artykuły
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)

Reportaż o niemieckich emerytach jest nominowany do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego 2021

Gazeta.pl i Instytut Goethego publikują cykl reportaży "Oto Niemcy". W ramach tego projektu polscy reporterzy i reporterki przyglądają się życiu codziennemu za naszą zachodnią granicą. Pierwszy materiał z tej serii poświęcony był pracy złotych rączek . Drugi - stosunkowi Niemców do samochodów. Dziś temat dotyczy emerytów.

Dwa luksusowe, biało-szklane apartamentowce dla seniorów umościły się na wzgórzach Heidelbergu w sąsiedztwie osiedla imigrantów i obłażących farbą bloków. Gdy odwiedzam Giselę (79 lat) i Horsta (86 lat) na dziesiątym piętrze Rezydencji Augustinum, widok z salonu i przyległej sypialni na dolinę Renu i góry Palatynatu zapiera mi dech. Gdzieś w dole pędzą samochody, mkną pociągi, gonią ludzie. Gdzieś toczy się wojna, szaleje wirus i rośnie panika. Tu, na górze, w ciszy, wszystko wydaje się nierealne.

- Tak, czujemy się tu bezpiecznie i rzadko opuszczamy budynek - mówi Horst.

- O, przepraszam, ja w każdy poniedziałek chodzę do szkoły podstawowej - Gisela wskazuje duży niebieski gmach na dole. - Pomagam tam dziewięcioletniej dziewczynce z Tunezji w nauce niemieckiego. Przez godzinę czytamy razem bajki. Aż trzy czwarte dzieci w tej szkole ma problemy z językiem. Do pomocy zgłosiło się kilkanaście osób z Augustinum.

Małżeństwo zaczyna dzień około 8.00 rano. Słuchają wiadomości w radiu, piją kawę, robią sobie śniadanie w maleńkiej kuchni. O 9.00 idą na zajęcia na basenie na parterze. O 12.30, po przejrzeniu codziennej prasy, na lunch do restauracji pełnej świeżych kwiatów, gdzie są stoliki nakryte białymi obrusami i pachnie tropikalnymi owocami.

Po południu mają do wyboru kursy językowe, warsztaty artystyczne, wykłady podróżnicze i filozoficzne, kino i teatr z bogatym repertuarem, wystawy, winnicę, salon fryzjerski, masaże. W budynku są również pokoje do gry i spotkań, imponująca biblioteka, kaplica. Co kto lubi.

- Wszystkie usługi oraz jedzenie wliczone są w miesięczny czynsz - mówi Gisela. - Na miejscu mamy do dyspozycji personel medyczny - ich świadczenia pokrywa ubezpieczenie zdrowotne.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)

- Recepcja czynna jest 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu. A w apartamencie jest przycisk alarmowy. Tak, dokładnie tak wyobrażałem sobie tu życie - uśmiecha się Horst. - I wierz mi, nie znajduję żadnych minusów.

W dwóch 14-piętrowych wieżowcach Rezydencji Augustinum mieszka około 350 osób. Cena zależy od wielkości mieszkania. Gisela i Horst płacą za 58 m2 4000 euro miesięcznie.

- Wcześnie zacząłem myśleć o tym, by zabezpieczyć nas na starość - opowiada Horst. - Dlatego inwestowałem w akcje i co miesiąc odprowadzałem składki na prywatne ubezpieczenie pielęgnacyjne (Pflegeversicherung) oraz na życie (Lebensversicherung). Mój pracodawca z kolei opłacał mi ubezpieczenie na starość (Altersversicherung).

Horst opowiada, że stracił rodziców jako dziecko. Bieda sprawiła, że musiał rzucić naukę w gimnazjum i szybko zdobyć zawód. Przez dwa lata kształcił się na sprzedawcę i w tym fachu zdobywał doświadczenie. Aż któregoś dnia dzięki poleceniu dostał posadę w banku.

- Już wtedy pasjonowały mnie papiery wartościowe - wspomina Horst. - Dlatego zdecydowałem się na trzyletnią Akademię Bankową. Uczyłem się i pracowałem. Kochałem to, co robiłem. A gdy objąłem stanowisko dyrektora departamentu w banku, mogłem z pensji odkładać spore kwoty.

- Jaką masz emeryturę? - pytam.

