Kwestionariusze Wysockiego
Wojciech Engelking (Fot. Aleksandra Mleczko)
Wojciech Engelking (Fot. Aleksandra Mleczko)

Kwestionariusz Wysockiego (odc. 7). Narzekanie to jeden z naszych sportów narodowych, więc aż szkoda, że nie wręczają za nie pucharów i medali. Bylibyśmy bezkonkurencyjni. A gdyby tak spróbować NIE TYLKO narzekać i krytykować? Skoro wszyscy wiemy, że w Polsce jest źle i niedobrze, to może warto się zastanowić, co zrobić, by wreszcie było dobrze i wspaniale? To dlatego wpadłem na pomysł kwestionariusza, w którym pytam moich rozmówców o wizję Polski marzeń, o idealnych rodaków i wzorcowych polityków, jak również o patriotyzm i o to, co im się już dzisiaj w Polsce podoba. Czasami odpowiedzi będą obszerne, a czasami krótkie i bezpośrednie. Wszyscy rozmówcy mówią we własnym imieniu, prezentują swoje opinie i poglądy, które często nie będą zbieżne ze stanowiskiem redakcji. A żebyśmy jednak nie zapomnieli, że TU JEST POLSKA, pada także pytanie o to, co ich najbardziej rozwściecza i wyprowadza z równowagi. W pierwszym odcinku wystąpił Stefan Chwin, w kolejnych m.in. Ewa Wanat, Ziemowit Szczerek, Jacek Dehnel i Krystyna Kofta (pełna lista rozmów tutaj). W tym tygodniu o Polsce swoich marzeń opowiada mi Wojciech Engelking. [Grzegorz Wysocki]

1. Grzegorz Wysocki: Co cię w dzisiejszej Polsce i Polakach najbardziej rozwściecza/wkurza/irytuje? Co cię najbardziej wyprowadza z równowagi, czego nie możesz znieść? 

Wojciech Engelking: Nie wierzę – a przynajmniej staram się nie wierzyć – w istnienie charakterów narodowych, więc w Polakach wkurza mnie to samo co w przedstawicielach innych nacji. Przede wszystkim wyprowadza mnie z równowagi małostkowość, egoizm, myślenie o świecie wyłącznie przez pryzmat własnej korzyści, bez oglądania się na innych. Kilka miesięcy temu spotkałem się z agentem nieruchomości, by dowiedzieć się, za ile mogę wynająć mieszkanie, które chciałem wyremontować. Innymi słowy: ile mogę zainwestować w sam remont. Agent rozgląda się i mówi: "Tutaj się pomieści z dziewięć osób, niech pan to wynajmie na pokoje". "Jak dziewięć osób? Przecież to jest 50 m", odpowiadam zaskoczony. "No, tak: w jednym pokoju trzy łóżka pan zmieści, w drugim też trzy". I co takiemu odpowiedzieć? Że wiem, jak wygląda sytuacja na rynku mieszkaniowym, i nie jestem co prawda filantropem, ale nie jestem też człowiekiem aż tak podłym?

Wkurza mnie – przede wszystkim w dziedzinie dyskursu – to, że ludzie, gdy tylko poczują się mocni, się na kogoś rzucają. Byle szybko, byle sforą, spotwarzyć, zohydzić, wgnieść w błoto, pokazując samego siebie jako słusznie oburzonego. Mamy przechodnie tematy, które służą do odziewania się w takie szaty. Dobrze pokazała to sprawa Krystiana Lupy, gdy mnóstwo pozbawionych talentu anonimów postanowiło rozliczać wielkiego reżysera z jego metod pracy, przynoszących efekty, jakich ich progresywne i cywilizowane bzdurki nigdy nie przyniosą. Inny przykład to zeszłoroczna nagonka na Olgę Tokarczuk. Piszę zresztą powieść o podobnym mechanizmie, bo to temat denerwujący, ale i fascynujący. 

