
Kolejny etap Polska Stories za nami. Od 24 października do 19 grudnia na łamach weekend.gazeta.pl publikujemy reportaże uczestników programu. Artykuł Katarzyny Jüngst jest siódmym z nich.
W centrum Polski, pomiędzy torami kolejowymi a ogromnym kompleksem medyczno-dydaktycznym znajdują się parterowe budynki mieszkalne z cegły. W książce o Grembachu autorstwa Grażyny Ewy Karpińskiej i Aleksandry Krupy-Ławrynowicz można przeczytać, że pod koniec XIX wieku petersburski kupiec Lejzor Lourie otworzył w Łodzi nowoczesną fabrykę bawełnianych tasiemek i nici. Rok później Lourie wszedł w spółkę z Juliuszem Kunitzerem oraz Juliuszem i Ludwikiem Heizelami. W 1897 roku fabrykanci założyli Towarzystwo Akcyjne Łódzkiej Manufaktury Nici, na którego czele stanął Juliusz Kunitzer, a niebawem w upatrzonym przez nich miejscu we wsi Widzew powstała fabryka nici Ariadna.
Pewną normą było wówczas, że nieopodal fabryki budowało się domy pracownicze. Wzniesione w 1906 roku parterowe baraki były przeznaczone dla robotników najniższego szczebla. Autorki wymienionej publikacji wskazują, że powodem nazwania budynków "barakami" była ich jednakowość. Współcześni mieszkańcy używają tej nazwy, ma ona dla nich neutralny wydźwięk.
Prawie wszystkie fabryki upadły wraz z przemianami ustrojowymi. Fabryka nici przetrwała, jednak dzisiejsi mieszkańcy Czechosłowackiej nie mają już z nią wiele wspólnego.
Niejeden deweloper śni o tym, żeby jego budynki znajdowały się niemal w centrum węzła komunikacyjnego łączącego wschód miasta z zachodem. Do tego niecały kilometr od stacji Łódź Niciarniana, z której odjeżdżają pociągi do Warszawy, naprzeciwko centrum medyczno-dydaktyczne, 800 m do parku i pięć przystanków do Centrum Handlowego "Tulipan". Zamiast miejskiego hałasu cisza i spokój, peryferie miasta.
Według informacji pochodzących z Urzędu Miasta Łodzi nieruchomość przy ulicy Czechosłowackiej 5 jest zabudowana sześcioma budynkami mieszkalnymi wielorodzinnymi, łącznie znajdują się tam 93 lokale mieszkalne. Zespół sześciu domów robotniczych Łódzkiej Manufaktury Nicianej został wpisany do Gminnej Ewidencji Zabytków.
Mieszkać w zabytku
Brama jest szeroko otwarta, po lewej stronie dawno niekoszona trawa, dwa przepełnione kosze na bioodpady, nad którymi latają muchy, sterta połamanych mebli, na żółtym kontenerze ślad po podpaleniu. Po prawej – zaniedbana zieleń, śmieci pod drzewem. Pośrodku błoto i droga, która jest koszmarem każdego kierowcy – dziura na dziurze. O parapet jednego z okien opiera się siwy mężczyzna z gołym torsem. Mieszka tu od 15 lat. Nie narzeka na rachunki, chociaż ostatnio podwyższyli o 300 złotych; wcześniej miał stumetrowe mieszkanie, trudno było je utrzymać. Tutaj, na Grembachu, ma 32 metry kwadratowe – 20 metrów pokoju i 12 kuchni.
Łazienki robimy tutaj sami. Jedni z pokoju, drudzy z kuchni. Ja zrobiłem sobie z kuchni, ale za to mam dwudziestometrowy pokój. Administracja zabrała zniżki za brak wygód w budownictwie komunalnym, bo samowola budowlana. Tylko żeby nie było samowoli budowlanej, to trzeba zapłacić kilka tysięcy za opinię inspektora nadzoru budowlanego. Ludzi na to nie stać.