- W sumie ponad 4000 euro - mówi Horst.

- A ja za to dostaję - i to od niedawna, bo wcześniej nie dostawałam nic - 150 euro - wtrąca Gisela. - Praca w domu, wychowywanie dzieci widocznie się u nas nie liczą. Poza tym rząd patrzy na nasze wspólne dochody. Na szczęście mój ojciec był zamożny i zostawił mi w spadku ziemię i dom. Tak, większość życia byłam gospodynią domową. Choć po maturze uczyłam się bankowości i nawet poszłam do banku do pracy, ale po pół roku poznałam Horsta, który wkrótce został moim mężem. Jesteśmy razem już 57 lat.

Gisela pamięta, że nazwa Augustinum padła pierwszy raz ponad 30 lat temu, gdy zachorował jej tata. Wtedy zdali sobie z Horstem sprawę, że i oni zaraz będą w potrzebie. Córka mieszkała w Berlinie, syn w Bonn, nie chcieli być dla nich ciężarem. Horst dobiegał sześćdziesiątki, Gisela miała 53 lata, gdy umówili się na spotkanie w Rezydencji Seniora Augustinum.

- Horst mógłby tu zamieszkać od razu, ja nie byłam jednak mentalnie gotowa - wspomina Gisela. - Ale gdy mąż przeszedł na wcześniejszą emeryturę, a ja spadłam ze schodów i zaczęłam mieć problemy z chodzeniem, zrozumiałam, że nadszedł czas. Akurat w rezydencji zwolnił się apartament. Jeden z mieszkańców zmarł.

Musieli jeszcze tylko sprzedać swój dom, co poszło szybko, i przejść badania medyczne. W Augustinum trzeba być zdrowym - takie są tu wymagania.

- Starość jest do kitu - mówi na pożegnanie Gisela. - Bo głowa jest ciągle młoda, a ciało już nie. Myślisz jasno, a ledwo się ruszasz. Złości mnie to. Ale co zrobić. Jesteśmy tutaj. Innego domu nie będziemy już mieć.

Skąd się biorą niemieckie emerytury*
System emerytalny w Niemczech składa się z trzech flarów. Pierwszym jest obowiązkowe, ustawowe ubezpieczenie emerytalno-rentowe (Gesetzliche Rentenversicherung, GRV), którym objętych jest około 82 proc. ogółu zatrudnionych, czyli prawie 55 mln osób. Drugim - zabezpieczenie zakładowe, a trzecim - produkty fnansowane ze środków indywidualnych. Wysokość obowiązkowej składki emerytalnej wynosi 18,6 proc. dochodu miesięcznego brutto. Jest płacona w połowie przez pracownika i pracodawcę. Prawo do emerytury nabywa się z chwilą ukończenia 67 lat, niezależnie od płci. W 2018 roku wypłacono w Niemczech 18,25 mln ustawowych emerytur. Ich łączna kwota wyniosła 277,1 mld euro. Tylko 0,2 proc. osób otrzymało ustawową emeryturę powyżej 2400 euro miesięcznie. 19 proc. kobiet i 11 proc. mężczyzn otrzymuje co miesiąc poniżej 300 euro ustawowej emerytury. W 1962 roku na jednego emeryta przypadało sześć aktywnych zawodowo i płacących składki osób, w 1992 - tylko 2,7, a w 2017 - 2,1. W 2050 roku grupa 60+ najprawdopodobniej będzie stanowiła aż 30 proc. niemieckiego społeczeństwa.

Saksofon, szpilki i jazz

Gdyby 67-letnia Mary znała Giselę, zapewne przybiłaby z nią piątkę. Jest bezpośrednia, żywiołowa i też nie lubi swojego wieku.

- Są dni, gdy czuję się potwornie staro i blisko śmierci - zwierza mi się. - Nie, nie panikuję. Pogodziłam się z tym, że i ja będę musiała kiedyś odejść.

Mary opowiada, że przełom w jej życiu nastąpił, gdy skończyła 60 lat.

- Tego dnia spojrzałam w lustro i powiedziałam do swojego odbicia: "Moja droga, jeśli chcesz czegoś nowego w życiu, to teraz, inaczej za chwilę będzie za późno".

- No i co wymyśliłaś? - dopytuję.