Krystian Lupa (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Wyborcza.pl)

Wkurza mnie cwaniactwo. To, że po widowiskowo prywatnej kolacji w knajpie z narzeczoną kelner pyta mnie, czy będę prosił o fakturę, zaś na odpowiedź: "Nie, nie rżnę mojego państwa na podatkach", reaguje nerwowym śmiechem. To zresztą zjawisko powszechne, wystarczy przejść się do dowolnego centrum handlowego przed świętami. Nie rozumiem, jak ludziom nie wstyd kupować ekskluzywnych perfum, ewidentnie na prezent pod choinkę dla kogoś bliskiego, i głośno, niech wszyscy słyszą, kłamać, że to na firmę. 

Co jeszcze? Irytuje mnie resentyment. W tygodniu, w którym rozmawiamy, pan Czarnek ogłosił nową punktację czasopism naukowych, dając najwięcej punktów żurnalom teologicznym z Pipidówy Dolnej. Zrównał je punktacyjnie z najważniejszymi pismami świata. Kiedy zastanawiam się, dlaczego to zrobił, przychodzi mi na myśl odpowiedź: gdyż wiedział, że na jego, pożal się Boże, dokonania "naukowe" w każdym porządnym piśmie z UK czy ze Stanów by się roześmiano. Chciał więc odegrać się na tych, na których utwory jednak się tam nie śmieją. Kierowała nim chęć zemsty. Podobnie jest z dofinansowaniem czasopism kulturalnych przez pana Glińskiego, który daje wielkie pieniądze rozmaitym "Kwartalnikom Wyklętych" nie dlatego, że wierzy w ich moc i jakość, lecz żeby upokorzyć redaktorów i czytelników tych periodyków, w których faktycznie debata kulturalna się toczy, "Pisma" czy innych. Jest to niskie i podłe.

Może przejdźmy do następnego pytania, bo im dłużej o tym wszystkim myślę, tym donośniej słyszę głos mojego wewnętrznego Thomasa Bernharda…

2. A co ci się w Polsce najbardziej podoba? Co doceniasz, co zmienia się na lepsze (może za szybko, a może za wolno, ale na lepsze)?

W Polsce bardzo podobają mi się płatności bezgotówkowe. To oczywiście żart, ale nie do końca. Za każdym razem, gdy wracam do Warszawy z zagranicy, uderza mnie, jak wygodnym jest ona miejscem do życia. Oczywiście, gdy tak na nią spoglądam, mam na oczach klapki jak koń, bo nie dostrzegam problemów, które mnie nie dotyczą. Ale w końcu pytasz tylko o mnie.

Znów: nie uważam, żeby to była cecha typowo polska, ale jestem pod wielkim wrażeniem innowacyjności i zapału do pracy. Mam wśród znajomych paru przedsiębiorców i gdy pytam ich o plany na przyszłość, pomysły, inwestycje, zawsze szczęka mi opada, gdy o nich opowiadają. To są znakomite projekty, oparte na bardzo błyskotliwym dostrzeżeniu nisz na rynku i społecznego zapotrzebowania, na świetnym zrozumieniu miejsca, w którym się żyje.

Znam to tylko z gazet, więc muszę wierzyć redaktorom na słowo, ale podoba mi się tendencja obecna wśród ludzi młodszych ode mnie o dekadę, którzy nie godzą się na beznadziejne warunki pracy i nie wmawiają sobie, że to tylko tak teraz, na początek, za chwilę będzie lepiej, jak robiła to moja generacja. Cóż, faktycznie zrobiło się lepiej, nawet o wiele lepiej. Lubię też coraz bardziej zinternalizowane, jak mi się zdaje, przekonanie, że nie żyje się po to, by pracować, ale pracuje się po to, żeby żyć, więc na mapie dnia musi na to zostać określona liczba godzin. Sam przez długi czas się zaharowywałem – co było o tyle dla mnie samego zrozumiałe, że przecież, niezależnie od tego, kto wysyłał mi przelew, nie pracowałem dla nikogo innego, lecz w przedsiębiorstwie pt. „Wojciech Engelking", wytwarzającym i sprzedającym mnie – i dopiero po trzydziestce dostrzegam, że nie była to najmądrzejsza strategia. 

