
Urodzeni w latach 80. i wczesnych 90., dorastali w kulturze indywidualizmu. Milenialsi. Maria Organ w nowym cyklu Weekend.gazeta.pl przygląda się pokoleniu Y, często nazywanym pokoleniem "ja, ja, ja".
***
Badania CBOS-u wskazują, że milenialsi są pokoleniem, które najszybciej traci wiarę i odchodzi z Kościoła. Dlaczego?
Warto się zastanowić, czy odchodzenie milenialsów z Kościoła wynika z cech charakterystycznych dla tego pokolenia, czy może inne czynniki – jak choćby kompromitacja polskiego kleru w rozmaitych skandalach – odgrywają tu kluczową rolę. To pewien zbieg okoliczności, że trafiło akurat na pokolenie nazywane milenialsami. Na przykład we Francji laicyzacja miała miejsce dużo wcześniej, więc francuscy milenialsi odchodzenia od Kościoła nie mieli w zestawie.
O to przychodzę zapytać. Zdaje się, że pan nie jest zwolennikiem teorii pokoleń?
Z jednej strony na całym świecie przeprowadza się badania porównawcze różnych generacji, a ich wyniki są publikowane w cenionych czasopismach naukowych i szanowanych mediach. Z drugiej strony warto wziąć pod uwagę naturalną skłonność naszego umysłu do uproszczeń i zachować ostrożność w interpretacji tego typu badań. Ich wyniki często ograniczają się do opisu najbardziej wyrazistych cech pokolenia. W przypadku milenialsów może to być na przykład narcyzm, owo pokolenie "ja, ja, ja", wyznające zasadę "w życiu chodzi o mnie". Ale gdy pomyślimy o całej tej grupie wiekowej jako o narcyzach, może to stać się narzędziem budowania uprzedzeń.
Proces tworzenia stereotypu zaczyna się od zauważenia u kogoś określonej cechy, następnie na podstawie pojedynczych przypadków przypisuje się ją całej grupie społecznej. W końcu uznaje się, że ci ludzie są właśnie tacy ze swej istoty. Mamy więc stereotypy o Polakach, że wyssali coś z piersi matki, o Niemcach, o Żydach, kobietach, mężczyznach. I o milenialsach również. Nie umiemy myśleć bez uogólnień, a uogólnienia to zawsze uproszczenia, schematyzacje. Trzeba mieć to na uwadze. Trafne uogólnienia są jak mapa, która pomaga w poruszaniu się po świecie. Ale to nie jest cała rzeczywistość.
Jak więc opisywać różnice w doświadczanych napięciach, które często wynikają z daty urodzenia?
Mówienie o pokoleniach wymaga pewnej subtelności, która pozwoli uwzględnić niuanse. Zawsze, gdy analizujemy jakąś grupę ludzi, trzeba do znudzenia powtarzać, że omawiane zjawiska społeczne są warte przemyślenia, ale nie dotyczą wszystkich. Reguła ma zwykle wyjątki, a sytuacja może się dynamicznie zmieniać.
Może warto pokazywać sceny rodzajowe z życia wybranej generacji, które zobrazują, jak wyglądało ich dzieciństwo i jak wygląda ich życie dzisiaj? To pozwoli pokazać, z czego został ulepiony człowiek tego pokolenia. On jest przecież w niemal stu procentach wytworem społecznym. Dorastając, jest jak gąbka, która chłonie to, co dostarcza świat. Sam nie ma jeszcze możliwości refleksji, dystansu. Ta przychodzi z czasem, przynajmniej u niektórych.
Świat, który chłonęli ludzie urodzeni w Polsce po 1981 roku, był wypełniony Kościołem katolickim.
W latach 80. Kościół w Polsce stał się symbolem wolności. Był miejscem, gdzie spotykała się opozycja, prowadząc walkę przeciwko prymitywnemu systemowi. To były msze za ojczyznę w stanie wojennym, Solidarność, pielgrzymki Jana Pawła II, palce wzniesione na znak zwycięstwa, a nawet teatr. Sam pamiętam Teatr Ósmego Dnia ze spektaklem u dominikanów w Poznaniu. W Kościele pozyskiwało się prawdziwe informacje i stamtąd czerpało nadzieję. Wszystko, co szlachetne, prawdziwe i dobre, wtedy kojarzyło się właśnie z Kościołem.
