
O czym opowiadają kobiety, które uciekły przed wojną?
O tym, że nie są w stanie przebywać w pomieszczeniu, w którym są odsłonięte zasłony, ponieważ tkwi w nich tak silny lęk przed bombardowaniem. O tym, że panikę potrafi wywołać choćby widok skrzyżowanych desek w krześle, które się kojarzą z blokadą przeciwczołgową. Są kobiety, które nie potrafią przestać uzupełniać butelek wodą…
Żeby w razie konieczności ucieczki zabrać je ze sobą?
Żeby mieć zapas na wypadek, gdyby przestała lecieć z kranu.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
Oczywiście. W oblężonych miastach nie ma przecież ani wody, ani prądu, ani możliwości kupienia jedzenia czy leków.
Z kolei głośne dźwięki przywodzą na myśl śmigłowce. Kobiety nie są w stanie przełączyć się na tryb "jest już bezpiecznie". Nie wiedzą, jak radzić sobie z dziećmi, które zaczynają płakać w niespodziewanych momentach lub płaczą nieustannie.
A czy uchodźczynie płaczą?
Nie. Żadna z kobiet, z którymi się dotychczas zetknęłam, nie płakała.
Rozmawiamy 50 dni od wybuchu wojny, a mnie ciągle to okrucieństwo nie mieści się w głowie. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co czują Ukrainki i Ukraińcy.
Kiedy wojna wybuchła, ja przez kilka dni trwałam w stuporze. W ten sposób zareagowałam na stres. A potem sięgnęłam po ukochane wiersze i piosenki napisane po ukraińsku i udało mi się do siebie dopuścić ból i żal. Wtedy też zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić dla innych.
Wspólnota doświadczeń i przeżyć niezwykle łączy. Czasem nawet niczego nie trzeba mówić. Człowiek patrzy na drugą osobę i wie, że ona czuje to samo.
Ja na pewno czuję ogromną bliskość z uchodźczyniami. Któregoś dnia na jogę przyszła mama z dwiema córkami. Kiedy już wychodziły, troszkę je zagadywałam, podpytywałam, gdzie mieszkają, i prosiłam, żeby dały mi znać, jeśliby czegokolwiek potrzebowały. Tamten moment, chwila ciszy, spojrzenie. Ona ma załzawione oczy, ja mam załzawione oczy. Jedyne, co ta kobieta dała radę z siebie wykrztusić, to: "Wie pani, mnie jest wstyd". Żywo utkwił mi w głowie obraz, jak zapina kurtkę i w jednej chwili z oczu znikają łzy, a ona znowu przechodzi w tryb walki.
Ale dlaczego czuła wstyd?!
Przysięgam, że całą drogę do domu sama zadawałam sobie to pytanie! Dlaczego wstyd, skoro każda z nas mogłaby być na jej miejscu?
Podskórnie czułam, że usłyszę od pani rzeczy nieoczywiste, jednak to jest dla mnie szok. Wstyd to powinno być agresorom. Rosjanom.
Otóż to. Starałam się wtedy przypomnieć sobie siebie – młodą dziewczynę, która przeprowadziła się do Polski. Z jakim bagażem przekonań przyjechałam? Otóż z takim, że trzeba sobie radzić samemu. Że nie wypada prosić o pomoc. Może właśnie stąd się bierze wstyd, że skorzystałam – w dodatku z darmowego – wsparcia? Kobiety, które spotykam, mają również wyrzuty sumienia i poczucie winy, ale to akurat daje się psychologicznie wytłumaczyć, ponieważ kiedy mówimy o traumie, to występuje zjawisko poczucia winy ocalałego.
Ja jestem tutaj bezpieczna, a on tam naraża życie?
Oczywiście: ja sobie poradziłam, ja mam lepiej, a tam został mąż, syn, mama czy inni bliscy. Osoby przyjeżdżają do Polski z bardzo je obciążającym bagażem niepewności: Czy ja dobrze zrobiłam? Czy może trzeba było zostać?
To musi być potwornie trudne. Z pozycji obserwatorki ci, którzy walczą o ojczyznę, są bohaterami. Kobiety, które ratują życie swoje i dzieci, uciekając, są bohaterkami. Także te uciekające przed wojną w pojedynkę, do obcego kraju, w którym nikogo nie znają – również są bohaterkami!
