Ukraina
'Pomaganie kojarzy się nam z czymś pięknym i dobrym i jeżeli postępujemy szlachetnie, to chcielibyśmy, żeby wszystko było idealnie' (Fot. Shutterstock.com)
'Pomaganie kojarzy się nam z czymś pięknym i dobrym i jeżeli postępujemy szlachetnie, to chcielibyśmy, żeby wszystko było idealnie' (Fot. Shutterstock.com)

O jakich problemach pani słyszy? 

Najczęściej, że goście stosują "samoleczenie" alkoholem. O ile lampka wina czy drink wieczorem jest OK, o tyle upijanie się, żeby zapomnieć, nie jest OK. 

Alkohol jest tańszy i łatwiej dostępny niż pomoc psychologiczna po ukraińsku. Osoby po tak ciężkich przeżyciach mogą uważać, że skoro dzieci śpią, to mają prawo się napić. 

Jednak my powinniśmy być głosem rozsądku. Alkohol na dłuższą metę tylko pogłębia problemy.

Druga sytuacja, o której słyszę, to że goszczone osoby mówiły, że zostaną na chwilę, a potem stwierdzają: "Miałam jechać do Berlina, ale kontakt mi siadł i nie jadę". I pojawia się problem. 

'Powinniśmy być głosem rozsądku. Alkohol na dłuższą metę tylko pogłębia problemy' (Fot. Shutterstock.com)

Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl

Gospodarz każdego dnia wstaje z nadzieją, że gość się zacznie pakować, a nic takiego się nie dzieje. Co robić? 

Trzeba porozmawiać. "Słuchajcie, zaproponowaliśmy wam mieszkanie na tydzień. Mija drugi. Co planujecie dalej?"  

A jak usłyszymy: "Nie mamy gdzie się podziać. Chcielibyśmy tu zostać"? 

Mówimy uczciwie: "Nie jesteśmy w stanie gościć was dłużej". I możemy na przykład zaproponować pomoc w poszukiwaniu nowego miejsca. Ale porozmawiać musimy, bo inaczej sami się zaczniemy frustrować i atmosfera będzie się pogarszać.

Często uważamy, że skoro już zdecydowaliśmy się udostępnić uchodźcom swoje mieszkanie, to o potrzebach swoich i swojej rodziny trzeba zapomnieć. Do czego to prowadzi?  

Wyobrażam sobie, jak trudno jest takie rozmowy prowadzić. Z jakimi jeszcze sytuacjami pani rozmówcy mieli problem? 

Dziecko domagało się uwagi, której jego mama nie potrafiła mu dać, ponieważ była w depresji. Pani, która gościła ich u siebie, trochę się irytowała, że nie na to się pisała, żeby się zajmować dzieckiem. Ale przede wszystkim martwiła się o tę kobietę. Tamta pani otrzymała pomoc od ukraińskiej psycholożki.Do mnie przyszła inna ukraińska mama, która przyjechała do Polski z trójką swoich dzieci, a po jakimś czasie dostała informację, że mąż zginął na wojnie. Dla niej pierwsza pomoc psychologiczna to było za mało. 

A czym jest pierwsza pomoc psychologiczna?

Pomoc, którą może dać każdy z nas. Jeśli ktoś obok płacze, a ja mam w sobie empatię i odruch, że podejdę i przytulę – robię to. I pogadam albo posiedzę w milczeniu.  

Jasne. A jakiej pomocy potrzebowała od pani Ukrainka, której mąż zginął na wojnie? 

Przede wszystkim wiedzy, że wszystko, co teraz odczuwa, jest normalne. Pytała też, czy może mówić dzieciom, co się stało z tatą. Mogła, bo to nie są bardzo małe dzieci. Ktoś znalazł dla nich mieszkanie, w którym ta pani ma jeden pokój, jej dzieci drugi, a trzeci zajmuje inna ukraińska mama ze swoimi dziećmi. I te kobiety dają sobie wsparcie. To jedyny pozytyw w tej koszmarnej historii.  

Właśnie dlatego, że wojna składa się z mnóstwa takich koszmarów, to ci, którzy goszczą u siebie uchodźców, a odczuwają zniecierpliwienie czy znużenie, mają do siebie pretensje. Chcieliby mieć anielską cierpliwość. 