Najstarsi milenialsi są wtedy brzdącami.
Faktycznie istotne jest to, że milenialsi nie mogą pamiętać lat 80. Doświadczenia stanu wojennego i komunizmu znają co najwyżej z opowieści. Weszli więc na gotowy katolicki teren, wysłano ich do spowiedzi i komunii, na religię, ale nie do końca rozumieli, dlaczego to takie ważne dla ich rodziców.
Polska staje się mocno przesycona religią. Młodzi ludzie dostają za dużo tego towaru, który jest coraz bardziej kiczowaty. Do tego dochodzi wątpliwa jakość katechezy i pewien rodzaj chamstwa niektórych księży. W końcu Kościół jest właściwie wszędzie i pewne grupy ludzi odczuwają przesyt. Nie chcą się z tym wszystkim identyfikować.
Jednocześnie pojawia się Internet.
Powstają memy z papieżem, na jaw wychodzą kościelne skandale. Nie chodzi tylko o samą pedofilię, która występuje w różnych grupach społecznych, ale o jej masowe tuszowanie, co umożliwia kontynuację tych przestępstw. Publikacji na ten temat przybywa. Skandale pedofilskie to gwóźdź do trumny Kościoła katolickiego w Irlandii, Stanach Zjednoczonych, później w Niemczech, we Francji. Dziś także w Polsce. Dotarcie tych informacji do opinii publicznej jest tu kluczowe, bo już 30 lat temu ludzie wiedzieli, co robił ksiądz Henryk Jankowski, ale to była wiedza lokalna.
W złożonym procesie laicyzacji dostęp do wielu źródeł informacji odgrywa ważną rolę, bo utrudnia tworzenie społeczeństwa kontrolowanego informacyjnie. Dziś trudno sobie wyobrazić, że zaledwie 30 lat temu dostępu do niemal wszystkich kluczowych informacji nie nosiło się w kieszeni.
Pojawienie się Internetu umożliwiło również szeroki dostęp do wiedzy psychologicznej, co pomogło lepiej rozpoznawać ludzkie potrzeby, które nie zawsze pokrywają się z kościelnymi przykazaniami. Powstał gigantyczny rynek tzw. selfcare'u.
Trochę z deszczu pod rynnę, prawda? Ludzie dążą do wolności, a jednocześnie szukają gotowych scenariuszy na udane życie. W rezultacie wpadają w świat coachingu i pop-psychologii, gdzie otrzymują instruktaż, być może nawet bardziej szczegółowy niż w Kościele. Każdy aspekt życia jest tam precyzyjnie uregulowany – od wyboru posiłków, przez najlepsze godziny pracy, styl ubierania się, aż po sposób, w jaki należy oddychać.
Pop-psychologia przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych. Wywodzi się od grupy ludzi spełnionych finansowo, którzy próbowali wypełnić pewien rodzaj życiowej pustki. Wydaje się, że w Polsce również na początku dotyczyła przede wszystkim dzieci zamożnych rodziców. Ci, którzy po 1989 roku odnieśli sukces finansowy, często za sprawą intensywnej pracy, zapewnili swoim dzieciom tzw. dobrobyt. Dzięki temu zabezpieczona ekonomicznie, a więc uprzywilejowana grupa mogła powiedzieć, że chce innego życia, niż mieli ich rodzice.
Takiego, które nie opiera się wyłącznie na pracy.
