Milenialsi
Milenialsami cały czas rządzą rodzice. W domu, w pracy, w kraju. W państwach zachodnich rządzą przecież 70-80-letni panowie, a milenialsi, utrzymywani w zdziecinnieniu, siedzą i czekają na swoją kolej (ANNA JARECKA / Agencja Wyborcza.pl)
Milenialsami cały czas rządzą rodzice. W domu, w pracy, w kraju. W państwach zachodnich rządzą przecież 70-80-letni panowie, a milenialsi, utrzymywani w zdziecinnieniu, siedzą i czekają na swoją kolej (ANNA JARECKA / Agencja Wyborcza.pl)

Urodzeni w latach 80. i wczesnych 90., dorastali w kulturze indywidualizmu. Milenialsi. Maria Organ w nowym cyklu Weekend.gazeta.pl przygląda się pokoleniu Y, często nazywanym pokoleniem "ja, ja, ja".

***

Zasłynął pan ostatnio z krytyki "wewnętrznego dziecka", jednej z ulubionych narracji milenialsów.

Krytykowałem wewnętrznego bachora. Ukryte, demoniczne oblicze wewnętrznego dziecka, które ujawniło się podczas pandemii. W momencie wielkiej próby niemalże co druga osoba nie zdała egzaminu. Rozkapryszeni niby-dorośli ze złością tupali nogami na noszenie maseczek i szczepienia. Te antyspołeczne, niedojrzałe zachowania pokazały skalę zdziecinnienia w naszym kraju.

Za sprawą psychologii pozytywnej idea wewnętrznego dziecka traktowana jest obecnie jako metafora spontaniczności, radości i naiwnej wiary w intuicyjne postrzeganie świata. Tymczasem wewnętrzne dziecko, które pojawiło się w jungowskiej psychologii analitycznej, było metaforą schematów, które wynosimy z dzieciństwa. Ustalone w tym czasie wzorce zdaniem Junga rzutują, często negatywnie, na to, jak zachowujemy się jako dorośli ludzie w różnych dziedzinach życia.

Zatem jeśli patrzenie na siebie przez pryzmat dziecka pozwalające na uświadomienie sobie nieadaptacyjnych wzorów zachowań, które utrudniają nam życie jako dorosłym, zamienimy na otuloną pluszakami historię o radosnym stworzeniu, które nosimy w sobie w okolicach wątroby, to nigdy nie dorośniemy.

Tak mówi się również o dzisiejszych 30-latkach.

Milenialsi rzeczywiście są często nazywani pokoleniem "opóźnionej dojrzałości". Patrząc wyłącznie na twarde dane demograficzne, można to potwierdzić. W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, które często miały dzieci w wieku dwudziestu paru lat, wielu milenialsów po trzydziestce nadal szuka partnera/partnerki do związku. Ale czy faktycznie na tej podstawie można wnioskować, że są niedojrzali?

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje>>

Milenialsi są pierwszym polskim pokoleniem, które pod wieloma względami można już porównać z rówieśnikami na Zachodzie. A psychologowie i socjologowie od początku XXI wieku jednogłośnie podkreślają, że kolejne pokolenia w krajach rozwiniętych nie będą tak szybko jak ich poprzednicy zakładać rodzin i osiągać pełnej samodzielności.

Bo?

Po pierwsze, wydłużyła się długość życia. Nie ma pilnej potrzeby tak wcześnie zakładać rodziny, można odsunąć to w czasie.

A po drugie?

Kwestie ekonomiczne. Już po 2000 roku odnotowano pierwsze oznaki nadchodzącego kryzysu, który w latach 2007–2008 mocno wpłynął na sytuację milenialsów, wchodzących wówczas na rynek pracy. Usłyszeli: "Nie możemy zapłacić wam za pracę tyle, ile dostawali poprzednicy". "Wasze wykształcenie niewiele znaczy". "Wasze umiejętności nie mają wartości". Te trudności, które napotkali na starcie, miały długofalowe skutki.

W Polsce dojrzałość wciąż rozumiemy przede wszystkim jako wyprowadzkę od rodziców i założenie własnej rodziny, we własnym gnieździe. I faktycznie po wspomnianym kryzysie obserwowaliśmy odpływ milenialsów z domów rodzinnych. A potem nagle zauważyliśmy, że oni do tych domów wracają.

Życie na swoim się nie spodobało?