O sytuację związaną z opłatami za opinie oraz odbieraniem zniżek zapytałam Zarząd Lokali Miejskich. To najemca opłaca specjalistów od wydania opinii budowlanych, ponieważ to on zmienił lub zamierza zmienić pierwotną strukturę zasiedlonego lokalu. Przed zasiedleniem lokalu najemcy podpisują dokumenty, w których są wyszczególnione pomieszczenia znajdujące się w wynajmowanym od miasta lokalu, a składając podpis, akceptują zaproponowane warunki. Zabieranie zniżek za brak wygód ma być czynnikiem dyscyplinującym niefrasobliwych mieszkańców. Instalacje wykonane wbrew sztuce budowlanej stanowią zagrożenie dla budynku.
W przeszłości zdarzały się sytuacje, iż z powodu niewłaściwie wykonanych prac mieszkańcy musieli być przesiedlani, ponieważ mieszkania nie nadawały się do dalszego użytkowania. Nie uzyskałam jednoznacznej odpowiedzi, czy jest możliwość odzyskania zniżek. Zarząd Lokali Miejskich zapewnia, że każda sytuacja jest rozpatrywana indywidualnie. Dla wielu osób cofnięcie zniżek może być dotkliwe, gdyż łączny upust wynosi aż do 65 proc., a oprócz zniżki za brak łazienki można między innymi otrzymać zniżki za mieszkanie poza centrum miasta, brak centralnego ogrzewania, mieszkanie pozbawione gazu przewodowego.
Sąsiedzi
Nie mniej ważne od warunków mieszkaniowych są relacje z sąsiadami. Starszy mężczyzna, który zgodził się ze mną porozmawiać, nazywa je "neutralnymi".
– "Dzień dobry, dzień dobry" i to wszystko. Kobiety plotkują, a mnie plotki nie interesują. Zresztą o czym miałbym z nimi ciągle gadać? O pogodzie? Kiedyś było więcej awanturujących się, ale już ich nie ma. Wyprowadzili się. Policja rzadko przyjeżdża. Zdanowska jak była, to obiecała, że zaczną tu remont po Księżym Młynie.
Tuż przed wyborami na fotel prezydenta miasta, w lipcu 2018 roku na błotnistej drodze pomiędzy barakami przy Czechosłowackiej swoją stopę postawiła starająca się o reelekcję Hanna Zdanowska, kilka dni później to miejsce odwiedził jej kontrkandydat Waldemar Buda. Politycy wysłuchali skarg, zapewnili o planach zmian i od tamtej pory słuch o nich tutaj zaginął.
Zmiany na Grembachu nie zaszły, choć inne obszary Łodzi są rewitalizowane, zwłaszcza Księży Młyn jest niewątpliwie dumą magistratu. Proces rewitalizacji rozpoczął się w 2012 roku i planowo ma się zakończyć w 2023. Na terenie samowystarczalnego osiedla zbudowanego na polecenie łódzkiego króla bawełny Karola Scheiblera znajdowały się przędzalnia, magazyny, gazownia, domy robotnicze zwane famułami, remiza straży ogniowej, szkoła, dwa szpitale i bocznica kolejowa.
Księży Młyn
Dziś przestrzeń Księżego Młyna kojarzy się z prestiżem. W dawnej fabryce znajdują się luksusowe lofty, a przestrzenie dawnych domów robotniczych wypełniły pracownie artystyczne.
Zróżnicowaną sytuację tych dwóch miejskich obszarów tłumaczy dr Alicja Piotrowska, antropolożka z Uniwersytetu Łódzkiego. – Zestawiając zaopiekowany przez miasto Księży Młyn i zabudowania, "baraki" przy Czechosłowackiej, możemy dostrzec podobne struktury w obrębie miasta – poprzemysłowe osiedla robotnicze. Trzeba jednak brać pod uwagę, że działania miejskie rozłożone są w latach. Oczywiście możemy się zastanawiać, dlaczego Księży Młyn został objęty działaniami w pierwszej kolejności, a inny obszar w drugiej.
Tutaj działa synergia związana z bliskością przestrzenną. O Księżym Młynie mówiło się jako o zachowanym w dobrym stanie osiedlu robotniczym przy fabryce. Księży Młyn znajduje się bliżej centrum, jest większym osiedlem. Liczy się przede wszystkim to, że zachował się w prawie niezmienionej formie i jest bardzo cenny jako swoiste świadectwo historyczne i przykład rozwiązań z zakresu planowania przestrzennego.