Zaangażowanie w pracę, która całkowicie pochłania, pozbawia czasu dla siebie. A jeśli przy tym pojawia się świadomość, że mógłbym żyć inaczej, choć póki co mnie na to nie stać, ideałem staje się wyzwolenie od pracy. Dziś coraz większe grupy ludzi marzą o życiu, w którym nie trzeba za wiele pracować albo można bardzo wcześnie przejść na emeryturę. Wstawanie wcześnie rano i intensywna praca staje się dla nich psychicznie niemal niemożliwa. Jednocześnie coraz więcej osób staje wobec pewnej życiowej pustki, zadając sobie pytanie, co z tym życiem robić. Nie bardzo wiedzą, czym się zająć, bo nic ich w życiu nie pociąga.
Dobre samopoczucie staje się fundamentalną kwestią w ludzkim doświadczeniu. Ze względu na komfort psychiczny często porzucamy kolejne aspekty życia, takie jak pasja, praca czy posiadanie dzieci. W centrum jest jednostka i jej nastrój. Jednak jeśli istnienie opiera się tylko na tej jednej kwestii i nie ma innych filarów, może to prowadzić do paradoksalnej sytuacji, w której życie staje się monotonne, a poszukiwanie pomocy terapeutycznej jest jedyną aktywnością, która ma tej monotonii zaradzić. To dotyczy oczywiście tylko pewnej grupy ludzi, ale może prowadzić do ogromnego cierpienia i dramatów.
Pustka pozostaje niewypełniona. Zwrócenie się ku duchowości mogłoby pomóc? Człowiek jest istotą religijną?
Człowiek jest skłonny do przyjmowania różnych przekonań na wiarę i w tym kontekście można uznać, że jest istotą religijną. Prostoduszność i łatwowierność tkwi w ludzkiej naturze, ponieważ jesteśmy zwierzętami stadnymi. Jednak są dwie strony tego medalu. Łatwowierność musi kiedyś przynieść rozczarowanie, a wtedy generuje przeciwieństwo: podejrzliwość, która czasami prowadzi aż do paranoi czy wrogości.
Religijność oznacza także zaangażowanie w określony obraz świata. W tym kontekście pasję religijną można zauważyć również u tzw. wojujących ateistów, którzy stanowczo bronią naukowego obrazu świata. Niekiedy tworzą grupy do złudzenia przypominające kółka religijne, z tym ciągłym upewnianiem się w tym samym, gorącym zgadzaniem się ze sobą i nieustannym wypominaniem błędów błądzącym.
Wielu milenialsów dziś deklaruje, że wierzy w naukę.
Wyznawcy nauki praktykują swoją wiarę przez rytuały edukacyjne: czytają naukowe książki, śledzą badania, uczestniczą w konferencjach, a harmonogram dnia i życia dostosowują do zebranej wiedzy. Jeśli nauka to całe ich życie, horyzont tego, co mówią, myślą, jedyna perspektywa – czy to jest religijność? Możemy się spierać. Nie musimy używać słowa "religia", jak ktoś nie lubi, ale takie całościowe zatopienie w jednym, nienaruszalnym obrazie świata przypomina dawne religie. Ponadto osoby silnie zakorzenione w naukowym sposobie widzenia rzeczywistości mogą mieć ograniczoną zdolność doświadczania świata na inny sposób, na przykład artystyczny.
Dlaczego?
Bo artystyczne doświadczanie świata jest irracjonalne. To rodzaj ożywienia, które może być wywołane na przykład przez piękno przyrody. Niektórych to piękno gwałtownie dotyka albo wręcz poraża, pobudza do twórczego działania. W sztuce, w poezji można odnaleźć ślady takiego oszołomienia. Czegoś, co się komuś przytrafiło i zostało autentycznie przeżyte, a nie wykoncypowane. A później zapisane, by inni mogli przeżyć coś podobnego.
Obok przyrody dziś jeszcze teatr, opera czy balet na żywo mogą odgrywać taką rolę i być doświadczane jako forma pewnego misterium. To wydaje się najbliższe światu wcielonych rytuałów, które przeżywa się dla samego ich przeżywania. Aktorzy w określonej przestrzeni na chwilę stwarzają świat, powstaje odmienna rzeczywistość. Wobec takich doświadczeń wszelka racjonalizująca analiza powinna się zatrzymać, zamilknąć na chwilę.