Pomaganie kojarzy się nam z czymś pięknym i dobrym i jeżeli postępujemy szlachetnie, to chcielibyśmy, żeby wszystko było idealnie. Ale to tak nie działa, niestety. Jesteśmy ludźmi. Wszyscy mamy bagaże doświadczeń, problemy i stresory. One nie znikają z dnia na dzień. 

Na jednej z grup pomocowych Ukrainka napisała, że "jak to wszystko się skończy, będziemy do siebie przyjeżdżać na wakacje". Piękna wizja.  

Pewnie, że mogę mieć nadzieję, że oto wezmę do siebie panią z dzieckiem w podobnym wieku co moje dziecko i wszyscy się zaprzyjaźnimy, i będzie bardzo fajnie. Ale co, jeśli potem się okazuje, że w ogóle nie iskrzy między nami i tą panią, a i dzieciom nie jest ze sobą po drodze? Przestrzegam, żeby nie stawiać zbyt wysoko poprzeczki. 

Słysząc historię pięknych relacji, można mieć do siebie cholerny żal: widać nie jestem dość dobrym człowiekiem, bo mi się nie udaje. 

Niby dlaczego "nie dość dobrym człowiekiem"? A ile razy bywa tak, że kobieta i mężczyzna randkują, świetnie im ze sobą jest, po czym zaczynają ze sobą mieszkać i się na siebie wkurzają? Czy to znaczy, że są złymi ludźmi? Nie. Po prostu nie nadają na tych samych falach. A w przypadku gości z Ukrainy nie ma żadnej rozbiegówki. Od razu zamieszkujemy z obcymi osobami. OK, pomogliśmy, chcieliśmy dać bardzo dużo, bardzo dużo oczekiwaliśmy – być może za dużo – a okazało się, że nie zaiskrzyło i jest nam ze sobą trudno.

Sytuacja, o której rozmawiamy, jest wymagająca. Oznacza wyjście ze słynnej strefy komfortu, co nie oznacza, że teraz liczą się już tylko nasi goście. Musimy się wysypiać, odpowiednio jeść, dbać o aktywność fizyczną, relacje społeczne. 

'Przyszła do mnie ukraińska mama, która przyjechała do Polski z trójką swoich dzieci, a po jakimś czasie dostała informację, że mąż zginął na wojnie' (Fot. Shutterstock.com)

W zaistniałej sytuacji dotychczasowe przyjemności, na przykład kąpiel przy świecach, nawet joga czy jogging, mogą się wydawać nadmiarowe. Ludzie przeżywają takie dramaty, a ja tu się ze sobą cackam. 

Miałam okres w zawodowym życiu, kiedy siedziałam i płakałam z pacjentkami po przemocy, po gwałtach. Nocami przeżywałam ich traumy i totalnie zapomniałam o sobie. Skończyłam z nerwicą i sama potrzebowałam psychotropów. Nie możemy nie dbać o siebie! Może nie róbmy sobie kąpieli przy świecach codziennie. Ale raz w tygodniu – tak. A jeśli uprawiamy jogging, to może nasi goście będą chcieli z nami pobiegać? Tak samo z jogą. Jeśli oczywiście w osiągnięciu relaksu i regeneracji nie będzie nam przeszkadzało, że ktoś siedzi na poduszce obok. 

W poradniku, który Fundacja HumanDOC opublikowała na grupach pomocowych, główna rada jest taka, że to jest mieszkanie gospodarzy i to oni wyznaczają zasady.  

To nie jest tak, że o 14.00 postanawiamy przyjąć uchodźców, a o 14.05 już mamy te osoby w domu. O 14.00 siadamy z rodziną i rozmawiamy o tym, co się u nas w domu codziennie dzieje takiego, o czym warto powiedzieć. Na przykład co rano jest huk miksera, ponieważ na śniadanie pijemy koktajle. Możemy je przygotowywać również dla naszych gości. A o 23.00 – choćby się waliło i paliło – idziemy spać. To nie jest obóz harcerski, że trąbka gra i wszyscy się kładziemy do łóżek. Ale my rano musimy wstać do pracy, więc jeśli wy będziecie oglądać telewizję, słuchać muzyki czy rozmawiać, starajcie się to robić ciszej.

Nie zapominajmy, że nasz dom ma być bezpiecznym miejscem dla osób, które przyjęliśmy, ale również dla nas. Nie chodzi o wywrócenie naszego życia do góry nogami.  