Podoba mi się porządek. Kiedy jestem w Ameryce albo w krajach umownego europejskiego „Zachodu", napotykam mnóstwo sygnałów anomii, społecznego rozkładu, poczynając od mdlącego waniliowego zapachu trawy, który unosi się w powietrzu, i widoku naćpanych, zamkniętych w swoim świecie ludzi na ulicy, a kończąc na tym, że strach tam czasem jechać metrem albo w ogóle się w przestrzeni publicznej poruszać. Oczywiście bierze się to też z tego, że w Polsce narkomania i szaleństwo częściej są zamknięte w domach, podobnie jak pijaństwo, i cierpią z ich względu bliscy osób uzależnionych albo niespełna rozumu. Nie zmienia to faktu, że na ulicy w Warszawie, może poza 11 listopada, czuję się bezpieczniej niż na ulicy w Toronto. 

Podoba mi się narastająca laicyzacja, którą ładnie opisali Sierakowski i Sadura w swojej książce – czyli to, że dla narodu polskiego poniżej czterdziestki Kościół nie jest istotnym punktem odniesienia. Mam głęboką nadzieję, że w ciągu najbliższej dekady albo dwóch zobaczę, jak nie tylko partie lewicowe i liberalne, ale i konserwatywne przestają czapkować przed księdzem dobrodziejem. Strajk Kobiet z 2020 roku, chociaż jego energia prędko się wypaliła, był przecież właśnie protestem przeciwko Kościołowi, jego bigoterii i jednoczesnej intelektualnej nędzy, wyrażającej się w tym, jak nauczana jest w szkołach religia. Nie przypadkiem na ulice wyszła przede wszystkim generacja, która musiała przez ten koszmar w szkołach lat 90. i dwutysięcznych przejść.

3. Jak wyglądałaby Polska twoich marzeń? Jaka powinna być? I jeszcze: jacy politycy ci się marzą? Jaki rząd i rządzący, a jaka opozycja?

Przede wszystkim byłaby krajem, w którym zaufanie społeczne jest na bardzo wysokim poziomie. Co przez to rozumiem? Że ludzie wzajemnie poważnie się traktują, a więc poważnie traktują swoje państwo, a państwo poważnie traktuje ich. Innymi słowy, zapewnia usługi, za które obywatele płacą w swoich podatkach, i sowicie wynagradza tych, którzy są jego przedłużeniem. Jest dla mnie dowodem zupełnego upadku państwa, że urzędnicy i – szerzej rzecz ujmując – pracownicy sfery budżetowej zarabiają w Polsce głodowe pensje. Inni obywatele nie szanują więc ich pracy, bo jak szanować robotę, za którą ktoś dostaje trzy koła na rękę? 

Co do usług: przecież to koszmarne, że zastanawiając się nad posiadaniem dziecka, od razu zaczynasz zastanawiać się też, czy stać cię na prywatny żłobek, bo w publicznym miejsca nie dostaniesz, prywatną podstawówkę, bo publiczna jest czarnkowa, i tak dalej. Albo że gdy boli cię noga, to nie myślisz: w takim razie pójdę do publicznej placówki ochrony zdrowia i zaraz się dowiem, co z nią nie tak, lecz kalkulujesz, ile będzie cię to wszystko kosztowało, ponieważ w publicznej placówce termin dostaniesz na za dwa lata. Albo że państwo w dziedzinie mieszkalnictwa jest obezwładnione przez deweloperów, więc jeśli jesteś młodym człowiekiem bez większych dochodów, musisz gnieździć się w pokoju wynajmowanym w sposób, jaki zaproponował mi przedstawiciel agencji nieruchomości.