Przeciwnie. Badania jednoznacznie wskazują, że milenialsi chwalili sobie wyprowadzkę i chętnie budowali życie w oderwaniu od rodziców. Nie uznali nagle, że dorosłość jest beznadziejna. Wielu z nich było zmuszonych wrócić do rodzinnego domu z powodu trudności ekonomicznych. Niskie zarobki nie wystarczały, żeby sprostać rosnącym kosztom życia. A coraz trudniejszy dostęp do mieszkań i kredytów hipotecznych sprawiał, że nawet jeśli udało im się zdobyć kredyt, to rosnące raty generowały życie w nieustannym napięciu.

Za sprawą psychologii pozytywnej idea wewnętrznego dziecka traktowana jest obecnie jako metafora spontaniczności, radości i naiwnej wiary w intuicyjne postrzeganie świata (Marcin Piasecki/Agencja Wyborcza.pl)

Milenialsi wrócili na garnuszek rodziców?

To nieprawda. Często słyszę ten zarzut, ale badania przeprowadzane w krajach rozwiniętych, w których zauważa się podobny jak w Polsce problem, wykazują, że milenialsi, którzy wrócili do rodziców, chętnie uczestniczą w pokrywaniu kosztów utrzymania domu i gospodarstwa domowego. A jednocześnie czują się nieudacznikami, bo nie sprostali wymaganiom dorosłości. Bez względu na to, czy relacje z rodzicami są dobre, czy złe, ten powrót jest postrzegany jako powód do wstydu i osobista porażka.

Natomiast niektórzy badacze i analitycy, również ja, próbujemy znajdować szklankę do połowy pełną. Warto się zastanowić, co dobrego ta sytuacja może przynieść społeczeństwu. Bo dziś już wiemy, że będzie raczej standardem niż wyjątkiem.

Jak to?

W socjologii o trendzie mówimy, kiedy proces zmiany dotyczy kilku procent badanej grupy. Jeśli dotyczy jednej trzeciej pokolenia – a nawet 40 proc., bo tylu milenialsów wraca do domu rodzinnego w mniejszych miastach – to już nie jest trend. To jest nowa norma, czyli jedno ze standardowych zachowań tego pokolenia. Warto więc nie skazywać ludzi na poczucie porażki, ale zrozumieć, co jako społeczeństwo możemy na tym zyskać.

Co na przykład?

Powrót do rodziców może oznaczać powrót do modelu wielopokoleniowej rodziny, który kiedyś był normą. W domu, gdzie być może mieszka jeszcze dziadek albo babcia, młodzi ludzie spotykają się ze starością, czasem z chorobami. To sprawia, że inaczej konstruują poczucie empatii i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Rozwija się w nich świadomość, że kiedyś również będą w podobnej sytuacji.

Milenialsi, "indywidualiści skupieni na własnych potrzebach", będą umieli funkcjonować w wielopokoleniowej rodzinie?

Nawet jeśli funkcjonowali w indywidualizmie, okoliczności zmuszą ich do zmiany nastawienia i spojrzenia na świat z perspektywy innej niż własna.

Zresztą nie tylko młodym będzie trudno. Rodzice muszą sobie uświadomić, że mają do czynienia z dorosłymi ludźmi. Trzeba będzie na nowo ułożyć relacje w domu, ale i przestrzeń, bo nagle pokój dziecięcy okaże się niewystarczający do potrzeb. Trzeba będzie zbudować nowy rytm dnia, który pogodzi potrzeby starszych i młodszych. To wszystko powoduje, że skrzydełka indywidualizmu będą musiały być przycięte i dostosowane do kolektywnego życia, o którym współcześnie zapomnieliśmy.

Powrót milenialsów do domu rodzinnego może wzmocnić nas społecznie. Pod warunkiem że zmienimy tę negatywną narrację o 'przegranym pokoleniu'.
W Polsce dojrzałość wciąż rozumiemy przede wszystkim jako wyprowadzkę od rodziców i założenie własnej rodziny, we własnym gnieździe (Fot. Bartosz Bańka / Agencja Wyborcza.pl) , Milenialsi wracają do rodziców, bo nie stać ich na życie solo (Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl)

Jak to zrobić?