Nie ma nic racjonalnego w tym, że człowiek jest zachwycony, przeżywa coś i do końca nie wie dlaczego. Racjonalizm banalizuje to, redukując to do pobudzeń nerwowych. Tymczasem jest to inny aniżeli racjonalno-kalkulujący sposób bycia człowieka w świecie. Są filozofowie, którzy w trwodze, niepokoju czy zachwycie dopatrują się początków refleksji. Osobliwe silne lub ciche i dyskretne przeżycia sprawiają, że czasami zmienia się nasz sposób widzenia świata. I to ma znaczenie. Choć dla współczesnego ludzkiego wytworu kultury naukowo-technicznej to niebezpieczny irracjonalizm. Doświadczenia osobiste nie mogą być w jego opinii źródłem rzetelnej wiedzy. A rzetelną wiedzę utożsamia z naukami przyrodniczymi. Tacy ludzie mogą nie mieć dostępu do podobnych przeżyć. W konsekwencji tracą coś z człowieczeństwa.
Co takiego?
Pewien rodzaj wrażliwości. Jeśli ktoś jest zakonserwowany w racjonalistycznym postrzeganiu świata, wyłącznie taki kawałek świata będzie widział, ponieważ został zaprogramowany, by na nim skupiać uwagę.
Mówi się, że milenialsi to przeintelektualizowane pokolenie.
Tak kształtuje nas współczesna cywilizacja techniczna. Jesteśmy wychowywani i kształceni zgodnie z jej wartościami. Nasza obecność w świecie sprowadza się do doświadczania problemów, które należy rozwiązać, oraz wykonywania przydzielonych zadań. Taki sposób postrzegania naszej roli nas odczłowiecza, nie różnimy się zbytnio od fermy drobiu. Drób jest przeznaczony do konsumpcji, a my jesteśmy materiałem badawczym albo mięsnym wkładem do korporacyjnej procedury.
Inny sposób doświadczania świata, który nie funkcjonuje według naukowo-technicznych zasad, z reguły jest wyśmiewany, uznany za szaleństwo. Badacze dziejów religii, jak choćby znawca starożytnej Grecji Walter F. Otto, sugerują, że sztuka czy też działania artystyczne są ostatnimi śladami innego świata, który zniknął, bo zdominował go świat naukowy. Ten proces znikania jest dobrze opisany w literaturze, choćby przez Maksa Webera, który mówił o odczarowaniu świata; pisał o tym również Clive-Staple Lewis w "Odrzuconym obrazie". Tamta wizja świata w sensie naukowym została podważona, ale ona na człowieka oddziaływała, zachwycała, przerażała. Ludzie inaczej się czuli i inaczej siebie doświadczali. Intensywny kontakt z przyrodą, w którym pojawia się zachwyt, przerażenie, to są reminiscencje tych dawnych doświadczeń.
Coś za coś. Dziś człowiek przestał się zachwycać wielkością drugiego człowieka, ale może sobie wyobrazić, że jego mózg jest wyspecjalizowanym urządzeniem wysokiej albo niskiej jakości. Dziś także sztuka niestety jest produktem. Mówi się o "przemyśle kulturowym". Choć sam ten termin powstał w połowie XX wieku, to skala produkcji wytworów kultury z dekady na dekadę eksploduje: "fast food" filmowy i muzyczny to obłęd rozszalałej konsumpcji. Lumpeksy wytworów sztukopodobnych. Trudno nazwać to wszystko działaniem artystycznym takim, jakim kiedyś była choćby twórczość wielkich poetów.
Przeciwstawia pan sztukę nauce, ale jest jeszcze fizyka kwantowa, czakry, ezoteryka i medytacja na usługach późnego kapitalizmu.
Jeśli myślimy o człowieku jako istocie, która posiada rozmaite potrzeby, to jeśli są one niezaspokojone, łatwo stają się popytem. A rynek reaguje szybko. Dostarcza różnego rodzaju produkty i usługi ometkowane słowem "duchowość". Dziś to mogą być właściwie dowolne treści, bo frekwencja użycia tego słowa w kontekście poszukiwania głębi człowieka rośnie wykładniczo. Te próby zaspokajania rozmaitych potrzeb, w tym potrzeby sensu życia, nie są niczym nowym. W różnych postaciach są od zawsze, a w ostatnich wiekach ewoluują w coraz bardziej skomercjalizowane formy.