W takich warunkach nie można poważnie myśleć o własnym życiu i przyszłości. W takich warunkach nie możesz być człowiekiem dorosłym. Jak zaprosisz dziewczynę na noc, jeśli tak mieszkasz? Może ci się to pytanie wydawać błahe, ale spójrz na ciąg przyczynowy: nie zaprosisz jej na noc, więc nie będziesz miał partnerki, nie będziesz miał również dzieci, wkrótce zostaniesz sfrustrowanym, nieszczęśliwym człowiekiem, a nie dobrym obywatelem. Swoje nieszczęście będziesz musiał skompensować, a najłatwiej tego dokonasz, głosując na partie radykalne. Pod względem usług publicznych Polska swoich obywateli pogrąża w nieszczęściu, pogardza nimi i ich upokarza. Polska moich marzeń odwrotnie: obywatelom ufa i im pomaga.  

Nie wiem, czy zauważyłeś, ale w momentach politycznych i społecznych turbulencji – a w takim momencie od 2013 roku się znajdujemy (pisarz Georgi Gospodinow powiedział mi ostatnio, że dla niego zaczęło się to w 2016 roku, wraz z brexitem i Trumpem; dla mnie ta data to – i mówię to zupełnie poważnie – 11 listopada 2013 roku, gdy na Zbawicielu spłonęła tęcza; potem Putin najechał Ukrainę i już poszło) – właściwie wszyscy politycy wydają się mali. Niewłaściwi. Niedorośli do okoliczności, z którymi mają się zmierzyć. Nawet jeśli potem buduje się ich mit. Mit Józefa Becka dla przykładu – gdy zajrzysz do źródeł sprzed lat, spostrzeżesz, że ma on, jak to zwykle w przypadku mitów, niewiele wspólnego z prawdą. Jest taka aura udziałem największych gigantów, choćby Lyndona B. Johnsona – to, jak Demokraci go potraktowali w 1969 roku, najlepszym tego dowodem. Aurę dorosłych, dojrzałych mają byli politycy – w Polsce jest to Aleksander Kwaśniewski – gdy jednak wchodzą do aktualnej gry partyjnej, od razu tracą przynajmniej jej część. Tak było – a właściwie jest – z Donaldem Tuskiem. Na świecie tej utraty uniknął Obama, on jednak nie zaangażował się w aktualne sprawy tak jak Tusk. Marzą mi się więc politycy, których okoliczności nie przerastają.

4. I jeszcze jedno ćwiczenie z wyobraźni. Wyobraźmy sobie, że przejmujesz władzę w Polsce i rządzisz. Zostajesz prezydentem lub premierem. Co robisz? Co chcesz zmienić od razu, a co trochę później? Jakie są twoje pierwsze decyzje/zmiany/reformy? Jaka byłaby piątka Wojciecha Engelkinga?

Przede wszystkim nie chciałbym być prezydentem ani premierem. Po pierwsze: bo uwielbiam swoją pracę pisarską i akademicką; po drugie: ponieważ mam patologiczną nieumiejętność zarządzania innymi ludźmi i uważam, że wszystko najlepiej robię sam. Parę lat temu zdarzyło się tak, że z racji uczestnictwa w pewnym projekcie miałem kogoś w rodzaju asystentki. Na pierwszym spotkaniu z tą panią wygłosiłem monolog, jak ja to wszystko widzę, i się pożegnałem. Wróciłem do domu i zdałem sobie sprawę, że byłem idiotą, zadzwoniłem więc z przeprosinami. Pani powiedziała, że to miłe, że dzwonię, ale moje zachowanie wcale nie odbiegało od średniej, z jaką się spotykała. Pomyślmy teraz, jak koszmarna musi być ta średnia.