Zastanówmy się, czy osoba, która wróciła do rodzinnego domu, zajmuje się swoimi rodzicami albo dziadkami i próbuje zarządzać gospodarstwem domowym, przejawia dojrzałość lub jej brak? Może dorosłość nie polega na tym, że wyprowadzam się z domu i utrzymuję sam/sama? Może polega na tym, że mieszkam z rodzicami i potrafię wziąć za nich odpowiedzialność? A może obie opcje są definicją dorosłości, więc nie warto chwytać się tylko jednej, bo każda może być równie wartościowa? Sytuacja społeczna, gospodarcza i polityczna zmusza nas do tego, by definicje dorosłości i zdziecinnienia przewartościować.

Jednocześnie trzeba uczciwie przyznać, że są milenialsi, którzy nie zaczęli jeszcze dorosłego życia. A duży udział mają w tym ich rodzice.

To znaczy?

Ci sami rodzice, którzy chętnie wytykają milenialsom niedojrzałość, często nie pozwalają im dorosnąć, ponieważ sami za wszelką cenę chcą zachować młodość.

I kontrolę.

To jest pokolenie, które mówi swoim dzieciom: "Po co się będziesz wyprowadzać?". Im dłużej dziecko będzie w domu, tym dłużej rodzic może się nim opiekować. A to sprawia, że czuje się młody i potrzebny. Takie zachowanie rodziców nie daje możliwości, aby ich dorosłe dzieci faktycznie dojrzały. Trochę jak w piosence pana Wojciecha Młynarskiego: "Z kim tak ci będzie źle jak ze mną?" – zrobią dla dziecka wszystko, nawet jeśli mu to szkodzi.

Powrót do rodziców może oznaczać powrót do modelu wielopokoleniowej rodziny, który kiedyś był normą (Fot. Robert Robaszewski / Agencja Wyborcza.pl)

A to dorosłe dziecko, jak każdy inny człowiek, decyduje, kierując się emocjami, głównie lękiem przed tym, czego nie potrafi. A potem racjonalizuje, licząc zyski i koszty. Myśli: "Mam całe piętro domu dla siebie, nie płacę żadnych rachunków, lodówka jest zawsze pełna, ubrania wrzucone wieczorem do kosza na pranie na drugi dzień magicznie wiszą czyste i wyprasowane w szafie, mam do dyspozycji samochód, w którym zawsze jest paliwo..." i tak dalej. Więc co musiałoby się stać, żeby dorosłe dziecko z tego zrezygnowało?

Niedojrzałość milenialsa jest przez niego pielęgnowana, ale jej twórcami są często rodzice, którzy stwarzają warunki, w których zbudowanie własnej, odrębnej tożsamości nie miało szansy się wydarzyć.

A co z podejściem milenialsów do pracy? Też niedojrzałe? Może gdyby lepiej wybierali, nie musieliby wracać do rodziców.

Kilka lat temu firma Deloitte opublikowała raport, z którego wynikało, że znakomita większość milenialsów chciałaby pracować na etacie, szczególnie w instytucjach państwowych. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej było wyborem jedynie kilkunastu procent z nich. Wybuchła wówczas ożywiona dyskusja, szczególnie wśród starszego pokolenia, tzw. boomersów, w której sugerowano, że wychowali pokolenie nieudaczników, a główną narracją było zdanie: "Nie chcą brać spraw w swoje ręce, tylko liczą na ciepłe państwowe posadki aż do emerytury". Przywiązanie milenialsów do etatu ewidentnie kojarzy się starszym pokoleniom z czasami komunizmu i niezaradnością, ale spójrzmy na całą sprawę realnie.

Prowadzenie własnej działalności gospodarczej w obecnej sytuacji gospodarczo-politycznej jest niemalże donkiszoterią i często nie przynosi już takich dochodów jak dawniej. Dodatkowo w sytuacji ogromnej niepewności ekonomicznej, kiedy kolejne kryzysy pojawiają się już nie co 50, ale niemal co 10 lat, trudno się dziwić, że milenialsi niechętnie podejmują ryzyko zakładania firm. W tym szalenie niestabilnym świecie praca na etat daje im minimalne poczucie bezpieczeństwa. Wskazanie na państwowe instytucje pokazuje brak zaufania do korporacji, ale przede wszystkim małych prywatnych firm, które mogą z dnia na dzień stać się niewypłacalne.

Obserwując kolejne konflikty pokoleń, mam wrażenie, że starsze generacje nie dostrzegają, że młodsze pokolenia potrafią bardziej racjonalnie i mądrzej patrzeć na świat, niż może się to wydawać.