- Zaczęłam chodzić na lekcje gry na saksofonie, co od dawna było moim marzeniem - śmieje się Mary.

Saksofon, rzadki i cenny model Selmer Marc VI z 1960 roku, to jedyna rzecz, jaka pozostała Mary po tacie. Muzykowania uczą ją dwaj nauczyciele. Najbardziej lubi grać na bosaka. Szpilki wkłada, gdy wychodzi na scenę.

- Podczas warsztatów jazzowych dwa lata temu poznałam grupę fajnych muzyków i postanowiliśmy stworzyć własny band - opowiada Mary. - Jest dwóch saksofonistów, trębacz, gitarzysta, pianista, perkusista. Najmłodszy kolega miał 17 lat, ale zrobił maturę i poszedł w świat. Ja jestem najstarsza. W zeszłym roku tylko na muzyczną edukację poszło mi kilka tysięcy euro. Dlatego chociaż jestem na emeryturze, nieustannie dorabiam, by mieć miesięcznie przynajmniej 1500 euro. Chcę utrzymać poziom życia, do jakiego się przyzwyczaiłam przez lata. Z emeryturą w wysokości 700 euro nie byłoby to możliwe.

Emeryturę Mary zaczęła planować kilkadziesiąt lat temu.

- Co roku dostawałam list z ubezpieczalni, ile środków już zebrałam i ile będzie mi wypłacane, gdy osiągnę odpowiedni wiek - opowiada Mary. - Gdy byłam po dwudziestce, nie za bardzo się tym przejmowałam, ale po 30. roku życia pomyślałam: "O cholera! Muszę to jakoś ogarnąć!".

Od 1987 roku Mary jest freelancerem. Pracuje na własny rachunek jako redaktor dla domów wydawniczych.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)

- Na szczęście twórcy na freelansie - dziennikarze, tłumacze, pisarze, redaktorzy - objęci są w Niemczech pomocą socjalnej kasy dla twórców (Künstlersozialkasse, KSK). Daje nam ona olbrzymie wsparcie finansowe, gdyż pokrywa większą część składki zdrowotnej, pielęgnacyjnej i emerytalnej, która wynosi powyżej 500 euro miesięcznie - mówi Mary.

Mary odkładała pieniądze w ramach ubezpieczenia na życie (Kapitallebensversicherung).

- Miałam plan, by na emeryturze żyć z odsetek i ewentualnie odrobinę dorabiać. I wiesz, czuję, że mnie oszukano. Bo nie tylko wprowadzono "zerowe oprocentowanie" oszczędności, ale co więcej, inflacja zabrała mi około 10 procent odłożonego kapitału. Mój plan nie wypalił. A do tego w 2002 roku zredukowano w Niemczech wysokość emerytur o kilkanaście procent. Dostaję więc mniej, niż mi obiecano - opowiada Mary. - Gdybym była sama, bez męża, byłoby mi trudno.

Za wynajem małego mieszkania w Heidelbergu Mary i jej mąż płacą 500 euro miesięcznie, do tego dochodzą rachunki. Na jedzenie i ubrania wydają około 400-500 euro.

- Może udałoby mi się przeżyć za tysiąc, ale byłoby to życie na granicy minimum. Ale nie, nie narzekam - śmieje się Mary. - Takie życie sobie wybrałam i takiemu stawiam czoła. Dorabiam jako redaktorka, choć gdy masz 67 lat, nie jesteś już taka szybka i każda czynność wymaga więcej czasu i energii niż kiedyś. Jak mam wszystkiego dość, biorę saksofon i gram. Marzę też, by na jakiś czas uciec od pracy, obowiązków domowych i tego całego stresu. Może znasz jakieś fajne miejsce daleko stąd? (śmiech)

Samotność długodystansowca

Gustav** mógłby polecić Mary kilka takich miejsc. Podróże to jego wielka pasja.

- Jak tylko przejdę na emeryturę, pakuję plecak i ruszam w świat - zwierza mi się 58-latek. - Marzy mi się wędrówka od Przylądka Północnego do południowych Włoch albo z Irlandii przez Polskę aż do granicy z Ukrainą.

Gustav pracuje w fabryce, w której obowiązuje system zmianowy - dwa dni na 6.00 rano do 14.30, kolejne dwa dni od 14.30 do 23.00 i trzy od 23.00 do 6.00. Po takim siedmiodniowym ciągu Gustav ma 48 godzin wolnego, a potem zaczyna od nowa.