Gdybym jednak został prezydentem lub premierem… Żadnej piątki ci nie przedstawię, bo operujemy w trybie "gdyby". Mogę zaadresować jeden problem, który jest mi bliski: gdybym więc został prezydentem lub premierem, postawiłbym na to, czego efekty widać dopiero w dłuższej perspektywie, czyli na edukację. Jeśli kiedy ja chodziłem do szkoły – zdałem maturę w 2011 roku – mogła ona służyć jako klasowy wehikuł wynoszący zdolne dzieci z biednych rodzin ponad klasę, w której się urodziły, to w szkole czarnkowej, przed którą bogatsi już wiedzą, że będą uciekać, będziemy mieli do czynienia z zablokowaniem klasowej mobilności. Gdybym został prezydentem albo premierem, starałbym się ten proces zatrzymać. 

(Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Skupiłbym się też na pewnym szczególnym szkolnictwa elemencie, czyli edukacji obywatelskiej. Nie jest dziś przypadkiem, że Konfederacja zbiera największe żniwo wyborcze wśród tych, którzy chodzili do szkół w latach 90. i dwutysięcznych. To podobna sytuacja jak ze Strajkiem Kobiet, tylko że tu chodzi nie o wkurzenie na nauczanie religii, ale o wychowanie citoyen. Pamiętam swojego nauczyciela wiedzy o społeczeństwie z jednego z publicznych gimnazjów, do których chodziłem – był to wiecznie czerwony od gorzały 50-latek, który lubował się w opowiadaniu o tym, że państwo jest złe, podatki też i tak dalej. Poza WOS-em uczył techniki. Ilu było takich nauczycieli, którzy mieli gdzieś treść swojego przedmiotu? Przecież to jakby antyszczepionkowiec uczył biologii, a płaskoziemca geografii. Podejrzewam, że mnóstwo, bo III RP zupełnie zlekceważyła kwestię edukacji obywatelskiej, uznało, że będzie to wałkowanie paru formułek o trójpodziale władzy, które pozostaną formułkami. 

Nie dziwi więc, że w sprawie sądownictwa nie było w Polsce tak wielkich manifestacji, jakie dzisiaj widzimy w Izraelu. A przecież tamtejsza deforma, jak przyznał z rozbrajającą szczerością pewien cymbał z MSZ-u, była przez Netanjahu z polskimi władzami konsultowana, służyliśmy Hebrajczykom za wzór...

5. Czy jesteś patriotą? I jak w ogóle rozumiesz patriotyzm? Jaki patriotyzm jest ci bliski, a jaki kompletnie obcy?

Przez długi czas myślałem o sobie jako o bieznarodnym kosmopolicie, ale nie ma rady: jestem stąd, jestem z tego polis, jestem jego obywatelem, jego sprawy są dla mnie ważne. Lubię wiele miejsc na świecie, ale właściwie w żadnym poza Warszawą nie czuję się jak w domu. W III RP pozwolono prawicy zawłaszczyć termin "patriotyzm" w jego wysokim, dumnym znaczeniu. Doprowadziło to do karykaturalnych jego odmian po stronie progresywnej, na przykład słynnego orła z czekolady budzącej skojarzenia z ekskrementami, którego to orła zachwalał był pan Komorowski (świetnie o tym pisze Marcin Napiórkowski w Turbopatriotyzmie). 

Owszem więc, jestem z tego polis i chcę dla niego jak najlepiej. Jednak bycie z tego polis nie oznacza, że muszę i chcę uznawać wszystkich jego mieszkańców za moich współbraci. Część z nich otwarcie samych siebie stawia poza tą sferą ze względu na poglądy, jakie wyznają. Nie jest dla mnie współbratem pan Mentzen oraz jego wyborcy. Niech ci, którzy chcą polis urządzonego podle ich pomysłów, znajdą sobie jakieś i tam tych pomysłów spróbują, jednak niech to polis nie nazywa się Polska. Z tego względu jest mi bliski model państwa i przywiązania do niego, który polis decentralizuje, prezentowany w niedawnej pracy Umówmy się na Polskę pod redakcją Macieja Kisilowskiego i Anny Wojciuk. Miejmy polskie Teksasy i Kalifornie, każde rządzone przez innych ludzi, w których identyfikacja obywatel – polis będzie mogła faktycznie zaistnieć, bez poczucia "obcości we własnym kraju". Taka Polska – czy też jej wycinek – byłaby moją Polską.  