Podkreśla pan rozsądek milenialsów, a ja przyszłam zapytać o niedojrzałość i jej konsekwencje.

Konsekwencji faktycznie jest sporo i są coraz jaskrawsze. Zacznę od tego, że opóźnienie kamieni milowych – czyli wejścia w związek i założenia rodziny – powoduje bardzo wyraźną zmianę demograficzną. Społeczeństwo się starzeje, a to oznacza większe obciążenie finansowe dla systemów emerytalnych i opieki zdrowotnej. Ogromne straty społeczne, które nie do końca jesteśmy w stanie dziś przewidzieć, bo nie przerabialiśmy jeszcze takiego schematu.

Opóźnienie kamieni milowych - czyli wejścia w związek i założenia rodziny - powoduje bardzo wyraźną zmianę demograficzną (Fot. Wojtek Oksztol/ Agencja Wyborcza.pl)

Co jeszcze?

Wielu badaczy zauważa, że milenialsi często próbują wyważać już otwarte drzwi, bo wydaje im się, że zaczynają od zera, ale to nieprawda. Szeroki dostęp do zabawek edukacyjnych, nowych technologii czy nawet możliwość uczęszczania na korepetycje językowe i ogromny wachlarz zajęć pozalekcyjnych – zarówno w dużych miastach, jak i mniejszych miejscowościach – to wszystko dało milenialsom nieporównywalnie lepszy start w dorosłe życie niż ich rodzicom. Nie potrafią tego jednak dostrzec, bo cały ten dobrobyt jest przysłonięty przez żal, że rodzicom brakowało dla nich czasu. Niedocenianie tego dobrobytu powoduje z kolei frustrację w pokoleniu ich rodziców.

A jak już jesteśmy przy frustracji...

Odporność na frustrację u milenialsów jest bardzo niska. Rodzice starali się szybko spełniać ich życzenia, czym próbowali wynagrodzić im swoją nieobecność. Milenialsi nie mieli więc okazji nauczyć się, że dorosłe życie nie polega na spełnianiu wszystkich naszych zachcianek. Przeciwnie, ono nieustannie nas testuje i pokazuje, że nie zawsze będziemy mieli to, czego chcemy. Część z milenialsów nie chce się z tym mierzyć.

A szkoda, bo dojrzałość przynosi wiele dobrego. Na początku może boleć, zwłaszcza jeśli nikt nas nie przygotował do zderzenia z rzeczywistością. Ale gdy samodzielnie i adekwatnie ustawimy nasze cele i wartości i będziemy do nich wytrwale dążyć, to dorosłość może okazać się bardzo przyjemna, bo poczucie sprawczości przynosi satysfakcję. Sprawdziłem się, więc wiem, jaką mam siłę, co potrafię, jak mogę budować relacje z innymi i jak w tym dorosłym życiu być szczęśliwym.

Jednak część milenialsów, która obawia się tego zderzenia z rzeczywistością, wybiera za ciasne krótkie spodenki lub kuse dziewczęce sukienki. Ten rozległy świat infantylizacji zachowania znajduje przecież swoje odzwierciedlenie również w ubiorze i języku. Mówimy o "chłopakach" i "dziewczynach" zamiast o "mężczyznach" i "kobietach". Powstają warsztaty, które mają rozbudzać w dorosłych kobietach niegrzeczną dziewczynkę albo chłopca buntownika.

A co w tym złego?

Z punktu widzenia społecznego to niebezpieczne. Jak zauważył Freud, infantylizm jednostkowy buduje infantylizm społeczny. Podtrzymywanie w "dziewczynkowaniu" i "chłopczykowaniu" powoduje, że stajemy się infantylni jako społeczeństwo. Widać to bardzo wyraźnie w naszych wyborach politycznych.

Mamy skłonność do wybierania populistów, bo oni przejmują rolę nadopiekuńczych rodziców. Obiecują, że się nami zajmą i rozwiążą wszystkie problemy. Wielu ludzi, którzy nie chcą dorosnąć, jest oczarowanych tą wizją.