- Po 26 latach jestem tak wykończony tym ciągłym przestawianiem się na dzienne lub nocne funkcjonowanie, że przygotowuję się do wcześniejszej emerytury - opowiada Gustav.

Przeglądamy jego gruby segregator zatytułowany "Emerytura". Rozłożył go na stoliku.

- O, tutaj jest dokument, gdzie wyliczono, że mogę przejść w stan spoczynku, gdy skończę 66 lat i sześć miesięcy - Gustav stuka palcem w urzędowy list. - Ale to by oznaczało, że musiałbym przepracować jeszcze ponad osiem lat.

- Dasz radę? - pytam.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)

- Nie ma takiej opcji - odpowiada zdecydowanym tonem Gustav. - Może wytrzymam do 63 lat. Wtedy przysługiwałaby mi już, choć pomniejszona, ustawowa emerytura - liczbę miesięcy, jakie dzielą mnie od pełnej emerytury, mnoży się przez 0,3 procent, czyli dostawałbym jakieś 13 procent mniej. To sporo. Ale wiesz, przygotowałem się.

Przerzucamy kolejne strony w segregatorze.

- W latach 80. podczas publicznej debaty pokazano w mediach piramidę wieku - opowiada Gustav. - Zrozumiałem wtedy, że z urzędowej emerytury będzie mi kiedyś trudno żyć. Miałem trzydzieści parę lat, około 2000 euro pensji, wykupiłem więc prywatne ubezpieczenie emerytalne. Od tamtej pory co miesiąc odprowadzam 110 euro składki. Po przejściu na emeryturę będę mógł zebraną sumę wypłacić na raz lub otrzymywać comiesięczne wypłaty.

To nie koniec. Gustav wyciąga z segregatora kolejny dokument - zestawienie w Excelu.

- Związki zawodowe w porozumieniu z pracodawcami w branży chemicznej, dla której pracuję, założyły fundusz emerytalny. Pracownicy i pracodawcy odprowadzają raz w roku składkę. Ja przekazuję im około 3000 euro. Tym funduszem zarządza bank, który inwestuje pieniądze. Z wyliczeń wynika, że po przejściu na emeryturę dostanę od nich kilkadziesiąt tysięcy euro na raz lub w ratach. Muszę tylko odprowadzić podatek.

To wszystko? Nie, Gustav szuka kolejnego papieru.

- O, jest! - mówi z dumą. - Zobacz, firma, w której pracuję, założyła dodatkowy fundusz pracowniczy i z tego wypłaca emeryturę zakładową. Jej wysokość zależy od przepracowanych lat. Tu napisano, że będzie mi przysługiwało dodatkowych 800 euro miesięcznie.

Zaczynam powoli gubić się w tych wyliczeniach.

- To ile w sumie dostaniesz? - dopytuję Gustava.

- Gdybym miał tylko ustawową emeryturę, dostawałbym średnią krajową, czyli 1200 euro -odpowiada Gustav. - Ale dzięki dodatkowym źródłom powinno wyjść dwa i pół razy więcej.

- W Polsce to niewyobrażalna emerytura - wzdycham.

- Może i tak, ale musisz spojrzeć na niemieckie warunki życia i ceny - tłumaczy mi cierpliwie Gustav. - Rachunki związane z prowadzeniem domu to około 300 euro miesięcznie, na ubezpieczenie zdrowotne idzie ponad 500, na jedzenie kilkaset. Na szczęście wizyta u lekarza czy dentysty nic mnie nie kosztuje. Za leki, jeśli mam receptę, płacę 10 euro.

- Jak to jest, że Niemcy tak starannie przygotowują się do emerytury? - dopytuję Gustava.