To, co pani mówi, jest bardzo ważne, ponieważ może się pojawiać wartościowanie: ci, którzy zostali w Ukrainie, tylko oni postąpili słusznie. No nie! Podjęcie decyzji o wyjeździe wcale nie jest łatwe! Jedna z kobiet mieszkała we wschodniej Ukrainie i nie miała możliwości ucieczki. Nagle się okazało, że jest jedno wolne miejsce w samochodzie jadącym do Polski. Trzeba było brać. Natychmiast się decydować.
Pojechała?
Tak. W Ukrainie został jej mąż, który jest w wieku poborowym, a ona dołączyła do swojego dorosłego, mieszkającego w Polsce dziecka. A kiedy zadzwoniła do swojej przyjaciółki, tamta ją oceniła. Padły słowa: "Zostawiłaś męża", co jeszcze utrudniło jej poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie. To wszystko są bardzo trudne historie.
Nie mieści się w głowie, że można je oceniać! W normalnych, niewojennych warunkach mądrzy ludzie zawsze powtarzają, żeby absolutnie nie oceniać życia innych.
Życie uchodźczyń w Polsce upływa na ciągłym oczekiwaniu na telefon. Czy on dzisiaj zadzwoni? Czy mój brat, mąż, syn żyje? To doświadczenie jest mi szczególnie bliskie. Codziennie zdzwaniam się z mamą tylko po to, żeby zapytać, czy tata zadzwonił. Nie wiemy, gdzie jest ani co się wokół niego dzieje. Te telefony to są krótkie komunikaty: "Żyję".
Pani tata walczy na wojnie?
Jest zawodowym wojskowym. Ma 58 lat i od wielu lat był na emeryturze. Kiedy jednak rosyjskie wojska zaczęły się gromadzić pod granicą i zadzwoniłam do niego – to było w środę, w przededniu wojny – żeby zapytać, jak na to patrzy, był już w trybie zawodowym. Przedstawił mi raport, że na wschodniej granicy naszego państwa dzieje się to i to, a na zachodniej tamto i tamto, spodziewamy się tego i tego.
Jak przeżywał sytuację, że idzie na front?
Dla niego to było oczywiste. Kiedy już mi zobrazował, w jaki sposób nasze państwo okrążają rosyjskie wojska, zapytałam: "I co ty na to?". A on: "Jak to co? Przygotowałem plecak, kupiłem mydło i skarpety i idę". Nie było innej opcji.
We mnie jest bardzo duża ambiwalencja w stosunku do wojska, bo z jednej strony jest tata wojskowy, człowiek bardzo oddany sprawie, a z drugiej strony wojna jest czymś tak bardzo mi obcym, na co tak bardzo nie mam w sobie zgody. Sytuacja jest bardzo trudna. Skoro jednak już wojna wybuchła, to wychodzę z założenia, że walczyć powinny właśnie osoby, które całe życie były do tego przygotowywane, mają wiedzę i doświadczenie. Jezu… Trudno się takie rzeczy mówi o własnym ojcu. Widzi pani, we mnie się cały czas toczy wielka wewnętrzna walka.
A mnie brakuje słów. Czy pani mama jest bezpieczna?
Tak. Mieszka na zachodzie kraju, gdzie nie ma ataków ani zniszczeń.
Jak sobie radzi?
Wydaje mi się, że nie najgorzej. Całą rodziną zaangażowaliśmy się w pomoc dla naszej obrony terytorialnej oraz cywili.
A pani również w pomoc uchodźczyniom w Polsce. Jak wiele kobiet przychodzi na prowadzoną przez panią grupę wsparcia i jogę?
Więcej uczestniczy regularnie w jodze. Do grupy wsparcia chętnych jest niewiele. Bardzo mnie to martwi. Wsparcie psychologiczne jest jednym z głównych czynników chroniących przed rozwinięciem się chociażby zespołu stresu pourazowego. Długo się głowiliśmy z kolegą po fachu, z którym wspólnie tę grupę zorganizowaliśmy, z czego to wynika. Możemy tylko domniemywać.