Niedojrzały dorosły unika odpowiedzialności. Chętnie odda swoją wolność i jeszcze za to zapłaci – albo poprzez wykupienie bardzo drogiego pakietu na kursie pseudorozwojowym, albo poprzez płacenie wyższych podatków, byle tylko ktoś za niego podejmował trudne decyzje. W zamian będzie mógł cieszyć się wolną głową, której może używać do myślenia o niebieskich migdałach i wciąż się bawić. Populiści z przyjemnością zagarniają pod swoje skrzydła takich wyborców i dzięki temu zwyciężają w krajach rozwiniętych, w których jesteśmy tresowani przez polityków i marketingowców do niedojrzałości i zdziecinnienia. Cena, którą przyjdzie nam wszystkim za to zapłacić, będzie bardzo wysoka.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje>>

Dlaczego milenialsi unikają odpowiedzialności?

Bo nauczyli się, że wszystko, co robią, jest niewystarczające. Są rozczarowaniem dla rodziców, którzy oczekiwali od nich więcej; dla pracodawców, bo niechętnie biorą nadgodziny; dla banku, gdy nie chcą wziąć kredytu na 40 lat; dla sprzedawców, którym odmawiają zakupu nowych, niepotrzebnych rzeczy.

To ciągłe zewnętrzne poczucie przynoszenia wszystkim zawodu sprawia, że milenialsi są rozczarowani sami sobą. Boją się podejmować kolejne kroki, a właściwie jakiekolwiek kroki. Moim zdaniem to pokolenie nigdy tak naprawdę nie wystartowało.

To znaczy?

Milenialsi są obecnie największą siłą roboczą na rynku i generują najwyższe dochody w społeczeństwach rozwiniętych, a jednocześnie zupełnie nie zdają sobie sprawy z własnej siły. Z perspektywy wygląda to tak, jakby całemu ich otoczeniu zależało, żeby pozostali nieświadomi swojego potencjału i mocy, jaką posiadają.

Milenialsi są obecnie największą siłą roboczą na rynku i generują najwyższe dochody w społeczeństwach rozwiniętych, a jednocześnie zupełnie nie zdają sobie sprawy z własnej siły (Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl)

Cały czas rządzą nimi rodzice. W domu, w pracy, w kraju. W państwach zachodnich rządzą przecież 70–80-letni panowie, a milenialsi, utrzymywani w zdziecinnieniu, siedzą i czekają na swoją kolej. Myślą: "Muszę zaczekać jeszcze 30 lat, żeby być na tym poziomie". Jeśli nieustannie decydujemy za dziecko, ono zawsze będzie myślało: "To jeszcze nie jest mój moment". To dziecko ma dziś 40 lat i ciągle myśli, że nic od niego nie zależy. A bardzo bym chciał, żeby milenialsi obudzili się w swojej masie oraz sile sprawczej i zaczęli zmieniać świat na lepsze.

Mówi się, że milenialsi są dobrze wykształceni i mają dużą wiedzę psychologiczną.

Owszem, współczynnik skolaryzacji na poziomie wyższym jest w Polsce bardzo wysoki. Ale czy nasz system edukacji uczy krytycznego myślenia, a studia umożliwiają zdobycie szerokiej wiedzy pozwalającej na lepsze rozumienie świata? Mam wątpliwości. Nawet jeśli ta wiedza jest dostępna, pielęgnowane poczucie niedoskonałości prowadzi najczęściej do wniosku: "Jestem zbyt głupi, żeby to wszystko rozumieć". Przy jednoczesnej niechęci do autorytetów – bo te nieustannie w milenialsa uderzają – pozostaje szukanie sobie jakiejś innej ścieżki. Bardzo często dziecinnej, bo inna wydaje się za trudna.

Jaka to ścieżka?

Pamięta pani dziecięcą zabawę w szkiełka? Trzeba było w ziemi wykopać dołek, włożyć do niego znalezione wcześniej skarby: kwiaty, listki, koraliki, przykryć szkiełkiem i zakopać. To był jakiś rodzaj sekretu. Wielu milenialsów dziś w podobny sposób buduje własną wiedzę psychologiczną czy duchową mozaikę, której często się wstydzi. Nie bardzo rozumiemy, co znaczy ręka Fatimy, czerwona nitka na nadgarstku od pramatki Racheli czy cytaty z Biblii lub Koranu wyrwane z kontekstu, ale je zbieramy, układamy z nich mozaikę i na tej podstawie budujemy duchową tożsamość. Albo zapisujemy się na specjalne kursy, które za pomocą nieokreślonych "duchowych" narzędzi mają pomóc nam się rozwinąć.

Są ludzie, którzy robią na tym gigantyczne pieniądze.

