pożywienia, podsuwane, by okazać sobie miłość. Ale przede wszystkim może służyć za smakowite pożywienie. Dlatego też przy wytwarzaniu żelów-przynęt na karaczany chętnie wybierano glukozę. Zjadają ją i giną. I następuje sztucznie wywołana przez człowieka selekcja, w której przeżywają te, które cukrów nie lubią. Potomstwo tych osobników dziedziczy ten gen, zatytułujmy go sobie roboczo "unikaj glukozy", i powstaje rasa, która jest odporna na glukozę i zawierające ją przynęty.
Czy to, że karaczany bardziej ciągnące do słodkiego wyginą, a te, które glukoza mniej rusza, zaczną się namnażać, było do przewidzenia?
Nie, to była wielka niespodzianka. Nikt się nie spodziewał, że na glukozę w żelach wykształci się odporność typu behawiorystycznego.
Jak działa taki żel?
Żele zaczęliśmy intensywnie stosować w wielu krajach, w Polsce też od pierwszych lat dwutysięcznych. Niech pani wyobrazi sobie, że ktoś ma zaprusaczone mieszkanie. Po staremu trzeba było opryskać silnym środkiem owadobójczym niemal każdą poziomą i pionową powierzchnię, po której biegały karaczany. Każdy centymetr kwadratowy w mieszkaniu. W przypadku żelu wykładamy jego drobne kropelki w miejscach niewidocznych: pod blatem, za meblami, za lodówką. Prusaki wyczuwają tę zatrutą przynętę i same do niej przychodzą. I jest to o wiele, wiele wygodniejsze niż odsuwanie wszystkich mebli. W dodatku spryskanych powierzchni nie można przez jakiś czas myć. W mieszkaniu po takim zabiegu ciężko jest żyć. A metoda żelowania w krótkim czasie daje bardzo dobre efekty. I dlatego szybko stała się bardzo popularną metodą likwidowania karaczanów.
Prusaki potrafią teraz między innymi odrzucić podarunek z glukozą, prawdopodobnie ze względu na skojarzenie z trucizną. Niektórzy piszą, że to może być powód do radości – mniej karaluszej miłości, mniej karaluchów – inni, że do zmartwienia, bo to oznacza również, że wiele trucizn z glukozą może przestać być skutecznych. Jakie jest pana zdanie?
Zacznijmy od tego, że teraz w nauce trzeba znaleźć takie badania, powiązania, zależności, które zaimponują czytelnikom. Takie jak problemy w okazywaniu miłości. Bo to jest chwytliwe, prawda?
Sama się na to złapałam.
I ja też bym się złapał, gdyby nie mój zawód. Gwarantuję pani, że gdyby te badania zostały powtórzone na polskiej populacji prusaków, na pewno nie uzyskalibyśmy takiego samego wyniku. Co nie znaczy, że same badania nie są dobre, bo są.
Ale traktujemy te badania jako punkt wyjścia do dyskusji, jako na razie pojedynczy ewenement, którego nie możemy ekstrapolować na całą populację?
Dokładnie.
A czy karaczanów powinniśmy się zawsze bezwzględnie pozbywać? Czy są w jakikolwiek sposób przydatnymi stworzeniami?
Szkodliwość karaczanów jest niestety olbrzymia – należą do najbrudniejszych zwierząt i roznoszą czynniki chorobotwórcze wywołujące czerwonkę, tyfus, cholerę, dyfteryt, trąd, tężec, nosaciznę i gruźlicę. Z pożytecznością jest niestety cienko. W niektórych miejscach, jak Wyspy Samoa czy Indonezja, karaczany są zjadane. I nawet nie wypada odmówić poczęstunku, bo to obraza rodziny! Albo robi się z nich maści.
Z mojego punktu widzenia są o tyle pożyteczne, że można je nazwać "czyścicielami naszego środowiska". Jak się nie posprząta, to one to zrobią. Choć pozostawią po sobie odchody, o tyle "ciekawe", że zawierają związek chemiczny – feromon, który wabi kolejne karaczany w to samo miejsce. Podobnie jak w przypadku ludzi ubikacja należy do miejsc "bezpiecznych", w którym można się zamknąć i w spokoju załatwić. Gdy w zaprusaczonym mieszkaniu odciągamy od ściany lodówkę, często jest cała brązowa od odchodów, bo to miejsce jest bezpieczne.