Ma dużą wartość estetyczną i architektoniczną. Mamy tam do czynienia z przykładem układu przestrzennego osiedla robotniczego, które miało być po części samowystarczalne, z podziałem na przestrzenie pracy, nauki, zdrowia i mieszkania uwzględniające zróżnicowanie poziomu pracowników danej fabryki. Na kolejność obszarów przeznaczonych do rewitalizacji mają też wpływ decyzje komercyjne, nieruchomościowe, związane z odnowieniem i przeznaczeniem dawnych zabudowań fabrycznych na lokale usługowe czy ekskluzywne mieszkania. To jest proces obserwowany na całym świecie. Wiąże się nieodmiennie i nieodłącznie z kapitalizacją przestrzeni, zwłaszcza w miastach. Niesie ona przede wszystkim wartość materialną, ekonomiczną.
Który mamy wiek?
Młody mężczyzna idący z białym pieskiem do samochodu nie narzeka na to, że musi na własny koszt starać się o opinie specjalistów w zakresie budownictwa. Deklaruje, że ma wszystkie dokumenty, tylko w administracji ciągle mówią, że czegoś mu brakuje. Uważa zresztą, że administracja nieszczególnie dba o ten teren. Najgorzej jest zimą, kiedy śnieg zakrywa grubą warstwę lodu na drodze. Mężczyzna kupił sól, łopatę i odśnieżał samodzielnie, ale ma poczucie, że to nie powinno być w jego gestii. Wprowadził się tutaj pięć lat temu, po ślubie z mieszkanką tego miejsca.
Drobna brunetka z łańcuszkiem na szyi szeroko się uśmiecha. Pyta, czy chcę tutaj zamieszkać, bo jest parę wolnych mieszkań. 30 lat pracowała w fabryce. Mąż był stąd, ona mieszkała na pobliskiej wsi. Pobrali się, zakład pomógł i przydzielono jej mieszkanie, żeby miała bliżej do pracy. Przyzwyczaiła się do tego miejsca.
– Jedno drugiego zna, nikt nikogo nie okradnie, bo każdy pilnuje, chociaż dużo jest teraz świeżych, młodych – zauważa. – Kiedyś odbywały się tutaj imprezy, przyjeżdżała kapela, mieszkańcy tańczyli, grali i śpiewali. Z czasem to zaniknęło. Wiadomo, młodzi nie mają czasu, tylko za pracą. Starym brakuje siły. Chociaż młodzi się zbierają, owszem. Mają działeczki, to jeden do drugiego przyjedzie, posiedzą i spędzają czas między sobą. Tutaj sporo młodych do szkoły razem chodziło, więc są nawet przyjaźnie. Latem siedzą pod domem, to piwko, to co innego.
Kobieta uśmiecha się do mnie. Widzę, że opowiadanie o tym miejscu sprawia jej przyjemność.
– Jak się wprowadziłam, to każdy przy domku miał ogródeczek, na boku, tak jak są teraz, ale każdy dbał. Było pełno kwiatów. Teraz nikomu się nie chce. Niektórzy ludzie mają grządki, ale to nie jest to. Kiedyś były drzewka owocowe przy alejkach. U mnie na działeczce była wielka grucha, ale to już dawno. Stara, musieliśmy ściąć.
Mieszkańcy mogą starać się o wyznaczenie miejsca pod teren własnego ogródka. Należy napisać w tym celu pismo do administracji. Niektórzy mieszkańcy przystosowali ogródki do celów rekreacyjnych i nazywają je "działkami".
– Tu jest dobrze, bo nisko, nie potrzeba się wspinać po schodach. Latem jest fajnie, żeby tylko te drogi były, te chodniki i żeby trochę ulepszali tym ludziom. Oni tutaj nic nie robią, wiecznie pieniędzy nie mają, bo mówią, że ludzie nie płacą. Są tacy, co nie płacą, mają mieszkania socjalne, ale przecież sami wprowadzili tutaj takich. Wyremontowali im mieszkania, zrobili okna, drzwi i podłogi. Dla starych lokatorów nic nie ma. Jak ja się wprowadzałam, to było brudno w mieszkaniach, trzeba było samemu malować i wszystko robić. Sama sobie okna wstawiłam, bo nie mogłam się doczekać, kiedy administracja wymieni. Zrobiłam całą kuchnię, wyłożyłam płyty, bo trzeba było ocieplić, i mi nawet pięciu groszy nie zwrócili, ale nowym to dają. Teoretycznie zwracają połowę kwoty za okna, ale ludzie czekają po trzy–cztery lata. Wszyscy, co mają łazienki, to każdy sam sobie. Przez administrację nic nie można załatwić, jak sobie nie zrobimy sami, to nie ma. Każdy się stara, żeby było, bo przecież jest który wiek? Nie będzie się mieszkać jak kiedyś. Urywa się kuchni trochę i robi się łazienki i ubikacje.