Taka kwestia jak palenie papierosów wydaje się oczywista. 

Jeśli mi to przeszkadza, to jasno mówię, że w domu nie palimy i nie palimy również na balkonie. Jeśli chce pani zapalić, to proszę zejść na dół.  

Jednak bywają sytuacje nie do przewidzenia, które powodują spore perturbacje: dzieciom nie wolno się bawić tabletami i jedzą zdrowo. I nagle widzą, że ukraińskie dzieci cały dzień się bawią i jedzą czekoladowe kulki z mlekiem. Jest bunt na pokładzie. 

I to jest normalne. Tak samo, jeśli widzą, że inne dzieci jedzą codziennie McDonalda, a im nie wolno, to gdzie tu sprawiedliwość? Trzeba z nimi porozmawiać: "Słuchajcie, my was wychowujemy inaczej niż ukraińska mama swoje dzieci. Wy też możecie raz na jakiś czas zjeść kawałek czekolady czy kulki z mlekiem, ale regularnie żywić w taki sposób się nie będziemy, bo takie są nasze zasady".

Dzieci się buntują pewnie przede wszystkim wtedy, kiedy się okazuje, że muszą zamieszkać w jednym pokoju, bo ten drugi trzeba udostępnić dzieciom, które uciekły przed wojną. 

Znam przypadek pani, która oddała własną sypialnię i poszła spać na kanapę do salonu. Zrobiła to właśnie po to, żeby dzieci nie musiały się tłoczyć w jednym pokoju. Zanim podejmiemy decyzję, że zgłaszamy nasze mieszkanie jako azyl dla uchodźców, musimy takie kwestie ustalić. Jeśli dzieci mówią "absolutnie nie", to nie możemy ich zmuszać, żeby oddały swój pokój. Dbając o innych, zaczęlibyśmy wtedy wchodzić na terytorium ich bezpieczeństwa. 

Inna sytuacja, o której usłyszałam: państwo przyjęli do siebie dwie panie – obie roztrzęsione, nie wychodzą z pokoju, dużo płaczą. Kiedy usłyszały, że z wyjazdu wraca syn właścicieli, zaczęły krzyczeć przerażone: "On nas zgwałci!". 

Ponieważ od pierwszych wydarzeń wojennych minął ponad miesiąc, a objawy PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego, pojawiają się mniej więcej po takim czasie, myślę, że możemy tu już mówić o początkach właśnie tego zaburzenia. Takie krzyki mogą być jego objawami, ponieważ uruchamia się wtedy coś, co nazywa się "patologiczną siecią strachu". Wszelkie dotąd neutralne bodźce, które w jakikolwiek sposób kojarzą się z traumą, zaczynają budzić lęk. Czyli w tym przypadku – każdy facet równa się gwałciciel. 

Katarzyna Podleska (Fot. FiIip Klimaszewski)

Gospodarze poczuli się bardzo dotknięci. "Jak mogły tak pomyśleć o naszym synu?". 

Tego nie można brać do siebie. Wiem, jak to brzmi, ale przy PTSD "mówią objawy", a nie ta osoba. Zarówno dwóm paniom, jak i tej rodzinie przyda się wsparcie psychologiczne. Nie sądzę, żeby byli w stanie poradzić sobie sami.  

Jeśli dwie osoby były świadkami wybuchu bomby, to nie jest powiedziane, że obie będą miały PTSD, prawda? 

Zgadza się. 

To zależy od wytrzymałości psychicznej? 

Oraz od tego, czy już kiedyś uczestniczyły w wydarzeniu traumatycznym, jaką mają odporność na stres, czy w rodzinie były choroby psychiczne. Ważne jest też, co się zdarzyło po tej konkretnej sytuacji: czy dostały wsparcie, czy w tym horrorze i szoku były pozostawione same sobie. 

Jak się zachować wobec osób, które mogą cierpieć na zespół stresu pourazowego? 

Osoby w kryzysie często czują się samotne, wyobcowane i nie wiedzą, jak się zwrócić o pomoc, dlatego bardzo docenią to, że ktoś się nimi interesuje. Czyli mówimy: "Gdybyś chciała porozmawiać, to jestem". Natomiast nie naciskamy: "Co tam było? Głośno było? A gdzie się chowaliście?". To nie pomaga.

Ciekawość na pewno odczuwa większość z nas. 