6. Czy dopadło cię – coraz powszechniejsze dzisiaj – zniechęcenie i zmęczenie polityką? Czy masz polityki dość? Czy przestałeś ją śledzić? Albo: nie chcesz śledzić, ale wciąż to robisz? I jak sobie z tym (ewentualnym) zniechęceniem radzisz? 

Ostatnio puściłem sobie na YouTubie fragment programu telewizyjnego sprzed wyborów w 2005 roku. Występowali w nim Kaczyński, Rokita, Lepper, Giertych. Oglądałem to, jakby mi ktoś pokazał święty obrazek. Filmik się skończył, pomyślałem: ach, więc tak to kiedyś wyglądało, szkoda, że już nie wygląda. No, ale nie wygląda, co ja na to poradzę?

Podpisanie aneksu do umowy koalicyjnej: Roman Giertych, Jarosław Kaczyński, Andrzej Lepper (fot. Sławomir Kamiński/AG) (Podpisanie aneksu do umowy koalicyjnej: Roman Giertych, Jarosław Kaczyński, Andrzej Lepper (fot. Sławomir Kamiński/AG))

Zresztą żyjemy w takiej epoce, że nie da się nie śledzić. Siedzę teraz we Francji, na stypendium, ale dzień wciąż zaczynam od tych samych gazet co w Warszawie. I polskich, i zagranicznych. Te ostatnie mnie zresztą pociągają bardziej, bo z zapałem oglądam przygotowania do wyborów w USA, o których w Polsce wspaniale opowiada Podkast amerykański. Co więcej, nie do końca rozumiem tych, którzy nie śledzą, a chcą rozumieć współczesny świat. Nie mówię tu o codziennym interesowaniu się tym, co powiedział pan Kowalski. Okej, są przyjemniejsze aktywności i ja także się tym niespecjalnie interesuję – im więcej człowiek czyta kretynów i o kretynach, tym sam bardziej kretynieje – lecz o zaciekawieniu większymi procesami. 

Gdzie leży granica między jednym a drugim? Nie wiem. Parę lat temu znalazłem się na sylwestrze u przyjaciółki, na którym bawiło się też dwóch cudownych jazzmanów w moim wieku. Nie mieli oni pojęcia, ani kto jest premierem, ani nawet, kto jest prezydentem. Mogli sobie na to pozwolić, ponieważ na grę na saksofonie to pewnie specjalnie nie wpływa; zresztą procesy mogą zrozumieć też inaczej, chodząc nocami po Harlemie i Columbus Circle i obserwując, co się tam dzieje. I chociaż ja także staram się taką chodzoną wrażliwość praktykować, staram się jednocześnie wiedzieć. 

7. Gdybyś miał być Nostradamusem i przewidywać przyszłość: kto wygra najbliższe wybory? Jak ci się wydaje i jakie masz w związku z tym przemyślenia, uwagi, obawy?  

Podejrzewam, że najbliższe wybory wygra PiS (także ze względu na fiasko wspólnej opozycyjnej listy, za które odpowiada pan Hołownia), jednak początkowo nie będzie w stanie sformować rządu większościowego. Czeka nas więc pod pewnym względem powtórka lat 2005–2007. Dlaczego tylko pod pewnym względem? Kiedy wracam pamięcią do tego, co było 18 lat temu, pamiętam po stronie progresywnej wszechogarniający optymizm, że PiS zaraz zostanie pogoniony i będzie już tylko lepiej. Popraw mnie, jeśli się mylę. Byłem wtedy nałogowo czytającym gazety dzieciakiem, zdaje mi się jednak, że tak to właśnie wyglądało. 