Jest jeszcze jedna kwestia, która kobietę boli. Mianowicie postrzeganie tego miejsca przez ludzi z zewnątrz.
– Naprzeciwko szpital, to powinna być elegancja, żeby się nie wstydzić. Ludzie z całej Polski przyjeżdżają. Czasem, stojąc na przystanku, mówią, że chyba sama patologia tutaj mieszka, a przecież tutaj patologia nie mieszka. Jest parę osób, ale patrząc w ten sposób, to i w blokach jest patologia. Kiedyś do faceta mówię: "Chodź pan, to pokażę, jaka patologia, może mam lepiej niż pan w blokach". No i zamilkł. Takie gadanie to człowieka denerwuje. Mamy tutaj parę snajperów, ale nikogo nie zaczepiają, nikomu nie ubliżają, co wypiją sobie, to ich.
Sytuacja kategoryzowania ludzi z powodu miejsca zamieszkania jest również znana antropolożce Alicji Piotrowskiej.
– Postrzeganie osób mieszkających w zabytkach jest niejednorodne. Przykładem zależności jest własność terenu. Inaczej sprawa wygląda, gdy zabytek należy do osoby prywatnej, a inaczej, gdy znajduje się pod pieczą miasta i wchodzi na przykład w pulę mieszkań komunalnych czy socjalnych. Bardzo często poruszany jest problem jakości zamieszkiwania zabytkowych obiektów, właśnie w kontekście roli miejskich jednostek odpowiedzialnych za ten zasób mieszkaniowy. Niestety, często mówi się, że "patologia" mieszka w centrum, w kamienicach, a powinni mieszkać "młodzi kreatywni". Trudno oceniać jednoznacznie i kategorycznie, kto gdzie mieszka, jak sobie radzi i z czego wynika sytuacja materialna i ekonomiczna danej osoby. To jest wrzucanie do jednego worka i stygmatyzacja. Trudno wymagać chęci działania, zmiany, włączenia się w działania związane z odnową przestrzeni, dobrego wykorzystania przestrzeni zamieszkiwanej przez "patologię", jeżeli druga strona nie zapewnia standardowych dóbr i podstawowych dóbr związanych z zabezpieczeniem mieszkańców. Człowiekowi, który znajduje się na życiowym zakręcie, będzie łatwiej "ukryć się" w bloku niż w kamienicy, do której wchodzi i widzi to samo odrapanie. Osoba mieszkająca w bloku będzie bardziej zmotywowana do zmian przez przestrzeń. To może wydawać się banalne, ale wiadomo, że nasze otoczenie wpływa na nas i na nasze funkcjonowanie, a my wpływamy na otoczenie. Tak działa psychika, że to, gdzie się znajdujemy, wpływa na nasz nastrój, samopoczucie itd. To pewnego rodzaju wzajemnie napędzająca się zależność. Oczywiście osoba, która wprowadzi się do pałacu, nie będzie od razu nosić królewskich strojów, a człowiek, które znajdzie się w dżungli, nie przestanie nagle nosić butów. Otoczenie stanowi pewnego rodzaju scenę, przez pryzmat której jesteśmy widziani. Mieszkańcy bloków nie są oceniani tak jak mieszkańcy odrapanych kamienic.
To się nie stało wczoraj
Do rozmowy dołącza kobieta trzymająca w ręku smycz. Wokół niej biega uroczy york. W oknie o szybę opiera się drugi piesek i głośno szczeka.