- Kiedyś żyliśmy w wielopokoleniowych rodzinach i opiekowaliśmy się naszymi bliskimi - mówi Gustav. - Ale wbito nam do głowy, że musimy być elastyczni, bo praca, kariera. I ludzie zaczęli się rozjeżdżać po kraju, żyć na własną rękę. Nikt już nie oczekuje, że na starość ktoś się nad nim pochyli. Obowiązkowe ubezpieczenie pielęgnacyjne zapewnia osobom starszym opiekę ambulatoryjną, jeśli chcą być w domu lub w ośrodku dla seniorów. Tym bardziej dziwię się, że tylu Niemców wyjeżdża w poszukiwaniu lepszego życia za granicę - ciągnie Gustav. - Widziałem niedawno program o emerytach, którzy masowo przeprowadzają się do Bułgarii, gdyż życie w tym kraju jest tańsze niż u nas. Tylko zastanawiam się, kto ich tam leczy? I za ile? I czy im się to naprawdę opłaca? Wielkie poruszenie wywołał niedawno film o bezdomnym 78-latku, który od roku koczuje na międzynarodowym lotnisku we Frankfurcie. Okazało się, że po wielu latach za granicą wypadł z naszego systemu i po powrocie nie miał za co żyć. Dla wielu Niemców był to szok.

Gustav szczegółowo przygotowuje się do emerytury (fot. Pexels)

- Z drugiej strony jeśli spojrzysz na restauracje, kawiarnie, koncerty, kino, pełno w nich starszych, zadowolonych z życia ludzi - mówię.

Gustav kręci głową.

- Biedy nie widać - odpowiada. - Ale prawie jedna piąta mężczyzn i prawie połowa kobiet w Niemczech ma ustawowe emerytury poniżej 600 euro. Jeśli nie zabezpieczyli się, gdy jeszcze pracowali, cierpią teraz niedostatek. W miejscach publicznych widoczni są ci, którym się udało.

To ja, to ja, to ja!

Na koncercie rockowym w centrum kultury Alte Feuerwache w Mannheim pod sceną kiwa się kilkadziesiąt siwych par. Pozostali sączą drinki przy stolikach koktajlowych rozstawionych pod ścianą. Tak poznaję drobną i zadbaną Kornelię, 66-letnią emerytkę. 

Kornelia lubi się zabawić i prowadzi aktywny tryb życia. W tygodniu chodzi na kurs salsy, treningi w klubie fitness, spotkania towarzyskie. W weekendy ma czas dla partnera, tego samego od 20 lat.

- Nie mieszkamy razem i dobrze jest, jak jest - śmieje się Kornelia. - Za to podróżujemy, ile się da. Zwiedziliśmy kamperem Europę, Namibię i Afrykę Południową. Byliśmy w USA, na Hawajach i w Meksyku. Teraz planujemy wyjazd do Izraela i Jordanii, ale nie wiem, czy dojdzie do skutku przez wirusa.

Finanse nie są dla Kornelii problemem. Odziedziczyła spadek po zamożnych rodzicach, a jako urzędnik państwowy - taki jest w Niemczech status nauczyciela - ma wysoką emeryturę.

- Całe życie uczyłam matematyki i fizyki - wspomina Kornelia. - Na emeryturę odeszłam, gdy miałam 65 lat, półtora roku temu. Dostaję na rękę 2600 euro.

Kornelia tłumaczy mi, że urzędnicy w Niemczech mają wiele przywilejów - nie można ich zwolnić z pracy, ubezpieczenie emerytalne pokrywa za nich kraj związkowy, a za ubezpieczenie chorobowe po przejściu w stan spoczynku płacą jedynie 30 procent, co w wypadku Korneli oznacza koszt 200 euro miesięcznie. 

- Bałam się, że emerytura będzie dla mnie trudnym czasem, że wpadnę w jakąś czarną dziurę, że nie poradzę sobie bez młodzieży, z którą uwielbiałam pracować - opowiada Kornelia. - Na szczęście mój były mąż, który ma własną firmę i z którym się przyjaźnię, zaproponował mi pracę. Mogłam dzięki temu zapełnić czas i nauczyć się czegoś nowego. Spróbowałam sił w sprzedaży, w kontaktach z klientami. Podobało mi się, ale gdy urodziła się moja wnuczka, wycofałam się. Wolałam pomóc córce.

- Wyglądasz na zadowoloną z życia - mówię, przyglądając się mojej rozmówczyni.

- Starość jest piękna - śmieje się Kornelia. - Nie chciałabym mieć znów 30 lat. Dopiero teraz potrafię wiele rzeczy zrozumieć i docenić, to przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Czytałaś książkę Michelle Obamy? Autorka stawia tam czytelnikom różne pytania. Jedno z nich brzmi: czy znasz kogoś naprawdę szczęśliwego? Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią i nagle mnie olśniło: przecież to ja!