Temu niesformowaniu rządu większościowego PiS będzie starał się zaradzić przez podbieranie posłów z PSL-u i Konfederacji, a w końcu, w obliczu groźby utraty władzy, z tą ostatnią wejdzie w koalicję. I tutaj już mamy rzeczywiście "moment Nostradamusa" albo nawet "moment św. Jana", bo trudno w takim wypadku wróżyć coś innego niż katastrofę. Spodziewam się, że PiS zupełnie przestanie przykładać wagę do tych instytucji państwa, których nie może okradać – czyli na przykład Fundusz Sprawiedliwości albo NCBiR wciąż będą w kręgu jego zainteresowań – one zaś wpadną w łapy pana Mentzena i jego ziomków. Ci początkowo będą się je starali w jakiś sposób zreformować, kiedy jednak spostrzegą, że ich program jest praktycznie nierealizowalny (chyba że zamiast Polski pragniemy mieć republikę bananową), również uznają, że złodziejstwo to jedyne, na co sobie mogą pozwolić.

I tyle, bo tu już wchodzimy w zbyt mocną political fiction. Jest zresztą mnóstwo czynników, których w tym przewidywaniu nie ujmuję: Unia Europejska, USA i przyszłoroczne wybory w tychże, to, jak potoczy się wojna w Ukrainie, i, rzecz jasna, czarne łabędzie, których człowiek nie jest sobie w stanie wyobrazić, nim ich nie ujrzy. Jeśli zaś do czegoś nas nasza epoka przyzwyczaiła, to do tego, że – jak pisała pięknie o innych czasach Ingeborg Bachmann – "niespotykane / stało się codziennością".

8. Konkretnie: na kogo będziesz głosować? A jeśli nie chcesz odpowiedzieć, to dlaczego? Wstydzisz się tych, na których głosujesz? Boisz się przyznać? To sprawa intymna, prywatna? Przyznanie się zaszkodzi ci zawodowo? 

Nie powiem. Zaszkodzić nie zaszkodzi. Łatwo bowiem zauważyć, że opowiadam się za szeroko rozumianym obozem progresywnym. Nie odmawiam także odpowiedzi ze względu na to, że właściwie żadna partia nie wyraża w pełni moich poglądów – jestem konserwatywno-liberalnym socjalistą, konserwatystą w sprawach kulturowych, liberałem w obyczajowych, socjalistą w gospodarczych. Idzie mi raczej, po pierwsze, o przemienienie się polityczności w partyjniactwo (pisał o tym pięknie Carl Schmitt), o zawłaszczenie pola polityczności przez partie polityczne, rozumienie polityczności i zbioru różnych partii jako synonimów. Nie uważam, żeby to były synonimy, i nie chciałbym, żeby były. Stąd o żadnym moim akcesie do żadnej partii i żadnym wspieraniu jakiejkolwiek nie usłyszysz. Mogę wspierać konkretnego kandydata, jednak nie partię.

Uważam takie podejście – to drugi powód, znowu z odwołaniem do pewnego Niemca – za najzdrowsze i najbardziej odpowiedzialne w przypadku człowieka zajmującego się ideami wyrażanymi w słowach. W innym wypadku zachodzi ryzyko, że dołączy się do grona Zivilisationsliteraten, jak nazywał to Tomasz Mann, i odda się to, czym się zajmuje, na służbę partii. Nie zamierzam tego robić, bo to na dobrą sprawę jedyne, co w życiu mam. Kiedy spoglądam na wielu intelektualistów z mojego i starszego pokolenia, będących ideowo-medialnym ramieniem Lewicy, dziwię się, że tak łatwo rozstali się z własną autonomią.