Czy karaczany są dużym problemem w Polsce?
Największym jest pluskwa domowa, gdyż jej rasy, odporne na nowoczesne insektycydy, zostały niedawno zawleczone z krajów zachodnich do Polski. Karaczany są na drugim miejscu.
Czytając o nich, mam wrażenie, że są owadzią wersją Hulka, niemalże niezniszczalnego zielonego bohatera z uniwersum Marvela. Są superwytrzymałe – mają być zdolne do przetrwania wybuchu bomby jądrowej.
To jest mit, który chciałbym obalić. Ta historia wzięła się między innymi z tego, że w wielu krajach karaczany zamieszkują kanały kanalizacji miejskiej, do których spływają ścieki z kuchni czy łazienki, i gdyby karaczany znajdowały się tam podczas wybuchu bomby, to faktycznie miałyby szanse przeżyć. Ale jak bomba atomowa wybuchnie i w restauracji będzie się pożywiać przy stoliku człowiek, a za lodówką karaczan, obaj zginą.
Znalazłam też badania mówiące, że karaczany są superszybkie – aby człowiek mógł pobić karaluszy rekord prędkości, musiałby biec ponad 330 km/godz. Bo w jedną sekundkę karaluszy czempion pokonuje dystans 50 razy większy niż długość jego ciała.
I tu akurat pełna zgoda. W ciągu jednej sekundy, gdy karaczan przebiegnie metr, potrafi zmienić kierunek biegu 25 razy.
Przygotowując się do naszej rozmowy, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mam w głowie zakodowane obok siebie słowa "karaluch" i "obrzydliwy" i skąd jest we mnie ten strach przed nimi. Czy pan czuje obrzydzenie wobec karaluchów czy prusaków?
Nie, zupełnie. Ale niestety większość entomologów brzydzi się tymi owadami, którymi ja się zajmuję.
A mówią, dlaczego?
Ja już ich nawet nie chcę pytać i męczyć. Ale gdy jest sympozjum na temat motyli, przyjeżdża 100, 200 osób. Gdy sympozjum dotyczy chrząszczy – znowu dużo. Na wykłady o muchówkach już przychodzi znacznie mniej. A na te o karaczanach? Nikt. To chyba najlepszy dowód. Mam trudności na uczelni ze znalezieniem osób, które mógłbym przekonać do tego tematu.
Ludzi bardzo stresuje to, że nigdy nie wiadomo, gdzie owad pobiegnie, czy zmieni kierunek, że jest taki szybki…
…czy zaraz nie znajdzie się na stole, ręce, nodze, głowie.
Dokładnie. A poza tym generalnie karaczany mają kilka cech, które u wielu osób powodują strach. Jak kiedyś zapytałem jedną panią, dlaczego nie lubi karaczanów, przecież takie brzydkie nie są, to odpowiedziała: "Bo one tak czułkami ruszają!". Mają niestety niesympatyczną budowę ciała.
Poza popularnym lękiem mamy też dwie silniejsze reakcje – entomofobię i urojoną parazytozę. Entomofobia to nadzwyczajna reakcja na sytuację łagodną, niczym niegrożącą. Jedna z wielu fobii, których człowiek ma z 500. Ja mam dwie – lęk przed wężami i lęk przed pięknymi kobietami.
U mnie niestety lekka arachnofobia. Choć generalnie myślę, że pająki są świetnymi stworzeniami, to wywołują u mnie koszmarny lęk, gdy są zbyt blisko. A czym jest urojona parazytoza?
Ciężkim przypadkiem psychiatrycznym. Nie jestem lekarzem medycyny, ale niestety urojona parazytoza balansuje na granicy entomologii i psychiatrii. W takim przypadku osoba czuje swędzenie i twierdzi, że pod skórą ma pasożyty i owady, które zjadają ją od środka i składają tam jaja.
Jeden Japończyk kupił 20 litrów pestycydów i wlał to wszystko do wanny, dodał wody i siedział w takim roztworze zanurzony po szyję. Jak wyszedł, miał poparzoną większość skóry i był bardzo mocno podtruty. Inna pani, z Radomia, stwierdziła, że pasożyty, które ją atakują, są w przedmiotach w jej mieszkaniu. Zostawiła sobie tylko stół, krzesło, jedno ubranie i wszystko wyrzuciła. Na ulicy wylądowały między innymi książki, białe kruki o wartości kilkunastu tysięcy złotych, o które ludzie bili się tak, że policja przyjechała.