Jesteśmy wnuczkami osób, które przeżyły II wojnę światową. W Ukrainie w latach 30. ubiegłego wieku miał również miejsce Wielki Głód. Pamiętamy babcie i dziadków, którzy przeżyli te koszmary, a jednak "normalnie żyli" i byli "twardzi". Może stąd się bierze przekonanie, że co ja się będę tutaj cackać ze sobą, skoro wtedy nie było terapii, nie było antydepresantów?
Bardzo się z panią zgadzam! Co więcej, jak myślę o ukraińskości, to jedną z cech, którą bym do niej przypisała, jest przekonanie, że trzeba być twardą, radzić sobie samej, być osobą ze stali, ogarniać. Być żołnierką, która daje radę.
Podzielę się prywatnym skrawkiem: zanim zostałam psycholożką i psychoterapeutką, żyłam w przekonaniu, że świat jest zagrażający i niebezpieczny. Szukając źródeł tego stanu rzeczy, doszłam do wniosku, że prawdopodobnie jest to skutek wielopokoleniowej traumy. Moja babcia całe życie zbierała ziemniaki na zimę.
Moja babcia też zawsze miała w piwnicy ziemniaki! Na całą zimę.
Mówiliśmy babci: "Nie potrzebujemy tych zapasów. Mamy pieniądze. Możemy w każdej chwili pójść do sklepu i je kupić". Mimo to uparcie jeździła rok w rok na wieś po zapas ziemniaków. Żeby było na czarny dzień. Wizja, że czarny dzień nadejdzie i że wtedy trzeba będzie sobie radzić, żyła chyba w nas wszystkich.
I czarny dzień nadszedł. Od pani słyszę, że niewiele uchodźczyń zgłasza się po darmowe wsparcie psychologiczne, a od psychotraumatolożki Katarzyny Podlaskiej usłyszałam, że część z nich stosuje "samoleczenie" alkoholem.
Alkohol to jest niestety bardzo łatwo dostępny sposób "radzenia sobie z problemami". Obawiam się, że kiedy wojna już się skończy, to jej skutki psychologiczne mogą się ciągnąć latami. Dzieci obserwują, w jaki sposób ich mamy sobie radzą, i uczą się, że należy sobie radzić dokładnie w taki sam sposób. Robią to oczywiście nieświadomie. Poprzez modelowanie. Kolejna trauma będzie żyła w kolejnych pokoleniach. Pokładam duże nadzieje w tym, że moje rodaczki, które mieszkają teraz wśród Polek, zobaczą, że korzystanie z pomocy psychologicznej nie jest równoznaczne z tym, że ktoś sobie nie radzi albo że jest "szaleńcem", tylko że jest to taka sama usługa medyczna jak każda inna. Zdecydowanie lepiej jest działać profilaktycznie, niż potem leczyć skutki traum, które się rozwiną i nawarstwią.
Zastanawiam się, czy kobiety, z którymi pani ma kontakt, martwią się o kwestie materialne? Część osób straciła przecież dorobek życia. Rosjanie niszczą doszczętnie całe miasta.
A wie pani, że ten temat się w ogóle nie pojawia? Być może tyle jest bieżących zmartwień, że kobiety w ogóle nie mają przestrzeni na myślenie o przyszłości. Co nie znaczy, że gdzieś w podświadomości tego lęku w nich nie ma.
Poznałam wspaniałą kobietę, która uciekła przed wojną wraz z trzema córkami. Wszystkie wróciły do Ukrainy, tyle że teraz mieszkają na zachodzie kraju. Usłyszałam krótko: "W Polsce nie widziały dla siebie miejsca". Zostawić całe dotychczasowe życie i zacząć nowe w obcym kraju – to dla wielu osób jest po prostu nie do wyobrażenia.
Ależ tak! Ja miałam może nie sprzeczki, ale przyznam szczerze, że w duchu się wkurzałam na własną rodzinę, kiedy po wybuchu wojny codziennie im powtarzałam: "Są warunki, jest gdzie mieszkać. Zbierajcie się i przyjeżdżajcie do mnie", a w odpowiedzi słyszałam ciągle: "Nie. Dziękuję".
Ile lat temu pani przyjechała do Polski?