W latach 60. w Stanach Zjednoczonych powstał ruch New Age. Wcześniej był rozkwit psychoanalizy. Od lat mamy modę na buddyzm, jogę. Mistrzowie buddyjscy stacjonują dziś w Kalifornii, ich nauki cieszą się dużą popularnością również w Europie. Ludzie wybierają się na rytuały ayahuasca do Ameryki Południowej i eksperymentują z terapiami z grzybami halucynogennymi, które są utożsamiane z początkami religii szamańskiej. Współczesna kultura obfituje też w horoskopy, wróżenie, kadzenie pomieszczeń drewnem Palo Santo. Mamy mnóstwo mniej lub bardziej osobliwych prób odreagowania tego mechanicznego obrazu życia, o którym wiele dobrych rzeczy można powiedzieć, że jest praktyczny, pozwala lepiej zrozumieć, sprawniej działać. Ale nie robi na człowieku wrażenia – powiedzmy – estetycznego. Nie zadziwia, nie zachwyca.
Owszem, to jest świat bardzo praktyczny. Można kogoś wyleczyć, polecieć gdzieś, coś naprawić. Rośnie nam sprawność techniczna. Możemy rozwiązywać konkretne problemy, co jest bardzo korzystne. Ale to wszystko. Tak zwane potrzeby duchowe są zaspokajane niemal wyłącznie w sposób techniczny. Jest problem, więc go rozwiązujemy. I wpadamy w błędne koło: problemem jest utechnicznienie obrazu świata, więc znajdujemy techniczne sposoby jego rozwiązania. A nas w ogóle nie ma, są tylko zadania i ich realizacja.
Jak się z tego błędnego koła wydostać?
Trzeba by się zatrzymać. Ale to trudne, wręcz niemożliwe. Jeśli ktoś jest na coś zaprogramowany, to jest to jego całościowy obraz świata. Jeśli z tego programowania nie zdajemy sobie sprawy, to nie ma możliwości wyjścia. Nie możemy nic zmienić. Zresztą po co mielibyśmy zmieniać coś, co jest najbliższe naszej skóry?
Żeby nie czuć pustki, która wyziera spod spodu i każe jechać do Ameryki Południowej na ceremonię ayahuasca. Co nam pozostaje?
Niewiele. Cudowność i magiczność świata odeszła być może na zawsze. Zostaje nam rytualna strona życia. Jeśli ktoś nie chce jechać do Ameryki Południowej, to bliżej naszej kultury będzie teatr. Rytuały mają niebagatelne znaczenie w naszym życiu. Choć bywają lekceważone przez scjentystów totalnych, to nawet im są potrzebne, bo rytuał zmienia rytm wewnętrzny, uspokaja, włącza w całość, w coś więcej niż tylko ja sam. Podobnie taniec i inne pozostałości z dawnych archaicznych światów.
W świecie nauki jest budowanie nawyków.
Nawyki są podstawą ludzkiego funkcjonowania. Niezależnie od tego, czy są to praktyki ofiarnicze, czy badania w pracowniach biologów, muszą się wykształcić. Różnica polega na tym, że dziś w kształtowaniu dobrych nawyków punkt ciężkości zostaje przeniesiony na wydajność i biochemiczną równowagę organizmu. Jedyną perspektywą pozostaje organizm i jego funkcje, nasze ludzkie mięso ma sprawnie funkcjonować i osiągać wskazane cele. Natomiast działania rytualne, te z czasów archaicznych, miały własne sensy, cele – niezwiązane wyłącznie z dbaniem o zdrowie. Mogły być celem samym w sobie.
Spotykam wielu rówieśników, którzy mają potrzebę przeżywania czegoś większego niż oni sami. A jednocześnie mówią o tym raczej szeptem, nieco zażenowani. Dlaczego wstydzimy się potrzeby zachwytu?