Wracając do tych karaczanów, które istnieją w rzeczywistości: czy za jakiś czas zostaniemy tylko z tymi odpornymi na większość, o ile nie wszystkie, z naszych środków owadobójczych?
Owady generalnie należą do najpłodniejszych zwierząt, jakie możemy sobie wyobrazić. Stonka składa 2000 jaj, mucha domowa 600 jaj. Samica prusaka po roku, czyli trzech–czterech pokoleniach, ma 10 mln potomstwa. Gdyby ze wszystkich złożonych przez muchę domową jaj powstały osobniki potomne, to po 14 pokoleniach, w dwa lata, pokryłyby powierzchnię Ziemi, łącznie z każdym metrem kwadratowym mórz i oceanów. A pani potrzebowałaby 15-metrowej drabiny, żeby być w stanie wyjrzeć ponad tę masę. Jeśli płodność jest tak wysoka, a przy tym owady mają skłonność do szybkiego adaptowania się do zmian w środowisku, to rapid evolution, jaka zaszła we wspomnianych wcześniej badaniach, jest właściwie nieunikniona.
Wśród entomologów mówi się, że za 25 lat w laboratorium chemicznym grupa naukowców otrzyma nowy, dobry insektycyd, czyli środek owadobójczy. Tylko że już teraz na świecie są pojedyncze owady mające gen odporności na pestycyd, który nie został jeszcze wynaleziony.
Choć pamiętajmy, że ewolucja może działać też w drugą stronę i doprowadzić do tego, że natura nam pomoże w zwalczaniu szkodników. Można tutaj podać przykład chociażby stonki ziemniaczanej. Została zawleczona do nas z Ameryki przez Francję. Jej larwy jako mechanizmu obronnego używają wydzielin, tak obrzydliwych i tak niesmacznych – miałem okazję je zjeść, więc proszę mi wierzyć na słowo – że na początku, w naszym kraju w latach 50., 60. czy 70., mało było wrogów naturalnych, które mogłyby ograniczyć stonkę. Bardzo intensywnie ją zwalczano chemicznie. A teraz? I kuropatwa ją trochę podziobie, i niektóre owady drapieżne ograniczają liczebność larw. Jest coraz więcej owadów i ptaków, które ewoluowały i pomagają nam w walce ze stonką.
A co my możemy zrobić, żeby skutecznie walczyć z niechcianymi owadami?
Stosujmy integrowane metody zwalczania, w których dużą rolę odgrywają metody niechemiczne. Odporności na uderzenie żaden owad nie wytworzy. Podobnie na temperaturę tak wysoką, że ścina białko.
Jeśli ktoś opiera się tylko na metodzie chemicznej, to może mieć kłopoty. Mówi się, że trzeba u rolnika zwalczać odruch Pawłowa – widzi szkodnika, od razu chwyta za spryskiwacz z chemią. Tak jak u psa, któremu na widok jedzenia cieknie ślina. Jeśli będziemy stosować szeroką gamę najróżniejszych metod nam dostępnych, to bardzo opóźnimy wykształcanie się ras odpornych na insektycydy. Najsilniejsze środki chemiczne zostawmy na ten moment, gdy nie będzie już żadnego innego wyjścia.
Dobrą odpowiedzią na karaczany są grzyby owadobójcze. Czyli prusak, przybyszka czy karaluch wchodzą do specjalnego pojemnika z jedzeniem i ocierają się o powierzchnię, na której będą wcześniej przygotowane zarodniki grzyba. Wyjdą, grzyb wykiełkuje, ich pancerz porośnie grzybnią, która będzie wytwarzać swoje zarodniki, a one z kolei mogą przenieść się na kolejne owady. Insektycyd samopowielający się. Idźmy w takie rozwiązania.
Prof. dr hab. Stanisław Ignatowicz. Od 38 lat pracuje w Katedrze Entomologii Stosowanej w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Entomologicznego, Polskiego Stowarzyszenia Badań Radiacyjnych, European Society for New Methods in Agriculture oraz European Society of Acarology.
Agata Porażka. Dziennikarka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Twórczyni cyklu Zagrajmy w Zielone, który skupia się na tym, co powinniśmy zrobić, by zamiast niszczyć, dbać o planetę. Prowadzi podcast Zetka z Zetką.