9. A na kogo na pewno NIE będziesz głosować? Na kogo nie zagłosowałbyś nigdy w życiu? I dlaczego? 

Nigdy w życiu nie zagłosowałbym na Konfederację, co chyba dosyć jasno wynika z moich poprzednich wypowiedzi; także na pana Hołownię, bo traktuje on politykę jako własny vanity project. (Kiedyś go byłem bardzo ciekawy, bo jego doradcą został Rafał Matyja, jeden z najmądrzejszych według mnie analityków w Polsce; no, ale Rafał Matyja też prędko z tego towarzystwa był zrezygnował). 

'Mentzen&Bosak na żywo' w Białymstoku (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)

Wracając do Konfederacji, mój sprzeciw wobec niej jest typowym sprzeciwem polskiego inteligenta, czyli estetycznym, a mogę sobie na niego pozwolić, ponieważ nie jestem politykiem, tylko człowiekiem prywatnym. Kiedy pisałem „Serce pełne skorpionów" i starałem się zrozumieć, jak puławianie traktowali natolińczyków i Moczara, doszedłem do wniosku, że musiało to wyglądać mniej więcej w ten sposób: oni czuli względem nich obrzydzenie, no bo jak nie czuć obrzydzenia względem kogoś, kto nie wie, kto to Fra Angelico? Z tym że oni politykami już byli, więc ten elitaryzm, który ja z rozkoszą człowieka prywatnego praktykuję, nie wyszedł im na dobre. Polsce zresztą też. 

Czuję zatem obrzydzenie względem tej partii. Horyzonty intelektualne jej przywódcy zamykają się w cytowaniu przebrzmiałych memów i polskich komedii z lat 90. wyświetlanych na Polsacie. To wyznawszy, udaję się na seans spirytystyczny. Chcę posłuchać dostojnych polskich duchów, które wciąż rozprawiają, że nie rozumieją, czemu, skoro wszyscy znajomi z Mokotowa i z KiK-u na nią głosowali, nie wygrała Unia Wolności.

Rozmawiał: Grzegorz Wysocki

Zobacz wideo "Bosak&Mentzen Na Żywo". Tak wygląda show liderów Konfederacji

Osoby zainteresowane gościnnymi występami na łamach Kwestionariusza Wysockiego i własną opowieścią o Polsce swoich marzeń proszone są o kontakt na adres: grzegorz.wysocki@agora.pl. 

Wojciech Engelking. Ur. 1992. Pisarz, historyk idei. Napisał kilka powieści, ostatnio "Serce pełne skorpionów" (2021). Jako publicysta stale publikuje w "Newsweeku" i "Kulturze Liberalnej", dla "Vogue Polska" prowadzi podcast "Czas odzyskany". Doktor prawa, pracuje na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie w ramach grantu "Opus" Narodowego Centrum Nauki zajmuje się normatywnością w momencie anomicznym. Był research fellow na Tel Aviv University i Universität Mainz, laureatem stypendium Ministra Nauki dla wybitnych młodych naukowców. Jego teksty naukowe ukazywały się m.in. w Routledge, SAGE i Cambridge University Press. Mieszka w Warszawie, na Żoliborzu.

Grzegorz Wysocki. Od grudnia 2022 w Gazeta.pl. Wcześniej m.in. dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej", szef WP Opinie, wydawca strony głównej WP, redaktor WP Książki, felietonista "Dwutygodnika" i krytyk literacki. Autor wielu wywiadów (m.in. Makłowicz, Chwin, Wałęsa, Palikot, Urban, Spurek, Gretkowska, Twardoch, Nergal), cyklu rozmów z wyborcami PiS-u czy pisanego od początku pandemii "Dziennika czasów zarazy". Dwukrotnie nominowany, laureat Grand Pressa za Wywiad w 2022 (rozmowa z Renatą Lis). Prezes klubu szpetnej książki Blade Kruki (IG: bladekruki). Nałogowo czyta papierowe książki i gazety oraz ogląda seriale. Urodzony i wychowany na Kaszubach, wykształcony w Krakowie, ostatnio porzucił Warszawę na rzecz Łodzi. Profil na FB: https://www.facebook.com/grzes.wysocki/