Ona jest naturalna. Kiedy naście lat temu miałam pierwszego pacjenta po traumie, to aż się we mnie gotowało, ponieważ okoliczności tego zdarzenia były bardzo ciekawe. Musiałam w sobie zdusić chęć wypytania o to, co mnie po ludzku interesowało. Teraz jest tak samo. Pamiętajmy, że każda osoba potrzebuje czasu, żeby opowiedzieć swoją historię. Jeśli potrzebuje milczeć, uszanujmy to. Jeśli będzie potrzebowała mówić, to będzie mówiła. Naszym zadaniem jest zakomunikowanie troski i gotowości do pomocy. Ewentualnie wysłuchanie, ale nie naciskanie i nie dopytywanie. 

Wysłuchanie i…?  

Wysłuchanie z uwagą. Potakiwanie.

Można powiedzieć: "Rozumiem, że jest ci ciężko", natomiast nie mówimy: "Wiem, co czujesz", a już na pewno nie jesteśmy mądrzy po fakcie, na zasadzie: "Po co tyle siedziałaś w tym schronie? Trzeba było wiać". Nie nam oceniać. 

Dopytuję o to, co mówić, ponieważ myślę, że ludzie często stronią od cierpiących. Mają wrażenie, że jakby tamci się otworzyli, to koniecznie by trzeba coś mądrego powiedzieć, coś poradzić. Tymczasem albo nie mają pojęcia co, albo jak już mówią, to kulą w płot.  

Kiedy do mnie przychodzą ludzie, to mówię: "To wy jesteście ekspertami od swojego życia". Mogę ich na coś naprowadzić, ale nigdy nie doradzam. Przecież nie wiem, jaka rada byłaby dobra. A w sytuacji uchodźczyń – co mielibyśmy robić? Poklepać po ramieniu i powiedzieć: "Słuchaj, niczym się nie martw, za miesiąc wrócisz do siebie i sobie odbudujesz dom"? Samo bycie, wysłuchanie, empatyzowanie – to już jest bardzo dużo. 

'Wydarzenia traumatyczne niszczą u dzieci iluzje omnipotencji oraz tego, że rodzice mają nieograniczone możliwości uchronienia ich przed złem' (Fot. Shutterstock.com)

A straumatyzowane dzieci? Jak one przeżywają tę sytuację? 

Wydarzenia traumatyczne niszczą u nich dwie iluzje: omnipotencji, czyli poczucia własnej wszechmocy, oraz tego, że rodzice mają nieograniczone możliwości uchronienia ich przed złem. Pierwsze, co trzeba zrobić, to zapewnić im poczucie bezpieczeństwa tu i teraz. Druga rzecz to przywrócenie rutyny, czyli wysłanie dziecka do przedszkola, do szkoły. 

Tak od razu? Nowy język, miejsce i dzieci – to nie jest dodatkowy stres? 

Codzienna rutyna pomaga w przywróceniu poczucia ciągłości. Dziecko znowu się uczy, bawi, może się śmiać, grać w piłkę i ma kolegów i koleżanki. Coś się wydarzyło, ale moje życie nadal trwa.  

Kiedy gościmy u siebie dziecko, to oczywiście nie my je wychowujemy, ale zdarzają się sytuacje, kiedy trudno nie reagować. Jak się zachować, kiedy zza ściany słychać krzyki? 

Część osób jest wtedy sparaliżowana. Jasne, że ta mama uciekła spod świszczących bomb, a został tam jej ukochany mąż i ona może nawet nie wie, czy on żyje. Stres o przyszłość swoją, swoich dzieci, o przyszłość rodziny – czy ona się w ogóle jeszcze połączy? – jest ogromny. 

A może jeszcze straciła dorobek życia i musi zaczynać od zera w obcym kraju? 

W tej kobiecie jest teraz ogrom stresu, żalu i złości, więc traci cierpliwość. Jednak dziecko powinno mieć pewność, że ktoś się o nie troszczy. Dlatego pytamy: czy mogę pomóc? Jasne, że gdyby dochodziło do ostrej przemocy, to interweniujemy, chronimy dziecko, stanowczo rozmawiamy z mamą, ale chwała Bogu, o takich sytuacjach nie słyszałam. O krzykach owszem. Nie zapominajmy, że w uchodźczyniach jest strach, że kiedy dziecko będzie biegać i głośno się zachowywać, to "Matko Boska, wywalą nas stąd". Dlatego zapewnijmy również tej kobiecie poczucie bezpieczeństwa. "Twoje dziecko zachowuje się normalnie. Nie wyrzucimy was stąd. Możesz być spokojna". 