Cały rynek samorozwoju jest napędzany brakiem dojrzałości. U prawdziwego, wykształconego terapeuty człowiek dostaje narzędzia do tego, żeby samodzielnie radzić sobie w życiu. I to on wykonuje w terapii całą, nierzadko ciężką i żmudną pracę.

Wiele osób szuka łatwiejszej drogi na skróty. I znajduje ją. U patocoacha, trenera myślowego czy innego celebryty, który doznał przemiany na Bali i został pseudoguru od szczęścia, jest podtrzymywany w infantylizmie i dostaje obietnicę, że szczęście jest na wyciągnięcie jego ręki. A jak zapłaci trzy tysiące za kurs oddechu i siedzenia ze skrzyżowanymi nogami na świeżo skoszonej trawie w pensjonacie pod miastem, to ten guru ewentualnie wskaże mu kierunek, w którym tę rękę musi wyciągnąć.

Tymczasem te pseudoterapie to nic innego jak podtrzymywanie ludzi w dziecięcej zależności w celu kontroli i finansowego wykorzystania.

Prof. Tomasz Sobierajski jest socjologiem, metodologiem, badaczem socjomedycznym i wykładowcą akademickim (Archiwum prywatne) , Masz 30 albo 40 lat. Czeka cię kolejne 40 lat w dobrym zdrowiu, a może nawet więcej (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Co sam by pan powiedział takiemu niedojrzałemu dorosłemu?

Jeśli rozmawiałbym z tą osobą na stopie koleżeńskiej, powiedziałbym: "Ogarnij się dla swojego dobra. Masz 30 albo 40 lat. Czeka cię kolejne 40 lat w dobrym zdrowiu, a może nawet więcej. Ogarnij się, bo za chwilę zabraknie ci umiejętności, możliwości i wolności do tego, żeby móc naprawdę żyć swoim życiem".

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje>>

Nie chcemy o tym pamiętać, ale uczuciem, które w dzieciństwie najbardziej nam doskwiera, jest samotność. Jeśli nie chcesz żyć w nieustannym poczuciu osamotnienia, dorośnij. Dorosłość daje ci szansę zbudowania wokół siebie sieci ludzi, dzięki którym nie będziesz już czuł tego osamotnienia, które pielęgnujesz i nad którym się roztkliwiasz, do tej pory będąc dzieckiem.

Zobacz wideo Czy w pozytywnym myśleniu jest coś złego?

Prof. Tomasz Sobierajski. Socjolog, metodolog, badacz socjomedyczny, wykładowca akademicki, trener komunikacji interpersonalnej i medycznej, analityk międzypokoleniowych relacji, autor wielu międzynarodowych publikacji z zakresu zdrowia publicznego, maratończyk.

Maria Organ. Dziennikarka, redaktorka, trenerka pisania. Zanurzona w świecie milenialsów, poznaje wyzwania i sekrety swojego pokolenia, a odkryciami dzieli się na łamach weekendowego wydania Gazeta.pl i Newsweek.pl. Kiedy nie pisze, pomaga pisać innym. Uważa, że dobre pytania są lepsze niż łatwe odpowiedzi. Kontakt do autorki przez stronę www.mariaorgan.com.

Milenialsi. Nowy cykl weekend.gazeta.pl

Urodzeni w latach 80. i wczesnych 90. W nową, nieustannie zmieniającą się rzeczywistość wchodziliśmy z nieaktualną mapą podarowaną nam przez rodziców. Dziś próbując balansować między tradycyjnymi wartościami a wyzwaniami teraźniejszości, wciąż żyjemy w nieustannym napięciu. Rozczarowanie sobą, przeżywamy zwykle w pojedynkę albo w gabinetach terapeutycznych, jeśli kogoś stać. Szukamy winy w sobie i czujemy się jeszcze bardziej samotni. Dlatego postanowiłam poszukać tego, co nas łączy. Dowiedzieć się, co ukształtowało pokolenie milenilasów, jak radzimy sobie z wyzwaniami życia i dlaczego czasami czujemy się tak bardzo zagubieni. Do rozmów zaprosiłam socjologów, psychologów, politologów i przedstawicieli pokolenia. Tych, którzy znaleźli swój sposób na oswajanie rozpędzonego świata i tych, którzy wciąż go szukają. Maria Organ

WIĘCEJ ARTYKUŁÓW