– Mamy dobre relacje z sąsiadami. Nie kłócimy się. Ludzie jak ludzie, jak wszędzie. Jeden taki, drugi siaki. Latem, jak jest ciepło, nieraz sobie posiedzimy, jakieś piwo, grill. Raczej się nie wtrąca jeden drugiemu, nie zachodzi za kołnierz. Dużo ludzi się pozamieniało, do bloków poszli. Ja też kiedyś mieszkałam w blokach, 20 lat, potem wyszłam za mąż. Wygodnie, nie pali się w piecu… A tu to już człowiek i zdrowotnie słabo się czuje, pieniędzy ciągle nie ma, bo emeryturka skromna. Wielkie opłaty zrobili, po 600 złotych komornego. Za co? Tu żadnych wygód nie ma. Tragedia. My się trochę buntowaliśmy, ale nie ma się do kogo zwrócić.
Kilka metrów dalej blond włosa kobieta w średnim wieku wiesza pranie. Mieszka tutaj ponad 40 lat. Jej rodzice nie byli związani z fabryką nici, dostali mieszkanie przy Czechosłowackiej, bo ich dom był do rozbiórki. Przy Czechosłowackiej bardzo dobrze jej się mieszka. Cisza, spokój. Może tylko z drogą jest problem.
Karetki nie chcą wjeżdżać. Nawet, żeby śmieci nam zabrali, musimy chodzić pod samą bramę. Mieliśmy tutaj śmietniki, ale śmieciarka nie wjeżdża. Starsi ludzie i tak wyrzucają śmieci tam, gdzie wyrzucali. W pobliżu sterty śmieci jest smród i lęgną się szczury.
Do bramy jest jakieś 250 m. Może się wydawać, że to niedużo, ale dla kogoś starszego albo kogoś, kto ma problemy z poruszaniem, może stanowić to problem.
– Komórki przeciekają, trawa nieskoszona. Tyle razy zgłaszałam i nic. To nie stało się wczoraj, to trwa latami. Tylko pieniądze by brali. Jak piszemy podania, to odpisują, że wszystko mamy robić w swoim zakresie. W tamtym roku musiałam kupić zastępcze grzejniki, bo piece są pozapadane, te kaflowe. Jak mi kominiarz czyścił w zeszłym roku, to powiedział, że w jednym nie mogę palić, bo jest zapadnięty. Napisałam, że chcę nowy piec, oni wyrazili zgodę, ale ja mam wszystko zrobić w swoim zakresie. Jeszcze mam do zabytków pisać o zgodę na rozebranie tych pieców. Napisali jeszcze, że jak to zrobię, to muszę im to zostawić, gdybym chciała się wyprowadzić, bo stałe wyposażenie należy do miasta. Pani sobie wyobraża? Kupię piec akumulacyjny i mam im go zostawić.
Zdarzają się też jednak małe triumfy. Kobiecie udało się wynegocjować z miastem zmniejszenie liczby koniecznych do dostarczenia opinii w sprawie łazienki.
– Teraz posiadanie łazienki to żaden luksus, powinni nam ułatwiać, a nie robić pod górkę. Była kiedyś kobieta w administracji, której chciało się cokolwiek robić, to ją zwolnili. Mieszkania komunalne dla miasta są dnem.
Mieszkańcy piszą pisma w sprawie odrestaurowania zamieszkiwanego przez nich terenu.
– Czekamy teraz na odpowiedź od konserwatora zabytków, bo to jest zabytek. Chociaż administracja sobie nic z tego nie robi. Żeby na zabytkach rosły drzewa?
Złożoność kwestii zabytkowych budynków tłumaczy dr Alicja Piotrowska:
– Jeżeli obiekt jest wpisany do rejestru zabytków, czyli funkcjonuje w obiegu prawnym, to dotykają go restrykcje i ograniczenia związane z możliwościami remontowymi czy z dostosowaniem go chociażby do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Trzeba pogodzić dwa priorytety – wprowadzanie udogodnień oraz zachowanie ciągłości historycznej i architektonicznej tego budynku. Jeżeli jest to obiekt mieszkalny i jego lokatorzy chcą dokonywać modernizacji, to te modernizacje muszą spełniać standardy, które wpisują się w zapisy prawne dotyczące ochrony zabytków. To przede wszystkim wiąże się z kosztami. To nie są zmiany, które można wykonać najtańszymi materiałami czy bez ekspertyz. Jednocześnie pomijanie w planowaniu remontów nawierzchni czy doprowadzania poszczególnych mediów do posesji prowadzi do pewnego rodzaju wykluczenia. Na pewno jest to wykluczenie przestrzenne w porównaniu z innymi przestrzeniami w mieście. Brak inwestowania w poszczególne nieruchomości prowadzi do braku dostosowania do standardów XXI wieku. Często mówimy o tym, że mieszkania przysługujące z puli mieszkań komunalnych czy socjalnych mają bardzo zaniżone standardy, i to nie jest żadna tajemnica. Wiele mieszkań znajdujących się w zabytkach nie ma dostępu do podstawowego sanitariatu, który znajduje się na korytarzu czy w podwórku. Kolejnym przykładem jest brak centralnego ogrzewania i palenie w różnego rodzaju piecach. Obciążeniem dla mieszkańców jest też ogrzewanie elektryczne, które generuje zwiększone koszty.