Na koniec opowiem ostatnią historię, którą usłyszałam: warszawianka z dziada pradziada pomyślała, że zrobi Ukrainkom przyjemność, obwożąc je po stolicy. Taka była dumna z tego, co pokazuje, a jedna z pań pokręciła tylko głową i powiedziała: "Charków to to nie jest". 

No tak! Ci ludzie strasznie tęsknią za domem i każdy zabytek, wszystko, co widzą, porównują do tego, co zostawili. Trzeba zacisnąć zęby. Nie ma rady.

Od początku się bałam, na ile nam wystarczy "paliwa" do pomagania. Niektórzy już nie mają sił. Być może zbyt wysoko postawili sobie poprzeczkę. Zawsze trzeba dbać przede wszystkim o siebie. Wtedy nam na dłużej starczy chęci do pomocy. A Ukraińcy są nam ogromnie wdzięczni za to, co robimy. Głośno dziękują. Mówią, że naród polski jest taki "wow". 

Słysząc to, niejedna osoba pokręci głową: naród jest taki "wow", jeden przyjął uchodźców, inny pojechał gotować na granicę, a ja "tylko" wpłaciłem pieniądze. A jeszcze ktoś inny nie pomógł wcale. I ma wyrzuty sumienia.  

Nigdzie nie jest powiedziane, że każdy ma obowiązek pomagania. Jeśli chcesz pomóc, przelicz swoje zasoby – nie tylko finansowe. A jeżeli stwierdzasz, że nie dasz rady, to też jest w porządku.

Może być milion powodów, dla których nie przyjęliśmy uchodźców. Jeden z podstawowych to taki, że żyjemy w M3 i po prostu nie mamy na to warunków. Ale przecież jest przynajmniej tuzin innych sposobów pomagania. Mogę wpłacić pieniądze, być wolontariuszką czy – jak ja – udzielać porad za darmo osobom, które goszczą u siebie uchodźców. Każdy może znaleźć swoją niszę.

A jeśli ktoś nie pomaga? Zawsze mówię: nie oceniaj, póki nie wejdziesz w cudze buty. Może ten człowiek sam jest w depresji czy po traumie i po prostu nie ma na to siły.

Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl

Katarzyna Podleska. Psycholożka, terapeutka, dyplomowana psychotraumatolożka. Prowadzi autorskie szkolenia i warsztaty z interwencji kryzysowej, pierwszej pomocy psychologicznej, komunikacji, metod radzenia sobie ze stresem, przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu. Regularnie szkoli ratowników i strażaków z komunikacji i udzielania wsparcia ofiarom wypadków i katastrof. W latach 2016–2017 wyszkoliła na Ukrainie kilkudziesięciu psychologów i psychiatrów w zakresie pracy z pacjentami po traumatycznych przeżyciach oraz pierwszej pomocy psychologicznej.

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN „UWAGA!" materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.  

Jak rozpoznać zespół stresu pourazowego (PTSD)

Przeżycie traumatyczne jest związane ze skrajnie silnymi emocjami. Naturalną reakcją jest szok, dezorientacja. Osoby nie potrafią uwolnić się od obrazów z nim związanych. A to wpływa na ich zachowania społeczne, procesy umysłowe, funkcje poznawcze (pamięć, koncentrację, uwagę) oraz na zmianę wartości życiowych. Funkcjonują w bardzo dużym stresie. Występują u nich objawy psychosomatyczne, takie jak migreny, skoki ciśnienia, ale też flashbacki, czyli reakcje fizjologiczne na bodźce, które przypominają tragedię. Traumatyczne wydarzenia uporczywie powracają jako koszmary senne. U ludzi dotkniętych PTSD pojawić się mogą: złość, irytacja, poczucie winy, brak zaufania do innych osób, poczucie bezradności i beznadziei, depresja, chęć izolacji, odosobnienia. Nie myślą oni o przyszłości. To, co się z nimi dzieje, opisują często jako ból psychiczny. Pojawiają się myśli samobójcze. Często stosują ?samoleczenie? alkoholem. PTSD wymaga profesjonalnej terapii.