Urzędnicy w Niemczech mają wiele przywilejów (fot. Pexels)

Jest takie miejsce

W Mannheim czuć dostatek, za to biedę widać w mieście cesarza Barbarossy - Kaiserslautern. A szczególnie we wtorki, piątki i w co drugi czwartek po południu. To wtedy do Die Tafel, banku żywności, schodzą się najubożsi mieszkańcy okolicy. Ponad 800 osób, z czego trzy czwarte stanowią emeryci.

- W ciągu ostatnich dwóch lat znacznie wzrosła liczba starszych osób, które w Die Tafel dostają produkty żywnościowe - opowiada Peter Lenk, który wraz z kilkudziesięcioma wolontariuszami prowadzi stowarzyszenie. - Myślę, że kiedyś się wstydzili, a teraz już nie.

- Dlaczego tylu emerytów potrzebuje pomocy? - pytam.

- Minimalna pensja jest w Niemczech za niska - wzdycha Peter. - Wyobraź sobie parę. Umiera mąż, który wcześniej zarabiał niewiele i dlatego jego emerytura była w granicach 700 euro. Wdowa po nim, która nigdy nie pracowała, dostaje 60 procent jego uposażenia, czyli 420 euro. Jak ma za to żyć? Pamiętaj, że tylko 45 procent Niemców ma domy czy mieszkania na własność, pozostali wynajmują, czyli płacą kilkaset euro miesięcznie.

- To jak dają sobie radę? - dopytuję.

- Ubiegają się o pomoc socjalną - dopłatę do mieszkania, ogrzewania, prądu - tłumaczy Peter. - Od 1 stycznia 2021 roku ma być również wprowadzona emerytura podstawowa (Grundrente), by podnieść najniższe świadczenia nawet o 400 euro. Ale jak powiedział jeden z niemieckich dziennikarzy: każda placówka Die Tafel powinna być dla naszego kraju jak wyrzut sumienia. Bo przecież jesteśmy bogaci. Rząd ciągle nam powtarza, że rynek sam się reguluje i wszystko jakoś się ułoży. Nie, nic się samo nie ułoży. Jedni mają po kilka tysięcy euro emerytury, a inni klepią biedę. Nic by się tym bogatym nie stało, gdyby dostawali 5 procent mniej. Ale wiesz, dlaczego politycy nie chcą zmian? Bo sami dostaliby po kieszeni.

Die Tafel żywność otrzymuje od Lidla, Rewe, Edeki, a najwięcej od Globusa. W ten sposób supermarkety pozbywają się produktów wycofanych z obrotu, ale wciąż zdatnych do spożycia.

- Emeryci, bezrobotni, uchodźcy dostają u nas warzywa, owoce, produkty mączne, chleb - wylicza Peter. - Mogą wybrać to, czego najbardziej potrzebują. Często przychodzą nie z małymi torbami, ale z wielkimi wózkami. Porcje, które rozdajemy, muszą im wystarczyć na dwa tygodnie, gdyż do nas mogą się zgłaszać tylko co 14 dni. Ale w tym czasie mają też do dyspozycji inne pomocowe organizacje, których jest u nas mnóstwo.

Do Die Tafel, banku żywności, schodzą się najubożsi mieszkańcy okolicy (fot. Pexels)

- A jak ty radzisz sobie na emeryturze? - pytam Petera.

- Nie narzekam - śmieje się Peter. - Dobrze nam się z żoną powodzi.

- To dlaczego zaangażowałeś się w działalność Die Tafel? - dopytuję.

- Gdy 16 lat temu przeszedłem na emeryturę, postanowiłem, że oddam jeden dzień w tygodniu na pracę na rzecz ludzi w potrzebie - odpowiada Peter. - Z tego dnia zrobiły się już trzy. Na szczęście namówiłem kilku znajomych, by zaangażowali się w działalność naszego stowarzyszenia. Najstarszy wolontariusz ma 84 lata. Dobrze nam się razem pracuje i mamy poczucie, że w Die Tafel robimy coś ważnego. Ale i tak ciągle szukam ludzi do pomocy, bo nie wszyscy wytrzymują psychicznie obcowanie z biedą. Nie jest łatwo i po jednej, i po drugiej stronie - wzdycha Peter.