We współczesnej cywilizacji jesteśmy socjalizowani do produkcji i konsumpcji. Nie ma oficjalnej procedury do przeżywania czegoś większego, bo rozumowo nie da się pojąć, co to jest. A jak nie ma ustalonej procedury, ludzie zaczynają uważać pewne potrzeby za niewłaściwe, często ukrywając je nawet przed samymi sobą. A jeśli je realizują, to w ukryciu. Zachwyt i poruszenie są bardzo osobiste. Ludzie mogą się tego wstydzić, bo mówiąc o zachwycie, musieliby się odsłonić i wystawić na ocenę. Gdy wyrażam zachwyt nad wierszem, eksponuję swoją wrażliwość i wystawiam ją na ocenę innych ludzi. Ujawniam część siebie, która nie przystaje do dzisiejszego świata i którą staramy się raczej na różne sposoby maskować.
No i zachwyt z natury dotyczy czegoś zewnętrznego. W cywilizacji skupienia na własnym samopoczuciu nasza uwaga jest nieustannie kierowana na nas samych. Patrząc wyłącznie na siebie albo budując swój własny obraz, trudno znaleźć w świecie zewnętrznym coś, co zachwyciłoby na tyle, żeby za tym pójść.
Co by pan powiedział takim osobom?
Nie da się chyba udzielić ogólnej wskazówki, bo to jest bardzo indywidualne. Natomiast rozwój zaczyna się od zrozumienia sytuacji, w której się znajdujemy. Zrozumieć, dlaczego nic mnie nie zachwyca w świecie, to już jest niemało.
Tadeusz Bartoś. Dr hab., filozof, prof. Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie. Zajmuje się problemami filozofii kultury i ewolucji metafizyki, historii oddziaływania tekstów filozoficznych, historii myśli filozoficznej i religijnej średniowiecza. Opublikował książki: Upadek, niemożliwy, Klątwa Parmenidesa, Eseje meta-fizyczne, , Koniec prawdy absolutnej. Tomasz z Akwinu w epoce późnej nowoczesności, Jan Paweł II. Analiza krytyczna, Wolność, równość, katolicyzm, Metafizyczny pejzaż. Świat według Tomasza z Akwinu, Tomasza z Akwinu teoria miłości. Studium nad Komentarzem do ksiśgi "O imionach Bożych" Pseudo-Dionizego Areopagity.
Maria Organ. Dziennikarka, redaktorka, trenerka pisania. Zanurzona w świecie milenialsów, poznaje wyzwania i sekrety swojego pokolenia, a odkryciami dzieli się na łamach weekndowego wydania Gazeta.pl i Newsweek.pl. Kiedy nie pisze, pomaga pisać innym. Uważa, że dobre pytania są lepsze niż łatwe odpowiedzi. Kontakt do autorki przez stronę www.mariaorgan.com.
Milenialsi. Nowy cykl weekend.gazeta.pl
Urodzeni w latach 80. i wczesnych 90. W nową, nieustannie zmieniającą się rzeczywistość wchodziliśmy z nieaktualną mapą podarowaną nam przez rodziców. Dziś próbując balansować między tradycyjnymi wartościami a wyzwaniami teraźniejszości, wciąż żyjemy w nieustannym napięciu. Rozczarowanie sobą, przeżywamy zwykle w pojedynkę albo w gabinetach terapeutycznych, jeśli kogoś stać. Szukamy winy w sobie i czujemy się jeszcze bardziej samotni. Dlatego postanowiłam poszukać tego, co nas łączy. Dowiedzieć się, co ukształtowało pokolenie milenilasów, jak radzimy sobie z wyzwaniami życia i dlaczego czasami czujemy się tak bardzo zagubieni. Do rozmów zaprosiłam socjologów, psychologów, politologów i przedstawicieli pokolenia. Tych, którzy znaleźli swój sposób na oswajanie rozpędzonego świata i tych, którzy wciąż go szukają. Maria Organ