Dzisiaj gra Widzew
Na schodach prowadzących do mieszkań siedzi chłopak w szaliku Widzewa. Klika w telefonie. Po drugiej stronie drogi stoją mężczyźni. Młodszy przedstawia się jako Filip. Zagaduję ich o warunki, w jakich przyszło im żyć. Chwalą okolicę, podobnie jak kobieta rozwieszająca pranie krytykują zarządzanie.
– Raz była Zdanowska. Doszła do połowy drogi i sobie poszła. Zanim ślad po niej zaginął, to nam obiecała, ale do dzisiaj nie spełniła.
Filip ma dzisiaj co innego w głowie niż problemy z za wysokim czynszem czy zaniedbaną drogą. Dzisiaj gra Widzew z Legią Warszawa. Zapaleni kibice mają piętnastominutowy spacer na stadion, jeżeli ktoś nie może pójść na mecz, to bez problemu usłyszy głosy z trybun. Część miasta wraz z ludźmi, którzy gromadzą się na ulicach w związku ze zbliżającym się meczem, przybiera czerwono-biało-czerwone barwy. Filip się z nimi nie utożsamia i chce, żeby to wybrzmiało. Kilkukrotnie podkreśla, że jako jedyny tutaj jest za ŁKS-em. Nie wiem, czy bardziej jest dumny z tego, że kibicuje innej drużynie niż pozostali mieszkańcy, czy z tego, że jest to tutaj akceptowane. Przenieśli go z ulicy Zielonej w Łodzi. Dlaczego – nie chce powiedzieć.
Dr Alicja Piotrowska podkreśla, że można mówić o wielowarstwowej sytuacji marginalizacji czy wykluczania lub po prostu pomijania. W Łodzi można znaleźć wiele przestrzeni, które nie są poddawane tzw. rewitalizacji, rozumianej wyłącznie jako remont. Rewitalizacja powinna obejmować również obszary społeczne. Przykładem przestrzeni, która również nie jest poddawana odnowie, są domy robotnicze przy Wróblewskiego, ulicy oddalonej o 7 km od Czechosłowackiej. Problematyczną kwestią jest podział na własność prywatną i publiczną. Nie wszystkie obszary i zabudowania są pod jurysdykcją miejską.
***
Z Urzędu Miasta Łodzi otrzymałam informację, że w budynkach przy Czechosłowackiej wykonywane są bieżące naprawy i konserwacje. Miasto nie prowadzi i nie planuje działań inwestycyjnych w ramach projektów rewitalizacyjnych na terenie Czechosłowackiej 5 oraz w ramach realizacji zadań z zakresu budownictwa mieszkaniowego. Dotychczas nie wpłynęły żadne wnioski najemców o wykup zajmowanych przez nich lokali. "A co tu wykupywać?", zapytała mnie retorycznie jedna z mieszkanek
Polska Stories
Polska Stories to kilkumiesięczne warsztaty dla młodych reportażystów i reportażystek, którzy rozpoczynają pracę w zawodzie. Dziesięciu uczestników, którzy doszli do finału, wzięło udział w bezpłatnym cyklu szkoleń dziennikarskich. Prowadziła je wielokrotnie nagradzana reportażystka Olga Gitkiewicz. Każdy reportaż przygotowany w ramach Polska Stories zostanie opublikowany na stronie głównej Gazeta.pl oraz w serwisie Weekend.gazeta.pl. Spośród dziesięciu opublikowanych reportaży jury złożone z doświadczonych redaktorów i dziennikarzy wybierze najlepszy tekst. A jego autor na minimum sześć miesięcy dołączy do współpracowników Weekend.gazeta.pl.