Jestem w Polsce już 10 lat. Kiedy byłam na półmetku szkoły średniej, moja mama dowiedziała się, że ponieważ mój ukochany dziadek z pochodzenia był Polakiem, to można dla mnie wyrobić Kartę Polaka. Zgodziłam się. Kiedy zaczęłam się uczyć języka polskiego, miałam nadzieję zbliżyć się w ten sposób jeszcze bardziej do dziadka, który zawsze był dla mnie bardzo ważną i bliską osobą. On od śmierci swojej mamy nie używał tego języka. W tamtym czasie dziadek chorował na alzheimera i coraz mniej było z nim kontaktu. A ja przychodziłam do niego i czytałam mu teksty po polsku albo streszczałam opracowania dzieł literackich. A on po prostu słuchał.
Mówi pani po polsku przepięknie, ale ponieważ skończyła pani nie tylko psychologię, ale także filologię polską, to nie ma się co dziwić. Opowiadała pani o poczuciu winy, które mają kobiety uciekające teraz z Ukrainy. Czy pani również coś takiego odczuwa, czy udało się to pani przepracować?
Chyba się udało. Chociaż to, że tak usilnie namawiałam rodzinę, by do mnie dołączyła, może jednak oznacza, że poczucie winy się odezwało? Przez jakiś czas chodziłam w dużej złości. O co chodzi? Dlaczego nie? Aż w którymś momencie do mnie dotarło, że zazwyczaj przeprowadzka i rozpoczęcie życia gdzie indziej to jest temat, do którego dochodzimy miesiącami, czasem latami, wszystko mamy skrupulatnie przemyślane i przygotowane oraz sprawdzamy swoją gotowość na tę zmianę. Zupełnie inaczej niż kiedy z dnia na dzień słyszysz: "Jedź". Jak to jedź?! Ale gdzie? I co dalej? To jest po stokroć trudniejsza decyzja. Kiedy to sobie uzmysłowiłam, trochę mi ulżyło.
I przestała pani namawiać rodzinę?
Przestałam. Nie jest łatwo tak po prostu zostawić całe swoje życie.
Można tego nie chcieć i koniec. Jak wspomniane przeze mnie kobiety, które wróciły, robią swoje i w ogóle nie przyjmują do wiadomości, że Ukraina może nie wygrać tej wojny.
Ma pani rację. Ja spotkałam kobiety, które mówią właśnie, że one tylko czekają, aż Ukraina wygra, i wtedy wrócą do domu.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
W Warszawie w centrum jest wzruszający napis "Cały naród buduje swoją stolicę". Czekam na takie napisy na przykład w Kijowie.
Wizja Dnia Zwycięstwa to jest coś, czym teraz żyje cała Ukraina. Wszystkie rozmowy sprowadzają się do: "Spoko! Spotkamy się w Kijowie na Dniu Zwycięstwa na kawie!".
Piękna wizja. Też mam w sobie tę wiarę.
Ja oczywiście też. Nie widzę innego scenariusza. Nie ma innej opcji niż wygrana Ukrainy. Nie wiem, na ile to jest racjonalne, ale ta myśl pomaga i wzmacnia, dlatego się jej trzymam. Dla mnie kwestią jest nie czy, ale kiedy to się stanie.
*Do grupy wsparcia dla uchodźczyń, którą stworzyli Juliana Szewczuk oraz Paweł Górny, oraz na jogę można się zapisać TUTAJ.
Juliana Szewczuk. Psycholożka, psychoterapeutka, nauczycielka uważnej jogi. Ukończyła studia magisterskie na dwóch kierunkach – psychologii oraz filologii polskiej. Na co dzień pracuje we własnym gabinecie w nurcie poznawczo-behawioralnym w języku polskim, rosyjskim i ukraińskim. Obszary jej zainteresowań to m.in. przeżycia traumatyczne oraz zaburzenia osobowości. Ma kilkuletnie doświadczenie w pracy pomocowej zdobyte w szpitalach, fundacjach i poradniach. Stale podnosi kwalifikacje, biorąc udział w szkoleniach w Polsce i za granicą.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in. z „Gazetą Wyborczą Wrocław", „Dziennikiem Polska Europa Świat" i „Dziennikiem Gazetą Prawną" oraz „UWAGĄ!" TVN. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.