Głowa do góry, dopóki działa!

- Mam sporo koleżanek, które muszą korzystać z pomocy Die Tafel albo dorabiać na emeryturze - mówi 75-letnia Doris z Osthofen. - Na szczęście ja do nich nie należę. Radzę sobie.

Doris jest bardzo dzielna. Żeby dotrzeć na spotkanie ze mną, musiała zsunąć się po poręczy z pierwszego piętra. Po nieudanej operacji kolana ma sztywną nogę i schodzenie czy wchodzenie po schodach jest dla niej skomplikowane. Powolutku, drobnymi krokami, trzymając się chodzika, dociera do kawiarni, gdzie jesteśmy umówione.

- Byłam niedawno w domu seniora - opowiada Doris, gdy siadamy przy kawie. - Bo przecież któregoś dnia już nie będę mogła wciągnąć się do mieszkania. No i okazało się, że na miejsce czeka się teraz od trzech do pięciu lat.

- A nie możesz zamieszkać z rodziną?

- Nie, nie chciałabym - Doris energicznie zaprzecza. - Nie chcę nikomu siedzieć na głowie. Każdy potrzebuje życiowej przestrzeni.

Doris mówi, że nigdy nie miała na własność domu czy mieszkania i że za nic nie wzięłaby kredytu, bo nie lubi długów.

- Mieszkanie wynajmuję od syna - opowiada. - Niewiele mu płacę, 350 euro plus rachunki, razem wyjdzie tego z 500 euro.

Doris jest wdową. Matką dwójki dzieci, babcią i prababcią. Mąż, zdrowy i wysportowany, odszedł nagle na zawał serca 28 lat temu, gdy byli na urlopie. Kilka lat później Doris dostała udaru.

- Chciałam przejść na wcześniejszą emeryturę, miałam wtedy pięćdziesiąt kilka lat - wspomina Doris. - Ale zakład telekomunikacyjny, dla którego pracowałam, wyliczył, że emerytury zakładowej dostanę jakieś grosze - 97 marek, czyli około 50 euro, bo przepracowałam u nich osiem, a nie dziesięć lat, jak jest wymagane. Zacisnęłam więc zęby i pomimo dolegliwości chodziłam jeszcze przez dwa lata do pracy. Nie wiem, jak ja to wytrzymałam, ale było warto.

Zobacz wideo Pani Lucyna ma 79 lat i właśnie założyła lodziarnię. 'To nie kapuśniak w lecie, żebyście się tak dziwili'

- Dlaczego? - dopytuję.

- Bo teraz do tej ustawowej emerytury tysiąca euro zakład dopłaca mi 700 - uśmiecha się Doris. - Mogę odkładać dla dzieci i wnuków, no i nie muszę oglądać każdego euro w sklepie. Moja ciężko chora 72-letnia przyjaciółka całe życie przepracowała w centrali telefonicznej. Ma tak niską emeryturę, że zamiast się zająć własnym zdrowiem, opiekuje się za 5 euro za godzinę innymi! Wiele moich koleżanek przez to, że ich na nic nie stać, siedzi całymi dniami w domu przed telewizorem - wzdycha Doris. - Poddały się, tak jakby już nie żyły.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Pexels)

Doris przekonuje, że starość, pomimo ograniczeń, nie musi być zła.

- Dużo czytam, słucham muzyki, gotuję. A posiłki to nawet celebruję: nakrywam do stołu, zapalam świeczkę. Co z tego, że jem w samotności? - mówi Doris. - Bardzo dbam też o przyjaźnie, bo bez nich zawaliłby mi się świat. Latem planuję wyjazd z jedną z przyjaciółek nad morze, do sanatorium po polskiej stronie. Kto wie, może to już ostatni raz?

*Źródło danych: www.deutsche-rentenversicherung.de  oraz www.demografie-portal.de

**Imię zostało zmienione na prośbę bohatera.

Joanna Strzałko. Absolwentka filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz Polskiej Szkoły Reportażu w Warszawie. Reporterka i tłumaczka. Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Dużym Formatem", "Charakterami", "Tygodnikiem Powszechnym". Publikowała również w "Twoim Stylu", "Newsweek Historia", "Polityce". Stypendystka Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Finalistka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego w 2019 roku. Mieszka w Niemczech.